Pierwszą firmę założyłem, licząc nieco ponad dwadzieścia lat. Zawsze miałem smykałkę do interesów i wiedziałem, że jest to zdecydowanie kierunek, w jakim pragnę się rozwijać.
Dekadę później byłem już właścicielem cenionej hurtowni spożywczej, która przynosiła mi pokaźne dochody. Kosztowało mnie to mnóstwo pracy i energii, ale w zamian mogłem cieszyć się pięknym domem i dwoma luksusowymi samochodami w garażu.
Nie musiałem liczyć się z każdym groszem – stan konta zapewniał mi ogromną swobodę. Pomimo nacisku ze strony rodziców nie kwapiłem się do zakładania rodziny. Póki co wolałem skakać z kwiatka na kwiatek i zmieniać kobiety jak rękawiczki. Niejedna osoba oddałaby wiele, żeby tylko znaleźć się na moim miejscu. Parę razy wystąpiłem nawet w telewizji, więc i na brak popularności nie mogłem narzekać.
– Jesteśmy z ciebie dumni synku, ale może najwyższa pora się ustatkować? – często mawiała moja mama.
– Tak, tak – przytakiwałem, ponieważ nie miałem ochoty dyskutować na ten temat.
Rodzice widzieli we mnie grzecznego i ułożonego chłopczyka, który wiedzie spokojne życie i nie ma niczego za uszami. Nie mieli pojęcia o tym, że lubiłem ostro imprezować. To był mój sposób na odreagowanie stresu związanego z prowadzeniem firmy. Sięgałem głównie po alkohol, ale zdarzały się też i narkotyki. Było mnie stać, więc nie żałowałem pieniędzy na tego typu rozrywki. Drogie kluby, piękne dziewczyny, drinki z najwyższej półki. Mamie serce by pękło, gdyby miała świadomość, jak spędzam wolny czas, chociaż nie było go zbyt dużo.
Byłem młody i zamożny. Dorobiwszy się majątku, szybko nabrałam przeświadczenia, że złapałem pana Boga za nogi i mogę dosłownie wszystko. Czułem się wręcz lepszy od innych i z pogardą patrzyłem na ludzi w moim wieku, którzy ledwo wiązali koniec z końcem albo wykonywali pracę, która w ogóle ich nie satysfakcjonowała – nie tylko pod względem finansowym. Zapomniałem o tym, że los lubi być przewrotny i w najmniej spodziewanym momencie zsyła na nas doświadczenia, na które wcale nie jesteśmy gotowi. Tak stało się również i ze mną.
Sądziłem, że jak zwykle mi się upiecze
– Jak tam, sobota aktualna? – zadzwonił kumpel, chcąc uzyskać potwierdzenie dotyczące wcześniejszych ustaleń.
– Jak najbardziej – odparłem.
Cieszyłem się na myśl o imprezie – ostatnio znowu byłem przeładowany zawodowymi obowiązkami i chciałem zresetować głowę. Paru znajomym zaproponowałem spotkanie u mnie w domu – raczej kameralne, na kilkanaście osób. W przygotowaniach pomagała mi Ania, z którą aktualnie się spotykałem.
Sprawa była świeża i dopiero nabierała rumieńców, niemniej miałem dziwne przeczucie, że z tego może wykluć się coś więcej. Nie zamierzałem niczego przyśpieszać. Potrzebowałem przekonania, że Ani zależy na mnie, a nie na moich pieniądzach. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że większość kobiet leciała na kasę – przyznaję, że niespecjalnie mi to przeszkadzało.
Impreza nie zdążyła jeszcze na dobre się rozkręcić, a ja byłem mocno wstawiony. Zauważyłem już jakiś czas temu, że w stan upojenia wprawiała mnie stosunkowo nieduża ilość alkoholu. Tłumaczyłem to tym, iż zmęczenie i brak snu dają się we znaki. Butelek z procentowymi trunkami ubywało w zastraszającym tempie. Zanim wybiła północ, alkohol się skończył ku ogólnemu zmartwieniu towarzystwa.
– Pojadę po parę flaszek – oznajmiłem, na co moi goście zareagowali niezwykle entuzjastycznie.
Zgarnąłem kluczyki do auta i wyszedłem z domu. Samochód stał na podjeździe. Za mną wybiegła Ania.
– Marek, zaczekaj! – krzyknęła.
– Coś się stało? – humor mi dopisywał jak nigdy.
– Może lepiej zamówić przez telefon? Po co będziesz jechał w tym stanie?
– Spokojnie, maleńka, o nic się nie martw.
Zajmując miejsce za kierownicą, byłem bardzo pewny siebie. Co się niby ma stać? Do całodobowego sklepu jest zaledwie kawałek – pojadę i szybko wrócę. Gdybym wtedy posłuchał Ani… Niestety, włączyło mi się pijackie myślenie. Uważałem siebie za kogoś nietykalnego i niezniszczalnego. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam z tamtego wieczoru, była zmartwiona twarz mojej dziewczyny.
