„Zostałem oszukany metodą na babcię. Starsza pani rąbnęła mnie na kasę!”

Kobieta kłamczucha fot. Adobe Stock, SYARGEENKA
– Już się pani lepiej czuje? – zapytałem. Pomyślałem, że kobiecinie trochę się pomieszało w głowie z żalu i pewnie zaczepia każdego faceta choć trochę podobnego do tego jej Jacusia. – Tak, już lepiej – odparła, dźwigając się z fotela. – Ale mam do pana prośbę…
/ 24.06.2021 14:25
Kobieta kłamczucha fot. Adobe Stock, SYARGEENKA

Znowu mówili w telewizji o staruszce oszukanej sposobem „na wnuczka”. Jakiś chłopak zadzwonił do niej i, podając się za przyjaciela jej wnuczka, opowiedział o rzekomym wypadku i poprosił o pieniądze.

Babcia oddała mu oszczędności całego życia, a po „wnuczku” przepadł ślad. Wściekły chwyciłem za pilota i wyłączyłem pudło. Poszedłem do kuchni, ale widok pustych półek w lodówce tylko pogorszył mi humor, przypominając o mojej naiwności. Bo całkiem niedawno ja padłem ofiarą oszustwa „na babcię”. Śmieszne? Dla mnie niekoniecznie…

Tego dnia późno wyszedłem z pracy. Przez cały dzień nie miałem czasu zjeść porządnego śniadania, nie mówiąc o tym, żeby wyskoczyć do baru na jakieś naleśniki. W brzuchu mi burczało i marzyła mi się pizza z mojej ulubionej pizzerii. Zanim wyszedłem z biura, wybrałem więc numer, gotowy zamówić dużą pizzę. Niestety, miły głos w słuchawce poinformował mnie, że w związku z sezonem na grypę, uszczuplony skład nie dostarcza zamówień do domów.

Mogłem ewentualnie udać się na drugi koniec miasta, przebijając się przez korki w godzinach szczytu, i spożyć pizzę w lokalu, ale na to nie miałem ani ochoty, ani cierpliwości. „No nic – pomyślałem sobie. – Najwyżej upichcę sobie coś w domu”. Coraz bardziej głodny, przeglądałem kolejne szafki w kuchni. W zamrażarce znalazłem butelkę wermutu i lód. W szafce paluszki. W lodówce biały ser, który już dawno zamienił się w pleśniowy…

Zrezygnowany włożyłem kurtkę i chwyciłem kluczyki, żeby podjechać do najbliższego supermarketu. Z trudem znalazłem miejsce parkingowe, widocznie całe miasto poczuło głód i udało się na zakupy. W sklepie było podobnie. Czekałem ponad piętnaście minut na wózek!

– Do diabła, czemu nie poszedłem do osiedlowego sklepu? – wyrzucałem sobie. W końcu się doczekałem. Ruszyłem do stoiska z chlebem, potem do nabiału. Z daleka, gdzieś przy wędlinach, ujrzałem mojego kolegę z działu. Panowała między nami głęboka niechęć, od kiedy rywalizowaliśmy o kluczowego klienta.

On wygrał, ale atmosfera wcale się nie poprawiła. Nie miałem najmniejszej ochoty spotykać się z Markiem poza pracą. Przemknąłem się więc bokiem za stanowiskiem z prasą. Obróciłem się jeszcze, czy na pewno mnie nie zauważył, gdy poczułem, że mój wózek w coś uderza. Aż zamarłem, widząc, że niemal staranowałem starszą kruchą kobietę.

Upuściła swój koszyk z zakupami, a wszystkie produkty potoczyły się po podłodze. Pośpieszyłem więc, żeby jej pomóc. Siwa pani wyprostowała się znad zbieranych pomarańczy. Gdy mnie ujrzała, otworzyła szeroko oczy i chwyciła się gwałtownym ruchem za serce.

 Pewnie teraz obwinia się o jego śmierć

– Coś się pani stało? – zapytałem, biorąc ją pod ramię. – Może wezwę karetkę? Potrząsnęła tylko głową, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Jacuś? – zapytała drżącym głosem.

– Nie, Maciek – zaprzeczyłem.

– No tak, no przecież, że nie on – potrząsnęła głową. – Jestem taka głupia…

Nie bacząc na to, że są na sprzedaż, poprowadziłam ją do kompletu foteli i usadowiłem na jednym z nich. Sam usiadłem na kanapie. Kobieta wyciągnęła z przepastnej kieszeni chusteczkę i zaczęła ocierać oczy.

