Przez całe swoje życie mieszkałam w mieście i nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Życie jednak potrafi zaskoczyć. Poznałam Zbyszka, prawdziwego rolnika z krwi i kości. Bardzo szybko się w nim zakochałam. Mimo że perspektywa wspólnego zamieszkania na wsi mnie nie pociągała, to postanowiłam dać mu szansę. Ostatecznie wzięliśmy ślub.
Bardzo szybko przejrzałam na oczy
Pewnego sobotniego wieczoru, mój mąż poprosił mnie, aby poszła pozbierać jajka w kurniku. Pomyślałam, że to dość koszmarny pomysł, ale poszłam. To było okropne. Wszędzie panowała ciemność. Za całe oświetlenie służył tylko słaby blask żarówki. Wszędzie unosiły się pióra kur i panował ten nieznośny zapach. Chciałam stąd tylko uciec.
– Coś ci się stało, skarbie? – Zbyszek parsknął śmiechem na mój widok.
– Absolutnie nic! – odparłam wściekła – Masz swoje jajka!
– Jak to nic? Wyglądasz, jakbyś właśnie wróciła z pola bitwy.
– Te kury... są jakieś niewiarygodnie agresywne!
– Agresywne? Co ty gadasz? – mój mąż ewidentnie ze mnie kpił, podczas gdy ja byłam wściekła, spocona i posiniaczona.
Myślałam, że wszystko będzie wyglądać inaczej. Nowoczesna farma, zautomatyzowana, finansowana z europejskich funduszy, a jednak jest tu masa klasycznej, wiejskiej roboty.
– Chciałaś mieć za męża rolnika, no i masz! – oznajmiła Olga, moja koleżanka z biura. Szczerze mówiąc, szkoda, że nie mogłam cię zobaczyć w tym kurzym pierzu.
– Widzę, że dobrze się bawisz!
– Hm, za dnia jesteś specjalistką od nieruchomości, a wieczorami od jaj! – zarechotała głośno.
– Śmiejesz się ze mnie, a ja sama nie wiem, co począć.
– Z czym?
– Myślałam, że to będzie inaczej. Chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę, co oznacza życie na wsi, zwłaszcza na gospodarstwie. Cenię sobie ten spokój, ciszę, ale nie myślałam, że w pewnym sensie będę musiała stać się rolniczką.
– Daj sobie trochę czasu, przyzwyczaisz się. Przy okazji, mogłabyś przynieść mi kiedyś te twoje wiejskie jaja.
Czy powinnam rzucić pracę?!
Minęły niespełna dwa miesiące od naszego ślubu, a ja już zaczynałam zastanawiać się, czy podjęłam właściwą decyzję. Mimo iż kochałam swojego męża, nie potrafiłam polubić jego świata, który teraz przecież był również moim.
Codziennie o świcie wsiadałam do samochodu i pokonywałam prawie 40 km do miasta. Z pracy wracałam dopiero wieczorem. W zasadzie tylko spałam w domu. Myślałam, że łatwiej poradzę sobie z dojazdami, ale w miarę upływu czasu, czułam coraz większe zmęczenie, a za nic w świecie nie chciałam rezygnować z pracy. Byliśmy młodymi małżonkami, a tymczasem nasze życie intymne praktycznie nie istniało.
– Elu, pomyślałem, że mogłabyś trochę zmniejszyć liczbę godzin w pracy – zaproponował Zbyszek, kiedy już byliśmy w łóżku. – Przez cały dzień cię nie ma. Przychodzisz wykończona i od razu zasypiasz. Chyba nie tak powinno wyglądać małżeństwo?
– Co? – nagle przestałam być senna. – Mam zrezygnować z pracy i zostać gospodynią domową?
– Nie powiedziałem tego.
– Ale to właśnie masz na myśli, prawda? Jesteś samolubny!
– Ja?! – Zbyszek wyraźnie się rozgniewał. – Ja? Wiedziałaś doskonale, jak wygląda moje życie. Potrzebuję cię. Byłoby przyjemnie, gdyby po powrocie z pracy, np. z pola, zobaczyłbym na stole gotowy obiad. A tak siedzę sam w pustym i cichym domu.
– Nie zrezygnuję z pracy, koniec tematu.
I zapadła cisza. Wracałam z pracy coraz później. Właściwie ociągałam się z powrotem, aż do chwili, kiedy już nie miałam wyjścia i musiałam jechać. Wreszcie uznałam, że muszę coś zrobić.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał Zbyszek, zauważając, że pakuję rzeczy.
– Zamierzam na kilka dni zamieszkać u mamy, dzięki temu będę miała bliżej do pracy. Być może wpłynie to korzystnie na nasze małżeństwo?
– Fajnie, że zapytałaś mnie o zdanie! – rzucił z ironią i opuścił pokój. Nie udało nam się nawet pożegnać.
