– Cóż, koleżko, szybszy wygrywa. Takie są prawa rynku! – mój przyjaciel, Diabeł, był w znakomitym humorze. – Nie pojawiłeś się w robocie, przyszło zamówienie, a ja je zrealizowałem. To wszystko. Trzeba pilnować swoich interesów, a nie się obijać!
– Ten film mieliśmy robić razem – tłumaczyłem wściekły i zarazem zdziwiony bezczelnością kumpla. – To był mój pomysł. Mój, kapujesz?
– Ale moja realizacja – odpowiedział hardo. – Chcesz, to ci zapłacę za pomysł. Jeszcze zro…
Nie wytrzymałem. Strzeliłem pięścią prosto w ten jego diabelski uśmieszek. Bez satysfakcji patrzyłem, jak rozkłada ręce i leci na plecy. Padł na ścianę i półprzytomny zsunął się na podłogę. Tam go zostawiłem.
Wydawało mi się, że trochę koloryzował
Diabeł był moim kolegą od zawsze. Znaliśmy się jeszcze z podwórka. Mieszkaliśmy w sąsiadujących ze sobą domach. Razem łaziliśmy po drzewach, razem biegaliśmy na działki po jabłka, razem uczyliśmy się palić papierosy i pić tanie wino. Włodek szybko otrzymał ksywkę Diabeł, bo umiał robić „diabelskie” miny. Dziewczyny aż piszczały ze strachu, kiedy się krzywił. I niemal od małego miał taki swój charakterystyczny, diabelski, uśmieszek. Matematyczka pierwsza nazwała Włodka Diabłem i tak już zostało.
Był nieduży, to znaczy nieco niższy niż rówieśnicy, ale nikt mu z tego powodu nie dokuczał. On ten brak wzrostu nadrabiał sprytem. Niebywałym wprost talentem do zjednywania sobie ludzi. Już w podstawówce delegowany był przez klasę do rozmów z nauczycielami, gdy chcieliśmy na przykład przełożyć klasówkę. Odważnie szedł do pokoju nauczycielskiego i zawsze wracał z pozytywnie załatwioną sprawą.
Kiedyś wpisałem sobie i kilku kolegom dodatkowe oceny w dzienniku. Wybuchła afera na całą szkołę. Dyrektorka chciała wzywać rodziców, miałem być zawieszony, a może nawet wyrzucony ze szkoły. Diabeł poszedł do dyrektorki i pół godziny później zostałem wezwany do sekretariatu. Wróciliśmy obaj zadowoleni. Za karę miałem zdać dodatkowe egzaminy z przedmiotów, które sobie „poprawiłem”. Łatwo nie było, ale lepsze to, niż wyrzucenie ze szkoły. Byłem bardzo wdzięczny Diabłowi. Od tamtego dnia zostaliśmy najlepszymi kumplami.
Nasza przyjaźń trwała do końca szkoły. Po maturze każdy poszedł w swoją stronę. Ja na studia, Diabeł gdzieś zniknął. Nie widzieliśmy się wiele lat. Podobno studiował w innym mieście. Ktoś twierdził, że wyjechał za granicę i tam pracował. Informacje były skąpe, czasem nieco wydumane, że mieszka gdzieś w Hiszpanii i rozbija się jachtem po Morzu Śródziemnym; jedne zaprzeczały drugim.
Po studiach przez pewien czas pracowałem na Wybrzeżu. Udało mi się dostać do radia, po kilku latach trafiłem do telewizji i wróciłem do stolicy. To w pracy ponownie spotkałem Diabła. Kiedy na siebie wpadliśmy na korytarzu, od razu umówiliśmy się na wódkę. Nocne Polaków rozmowy trwały do rana.
Okazało się, że Diabeł rzeczywiście rozbijał się jachtem po Morzu Śródziemnym. Tyle że jacht nie był jego, lecz pewnej zasobnej damy, która przytuliła Włodzia do piersi. Podobno razem prowadzili firmę handlową, którą założył Diabeł, zaś pani dostarczyła kapitał. Po pewnym czasie dama zniknęła wraz kasą, zostawiwszy Diabła na jachcie. Tak przynajmniej opowiadał. Łódź okazała się być wypożyczona. Przy zwrocie należało opłacić spory rachunek, a Diabeł pieniędzy nie miał. Wykręcił z jachtu radio i cenniejszą elektronikę, zaś łódź zostawił gdzieś między skałami. Graty sprzedał i najszybciej jak tylko się dało, wrócił do Polski.
