„Zostawiłam 2-latka pod opieką teścia, a ten o mały włos nie doprowadził do tragedii. Mogłam stracić syna”

Dziecko w niebezpiecznej sytuacji fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Musiałam wrócić do pracy na etat i nie miałam z kim zostawić syna. Zaoferował się teść, ale nie było to spełnienie marzeń. Ba, okazało się być śmiertelnym zagrożeniem dla Frania! Zaczęło się od zabawy w rozkręcanie gniazdek elektrycznych...”.
/ 26.08.2021 09:24
Dziecko w niebezpiecznej sytuacji fot. Adobe Stock, Halfpoint

Czy ja się czepiam? Każda matka przyzna, że pozostawianie dziecka pod opieką obcej osoby to trauma i ryzyko. Moim synkiem na szczęście zajął się teść… Na szczęście?

Nawet w najgorszych snach nie przypuszczałam, że firma męża upadnie. I to z dnia na dzień! Co prawda, Rafek od dawna wspominał, że szefowie coś tam kręcą na boku, ale nawet on traktował to w charakterze anegdoty, opowiadając o szemranych typach wwożących i wywożących coś z budowy. A tu masz, babo, placek, faktycznie mieli mafijne powiązania! A żyć trzeba.

Cwaniaczki „odpoczywają” na państwowym wikcie, a my musimy sami na siebie zarobić. Postanowiłam zrezygnować z wychowawczego i wrócić do pracy, mąż znalazł fuchę w mieście wojewódzkim. Całkiem nieźle, jak na takie zawirowania, pozostał tylko jeden szkopuł: kto, do licha, zajmie się Franiem? Mały skończył akurat dwa lata i trzeba było mieć oczy dookoła głowy, żeby go dopilnować, bo zrobił się szybki jak błyskawica, a ciekawiło go wszystko, najbardziej oczywiście to, co nie powinno.

Przyznam, że do ostatniej chwili liczyłam na mamę

Fakt, nie angażowała się dotąd specjalnie w kontakty z jedynym wnukiem, ale myślałam, że gdy ją osobiście poproszę, na pewno nie odmówi pomocy…

– Dopiero co przeszłam na emeryturę, Dorotko – wyjaśniła. – Całe lata marzyłam o tym, żeby mieć w końcu czas dla siebie.

– Jeszcze będziesz miała, mamuś – próbowałam być dzielna i rzeczowa, choć widziałam, że moje plany walą się na łeb, na szyję. – Za rok Franio pewnie pójdzie do przedszkola.

– Ty wiesz, ile to jest rok w moim wieku?! – oburzyła się mama. Pewnie tyle samo, ile w wieku mojej babci, gdy się mną zajmowała, podczas gdy mama robiła karierę. Ech. Szybciutko zapomniała o tym, co było wcześniej…

W końcu, z ogromnym poświęceniem, jakby chodziło co najmniej o oddanie nerki, moja rodzicielka zaproponowała, że poświęci Franiowi jeden dzień w tygodniu. Dobre i to. Zaczęłam się rozglądać za opiekunką, ale weź tu znajdź kogoś odpowiedniego i jeszcze taniego. A tu znienacka ojciec Rafała w czasie niedzielnego obiadu się zaofiarował. I jeszcze zdziwiony: dlaczego nikt go wcześniej nie zapytał, tylko latamy po całym mieście i podnosimy larum?

Przecież to nie jest jakaś szczególna filozofia, zająć się dwulatkiem przez parę godzin dziennie! – Prawda, chłopie? – zapytał Frania, który właśnie wspiął się na jego kolana i teraz próbował stamtąd sięgnąć po sosjerkę.

– Będzie super, Dorotka – teść mrugnął do mnie okiem. – Zaprowadzimy tu męskie rządy! Miałam wątpliwości. Czy facet sobie poradzi z opieką nad takim malcem, ale mąż się oburzył: a co to, mężczyźni są jacyś upośledzeni?! Tata nie da rady, idol jego dzieciństwa? Gotować umie, pranie mu nie pierwszyzna, a młody go uwielbia, nawet nie zauważy, jak mamusia zniknie za drzwiami na osiem godzin!

Wszystko to święta prawda, w dodatku z teściem przynajmniej będę miała pewność, że postąpi ściśle według wytycznych: położy małego o ustalonych porach, nakarmi go tym, co przygotuję… Mama, z jej wariackimi dietami, na pewno zaraz przystąpiłaby do eksperymentów na wnuku. Zrobiłam dokładną rozpiskę planu dnia Frania, przygotowałam mu zestawy ubrań, jedzenie w opisanych naczyniach wstawiłam do lodówki. Na stole zostawiłam kartkę ze swoim numerem telefonicznym i, na wszelki wypadek, alarmowymi.

Rano minęliśmy się z teściem w drzwiach, niby zawodnicy sztafety dla wtajemniczonych, wymieniając jeszcze zaszyfrowane wskazówki.

– Niech się tata nie upiera przy nocniku! – krzyknęłam.

– Nie wydzwaniaj co pięć minut, Dorota! – odkrzyknął.

Ba, łatwo powiedzieć. Starałam się, telefonowałam średnio co kwadrans. Nie, żebym była ciekawa, co teść ma do powiedzenia, nasłuchiwałam raczej, czy Franio nie płacze w tle. Pod koniec dniówki zbastowałam, bo wszyscy w biurze dziwnie na mnie patrzyli, i pomyślałam, że jak się trochę nie zamaskuję ze swoimi prawdziwymi zainteresowaniami, wylecę wcześniej niż dziadek wciągnie się w obowiązki.

