„Dziadek Henryk to był niezły gagatek. Zmajstrował pierworodną, zanim poznał babcię. Teraz musimy dzielić się spadkiem”

Starszy mężczyzna fot. iStock by Getty Images
„Pewnie powinienem odnaleźć tę kobietę i o wszystkim jej opowiedzieć. Biłem się z myślami, bo jednak widmo rychłego wzbogacenia się kusiła bardziej, niż nowy członek rodziny. Jednak musiałem uszanować wolę dziadka”.
/ 02.11.2023 11:15
Starszy mężczyzna fot. iStock by Getty Images

Dziadkowie przeżyli razem siedemdziesiąt lat i zmarli tego samego dnia. Pozostał po nich dom
i spory kawałek ziemi, którego dziadek za nic nie chciał sprzedać. 

Dziadkowie całe swoje życie spędzili w skromnym domu stojącym na skraju wzgórza zwanego Czarcią Skałą w Górach Świętokrzyskich. I prawie nigdy się stamtąd nie ruszali. Wystarczył im otaczający ich las, salon zastawiony robionymi przez dziadka meblami i własne towarzystwo. Dochowali się czworga dzieci i piątki wnuków. Ja jestem z nich najmłodszy.

Cała rodzina rozjechała się rzecz jasna po świecie. Żadne z dzieci Henryka i Aliny, a tym bardziej wnuków, nie zamierzało mieszkać w takiej dziczy. Zapisane więc w testamencie dziadka życzenie, żeby nie sprzedawać ani kawałka ziemi z jego gospodarstwa, wprawiło wszystkich obecnych na stypie w głęboką konfuzję.

Zwłaszcza że w ciągu ostatnich dwudziestu lat leżące nieopodal Kielce się przybliżyły i na okoliczne tereny coraz łakomiej zerkali deweloperzy. Gdybyśmy więc postanowili uszanować wolę zmarłych, rychło okazałoby się, że Czarcia Skała to enklawa otoczona McDonaldami, Biedronkami i osiedlami mieszkaniowymi.

– Dziadek zatrzymał się mentalnie w połowie ubiegłego wieku – powiedziałem wtedy na głos to, co i tak wszyscy myśleli. – Nie zauważał nowoczesności, nie czuł biznesu. W przeciwnym razie nie stawiałby tak irracjonalnych żądań. Zdajecie sobie sprawę, ile to pieniędzy: dziesięć hektarów podzielić na tysiącmetrowe działki po sto tysięcy każda?

Wszyscy czuli się poszkodowani

Moja rodzina nie słynie raczej ze zdolności do prowadzenia interesów. Ciocia Ela przez całe życie jest urzędniczką w Kielcach, wujek Janek aż do emerytury był kierowcą, ciotka Zosia to po prostu pani domu, a mój ojciec to nauczyciel w powiatowej podstawówce.

Nawet do nich jednak dotarło, w obliczu jakiej fortuny właśnie stanęli. Wciąż jednak nie było odważnego, który powiedziałby to, co wszyscy już rozumieli.

– Co sugerujesz? – odezwał się w końcu wujek Janek.

– Sugeruję, żeby się tak słowami dziadka nie przejmować – wypaliłem. – Gdyby Henryk umiał liczyć, już dawno sam sprzedałby ziemię, a za zarobioną fortunę postawił sobie i babci pałac na jednej z działek.

Oczywiście wszyscy się ze mną zgodzili. Wizja rychłego bogactwa sprawiła, że dalsza część stypy upłynęła w stosunkowo luźnej atmosferze.

Ciocia Zosia ze swadą wyliczała niewygody, jakich doznała w domu Henryka i Aliny jako dziecko: ciągłe awarie prądu i codzienne pięciokilometrowe wyprawy do szkoły. Wtórowała jej ciocia Ela, która narzekała, że przez to położenie „na końcu świata” nie mogła umawiać się z chłopakami, bo nie chciało się im odprowadzać jej na takie odludzie.