Nie usłyszałam od mamy żadnych komentarzy, ale zauważyłam, jak patrzy na mnie z niedowierzaniem. Udawałam, że nie widzę jej spojrzeń i wykorzystywałam czas spędzony w mieście: chodziłam do kina, spotykałam się ze znajomymi. Wracałam do domu późno. Przypominało mi to moje młodzieńcze, lata, ale po kilku dniach takiego trybu życia, zaczęłam tęsknić za mężem. Próbowałam do niego zadzwonić. Nie odebrał. Ani tego połączenia, ani następnych. Zacząłem się niepokoić i... zdecydowałam wrócić jak najszybciej.
To miejsce naprawdę stało się moim domem
W domu paliło się światło. Wbiegłam bez zastanowienia do środka i znalazłam męża śpiącego na sofie. Przytuliłam go mocno i zaczęłam namiętnie go całować jakby po raz pierwszy w życiu. Natychmiast się obudził.
– Elu... – szepnął.
– Zróbmy to – przerwałam mu, zasypując go kolejnymi pocałunkami.
Kiedy otworzyłam oczy rano, jego już nie było. Otaczająca mnie cisza wydawała się tak kojąca. Rzuciłam okiem przez okno i musiałam się uśmiechnąć. Mimo moich początkowych obaw zaczęłam czuć się w tym miejscu naprawdę komfortowo. "Może pół etatu to wcale nie taki zły pomysł" – pomyślałam. Ubrałam się i udałam do ogrodu, aby zebrać warzywa na obiad.
– Co to za cudowny zapach? – zapytał Zbyszek, kiedy tylko otworzył drzwi.
– Niespodzianka!
– Uwielbiam niespodzianki. A ty byłaś wczoraj wieczorem największą – spojrzał na mnie z pożądaniem.
– Zaniepokoiłam się, nie odbierałeś telefonu.
– Byłem zły.
– Zdaję sobie z tego sprawę, przepraszam, ale musisz zrozumieć, że ciężko mi się dostosować, mimo że naprawdę chcę. Zdecydowałam zrezygnować z części godzin w pracy, by mieć więcej czasu na bycie w domu.
Byłam przekonana, że podjęłam właściwą decyzję. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Czułam się, jakby coś we mnie pękło, czułam się winna, że Zbyszek tak się zaharowuje, a ja tak rzadko mu w tym pomagam.
Zaczęłam bardziej zainteresować się naszym gospodarstwem. Poznałam ludzi, których Zbyszek zatrudniał do pomocy, a także naszych sąsiadów. Powoli zaczynałam czuć, że to miejsce naprawdę jest moim domem. Cisza, spokój, wolniejsze tempo życia. Do pracy jeździłam 3 dni w tygodniu. Było prawie doskonale. Nasz związek kwitł, ale gdzieś podświadomie nadal czułam, że coś mnie gryzie.
– Nie wiem, co się stało z moją dawną Elą? – żartobliwie zauważyła pewnego dnia Olga. – Jesteś teraz taka bardziej dojrzała.
– Myślę, że po prostu w końcu zrozumiałam, co w życiu jest naprawdę ważne i że jeśli kogoś naprawdę kochasz, musisz być gotowa na kompromisy – odparłam z uśmiechem.
A to moja mama była najbardziej zadowolona z mojej przemiany. Nie dość, że byłam spokojniejsza, to jeszcze cieszyła się świeżymi jajkami, warzywami z ogródka i owocami prosto z drzewa. Same dobroci. Naturalnie, pochwaliła się swoim sąsiadkom i tak po każdej wizycie wracałam z listą zleceń na wiejskie przysmaki. Sama nie wiem, kiedy zaczęłam być z tego powodu dumna.
Rozbawiony tą sytuacją Zbyszek coraz częściej mówił, że teraz już nie jestem damą z miasta, tylko prawdziwą rolniczką. Dobrze nam się układało, a perspektywy wyglądały jeszcze lepiej, bo zaszłam w ciążę. Właśnie wtedy zaczęłam zastanawiać się nad całkowitą rezygnacją z pracy po narodzinach dziecka. I ku mojemu zdziwieniu, nie czułam, żebym miała coś utracić.
– Więc co planujesz robić na tym swoim kawałku ziemi? Hodować kozy? – szydziła Olga.
– Tak, właśnie tak! I to razem ze stadkiem owiec.
– Nie wierzę w to co słyszę.
– Ja również. Ale w tej chwili czuję, że to jest to, czego pragnę. Potrzebuję ciszy i spokoju. Zakochałam się w tym wiejskim życiu. Polubiłam siebie w tej roli. Może kiedyś wrócę do swojej poprzedniej pracy, ale to nie jest teraz moim priorytetem.
Czytaj także:
„Koleżanka z pracy uwodziła mnie dekoltem i zalotnym spojrzeniem. Chciała zrobić karierę przez łóżko”
„Matka zabroniła pochowania jej w jednym grobie z ojcem, bo miała powód. Szukała sobie miejsca na innym cmentarzu”
„Matka twierdzi, że ślub kościelny to chrześcijański obowiązek. Na klęczkach błaga Boga, bym się opamiętał”