„Zostałam sama z brzuchem, bo Wojtek uciekł od >>kłopotu<. Obiecałam sobie, że już nie zaufam byle komu”

Samotna matka fot. Adobe Stock, arianarama
„Młody tatuś nie udźwignął odpowiedzialności. On mógł okazać się słaby, ja – nie. Zostałam sama. Po kilku porażkach i nieporozumieniach przestałam szukać drugiej połowy. Uznałam, że mężczyzna dla mnie nie istnieje. Widać niektórzy rodzą się niesparowani”.
/ 19.05.2022 16:15
Samotna matka fot. Adobe Stock, arianarama

Dla mnie i Wojtka to było duże zaskoczenie. Jak to? Przecież zrobiliśmy wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Mieliśmy po dziewiętnaście lat i mało rozumu, aż wstyd o tym pisać. Zostałam sama z „kłopotem”, bo młody tatuś nie udźwignął odpowiedzialności. On mógł okazać się słaby, ja – nie.

Dzięki pomocy rodziców jakoś podołałam, udało mi się nawet zaocznie skończyć studia. Natalka zdrowo rosła, ja znalazłam pracę, mijały lata. 

– Powinnaś sobie sobie kogoś poszukać, a nie zgrywać życiową bohaterkę – doradzały przyjaciółki. Nawet w oczach mamy widziałam wyrzut, że nic nie robię ze swoim życiem.

Brakowało mi miłości, partnera na dobre i złe

Dookoła widziałam wyłącznie klony Wojtka, facetów nieodpowiedzialnych i bardzo z tego powodu z siebie zadowolonych. Ja zaś miałam dziecko i mnóstwo spraw na głowie. Jak każda pracująca matka stałam się mistrzynią logistyki, żyłam z terminarzem w ręku, ciągle w biegu. Nie byłam atrakcyjną partnerką, brakowało mi czasu i sił, żeby pomyśleć o sobie.

Czasem pozwalałam sobie na marzenia. Że ktoś przyjdzie i wyzwoli mnie z tego kieratu, doda życiu barw, pokocha. Od tych myśli robiło mi się cieplej na duszy, obowiązki stawały się mniej dokuczliwe, poranna kawa smakowała wolnością, przez moment widziałam przed sobą nieograniczone możliwości.

Czekałam, aż się coś wydarzy. Może to już dziś? Miły dreszcz przebiegał ciało, a potem wracałam do szarej rzeczywistości. Nauczyłam się żyć sama, ignorować ciągle towarzyszący mi lęk przed następnym dniem, który jest niechcianym przyjacielem każdej samotnej matki.

Po kilku porażkach i nieporozumieniach przestałam szukać drugiej połowy. Uznałam, że mężczyzna dla mnie nie istnieje. Widać niektórzy rodzą się niesparowani i do takich zaliczyłam siebie. Nic dziwnego, że nie rozpoznałam sygnałów, które wysłał mi zniecierpliwiony moją biernością los. Tym bardziej że były one mocno nieoczywiste.

– Przepraszam! – tylko tyle mogłam powiedzieć, obserwując bezradnie, jak kawa, która przed chwilą była w moim kubku, wsiąka w białą koszulę mężczyzny stojącego przede mną.

– To moja wina, nie powinienem tak ostro wchodzić w zakręt – odpowiedział z humorem, starając się wciągnąć brzuch, żeby ograniczyć kontakt mokrej tkaniny z ciałem.

Był niewysoki, w nieokreślonym wieku i miał sympatyczną, choć dość pospolitą twarz, w której dominował wesoły, perkaty nos. Tylko oczy przykuwały uwagę, może dlatego że skrzyła się w nich inteligencja, a może dlatego, że nie spuszczał ze mnie wzroku. Miał wygląd nudnego urzędnika, ale gdy tylko otrząsnęłam się z szoku wywołanego zderzeniem na korytarzu, zrozumiałam, że to pozory.

Mężczyźnie, którego przez nieuwagę oblałam kawą, towarzyszyło dwóch dyrektorów i jedna asystentka. Wszyscy mieli miny, jakby nadepnęli na odbezpieczony granat. Albo jakbym zrobiła coś karygodnego. No jasne, oprowadzali po firmie jakiegoś ważnego gościa, a ja zniszczyłam mu ubranie. Skuliłam się w sobie, planując ucieczkę z feralnego miejsca.

– Proszę się tak nie przejmować, to tylko koszula, w dodatku wcale jej nie lubiłem – pocieszył mnie właściciel perkatego nosa.

– Zaraz się tym zajmę – zakręciła się koło niego asystentka dyrektora.

Z jej pełnej szacunku postawy wywnioskowałam, że to musi być ktoś naprawdę ważny.

– Czy pani nie powinna zająć się swoimi obowiązkami? – wyrwał mnie z rozmyślań głos dyrektora.

Rzeczywiście, stałam na korytarzu z pustym kubkiem i robiłam z siebie widowisko. W naszej firmie miejsce pracownika jest za biurkiem, a nie na korytarzu. Zniknęłam szefowi z oczu, jak mogłam najszybciej, bo bardzo zależało mi na pracy.

Pół godziny później obaj dyrektorzy z towarzyszącą im asystentką stanęli niedaleko mojego stanowiska. Wyglądało na to, że przyprowadził ich ten ważny gość.

