Mamo, mamo, kto dzwoni? – moja 6-letnia córka nie odstępowała mnie na krok. Z komórką przy uchu starałam się dać jej znak, by zostawiła mnie w spokoju, bo to ważna sprawa… To była poważna rozmowa z moim kochankiem.
– Marta, jesteś tam? – głos Łukasza przebijał się przez marudzenie Ninki.
– Tak, tak, ale posłuchaj… Możemy o tym porozmawiać później? W tej chwili jestem bardzo zajęta, oddzwonię. Pa! – wreszcie dałam za wygraną.
– Mamusiu, muszę ci pokazać, co narysowałam. – trajkotała Nina, prowadząc mnie do swego stolika. – To ty, to jestem ja, a tu stoi tatuś – moja córeczka wskazywała na kolorowe postacie złączone uściskiem dłoni. – Nasza szczęśliwa rodzinka! – dodała dumna z siebie artystka.
– Piękny rysunek – pochwaliłam i z trudem opanowując wzruszenie, patrzyłam, jak Ninka przypina magnesikiem swe dzieło w zaszczytnym miejscu – do drzwi lodówki.
W tej samej chwili rozległ się sygnał wiadomości. Nie musiałam sprawdzać, czułam że to od niego. I rzeczywiście: „Bardzo chcę się z Tobą spotkać. Czekam na Twój znak”. Zwykła przezorność, żadnych wyznań, żadnych imion. Niespokojnie spojrzałam na zegarek – Jacek powinien być za pół godziny. Musiałam z nim porozmawiać. Wiedziałam, że dłużej nie wytrzymam podwójnego życia. Jak w transie wystukałam na klawiaturze telefonu: „Będę o 18”.
Obrazek Ninki przechylił się nieznacznie, kiedy otwierałam lodówkę.
– Mamo, uważaj, bo nasza rodzinka spadnie – krzyknęła mała, biegnąc na ratunek.
„Rodzinka spadnie” – kołatało się w mojej głowie jej prorocze zdanie.
Ponure myśli nie dawały spokoju. Kochałam Łukasza, ale byłam bardzo przywiązana do Jacka i nie chciałam niszczyć domu mojej córce… Co więc powinnam zrobić? Zapomnieć o tym gwałtownym wybuchu uczucia, o sobie, i próbować utrzymać rodzinne ciepełko? Pogrzebać w sobie to, co wydaje się takie ważne? Nie. Wiedziałam, że nie wytrzymam tego, nie dam rady.
Jacek przyszedł lekko spóźniony, pocałował mnie jak zwykle w prawy policzek. Bez czułości. Bez namiętności. Wszystko między nami było takie oczywiste. Z góry wiedziałam, jakich pytań mogę się spodziewać…
– O czym tak myślisz? – głos Jacka zabrzmiał inaczej niż zwykle. – Nie słyszałaś, co powiedziałem?
– Przecież już ci mówiłam, że obiad jadła u babci – odparłam z rozdrażnieniem.
– Nie słuchałaś mnie – ton jego głosu był metaliczny i jakiś obcy. – Zwolnili mnie z pracy. Na razie będziemy musieli dać sobie radę z jedną pensją.
– A… ale dlaczego? – spytałam wybita z rytmu. – Co się stało?
– Zasłaniają się kryzysem – westchnął mąż. – Cięcia, oszczędności, normalka. Razem ze mną wylali jeszcze trzy osoby z naszego działu. Nie martw się, kochanie, wymyślę coś – przekonywał mnie z wiarą w głosie, lecz ja nie mogłam powstrzymać łez.
– Nie płacz, poradzimy sobie – Jacek starał się mnie przytulić.
– Nie mogę – usłyszałam swój zmieniony głos. – Już nie. Jacek, ja chcę się rozwieść. Poznałam kogoś – wyrzuciłam z siebie.
Twarz męża skamieniała. Jego ramiona, którymi jeszcze przed chwilą chciał mnie utulić, bezwładnie zwisły wzdłuż tułowia. Stał naprzeciwko z wyrazem absolutnej obojętności na twarzy. Ojciec mojego dziecka, mój mąż, o którym przestałam myśleć jak o mężczyźnie mojego życia. Nagle odwrócił się i poszedł do pokoju, w którym Nina ustawiała naczynia na swej zabawkowej kuchni.
– Tatusiu, co chcesz na obiad? Zupkę czy rybkę? – szczebiotała wesoło.
Minął ją, ciężko klapnął na kanapie.
