„Zrobiliśmy grilla dla znajomych, a sąsiadka ze wsi obmówiła nas, że rozsiewamy koronawirusa”

Kobieta przy grillu w masce fot. Adobe Stock, AFijas
„W sklepie nie chciano mnie obsłużyć i traktowano jak trędowatą. Sąsiadka zakomunikowała wszystkim, że przez nasze nieodpowiedzialne zachowanie cała wieś może zachorować”.
/ 12.05.2021 09:36
Kobieta przy grillu w masce fot. Adobe Stock, AFijas

Nie zdążyliśmy położyć mięs na grilla, a już pani Jadzia wyszła z domu i zaczęła zamiatać schodki. Ta kobieta mieszka całkiem sama, rzadko kto ją odwiedza. Myślę więc, że szpieguje nas z nudów. Tylko czemu psuje nam opinię we wsi?

Rok temu przeprowadziliśmy się z mężem do niewielkiej miejscowości pod Warszawą. Od dawna marzyliśmy, by uciec od miejskiego zgiełku i smrodu, i to pragnienie wreszcie się spełniło. W naszym domku pod lasem, otoczonym urokliwym ogrodem, czujemy się prawie jak w raju. Specjalnie piszę: prawie, bo jest ktoś, kto od początku bez skrupułów burzy nasz spokój i szczęście.

To sąsiadka zza płotu, pani Jadzia. Ta dość już wiekowa, ale ciągle bardzo żwawa kobieta, nie zajmuje się niczym innym, tylko obserwowaniem i komentowaniem tego, co dzieje się w okolicy. A że mieszkamy najbliżej, jesteśmy pod ciągłym ostrzałem jej czujnego spojrzenia. Gdy nas tylko zobaczy, podchodzi do płotu, wypytuje, zgłasza pretensje i wątpliwości. I, jakby było tego mało, dzieli się swoimi spostrzeżeniami i opiniami na nasz temat z całą wsią.

Do tej pory znosiliśmy jej wścibstwo spokojnie i cierpliwie

Ale ostatnio miarka się przebrała. Wszystko zaczęło się w ubiegły piątek. Wróciłam do domu tuż przed zmierzchem, z torbą pełną zakupów. Ledwie jednak wyciągnęłam ją  z bagażnika, dostrzegłam, że przy płocie stoi pani Jadzia. Aż wyciągała szyję z ciekawości.

– Dzień dobry, pani Iwonko! – krzyknęła raźno.

– Dobry, dobry… – mruknęłam zrezygnowana, bo czułam, że nie pozwoli mi od razu wejść do domu.

– O, widzę jakieś poważne zakupy pani zrobiła. Wódeczka, winko… Spodziewacie się gości? – zapytała, najwyraźniej patrząc na dwie butelki wystające z torby.

– Nic takiego. Przyjedzie kilku znajomych, na grilla. Chcą się wyrwać z miasta na świeże powietrze – próbowałam ją zbyć.

– Na grilla, mówi pani… No cóż, jak chcecie się narażać na niebezpieczeństwo, to się narażajcie. Ale ja na waszym miejscu bym nie ryzykowała – westchnęła.

– O co pani chodzi? – zdenerwowałam się od razu.

– O tego przeklętego wirusa. Nie słyszała pani, że ciągle atakuje? W telewizji mówią, żeby dla własnego dobra raczej unikać towarzyskich spotkań. A wy tu znajomych zapraszacie. To niemądre, bardzo niemądre – kręciła głową z dezaprobatą.

– Nasi znajomi są zupełnie zdrowi. A poza tym proszę się o nas nie martwić. Będziemy trzymać bezpieczny dystans i wszystko dezynfekować. Tak na wszelki wypadek – mruknęłam.

– No, nie wiem… Jak ludzie sobie wypiją, to zapominają o rozsądku, zaleceniach i różne głupie rzeczy robią. Pamiętam, jak u Baranowskich… – nabrała powietrza, by snuć dłuższą opowieść. Miałam dość.

– Przepraszam, ale dzisiaj nie wysłucham, co stało się u Baranowskich, bo mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia – przerwałam jej, a potem prawie pędem pobiegłam do domu.