Nie analizowałem dokładnie „diabelskich” opowieści, choć wydawały mi się nieco podkoloryzowane i mało prawdopodobne. No, ale cóż, niektórzy ludzie muszą trochę pozmyślać, żeby poczuć się lepiej, i mój kumpel najwyraźniej do tej grupy należał. Najważniejsze, że odzyskałem przyjaciela. Natychmiast zaczęliśmy współpracować. Stanowiliśmy silny duet. Razem wymyślaliśmy tematy, razem je realizowaliśmy. Telewizja była zadowolona, co uwidaczniało się w naszych zarobkach. Wszystko układało się świetnie.
Bardzo się na nim zawiodłem
Któregoś dnia do telewizji nadeszła skarga, że reporterzy biorą łapówki za realizację określonych materiałów. Wśród podejrzanych znalazła się nasza dwójka, bowiem mieliśmy na swoim koncie kilka tak zwanych interwencji. Nie zrobiliśmy nic złego, byłem o tym przekonany, bo przecież przy każdym filmie pracowałem od początku do końca, więc zauważyłbym, gdyby ktoś kombinował. A jednak bez żadnych dowodów, jedynie na podstawie podejrzeń, zostałem zawieszony na trzy miesiące.
Wtedy niczego jeszcze nie przeczuwałem. Dużo później dowiedziałem się, że mój szkolny kolega doniósł na mnie dyrekcji. Moje zarobki gwałtownie zmalały. Diabeł natychmiast zaoferował się z pomocą. Pracowałem anonimowo, a on to firmował. W ten sposób udało mi się przeczekać trudny czas. Wszystkie moje sukcesy szły na konto Diabła, ale ja byłem mu wdzięczny, bo przecież dzięki niemu nie klepałem biedy.
Kiedy kara się skończyła, oficjalnie wróciłem do pracy. Znowu wspólnie realizowaliśmy reportaże. Coś się jednak popsuło. Z czasem nabrałem przekonania, że nasza współpraca nie układa się już tak bezproblemowo jak dawniej. Bywało, że Włodek znikał podczas zdjęć i musiałem robić za dwóch. Często odbierał dziwne telefony, po których nagle gdzieś musiał jechać. W telewizyjnym bufecie mówiło się, że Diabeł gra na dwie ręce, co należało rozumieć, że oprócz roboty w telewizji, ma też inne zajęcia. Niektórzy twierdzili, że wykorzystuje kontakty zawodowe do dziwnych interesów. Nikt nie wiedział nic konkretnego, ale plotkowano zawzięcie.
Sprawa się wyjaśniła, gdy przypadkowo spotkałem jednego z bohaterów naszego wspólnego filmu. Okazało się, że mój przyjaciel namówił go do pewnego przedsięwzięcia. To miał być świetny interes, ale potrzebna była gotówka, której Włodek nie miał. Chodziło o uruchomienie wytwórni zniczy nagrobnych. Panowie spisali stosowną umowę, Diabeł kasę wziął i zniknął. Na spotkania nie przychodził, telefonów nie odbierał. Czasem wysyłał SMS-a z prośbą o cierpliwość, bo niebawem ruszy produkcja.
Na moje pytanie, co jest grane, Diabeł odpowiedział krótko:
– Nie twoja sprawa, koleżko!
– Włodziu, co ty gadasz?! – zdziwiłem się. – Jesteśmy przyjaciółmi. To co robisz, rzutuje także na mnie, przecież tworzymy zespół.
– Dobra, przepraszam, masz rację – powiedział pojednawczo. – Załatwię sprawę i będzie po krzyku.
Dwa dni później wyjechałem na urlop. To był od dawna wyczekiwany wyjazd. Nie było mnie prawie miesiąc. Po powrocie okazało się, że Diabeł ukradł mi film. Tak po prostu.