– Jacek, musimy porozmawiać – usiadłam obok niego. – Zawiozę małą do Kaśki…
Nie reagował, nie patrzył na mnie, siedział bez słowa z rękami na kolanach, z twarzą bez wyrazu. Nie odezwał się, gdy ubierałam Ninę, nie odpowiedział jej na pożegnanie. Dopiero kiedy zamknęłyśmy drzwi, już na klatce schodowej usłyszałam jego ryk. Wył jak zraniony zwierz.
– Tatuś miał dzisiaj ciężki dzień – odpowiedziałam na zdziwione spojrzenie córki.
Po powrocie od koleżanki zastałam go w tej samej pozycji. Koszulę miał rozpiętą, zmierzwione włosy, twarz ściągniętą bólem.
Usiadłam obok i przez chwilę trwaliśmy w milczeniu. Nie wiedziałam, od czego zacząć, musiałam to jednak pociągnąć. Mój mąż wydawał się zupełnie nieobecny.
– Jacek – zaczęłam spokojnym tonem – to straszny moment, ale nie wiem, czy jest jakiś lepszy na takie sprawy. Bardzo cię szanuję, jesteś mi bardzo bliski i naprawdę to dla mnie niełatwe, tylko że ja… muszę zrobić ten krok. Po prostu muszę.
Nie zareagował, nie spojrzał na mnie.
– Próbowałam z tym skończyć, uwierz mi, – zaczęłam jeszcze raz. – Ale nie potrafiłam. Muszę pobyć sama, przekonać się, czy TO naprawdę jest takie ważne.
Jacek zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na moje słowa. Jakby ogłuchł.
– Zabiorę teraz część naszych rzeczy, moje i Ninki – mówiłam w próżnię. – Nie miej do mnie żalu. Na pewno sobie poradzisz.
Objęłam go ramieniem. Wydawał się nieobecny ciałem. Nie odsunął się ani nie odwzajemnił uścisku. Po prostu trwał.
– Zadzwoń – podniosłam się z kanapy. – Na stole zostawiam ci kartę do naszego konta. Tobie będzie teraz bardziej potrzebna – dodałam i skierowałam się do wyjścia.
Nawet na mnie nie spojrzał.
Zamieszkałam z Niną w kawalerce mamy. Ona była akurat w sanatorium i na całe szczęście, bo nie musiałam jej niczego tłumaczyć. „Muszę wynająć mieszkanie – myślałam, pakując rzeczy do samochodu. – Na razie nie zamieszkamy razem z Łukaszem, to mogłoby być za trudne dla Niny”.
Zamknęłam bagażnik, wsiadłam do samochodu. Telefon zadźwięczał dobrze znanym dzwonkiem, lecz nie potrafiłam go odebrać. Chciałam być sama. Nie mogłam się też uwolnić od myśli o Jacku. „Przeżył dziś podwójny szok, ale poradzi sobie, jest silny” – uspokajałam się, chcąc odgonić niepokojące myśli o niego. Zanim uruchomiłam silnik, jeszcze raz spojrzałam w „nasze” okna. Wydawało mi się, że widzę tam postać męża. A może tylko chciałam ją zobaczyć. Szybko przekręciłam kluczyk.
– Zaczynam nowy etap życia – powiedziałam na głos, chcąc dodać sobie otuchy.
Nina chciała do taty. Wciąż dopytywała się o niego, a ja, starając się zachować spokój, odpowiadałam, że tata ma teraz trudny czas w pracy i że niedługo się zobaczymy. Ja też czekałam, aż zadzwoni. Każdego dnia coraz bardziej. Nie chciałam spotykać się z Łukaszem ze względu na małą. Jednak czy tylko dlatego?
– O co chodzi? – jego telefony zaczęły mnie w końcu irytować.
– Czy nie po to rozstałaś się z mężem, żebyśmy mogli być razem? – jego pytanie nie było pozbawione sensu.
– Muszę być sama, dopóki tego wszystkiego sobie nie poukładam. Nie dzwoń do mnie na razie, zrozum – tłumaczyłam.
Myśli o Jacku nie odstępowały mnie ani na chwilę. Zadzwoniłam wreszcie, aby poprosić, żeby pojechał po Ninę do przedszkola. Nie odebrał. Nie odbierał też kolejnych telefonów. Po trzech dniach zostawiłam Ninę u Kaśki i podjechałam pod stary adres. Domofon milczał, więc otworzyłam drzwi kluczem. I tak chciałam zabrać resztę naszych rzeczy. Już od progu poczułam zaduch niewietrzonego domu. Mąż leżał na kanapie w brudnych ciuchach i nie ruszał się.
