„Żyję tylko dzięki antydepresantom. Mój mąż popełnił samobójstwo, córka jest poważnie chora, a ja popadłam w ogromne długi”

kobieta w depresji z powodu życiowych nieszczęść fot. Adobe Stock
Czasem proszę Boga, żeby mnie do siebie zabrał. Byłam wściekła na Igora, że się powiesił i zostawił mnie samą z tym wszystkim. Ale teraz zazdroszczę mu, że miał tyle odwagi. Błędne koło chwilówek, które musiałam brać żeby opłacić rachunki i leczenie męża i córki, sprawiły że jestem w sytuacji bez wyjścia.
/ 30.03.2021 12:31
kobieta w depresji z powodu życiowych nieszczęść fot. Adobe Stock

Zawsze sądziłam, że w tarapaty wpadają jedynie ci, którzy sami się o nie proszą, a ja nie byłam ani naiwna, ani nie miałam skłonności do zachowań ryzykownych. Nawet wybierając męża, kierowałam się rozsądkiem. Igor może nie był duszą towarzystwa, nie powalał urokiem osobistym, ale wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć.

Rozumiał mnie, szanował moje poglądy i zrobiłby wszystko, żeby żyło się nam jak najlepiej

Gdy koleżanki przyłapywały mężów na zdradach, uzależnieniach czy posiadaniu tajnych kont bankowych, ja rozkoszowałam się spokojnym, bezpiecznym życiem.

– Dziewczyno, ty trafiłaś szóstkę w totka! – mówiły, a ja puchłam z dumy, że tak dobrze ulokowałam swoje uczucia.

Dwójka dzieci, dom wybudowany za własne pieniądze i odrobina oszczędności, które pozwalały nam zastanawiać się nad zakupem mieszkania pod wynajem. Nie w naszym miasteczku, gdzie ludziom się nie przelewało, lecz w dużym mieście, gdzie żyje część bliskich męża, a w przyszłości może i zamieszkałyby nasze dzieci. Nie pochodziliśmy z zamożnych rodzin, ale potrafiliśmy pracować i oszczędzać.

Niestety, po wejściu Polski do Unii Europejskiej ceny mieszkań poszły w górę, więc musieliśmy zaciągnąć kredyt. Żadne z nas nie miało wątpliwości, że postępujemy słusznie, przecież dwie pensje powinny wystarczyć na drobny remont pomieszczeń, spłatę 25-letnich rat i spokojne życie. Do dzisiaj zastanawiam się, czy nieruchomość, którą kupiliśmy, była przeklęta, czy to los się od nas odwrócił…

Najpierw Igor uległ wypadkowi w pracy

Jako spawacz nigdy nie mógł narzekać na zlecenia na budowach w kraju czy za granicą. Wypadek zdarzył się na jednej z budów w Trójmieście. Igor zasłabł, potknął się i spadł z wysokości piątego piętra na ubity żwir. Minęła godzina, nim koledzy wrócili z przerwy i odnaleźli mojego nieprzytomnego męża. Niewiele brakowało, a wysypaliby na niego kolejną partię żwiru. Później Igor często powtarzał, że gdyby wiedział, jak skończy się jego życie, to błagałby o taką śmierć.

Mąż otrzymał pomoc, ale lekarze najpierw zajęli się ratowaniem jego przebitych płuc, pękniętą śledzioną, przemieszczonym dolnym odcinkiem kręgosłupa i złamaną poważnie nogą. Dopiero później, czyli po ponad dobie, zorientowali się, że doznał rozległego udaru. Dzięki trwającej ponad rok żmudnej rehabilitacji Igor wrócił częściowo do sprawności sprzed wypadku, ale nie mógł już powrócić do pracy. Przynajmniej nie do fizycznej, a nic innego nie potrafił robić.

Początkowo oboje wierzyliśmy, że znajdzie coś odpowiedniego, lecz nikt nie chciał go nawet zatrudnić, jako pomoc w sklepie spożywczym, bo nie mógł dźwigać. O długotrwałym siedzeniu czy staniu też nie było mowy. Poza tym ciągle wymagał zabiegów fizjoterapeutycznych. Co prawda przez jakiś czas opłacaliśmy je pieniędzmi z ubezpieczenia powypadkowego, ale i te środki szybko się skończyły.

A przecież oprócz chorego męża miałam też dzieci i dom na utrzymaniu. Całe dnie spędzał zupełnie sam, zamknięty w pokoju Jakby mało było problemów, nasze mieszkanie w mieście zostało zdewastowane przez lokatorów, którzy pewnego dnia wyjechali z kraju, zostawiając po sobie zgliszcza i górę niezapłaconych rachunków. Sąsiedzi prawie nas nie znali, więc sądzili, że przeprowadzamy kolejny remont, i nie interweniowali, słysząc hałasy. Na nic zdało się zgłoszenie sprawy na policję, o odświeżeniu pomieszczeń ani tym bardziej ich sprzedaży też nie mogło być mowy.

Cena nieruchomości, zwłaszcza w takim stanie, nie pokryłaby kosztów kredytu, a ja nie miałam pieniędzy, żeby dołożyć do inwestycji. Jedyne, co mogłam zrobić w tej sytuacji, to znowu wynająć mieszkanie – tym razem już legalnie, komuś, kto by je wyremontował, nie ponosząc kosztów wynajmu. W końcu znalazłam chętnego, jednak przez cały czas drżałam, czy i on nie okaże się oszustem.

Jakby mało było zmartwień, u naszej córki stwierdzono astmę. Wiem, że w dzisiejszych czasach można normalnie funkcjonować z taką przypadłością, ale dla nas było już za dużo nieszczęść.