Mój przyjaciel mnie okradł! Dlaczego? Jak mógł tak postąpić? Przecież mu ufałem! Znaliśmy się od dziecka. Przyjaźniliśmy się. Przysięgaliśmy sobie lojalność. Nie ma znaczenia, że byliśmy jeszcze wtedy niepełnoletni! Po raz pierwszy w życiu tak strasznie się zawiodłem. Zawiódł mnie stary druh. Długo nie mogłem dojść do siebie.
Przy okazji wyszło na jaw, że to on kiedyś oskarżył mnie o branie kasy za materiały, tymczasem okazało się, że sam podczas realizacji reportaży namówił kilka poznanych osób na różne przedsięwzięcia. Oczywiście żaden interes nie wypalił, a pieniądze zniknęły. Ponieważ tworzyliśmy zespół, zostałem automatycznie wmieszany w te krętactwa. Nie czekałem na decyzję kierownictwa, sam zwolniłem się z telewizji. Diabła wyrzucono z hukiem. I znów zniknął.
Znalazłem pracę w wydawnictwie. Gorzej płatna, ale była. Jeszcze przez rok musiałem tłumaczyć się z pomysłów byłego przyjaciela. Okazało się bowiem, że na jednej umowie widniał mój podpis. Udało mi się udowodnić, że to podróbka. „Mój kontrahent” po prostu stwierdził, że nie ze mną podpisywał umowę. Gdyby miał gorszą pamięć, zapewne wylądowałbym w więzieniu. Powróciło pytanie: jak Diabeł mógł zrobić mi takie świństwo? O mały włos nie trafiłem za kraty! Przecież miałem żonę, dwoje dzieci.
Wiedział, co robić, by osiągnąć swój cel
Od tamtych wydarzeń minęło blisko 10 lat. Podczas spotkania absolwentów naszej szkoły wspominaliśmy tych, którzy się nie pojawili. Któryś z chłopaków spytał:
– A co się dzieje z Diabłem?
Zapadła cisza. Nie chciałem się odzywać i opowiadać o naszej nieudanej współpracy. Po co?
– Prawdę mówiąc, nie widziałem go już kilka lat… – zaczął Długi.
Jak się okazało, Mietek, zwany Długim, jakieś 5 lat wcześniej spotkał Diabła na ulicy. Nasz kolega już nie pracował wtedy w telewizji, poszedł w tak zwane biznesy. Był prezesem firmy handlowej. Robił akurat jakiś interes w Bieszczadach.
– Trochę mnie to zdziwiło, bo trudno mi było wyobrazić sobie naszego Diabla jako szefa firmy. No, ale ludzie się zmieniają – opowiadał Długi. – Po pewnym czasie okazało się, że nie jest prezesem tylko wice i nie zarządza, tylko załatwia. On w tej firmie zajmował się tym, co umiał najlepiej. Bajerowaniem! To był taki prezes od kontaktów zewnętrznych. To jego wysyłano do urzędów, by przepchnąć jakieś sprawy. To on emablował urzędniczki, by przystawiły pieczątkę, wpuściły do dyrektora bez kolejki itp. To Diabeł zapraszał dyrektorów, burmistrzów, wójtów i innych ważnych na kolację, on z nimi pił wódkę, gościł ich i bawił, a gdy trzeba było, dyskretnie wręczał kopertę. Diabeł – „prezes do zadań specjalnych”. Pięknie wydrukowana wizytówka z nowoczesnym logo firmy, warszawski adres, to robiło wrażenie na prowincji. A do tego słynne diabelskie opowieści, kogo zna, z kim jest na ty…
– Rzeczywiście – odezwał się Lucek. – Diabeł zawsze miał bajer pierwsza klasa… Pamiętacie, jak załatwił tę sprawę z dziennikiem w podstawówce? No, Antoś, przypomnij, bo to ciebie wtedy mieli z budy wyrzucić – zwrócił się do mnie.
Nie mogłem dłużej milczeć.
– Rzeczywiście, załatwił sprawę koncertowo – zacząłem opowiadać. – Jak pamiętacie, poprawiłem kilka ocen w dzienniku i zrobiła się afera. Diabeł poszedł do dyrektorki i nie wyrzucili mnie ze szkoły, tylko musiałem zdać egzaminy z „poprawionych” przedmiotów!
– No widzisz – cieszył się Lucek. – Musiał mieć dobry bajer.