Kiedy wróciłam, mały – cały, żywy i zadowolony – bawił się kluczem francuskim tuż obok swego opiekuna, któremu z szafki pod zlewem wystawały tylko nogi. Najpierw wyjęłam synkowi z rączek ciężkie i brudne narzędzie, potem przytuliłam swój skarb, a następnie spytałam grzecznie, co też teść porabia.

– Dokręcam syfon, Dorotko – wyjaśnił. – Nie mogłem już znieść tego, że jest na wpół zatkany.

– Bez przesady, tato – dopiero teraz zauważyłam na podłodze za winklem wiadro pełne nieczystości, i zbladłam na myśl, że Franio miał je cały czas w swoim zasięgu. A na samym brzegu stołu stał sobie, jakby nigdy nic, pojemnik z sodą kaustyczną! Rany boskie! Uświadomiłam teściowi, co się mogło stać, a on tylko spojrzał na mnie z politowaniem i stwierdził, że przesadzam.

I dodał jeszcze, że współczesne matki widzą niebezpieczeństwo wszędzie, najchętniej trzymałyby dziecko skrępowane becikiem do pełnoletności. Wieczorem pożaliłam się Rafkowi, który tylko wzruszył ramionami: prawdziwa ze mnie kwoczka, w dodatku z przerostem wyobraźni. Pogłaskał mnie po głowie, „puścił oko”, a potem okręcił się wokół i powiada:

– Patrz, jakiego zdrowego przystojniaka mój tata wychował. Włos mi z głowy przy nim nigdy nie spadł. Może po prostu szczęście miał? Czwartki należały do mamy i naprawdę było widać różnicę. Wracałam i wszystko było na swoim miejscu. Noże w szufladzie, wiertarka na pawlaczu, proszki do prania na półce pod sufitem.

Następny tydzień zaczął się od tego, że teść zabrał się za naprawianie gniazdek elektrycznych. Jedno z nich podobno wypadło mu całe, gdy wyłączał kuchenkę. I jak tylko młody poszedł na południową drzemkę, dziadek łap za śrubokręty, mierniki i taśmy izolacyjne. Jedną z nich znalazłam zresztą potem wśród zabawek Franka, całą oślinioną… Ręce opadają po prostu! A gdyby prąd dziadka poraził, kto wtedy zająłby się dzieckiem? Czy naprawdę nie może po prostu czytać gazety, gdy mały go nie absorbuje?

Skoro już tak się nudzi, to niech prasuje!

Albo lepiej nie, bo strach pomyśleć, gdzie potem zostawi gorące żelazko… Gadałam z dziewczynami z pracy, bo chciałam poznać neutralny punkt widzenia i one akurat przyznały mi rację. W życiu by nie zostawiły dzieciaka z kimś tak nieodpowiedzialnym! Niech się kochają jak dwa aniołki, niech mały piszczy ze szczęścia na dziadka widok, ale pod kuratelą.

– Wynajmij opiekunkę, Dorota, dobrze ci radzę – poradziła Basia. – Jak się coś stanie, nigdy sobie nie wybaczysz, że pozwoliłaś, aby panowie zrobili ci wodę z mózgu. I jeszcze dodała, że argument Rafka jest zupełnie od czapy. To, że on przeżył, nie znaczy, że Frankowi też się upiecze. Myślałam, myślałam, ale gdy w następny wtorek znalazłam w koszu z zabawkami gwoździe, nerwy mi puściły. Pokazałam je mężowi i stwierdziłam, że dłużej dziadkowych metod wychowawczych tolerować nie będę.

Rafek, oczywiście, bronił ojca, próbował ze mnie zrobić wariatkę, a w końcu wypiął się na wszystko i powiedział, żebym sama z teściem porozmawiała, bo to ja mam problem, nie on. I to jest ta słynna solidarność małżeńska! Cały następny dzień liczyłam, czy starczy mi na opiekunkę. Potem zadzwoniłam do mamy i wybłagałam, żeby dołożyła ze swej strony jeszcze jeden dzień opieki nad wnukiem.

„Jeżeli dziś wrócę i zobaczę, że teść miał w nosie moje zalecenia i znów narażał Frania na niebezpieczeństwo, nie dam się potraktować jak nabuzowana hormonami idiotka – postanowiłam. – Postawię sprawę na ostrzu noża i niech szanowny dziadek wybiera, czy będzie się trzymał zasad, czy nie. Bez żadnych głupich uwag i przekomarzań. Ja nie mogę za każdym razem, gdy wychodzę do pracy, drżeć z niepokoju, a potem gnać na złamanie karku do domu, spodziewając się najgorszego!”.

Nabuzowana byłam jak bokser przed ostatnią rundą

Wpadłam do mieszkania niczym bomba, a tam dziadek z Frankiem siedzą sobie w najlepsze i jedzą utarte jabłka, zaśmiewając się z tego, jacy są ubrudzeni owocową papką. Głupio mi się zrobiło: czy jakakolwiek opiekunka umiałaby wywołać na buzi mojego dziecka taki uśmiech? Może ja faktycznie przesadzam, może się czepiam?

Czytaj także:
„Narzeczona mojego syna to striptizerka. Nie mogę mu o tym powiedzieć, bo wyda się że byłem w klubie go-go”
„Syn urodził się chory, ale żona nie mogła na niego patrzeć, czuła obrzydzenie. Uciekła. Czasami chciałbym, żeby nie żyła"
„Ojciec nas katował, a matka bezczynnie na to patrzyła. Po tym piekle dom dziecka wydawał się rajem”

Redakcja poleca

REKLAMA