Tamta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie byłam na nią w żaden sposób przygotowana. Prawdę mówiąc, przez te wszystkie lata, starałam się, jak mogłam, by nie wracać do historii, która zmieniła mnie na zawsze. Jednak teraz wszystko powróciło z podwójną siłą, mimo że minęły prawie trzy dekady.
Pamiętam doskonale, tamto lato było wyjątkowo upalne. Właśnie dostałam się na wymarzone studia i wprost szalałam ze szczęścia (to był cud, że dostałam się na oceanografię)! Świat należał do mnie – byłam studentką, byłam młoda, byłam zdrowa i niebrzydka…
Zaraz po egzaminach pojechałam do mojej ukochanej babci. To ona dawała mi siłę, rozumiała mnie jak nikt, i kochała bez zastrzeżeń. Mieszkała sama, w cudownym domu z ogromnym ogrodem, w którym znałam każde drzewo. Bardzo młodo została wdową. Nie poddała się losowi, samotnie wychowała troje dzieci. Nigdy już nie wyszła za mąż.
– Jak bym to wytłumaczyła Stasiowi w niebie? – śmiała się. – Poza tym moje serce nigdy już do nikogo mocniej nie zabiło. Tylko on był mi pisany – odpowiadała, gdy pytałam, dlaczego żyła sama przez te wszystkie lata.
A jednak to zrobiłam
U babci zawsze było cudownie, pachniało świeżo upieczoną babką drożdżową. Rano budził mnie turkot maszyny do szycia, poczciwego singera, na którym babcia kiedyś dorabiała sobie do pensji. Teraz szyła już tylko znajomym, i oczywiście mnie.
Na śniadanie rwałyśmy truskawki z ogródka – wspaniale pasowały do mleka i chleba z masłem. Poza tym babcia nie zwracała uwagi na moje późne powroty do domu, wiedziała, że mam mnóstwo znajomych (autochtonów i innych, tak jak ja zjeżdżających do swoich dziadków na wakacje), z którymi spędzałam czas.
– Mam do ciebie zaufanie – mówiła z błyskiem w oku tak, by w podtekście wybrzmiała druga część zdania: „Nie chcę go stracić”.
Wiedziałam, że nie mogę jej zawieść, a jednak to zrobiłam. Tak mi się wtedy wydawało. I ta świadomość tkwiła we mnie jak zadra. Mnóstwo razy kąpaliśmy się nocą w rzece, mieliśmy swoje ulubione miejsce, takie, o którym nikt nie wiedział. Wprost magiczne, z dala od ludzi, tylko nasze! I ta cudowna, chłodna woda, w której nie sposób było się nie zanurzyć.
Wszyscy świetnie pływaliśmy, poza tym światło od ogniska dawało poczucie, że noc nie jest tak potwornie czarna, że się widzimy i jest bezpiecznie. I tak było do tamtej nocy. Bo wtedy nie wszyscy wróciliśmy na brzeg. Brakowało Agnieszki. Jak przez mgłę pamiętam to, co działo się później. Przerażenie, krzyki, wielokrotne nurkowanie, wreszcie bezsilność i rozpacz.
Ciało odnaleziono następnego dnia. Potem niekończące się zeznania, bezsenne noce, wyrzuty sumienia. Roztrząsanie bez końca, jak mogło do tego dojść. Pamiętam, że w tamte wakacje Agnieszka była inna niż zwykle, jakaś milcząca, często zamyślona. Kładliśmy to na karb jej oblanych egzaminów na studia i pocieszaliśmy ją, jak tylko mogliśmy. I właśnie tej feralnej nocy wydawało nam się, że jest bardziej radosna, jakby w końcu ulżyło jej na duszy.
Babcia nigdy nie dała mi
odczuć, że ma do mnie żal, że znalazłam się tam wtedy, nad tą rzeką. Ani że uważa mnie za współwinną.
Nie musiała, bo ja nie potrafiłam wybaczyć samej sobie. Tak, byliśmy młodzi, beztroscy, najzwyczajniej w świecie zabrakło nam wyobraźni, ale to ja i Agnieszka przyniosłyśmy wtedy wino…
I właśnie dzisiaj dowiedziałam się, że wzięłam na siebie nieświadomie cały ciężar. Ktoś podmienił mi los, nie zastanawiając się, czy dam radę udźwignąć ten nowy. Nie dałam. Nie wyjechałam na studia, moje życie toczyło się długo właściwie jakby poza mną. Po wielu latach otrząsnęłam się na tyle, żeby skończyć zaocznie studia bibliotekarskie i zaszyć się w szkolnej bibliotece.
Dręczyło mnie poczucie winy
Po śmierci rodziców Agnieszki, nowy właściciel domu wszedł do jej pokoju, do którego nikt nie ważył się wchodzić od trzydziestu lat (rodzice zamknęli go na klucz i traktowali jak świątynię). W szufladzie biurka znalazł list młodej dziewczyny, w którym pisała o rozpaczy, z którą nie potrafi sobie poradzić. Wzruszony, obcy człowiek, zadbał, by list trafił do jedynej żyjącej krewnej Agnieszki mieszkającej na drugim końcu Polski.
I tak Kinga, jako pierwsza, poznała prawdę. Ona też była z nami tamtej nocy nad rzeką. Razem z Agą przyjeżdżały co roku do dziadka na wakacje. Kinga postanowiła mnie odnaleźć. Spotkanie po latach było dla nas ogromnym przeżyciem, nie sądziłam, że kiedykolwiek ją zobaczę.
Po przeczytaniu listu, odebrało mi mowę. Aga pisała, że jest nieszczęśliwa, przytłoczona studiami i smutna. Czy to był list pożegnalny? Czy zwykły pamiętnik? Nie wiem, ale pomogło mi to zrzucić z siebie to całe poczucie winy.
Czytaj także:
„Moja pacjentka związała się z dużo młodszym facetem. Zachęcałam ją do tego, dopóki nie dowiedziałam się, że to mój syn”
„Nienawidzę mojej synowej i życzę jej ogromnego cierpienia. Przez tę lafiryndę mój syn rzucił się pod pociąg”
„Mój syn wyłudzał pieniądze od schorowanego dziadka. Gdy ten przestał mu dawać, okradł go i zostawił bez grosza przy duszy”