– Wie pan – powiedziała cichutko – mój wnuczek… – załamał jej się głos i zaczęła energicznie wycierać łzy. Wzięła się w garść i dokończyła: – Jacuś zmarł w zeszłym roku.

– Bardzo mi przykro – powiedziałem ze współczuciem.

– Ostatniego dnia strasznie się pokłóciliśmy – staruszka miętosiła chusteczkę w ręce. – Przyjechał do mnie na motorze. Mówił, że ma na oku jakiś interes, i poprosił, żebym mu pożyczyła trochę pieniędzy na wkład. A ja nie mogłam, bo córka, matka Jacusia, mi zabroniła. Powiedziała, że ostatnio wpadł w jakieś podejrzane towarzystwo, i ona się boi, żeby z tego jakiegoś nieszczęścia nie było… Niech pan nie myśli tylko, że on jakimś bandytą był – zaznaczyła z naciskiem. – Po prostu chłopak się pogubił. No i mu powiedziałam, że nie mam, bo na sanatorium odkładam. I wtedy tak się Jacuś zdenerwował, że wybiegł bez pożegnania i wsiadł na ten motor. Zaraz za zakrętem nie wyhamował i uderzył w drzewo… – rozszlochała się na nowo. Podsunąłem jej suchą chusteczkę.

– A pan taki podobny do Jacusia, że myślałam, że może wrócił, żeby się ze mną pożegnać – wyszeptała, a ja pokiwałem głową ze zrozumieniem.

– Już się pani lepiej czuje? – zapytałem. Pomyślałem, że kobiecinie trochę się pomieszało w głowie z żalu i pewnie zaczepia każdego faceta choć trochę podobnego do tego jej Jacusia.

– Tak, już lepiej – odparła, dźwigając się z fotela. – Ale mam do pana prośbę…

– Słucham – wziąłem ją pod rękę.

Mógłby pan udawać, tylko dzisiaj, podczas tych zakupów, że jest pan moim Jacusiem? Tylko żebym mogła ostatni raz z nim porozmawiać?

– No nie wiem – odpowiedziałem z wahaniem, bo to było… dziwne. Ale z drugiej strony – mnie nie ubędzie, a jeśli jej to pomoże?

– Dobrze… babciu – odparłem. Starsza pani chwyciła mnie za rękę i ruszyliśmy na zakupy. Zauważyłem, że wybiera same najdroższe produkty.

– Urządzasz jakieś przyjęcie, babciu? – zapytałem, dźwigając jej koszyk.

– A, tak, tak, Jacusiu, imieniny wyprawiam – odparła nieuważnie, zdejmując z półki dwa opakowania markowej kawy. W końcu dotarliśmy do kasy. Koszyk babci był tak wypakowany, że musieliśmy go wstawić do mojego wózka. Jak na złość, w kolejce za nami zobaczyłem Marka. Skinąłem mu głową. Powoli kolejka posuwała się do przodu, a „moja” babcia cały czas opowiadała mi o planowanej imprezie. Gdy doszła do kasy, zadzwonił mój telefon. To była koleżanka z pracy, pytała o jakieś szczegóły.

Poczułem na sobie zimny wzrok Marka

W pewnym momencie staruszka chwyciła mnie za rękaw.

– Prawda? Prawda, Jacusiu? – zapytała, patrząc na mnie z nadzieją.

– Tak, tak, oczywiście, babciu – powiedziałem na odczepnego. Kobieta zebrała zakupy i uginając się pod ciężarem siatek, odeszła od kasy.

– Pa, wnusiu! – rzuciła jeszcze. Zakończyłem rozmowę i zacząłem wypakowywać swoje zakupy z wózka. – Pięćset trzydzieści dwa złote, czterdzieści trzy grosze – podała cenę kasjerka.

– Żartuje pani?! Za dwie bułki i karton mleka? – oburzyłem się.

– A zakupy pana babci? – obruszyła się z kolei sprzedawczyni. – Przecież powiedział pan, że za nią zapłaci!

Aż zrobiło mi się gorąco. Ludzie w kolejce zaczęli szeptać coś o wyrodnym wnuczku, a ja czułem na sobie pogardliwy wzrok Marka.

– Oczywiście, że zapłacę – powiedziałem przez zaciśnięte zęby. Lżejszy o sześćset złotych, wybiegłem ze sklepu w nadziei, że spotkam jeszcze oszustkę. Próżne nadzieje… Nawet nie chciałem się ośmieszać, zgłaszając sprawę na policję. Co bym im powiedział? Że zostałem sprytnie oszukany przez wiekową babuleńkę?

Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć

Redakcja poleca

REKLAMA