– To nie był bajer – wyjaśniłem z westchnieniem. – Odkryłem to już dawno. Myślałem, że wiecie…
– Niby skąd mielibyśmy wiedzieć? – zdziwił się Długi
– Panowie, Diabeł nazywa się Z. – tu padło jego nazwisko. – Tak samo jak ówczesny dyrektor z kuratorium. W szkole wszyscy myśleli, że to bliska rodzina Włodka, a on nie zaprzeczał, tylko bezczelnie wykorzystywał sytuację.
– To jest mistrzostwo – skwitował Lucek z podziwem.
– Tak, Diabeł w biznesie działał na tym samym patencie – stwierdził Długi. – Nie zaprzeczał, że kogoś zna. Pokazywał fotki, na których jest w towarzystwie dygnitarzy. To robiło wrażenie, odpowiednio nastrajało urzędników. A Włodek załatwiał, co chciał.
Czy mi się wydawało, czy słyszałem w jego głosie podziw?
Na biznesie się nie znał, prędzej na mataczeniu
– Ale czekajcie, to nie wszystko! – ciągnął Długi. – Firma, w której prezesował, w końcu się zwinęła, a dokładniej zarząd się zwinął. Po prostu spakowali walizki i wyjechali. Firma upadła. Diabeł został na lodzie. Ale nie na długo. Błyskawicznie znalazł sobie nadzianą damę, z którą postanowił otworzyć interes. On daje pomysł, ona kasę, razem pracują, razem zarabiają.
Rzecz w tym, że Włodek miał „doskonałe” pomysły, ale zawsze brakowało wykończenia. Dzięki bieszczadzkim znajomościom wydzierżawił ośrodek wczasowy, piękny, wspaniale położony, tyle że trzeba było w niego zainwestować. Dama nie była zbyt chętna, by pchać kasę w stare budynki. Nie znała się na budowlance, ale na wszelki wypadek nikomu nie wierzyła. Prowadzili ten ośrodek ponad 4 lata. Zamiast porządnie wyremontować choć część i zarabiać, łatali dziury w całości. I systematycznie dokładali do interesu.
Dolar był tani, więc Diabeł wpadł na pomysł, że będą sprowadzać samochody z USA. To wtedy był niezły biznes. Diabeł nie miał pojęcia o samochodach, ani o tym, że amerykańskie wozy wymagają przeróbek, bo nie dopuszczą ich do ruchu. Sprowadził kilka pojazdów i zatrzymano je na granicy. Wywalił w błoto kilka tysięcy dolarów.
– Przez pewien czas Włodek wraz ze swą panią mieli dwa kurniki, w sumie jakieś 10000 ptaków. Hodowali je na ubój. Wszystko zapowiadało się dobrze, ale Diabeł nie zapłacił za prąd, więc elektrownia go wyłączyła, a ptaki zdechły – taki był z niego biznesmen – podsumował Długi, chichocząc.
– Bo głowy do uczciwego zarabiania to on raczej nie miał – mruknąłem. – Co innego do oszustw.
– To prawda. I nie liczył się z nikim, nie dla niego były sentymenty… – westchnął Długi. – Gdy dama zobaczyła dno w sakiewce, Diabeł zrobił awanturę i się wyniósł. Kobieta została sama jak palec, bez pieniędzy, bez biznesu i bez domu, który sprzedała, bo trzeba było za coś spłacić długi.
– To naprawdę nie zorientowała się zawczasu, co z niego za ziółko?! – zdziwił się Lucek.
– Może się zorientowała, ale go kochała. A może po prostu wierzyła w te jego bajery… Diabeł umie opowiadać bajki jak mało kto!
– Ale ten nasz Diabeł to drań!
– Jakby powiedział Linda… to zły człowiek jest! – podsumowałem.
Czytaj także:
„Mój brat potrącił moją przyjaciółkę na ulicy. Gówniarz był pijany, pędził autem, a matka prawniczka jeszcze go broni…”
„Szef wywalił mnie na zbity pysk, bo miałem czelność prosić o podwyżkę na leki dla córki. Karma wróciła szybciej niż myślał"
„Ojciec poleciał za spódniczką, bo miał dość humorów matki. Teraz ona zalewa się łzami, a ja muszę kłamać, że jej współczuję”