„Żyłem pod pantoflem toksycznej matki i miałem dość. W końcu zrobiłem coś szalonego, żeby się od niej uwolnić”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Africa Studio
„– Człowieku, to nie lepiej było na jakąś terapię pójść? Przecież to podpada pod znęcanie się, dostałbyś jakąś pomoc. A tak bruździsz sobie w papierach. Kto cię potem zatrudni, jak będziesz miał wyrok w życiorysie? – policjant kręcił głową, dziwiąc się sile miłości albo nie wiedząc, co wpisać w dokumenty”.
/ 04.11.2023 10:30
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Africa Studio

Miałem dość. Mojego domu, mojego życia, mojej matki. Zwłaszcza mojej matki. Od kiedy pamiętam, wiecznie była niezadowolona. Z faktu, że ma dziecko, którym musi się zajmować, że jest dorosła i musi na nas pracować, że faceci od niej uciekają jak od trędowatej. Nieraz oberwałem od niej pasem po tyłku, ale nie w tym problem, nie ja jeden obrywałem. Kłopot polegał na tym, że dałem się jej mentalnie ubezwłasnowolnić.

Robiłem, co chciała

Skończyłem liceum z całkiem dobrym wynikiem. Chciałem iść na studia, ale tyle płakała, tyle jojczyła – jak to nie ma pieniędzy, jak to jest biedna, więc zamiast snuć mrzonki o wyższym wykształceniu, powinienem iść do pracy i jej pomóc – że w końcu uległem.

Porzuciłem myśl o studiach dziennych i zdecydowałem się na pracę w magazynie, zamierzając odkładać pieniądze na zaoczne. Myślałem, że trochę popracuję, pomogę finansowo matce, a potem zadbam o siebie. Skończę, nawet w trybie weekendowym, jakiś kierunek, który pozwoli mi znaleźć lepszą pracę, taką, w której mógłbym bez żalu zostać do emerytury.

Tylko że ciągle coś stawało na przeszkodzie. Oddawałem matce sporą część pensji i jak podliczyłem, uzbierało się tego w ciągu roku ponad dwadzieścia tysięcy. Powinna być zadowolona. Opłaciłem swoją wolność, powinna pozwolić mi się wyprowadzić, zająć sobą… Nic z tego.

Zaczęła mnie szantażować

Zaczęła chorować. Najpierw na serce. Niby arytmia. Gdy chciałem to skonsultować z jej lekarzem, dostała histerii, że jej nie ufam. Potem nowotwór. Łagodny, no ale…

– Nowotwór, synku! Mam raka!

Wycięli zmianę, a wraz z nią matka najwyraźniej pozbyła się już zupełnie reszty skrupułów.

– Zabiję się – groziła. – Przestanę jeść i będziesz miał mnie na sumieniu.

Nie mogła znieść myśli, że wyjadę na studia, znajdę pracę w innym mieście, nie daj Boże zakocham się i założę rodzinę… Jak kretyn zwierzyłem się jej z takich marzeń, bo sądziłem, że się może o mnie martwi. Najpierw płakała, ba, prawie wyła, a potem nie odzywała się do mnie przez tydzień. Dla świętego spokoju obiecałem, że jej nie opuszczę.

Tak, zostanę z nią do usranej śmierci – myślałem rozgoryczony. OK, żyłem pod pantoflem własnej matki, ale nie byłem idiotą, zdawałem sobie sprawę, że to nie jest normalny układ.

Nie chciałem zrywać z nią kontaktu, w końcu miała tylko mnie. Nawet gdybym się z kimś związał, nadal bym jej pomagał, wspierał ją, odwiedzał… Czemu nie chciała tego zrozumieć? Czemu myślała tylko o sobie i kradła mi życie? Praca i matka, praca i matka… Dni się ze sobą zlewały, ginęły mi tygodnie, które zmieniały się w miesiące, a te w lata. Każdy rok był taki sam.

Chodziłem jak w zegarku

Za to matka coraz bardziej wymagająca. Rozliczała mnie z każdego zarobionego grosza i każdej wolnej minuty. Kiedy chciałem sobie coś kupić, musiałem się tłumaczyć, dlaczego oddaję jej stówę czy dwie mniej.

A potem słuchałem tyrad, jakim jestem niewdzięcznikiem, egoistą i utracjuszem. Dwie minuty po zakończeniu zmiany odbierałem telefon.

– Wracasz już?

Za każde spóźnienie byłem karany albo awanturami, albo surową ciszą. Za karę, że śmiałem nie odebrać telefonu od niej i nie przyniosłem jej punktualnie jedzenia, nie jadła trzy dni.

– A ja tu czekam i zdycham!

Tak to wyglądało. Na przemian awantury i ciche dni. Non stop emocjonalny szantaż. A ja, zamiast walnąć pięścią w stół, trząsłem się nad nią jak nad jajkiem, bojąc się, że któregoś dnia naprawdę coś jej się stanie przeze mnie. Bo nie przyniosłem jej leków, bo nie byłem w domu na czas, bo nie posprzątałem. Powodów były tysiące.

Znienawidziłem swoje życie

Wstawałem z myślą, że oto stoję u progu następnego zmarnowanego dnia. I tak będzie, dopóki matka nie umrze, bo wcześniej nie da mi spokoju, nie spuści mnie ze smyczy. Musiałem się jakoś od niej uwolnić.

Nie, nie myślałem o niczym drastycznym. Byłem jednak zdesperowany i gotów prawie na wszystko. Nie widzieć jej, nie słyszeć, choć przez jakiś czas. Chciałem uciec od jej zachcianek, pretensji, absurdalnych kar, tego tonu i zmarszczonych ust.