Ja jeszcze jakoś się trzymałam, lecz Igor nie był w stanie pogodzić się z nową sytuacją

Odsunął się ode mnie, przeniósł swoje rzeczy do pokoju, który dotąd traktowaliśmy jak magazyn. Wstawił tam tapczan i używany komputer i spędzał w pokoju całe dnie, nie dając się namówić nawet na kąpiel czy wspólne posiłki. Dziesięć lat temu nie mówiło się jeszcze tyle o depresji, ale i tak czułam, że dzieje się z nim coś złego. Nie sądziłam jednak, że aż tak… Byłam coraz bardziej zmęczona i sfrustrowana. Nie rozumiałam, dlaczego Igor zostawił mnie samą z problemami, więc często puszczały mi nerwy i krzyczałam na męża, a raczej do zamkniętych drzwi jego pokoju. Wyzywałam go od drani i flejtuchów. Mówiłam, że dzieci się go wstydzą, że skoro nic nie robi, to powinien chociaż dbać o dom. Nienawidziłam siebie za to, ale nie potrafiłam przestać.

Wylewałam na Igora cały swój żal, także za to, że nikt nie chciał albo nie umiał nam pomóc. Bliscy potrafili jedynie wzdychać i od czasu do czasu zabrać dzieci na weekend. W banku tylko rozkładano ręce, gdy tłumaczyłam, że nie mam pieniędzy na kolejną ratę. Dostawcy prądu, gazu czy wody co kilka miesięcy odcinali nam dostęp do mediów z powodu zaległych opłat, więc żeby ich spłacić, brałam chwilówki. Niektóre udawało mi się szybko uregulować, inne nie. Miałam w tym czasie różne myśli.

Chciałam nawet sprzedać dom i przeprowadzić się z rodziną do mieszkania w mieście, ale w sytuacji Igora trzecie piętro bez windy nie wchodziło w grę. Nic tylko się powiesić – pamiętam, jak pomyślałam któregoś dnia. Tydzień później znalazłam mojego męża uduszonego na pasku od spodni przywiązanym do kaloryfera. Serce mi pękło, gdy zobaczyłam jego wychudzone zwłoki, a zaraz potem ogarnęła mnie złość, że znowu myślał tylko o sobie.

– Przecież nawet nie stać mnie na porządny pogrzeb dla ciebie! – rozpaczałam.

Przez kolejny rok żyłam tylko dzięki antydepresantom

Przez ten czas moje długi urosły do niebotycznych rozmiarów, bo żeby starczyło na chleb dla dzieci i media, przestałam płacić raty kredytu mieszkaniowego. Dlatego kiedy usłyszałam w wiadomościach informację o możliwości ogłoszenia upadłości konsumenckiej, natychmiast zgłosiłam się do najlepszego prawnika w mieście. Ten aż klasnął w dłonie z radości, że będzie miał pierwszą taką sprawę. Uznał, że w mojej sytuacji to najlepszy i najszybszy sposób rozwiązania wszystkich problemów.

Cały mój majątek miał zostać przejęty przez syndyka i spieniężony na poczet zaległości, a ja za jakiś czas, co prawda bez domu i mieszkania, ale i bez długów, mogłabym znowu stanąć na nogi. Wychodząc od niego, żałowałam, że Igor nie doczekał takich czasów. W ciągu jednego dnia podjęłam decyzję, że zamieszkam z dziećmi u rodziców, w ich ciasnym, dwupokojowym mieszkaniu. Tylko po to, żeby pozbyć się balastu przeszłości. Okazało się jednak, że sprawa nie jest taka prosta.

Zaczynam żałować, że nie jestem na miejscu Igora

Owszem, sąd szybko uznał moją upadłość i jeszcze tego samego dnia wyznaczył mi syndyka, jednak jego działanie nie było już tak sprawne. Dom wraz z wyposażeniem znalazł nabywcę dopiero po dwóch latach, lecz nie za cenę, jakiej ja bym zażądała. W przeciwieństwie do mnie, syndyk zachowywał się tak, jakby nie zależało mu na uzyskaniu jak najwyższej kwoty, więc uzyskane pieniądze nie starczyły na spłatę kredytu mieszkaniowego, odsetek, zaległych rat ani zobowiązań u innych wierzycieli (już wtedy byliśmy poważnie zadłużeni w gazowni i u dostarczyciela prądu).

Dodam, że przez cały ten czas – od trzech lat – syndyk pobiera też połowę mojej pensji, więc gdyby nie skromne wsparcie rodziców, to pewnie jedlibyśmy tynk ze ścian. Zostaje nam 900 złotych na trzy osoby. O 500 plus na córkę nie wspominam, bo to kropla w morzu naszych potrzeb. Syndyk też wciąż nie ma czasu zająć się moją sprawą – cały czas słyszę, że ze sprzedażą niewykończonego wciąż lokalu, trzeba poczekać na lepsze czasy. Mieszkanie nie zarabia na siebie, nie mogę go wynająć, żeby choć trochę zmniejszyć swoje zadłużenie, a za media trzeba płacić.

Odsetki od niespłaconych długów też ciągle rosną… Mam wrażenie, że to, co miało ułatwić mi życie, jeszcze bardziej je skomplikowało. Teraz nie mam dachu nad głową ani normalnej pensji, nie mogę też podjąć dodatkowej pracy, bo syndyk potrąci mi połowę wynagrodzenia. Życie we troje w jednym pokoju, z dziadkami za ścianą, też nie należy do łatwych. Żeby jakoś dać radę, musieliśmy wyznaczyć grafik korzystania z kuchni – jedynego miejsca, w którym dzieciaki mogą spokojnie odrabiać lekcje. Po trzech latach wciąż jestem w punkcie wyjścia tylko jeszcze bardziej wyczerpana i zniechęcona. Co jeszcze mnie spotka?

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię

Redakcja poleca

REKLAMA