– I przez to popadłam w staropanieństwo! – lekko już podcięta uroniła łzę.

Następnie głos zabrały wnuki. Cioteczni bracia i siostry narzekali na dziwactwa dziadków. A głównie na to, że kiedy spędzali u nich część wakacji, Henryk z Aliną zdawali się być podenerwowani, a nawet niezadowoleni z ich odwiedzin. „Ciągle tylko wszystkiego nam zakazywali!”. „Stale się nad nami trzęśli, jakbyśmy mieszkali na polu minowym!”. „A już wejście na Czarcią Skałę było surowo wzbronione!” – coraz gęściej sypały się wyrzuty.

Słuchałem tego wszystkiego z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszyłem się, że postawiłem na swoim – już od dawna marzyło mi się rozparcelowanie tego sporego gruntu – ale z drugiej… co oni się tak ich czepiali?

Ja bardzo kochałem dziadków. Fakt, rzeczywiście surowo wzbraniali wchodzenia do lasu otaczającego szczyt wzgórza, lecz pomijając to dziwactwo, byli naprawdę w porządku. 

– No dobrze, ale kto się zajmie sprzedażą ziemi? – zapytał wuj Janek. – Trzeba znaleźć geodetę, który podzieli teren na działki, a wcześniej załatwi w nadleśnictwie wydzielenie ich z Lasów Państwowych i przekształcenie w tereny budowlane…

– I załatwić podciągnięcie prądu i wybudować porządną drogę… Ile tego wszystkiego – dorzucił mój ojciec.

– A najważniejsze, to jeszcze wytargować dobrą cenę! – wtrąciła ciocia Ela.

Nagle rodzina zrozumiała, że bogactwo, które już zaczynali dzielić w myśli, to jak na razie odległa śpiewka. A na dodatek trzeba o nie zawalczyć.

I wtedy oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Bo było jasne, że tylko najmłodsze z wnucząt Henryka i Ali jest w stanie sobie poradzić z takim wyzwaniem. Przecież jako jedyny w rodzinie zrobiłem prawdziwą karierę. Byłem prawnikiem w dużej, warszawskiej kancelarii adwokackiej.

– Dobrze, zajmę się tym – powiedziałem po chwili udawanego namysłu.

Udawanego, bo przecież już od dawna ruchy miałem dokładnie obmyślane. Brakowało mi tylko zielonego światła.

Czułem dobry biznes

Na początek postanowiłem odwiedzić dom dziadków pod Czarcią Skałą i dokładnie obejrzeć sobie cały teren. Nazwa wzgórza kojarzyła się ze strzelistym szczytem, ale na szczęście tak naprawdę był to zaledwie lekko górujący nad otoczeniem, całkowicie porośnięty lasem kopiec.

Coś takiego łatwo będzie sprzedać. Już widziałem w wyobraźni te rzędy ustawionych kaskadowo na zboczu domów! Z okien rozciągałby się piękny widok, który mógłby się nawet stać przewodnim hasłem reklamowym całej inwestycji.

W  piątek wieczorem zaparkowałem więc na podjeździe pod drewnianym domkiem dziadków, wyjąłem z bagażnika śpiwór, latarkę i aparat fotograficzny, po czym wszedłem do środka.

Nazajutrz planowałem wcześnie wstać i po raz pierwszy w życiu obejść dokładnie całą rozległą posesję, ale wcześniej zamierzałem przeszperać dom dziadków w poszukiwaniu dokumentów dotyczących tej ziemi, okolic etc..

Spałem twardo, ale wczesnym rankiem obudził mnie jazgot ptaków i szum kołysanych wrześniowym wiatrem drzew.

Już niedługo wszystko będzie tu zupełnie inaczej wyglądało – westchnąłem, wyobrażając sobie słoneczne zbocze (bez rzucających głęboki cień drzew) poprzecinane równym asfaltowymi alejkami prowadzącymi do kolejnych ustawionych szeregowo, identycznych domów. Przy dobrym projekcie, można by tu upchnąć nawet i kilka tysięcy mieszkańców! A gdyby się to powiodło, można ściągnąć wielkie sieciowe fast foody, hipermarkety, może nawet jakiś multipleks?