Rozkładając zakupy, zastanawiałam się, czy doczekam szczęśliwych czasów, kiedy sąsiadka będzie zajmować się tylko własnymi sprawami. Następnego dnia goście stawili się w komplecie. Nie zdążyliśmy jednak nawet się dobrze rozsiąść i położyć mięsa na grill, gdy w domu pani Jadzi otworzyły się drzwi.

Sąsiadka wyszła na ganek z wielką szczotką w ręku i zaczęła zamaszyście zamiatać schodki. Przez cały czas łypała jednak w naszą stronę.

– No proszę, dziwne, że akurat teraz zebrało jej się na sprzątanie. Pewnie chce zobaczyć, jak się zachowujemy – powiedziałam z przekąsem.

– Założę się, że od rana stała w oknie i sprawdzała, kto do nas przyjechał. Jutro cała wieś będzie wiedziała, że był u nas grill. Skaranie boskie z tą babą – dodał mąż, a znajomi spojrzeli na nas współczująco.

– A, wścibska sąsiadka? Taka to naprawdę potrafi zatruć życie. Ja na waszym miejscu dałbym jej tak popalić, że aż by z butów wyskoczyła! – krzyknął głośno jeden z nich, patrząc wymownie na panią Jadzię. Spiorunowała go wzrokiem, zamachnęła się jeszcze kilka razy szczotką i weszła do domu.

Wiedziałam jednak, że do końca wieczoru obserwowała nas zza firanki, bo ta ruszała się, jakby przez wieś przechodziło tornado. A wiał tylko lekki, ciepły zefirek. W poniedziałek pojechałam do naszego wiejskiego sklepiku po bułki na śniadanie. Sprzedawczyni zawsze witała mnie bardzo serdecznie. Ale tamtego ranka odsunęła się ode mnie na cztery metry i ledwie odpowiedziała na „dzień dobry”. W głowie od razu zapaliło mi się czerwone światełko. Czyżby pani Jadzia coś już na nas nagadała?

Wzięłam ekspedientkę na spytki i okazało się, że trafiłam z podejrzeniami w dziesiątkę. A może wysoki płot załatwiłby sprawę?

Sąsiadka wpadła od razu po otwarciu sklepu i zakomunikowała wszystkim obecnym, że przez nasze nieodpowiedzialne zachowanie cała wieś może zachorować na koronawirusa. Bo urządziliśmy w ogrodzie przyjęcie wielkie niczym weselisko. A to teraz główne źródła zakażeń.

Gdy to usłyszałam, aż zatrzęsłam się ze złości.

– Jakie wielkie przyjęcie? Była tylko czwórka naszych dobrych znajomych! – krzyknęłam.

– Naprawdę? – w oczach sprzedawczyni dostrzegłam niedowierzanie
– Naprawdę. Przyjechali na grilla. Nie oni jedni zresztą. Sądząc po odgłosach niosących się po okolicy, pół wsi miało w sobotę gości. Dlaczego więc akurat my mamy być źródłem zagrożenia?! – warknęłam, a potem chwyciłam bułki i wybiegłam ze sklepu.

Byłam tak wściekła, że gdybym w drodze powrotnej natknęła się na panią Jadzię, to chybabym ją zamordowała. Od tamtego wydarzenia minęły dwa dni. Złość mi już przeszła, więc nie zamierzam mordować sąsiadki. Ale jej poniedziałkowe wystąpienie w sklepie było kroplą, która przelała czarę goryczy. Ustaliliśmy z mężem, że nie będziemy dłużej tolerować jej wścibstwa. Nie pozwolimy też, by roznosiła na nasz temat złośliwe i krzywdzące plotki. Nie zamierzamy biegać po wsi i tłumaczyć wszystkim, że pani Jadzia opowiada bzdury. Nie ukrywam, kusi nas, by za radą znajomego dać jej porządnie popalić, ale przecież nie tędy droga. Żyjemy obok siebie i nie chcemy wojny. Marzymy tylko o tym, by sąsiadka przestała się nami interesować i trzymała swoje opinie dla siebie. Jak mamy jej to powiedzieć? I czy jest szansa na to, że zrozumie?

Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana

Redakcja poleca

REKLAMA