Dostałem od losu solidnego kopniaka
Kiedy się obudziłem, w pierwszej chwili nie wiedziałem, gdzie jestem. Dopiero po kilku minutach dotarło do mnie, że przebywam w szpitalu. Czułem potworny ból całego ciała. Chciałem pomacać dłońmi głowę i twarz, lecz nie dałem rady podnieść ręki. Obrazy rozmazywały się przed oczami, dokuczała mi suchość w ustach. Nie miałem bladego pojęcia, czy sen to, czy jawa – zacierała się granica pomiędzy majakami a rzeczywistością. Dopiero kilka dni później poczułem, że powoli wracam do żywych.
Przy łóżku siedzieli rodzice. Mama miała oczy spuchnięte od płaczu. Ojciec był blady – odniosłem wrażenie, że schudł i się postarzał.
– Jak się czujesz? – zapytała stłumionym głosem mama.
– Nie wiem, wszystko mnie boli… – wybełkotałem.
– Musisz odpocząć, synku – delikatnie pogładziła mnie po policzku.
– Co się stało? – wyszeptałem.
– Miałeś wypadek. Będzie dobrze – mama wysiliła się na uśmiech, ale dostrzegłem, że zbiera się jej na łzy.
Kilka dni później dowiedziałem się, co się wydarzyło. Straciłem panowanie nad samochodem i przywaliłem najpierw w inne auto, a potem w drzewo. Szczęście w nieszczęściu, że nikomu nic się nie stało. Poszkodowani również przebywali w szpitalu. Mowa tu o trzyosobowej rodzinie. Dziecko było w ciężkim stanie. Lekarze byli dobrej myśli, ale nie zmieniało to faktu, że jadąc pod wpływem alkoholu, spowodowałem wypadek.
To ja ucierpiałem najbardziej, lecz dotarło do mej durnej głowy, iż mogłem zabić tych ludzi. Co więcej, w moim samochodzie znaleziono dziesięć gramów marihuany. Policja przesłuchała mnie jeszcze w szpitalu. Funkcjonariusze poinformowali o odebraniu mi prawa jazdy i wszczęciu dochodzenia, które będzie mieć finał w sądzie.
W szpitalu spędziłem ponad trzy tygodnie. Wyszedłem o kulach z zagipsowaną nogą, cały obolały i posiniaczony. Nie miałem czasu odpocząć – policja i prokuratura wzięły mnie w obroty. Modliłem się jedynie o to, żeby dziecko przeżyło. Perspektywa pójścia do więzienia napawała mnie przerażeniem.
Jedyne, co wobec siebie żywiłem, to wstręt i odraza. Znajomi nagle rozpłynęli się w powietrzu, Ania także zniknęła. Oparcie miałem tylko w rodzicach, chociaż ojciec nie bardzo chciał ze mną rozmawiać.
– Nie spodziewałem się tego po tobie, nie tak cię z matką wychowaliśmy – oznajmił, a ja miałem chęć zapaść się pod ziemię.
– Jest mi tak wstyd… – szkoda, że nie cofnięcie się w czasie nie wchodziło w rachubę.
Jakby tego było mało, na wokandę wypłynęły inne „kwiatki”. Okazało się, że mój księgowy, któremu ufałem praktycznie bezgranicznie, wyprowadził z firmy mnóstwo pieniędzy. Sprawą oczywiście zainteresowała się skarbówka, więc będę musiał zapłacić wysokie kary. Nikt ze mną nie chciał współpracować, kontrahenci się odwrócili i wymówili umowy.
Wiedziałem, że zamknięcie firmy jest nieuniknione. Z dnia na dzień zostałem w zasadzie z niczym. Zniszczyłem sobie życie jedną głupią decyzją. Zdarzało mi się jeździć autem, będąc pod wpływem alkoholu, ale do tej pory nic się nie stało – przez to nabrałem przekonania, że opatrzność nade mną czuwa, bo bogatym wszystko uchodzi na sucho.
Teraz boleśnie się przekonałem, że fart ma swoje granice. Obecnie toczy się postępowanie w sądzie – na wynik czekam z niecierpliwością, lecz i ze strachem. Adwokat, na którego wynajęcie wyłożyłem resztę oszczędności, rozwiał moje wątpliwości – nie uniknę surowej kary i nic nie będzie takie, jak przedtem.
Czytaj także:
„Moja żona miała poważny wypadek, gdy wracała od kochanka. Mimo to kocham ją i nie dam jej odejść”
„Po śmierci kochanki straciłem wszystko. Jej chciwe rodzeństwo puściło mnie w skarpetkach”
„Popełniłam mezalians i pokochałam hydraulika. Rodzina mnie przekreśliła, a ja cieszyłam się z miłości. Nie za długo”