Wszystkim w rodzinie zdawało się, że chcę po prostu sprzedać tę ziemię. A ja mierzyłem wyżej! Marzyło mi się dobijanie interesów z największymi deweloperami i rekinami branży handlowo–usługowej. A to oznaczało naprawdę wielką forsę.

Po skromnym śniadaniu zacząłem się rozglądać po domu. Pomyślałem, że trzeba tu solidnie przewietrzyć i odkurzyć. Pootwierałem okna i zacząłem wynosić na dwór dywany. W dużym pokoju, pod stołem i dywanem znalazłem niewielką klapę w podłodze. 

Jest ktoś jeszcze?

Sekretne wejście do piwnicy! Nie wiedziałem o jej istnieniu.

Otworzyłem ją drżącą ręką. I ujrzałem dość płytki schowek. To nie była piwnica, w środku leżał gruby notes zapisany ręką dziadka. Przekartkowałem go i zorientowałem się, że to pamiętnik Henryka.


„Moja pierworodna Kasieńka, wyjechała. Jej matka zabrała ją do Włoch. Czy jeszcze ją zobaczę? Obiecałem Bogu, że jeśli przeżyje, to wszystko będzie jej” 

Zacząłem wertować pamiętnik. Kolejne fragmenty wskazywały na to, że dziadek miał dziecko z kobietą o imieniu Wanda. Rodzice nie godzili się na ich związek, a dziadek stchórzył i Wanda była zmuszona wyjechać z bardzo chorą Kaśką za granicę. 

W skrytce były różne dokumenty, listy i zdjęcia. Z kilku całkiem współczesnych uśmiechała się dojrzała kobieta, bardzo podobna do Henryka. 

Z listów, dokumentów, zdjęć i zapisków dziadka wynikało, że babcia nie wiedziała o tym, że Henryk miał dziecko z kimś innym. Najwyraźniej chciał jej oszczędzić bólu i zazdrości.

Listy Wandy do dziadka były bardzo intymne i pełne czułości. Z kolei z pamiętnika wynikało, że dziadek nigdy nie mógł pogodzić się nie tylko z tym, że jego pierworodna mieszka za granicą, ale także, z tym że własne dzieci niezbyt chętnie spędzają czas w domu rodzinnym.

Henryk narzekał jak tęskni za wspólnymi chwilami, jak wyczekuje świąt i pretekstów do zebrania całej rodziny. Pisał też, że jestem jego ulubionym brzdącem. 

Przeglądałem to wszystko, aż zastał mnie wieczór. Właśnie czytałem ostatni wpis dziadka, w którym napisał „chciałbym, żeby wszystkie moje dzieci były jedną rodziną”. Oderwałem się od znaleziska, siedziałem na podłodze w stercie papierzysk, rozejrzałem się dookoła i głęboko westchnąłem. 

Już wiedziałem, że nie możemy sprzedać tej ziemi. Nie tylko ze względu na jeszcze jedną spadkobierczynię. Musimy spróbować zacisnąć więzi i żyć bliżej siebie, zamiast szarpać się o pieniądze i awanse. Czy byłem na to gotowy? Jeszcze nie. Niemniej, ziemia nie zając, zdążymy ją sprzedać, ale najpierw spróbujmy pobyć razem. 

Czytaj także:
„Karol był moim mężem, kochankiem i przyjacielem, byliśmy parą idealną. Po 25 latach dowiedziałam się, że żyliśmy w trójkącie”
„Wszystko wskazuje na to, że mam nieślubną córkę. Jest tak piękna, jak jej matka, ale obie nie chcą mnie znać”
"Syn zaszczuł mojego męża, odebrał mu firmę i dom, mnie wysłał do domu opieki. Teraz nawet znicza na grobie nie zapali"
 

 

Redakcja poleca

REKLAMA