– Jacek! – dopadłam do niego i chwyciłam jego dłoń. – Błagam cię, powiedz coś.
Uklękłam obok łóżka, przytuliłam się do jego piersi. Miałam wrażenie, że on w ogóle nie oddycha.
– Powiedz coś, kochanie – szeptałam.
Miał szarą twarz. Oddychał, ale bardzo słabo. Był wyziębiony. W panice zaczęłam szukać telefonu, by wezwać pogotowie.
– Jacuś, zaraz pojedziemy do szpitala, będzie dobrze – mówiłam przez łzy.
Dopiero teraz dostrzegłam rysunek Ninki, który ściskał w dłoniach… I wtedy jakby zasłona opadła mi z oczu. Boże, miałam przed sobą tę miłość, której szukałam gdzie indziej. Niepotrzebnie…
– Przepraszam, Jacuś, wybacz mi – powtarzałam szeptem, biegając od kanapy do okna i z powrotem.
Brzydkie zielone ściany szpitalne, korytarz i myśli tłukące się w mojej głowie. Nie myślałam już o Łukaszu. Myślałam tylko o rysunku Niny, o uśmiechniętych twarzach naszej trójki wymalowanych przez nasze dziecko… Żeby tylko Jacek z tego wyszedł. Żeby żył…
– Pani mąż jest bardzo odwodniony i wycieńczony. Na szczęście toleruje kroplówkę, więc powinien szybko dojść do siebie… Czy miał ostatnio jakieś poważne problemy? – młody lekarz spojrzał się na mnie przenikliwie. – Wygląda, jakby nie chciał wyzdrowieć.
– Wyrzucili go z pracy, a ja chciałam się z nim rozwieść – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, czując, jak na moim sercu zaciska się pętla poczucia winy i żalu.
– Tak… to może być na tle psychicznym – lekarz nie stracił rezonu. – Na razie proszę go nie niepokoić – poprosił.
– Zostanę z nim! – odparłam mocnym, zdecydowanym głosem. – Bo już wiem, że go kocham – dodałam szeptem, kiedy medyk zniknął za drzwiami gabinetu.
Jacek leżał w jednoosobowej sali, miał podłączoną kroplówkę. Siadłam obok męża i patrząc na powoli sączący się płyn, który przywracał go do żywych, głaskałam jego szczupłą, bladą dłoń.
– Tęsknię za tobą, ale nie wiem, czy będziesz chciał mi przebaczyć – mój szept odbijał się echem po pustej sali. – Musiałam cię opuścić, żeby to zrozumieć… Potrafisz mi jeszcze zaufać? – wyszeptałam z lękiem.
Odniosłam wrażenie, że Jacek nieznacznie poruszył palcami. Dochodziła dwudziesta, gdy wreszcie odebrałam Ninkę od koleżanki. Zerwałam z Łukaszem, a następnego dnia, kiedy Nina była w przedszkolu, wróciłam do naszego mieszkania i je posprzątałam.
– Pani mąż przeszedł poważne załamanie nerwowe – oznajmił ordynator, gdy pojechałam z córką do szpitala. – Musi mieć na razie całkowity spokój, poczucie bezpieczeństwa. Włączę mu leki na uspokojenie. Może być po nich odrobinę ospały, ale z pani pomocą dojdzie do siebie. Proszę zgłosić się na kontrolę w przyszłym tygodniu – powiedział, przekazując mi wypis szpitalny.
Jacek siedział na szpitalnym krześle, patrząc obojętnie przed siebie. Bałam się, jak zareaguje Ninka, kiedy go zobaczy w takim stanie.
– Tatusiu! – jej krzyk poniósł się echem po szpitalnym korytarzu.
Przypadła do niego i objęła ramionkami. Wtedy mąż jakby obudził się z koszmarnego snu. Spojrzał na nią zupełnie świadomie.
– Jaki ty jesteś chudziutki, tatulu. Przygotuję ci w domu zupkę. A wiesz, że jak cię nie było, to mieszkałyśmy trochę u babci? Ale ja wolę mieszkać w naszym domku – opowiadała Nina, moszcząc się na jego kolanach.
Jacek objął ją, z jego oczu popłynęły łzy.
– Tatusiu, czemu płaczesz? Przecież jedziemy do domu – zmartwiła się Nina.
– Jedziemy…? – zapytałam cicho, kucając obok niego.
– Tak – usłyszałam szept.
Popatrzył na mnie, a w jego oczach dojrzałam iskierkę budzącej się nadziei.
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”