Doszedłem do wniosku, że jest tylko jedno miejsce, gdzie mógłbym od niej odpocząć. Więzienie. Wczasy w porównaniu z mieszkaniem z matką. Myślałem długo, jak tam trafić. Nie byłem urodzonym przestępcą, nie znałem się na tym fachu i na pewno nie chciałem nikogo skrzywdzić, ale bez zrobienia czegoś złego się nie da.

Musiałem zrobić coś złego

Rower ukradłem spod sklepu, w którym pracowałem. Wiedziałem, że właściciel nigdy go przypina, więc po prostu wsiadłem i odjechałem. Zdobycz sprzedałem w punkcie skupu złomu za parę groszy.

To nie pieniądze były mi potrzebne, lecz świadek zdarzenia. Nad samym wejściem do sklepu znajdowała się kamera. Jeśli właściciel skupu potwierdzi, że sprzedałem mu ten rower, powinienem zostać aresztowany, doprowadzony do sądu i skazany. Na kilka lat, nawet na dziesięć, jak wyczytałem w internecie.

Klient chyba nigdzie nie zgłosił kradzieży, więc nikt nie szukał złodzieja. Czekałem, nerwowo ogryzając paznokcie, dzień, drugi, trzeci. Podskakiwałem za każdym razem, gdy ktoś w pracy mnie wołał. Bo może właśnie panowie w mundurach po mnie przyszli. Skują mnie i zabiorą na komisariat. Potem sąd, rozprawa i więzienie, a w nim, paradoksalnie, wolność. Dlatego za każdym razem czułem się rozczarowany, że to nie policja.

Na chwilę zostałem złodziejem

Byłem zdesperowany. Bałem się, że jeśli nie wyzwolę się spod tyranii matki, to wcześniej czy później po prostu wybuchnę. Kusząca perspektywa. Coraz bardziej… Muszę się wyrwać z tego chorego domu, zerwać tę patologiczną więź. Muszę! Byłem tak zaprogramowany, że nawet nie brałem pod uwagę najprostszej opcji: pakuję się i wyprowadzam, choćby do jakiejś wynajętej za grosze nory. Przecież pracowałem, miałem pieniądze, nie musiałem kraść. A jednak widziałem tylko jedną drogę ucieczki: muszę trafić do więzienia, inaczej nigdy się nie uwolnię!

Kradłem, co się dało, byle ktoś był w pobliżu. Albo kamera monitoringu. I nic. Ostatnią deską ratunku była kradzież w miejscu pracy. Nie wierzyłem, że mój kierownik nie zawiadomi policji, bo mnie lubi.
Wyniosłem alkohol wart więcej niż 1000 złotych, żeby podpadało już pod przestępstwo, a nie wykroczenie. I dla pewności sam na siebie doniosłem. Kiedy policja przyjechała, miałem już spakowany plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami, jakbym szedł do szpitala.

Nikt nie chciał uwierzyć w moje pobudki. Czy raczej nie mieściło im się w głowie, że kradłem z takiego powodu.

– Człowieku, to nie lepiej było na jakąś terapię pójść? Przecież to podpada pod znęcanie się, dostałbyś jakąś pomoc. A tak bruździsz sobie w papierach. Kto cię potem zatrudni, jak będziesz miał wyrok w życiorysie? Która dziewczyna zechce… Choć takie rzeczy akurat widziałem… – policjant kręcił głową, dziwiąc się sile miłości albo nie wiedząc, co wpisać w dokumenty.

W końcu wpisał, co należało. Zgłoszenie to zgłoszenie i nieważne, z jakiego powodu ktoś popełnił przestępstwo. O wyroku miał zadecydować sąd.

Ostatecznie dostałem dwa lata w zawieszeniu na trzy. Nie wsadzili mnie do więzienia, choć usilnie o to prosiłem. Chyba te prośby mnie „pogrążyły”. Sędzia stwierdziła, że nie popełniałem przestępstw dla zysku czy dlatego, że jestem zdemoralizowany, ale z desperacji i braku perspektyw. No i zaleciła terapię.

Chcę żyć po swojemu

Dostałem szansę na to, żeby naprawić swoje życie. Wziąć je w swoje ręce i postarać się zaczynać każdy dzień z inną myślą niż gorzka konstatacja, że nienawidzę siebie i mojego życia. Skierowano mnie do psychoterapeuty, dzięki któremu uczę się stawiać kroki na własnej ścieżce.

Szybko zrozumiałem, jaką głupotę popełniłem, chcąc trafić za kratki. Uciekałem od problemu, zamiast się z nim zmierzyć. Choć z drugiej strony moja matka nie chce już syna kryminalisty, bo to wstyd. Wyrzekła się mnie, a ja poczułem ogromną ulgę.

Teraz mieszkam sam. Moją pensję wydaję tak, jak chcę. Nie muszę o nic pytać, czy mogę iść ze znajomym na pizzę albo zaprosić dziewczynę do kina. Czy w ogóle wolno mi mieć dziewczynę?! Mam przed sobą dalszą, lepszą część życia. Zamierzam się nią cieszyć podwójnie. A matki nie chcę znać. Już wystarczająco zrujnowała mi życie.

Czytaj także: „Dziadek Henryk to był niezły gagatek. Zmajstrował pierworodną, zanim poznał babcię. Teraz musimy dzielić się spadkiem”
„W życiu bałam się dwóch rzeczy: śmierci i samotności. Na ból z powodu pierwszej skazał mnie mąż, na drugą - dzieci”
„Chłopak mnie zdradził, mama wyjechała do kochanka, w pracy oskubali mnie z kasy. Myślałam, że gorzej być nie może”

Redakcja poleca

REKLAMA