– A jednak trafiliśmy! Proszę, to dla pani – mężczyzna postawił przede mną pełen kubek kawy. – Zabrałem pani całą kofeinę – tu wskazał na swój gors, tym razem obleczony w nieskazitelną biel – więc uzupełniam to, co wsiąkło w moją koszulę. Tę poprzednią.

– Dziękuję, nie trzeba było – wyjąkałam.

Zwykle nie byłam taka nieśmiała. Facet był miły, ale sytuacja mnie przerosła. Za jego plecami zgromadziła się połowa zarządu z twarzami przyobleczonymi w sztuczne uśmiechy. Przyszli do biurka szeregowej pracownicy, o której pewnie nie mieli dotąd pojęcia, bo on tego chciał.

Kim, do diabła, był człowiek z perkatym nosem?

– Trzeba było go zapytać, jak się nazywa – powiedziała szeptem Anka, kiedy tylko sobie poszli. – Przyprowadził do ciebie delegację dyrektorów, wręcz jedli mu z ręki. Naprawdę nie wiesz, kto to jest? – dopytywała.

Poczta pantoflowa w biurze działa szybko, niebawem zagadka została rozwiązana. Okazało się, że mój adorator był kontrahentem, o którego pozyskanie firma starała się od jakiegoś czasu. Nic dziwnego, że członkowie zarządu odprawiali przed nim taniec godowy. A ja oblałam
go kawą!

– To nie jest sprawiedliwe, ja też takie chcę – Anka od rana kręciła się koło mojego biurka, podziwiając ogromny snop róż, który przyniósł posłaniec. – Gdybym dostawała kwiaty za każdym razem, gdy kogoś obleję, mogłabym założyć kwiaciarnię – wzdychała komicznie.

Słuchałam jej wynurzeń jednym uchem, obracając w palcach wyjęty spomiędzy róż liścik. Kilka miłych słów i zaproszenie na kolację.

– Powinnaś iść i ostatecznie pozyskać go dla firmy – pouczył mnie Maciek, kierownik naszego działu.

– Nie słuchaj go, on zwariował – powiedziała z przekonaniem Anka. – Ale iść powinnaś, tylko co ty na siebie włożysz? Kiedy byłaś ostatnio na randce?

Randka. Inaczej wyobrażałam sobie ten moment...

Ten facet tu nie pasował, niezależnie od tego, jak wielkim był rynkowym graczem. Czekałam na kogoś, kto poruszy we mnie czułą strunę, wprawi w drżenie, posadzi na różowej chmurce, a nie na faceta, który może i jest sympatyczny, ale w ogóle mnie nie pociąga.

Nie mogłam jednak odrzucić zaproszenia na kolację, które spowodowało w biurze małe trzęsienie ziemi. Zwierzyłam się tylko Ance, a po chwili wiedzieli już wszyscy. To, że taki ważny kontrahent zwrócił na mnie uwagę, wywołało sensację.

Przyznam, że na fali biurowych uniesień poczułam się ważna i wyróżniona, wyłowiona z tłumu, niczym Kopciuszek. Tylko że nie zaproszono mnie na bal, ale –  jak się okazało – do snobistycznej restauracji.

Na Trakcie Królewskim znajdowały się najmodniejsze knajpki w mieście. Ta aktualnie przodowała w rankingu, co wywnioskowałam, widząc mnóstwo zawiedzionych klientów, którym odmówiono wejścia. Lokal był wypełniony po brzegi. Zawahałam się.

– Mamy zamówiony stolik – uspokoił mnie mój towarzysz, Krzysztof.

No jasne, pewnie jest stałym bywalcem takich restauracji, pomyślałam. Czułam się tu trochę nie na miejscu, tym bardziej że spostrzegłam kilka znanych z telewizji twarzy. Kelner doprowadził nas do stolika, wręczył wymyślne menu i zostawił na chwilę samych.

Rozmowa się nie kleiła. Krzysztof pewnie zaczynał żałować, że spędza wieczór z kimś tak zwyczajnym jak ja, pomyślałam i jeszcze bardziej się usztywniłam. Randka jeszcze się na dobre nie zaczęła, a ja już marzyłam, by wrócić do domu, do znanych kątów i Natalki, która powinna odrabiać lekcje, ale pewnie znowu siedzi przed komputerem.

– Mają nowego szefa kuchni, podobno to artysta – usłyszałam.

Kelner postawił przed nami zamówione dania, które wyglądały jak dzieła sztuki. Uśmiechnęłam się do Krzysztofa i zaczęłam jeść. Byłam głodna jak wilk, bo w wirze przygotowań do randki zapomniałam o obiedzie.

Dobrze, że wylałam wtedy na niego kawę

Po chwili jednak odłożyłam widelec, symulując krótką przerwę w konsumpcji. Jedzenie było pięknie podane, ale okropne. Krzysztof też stracił początkowy zapał.

– Smakuje? – spytał z powątpiewaniem. Pokręciłam głową.

– To uciekamy! – poderwał się, pociągając mnie do wyjścia. Musiał mieć tu otwarty rachunek, bo nikt nas nie gonił, a portier uprzejmie otworzył drzwi.

Okazało się, że oboje jesteśmy bardzo głodni. Uzgodniliśmy to na ulicy, rozmawiając z ożywieniem i co chwila wybuchając śmiechem. Początkowe skrępowanie minęło, a Krzysztof okazał się ciekawym i zabawnym kompanem.

Jednak co najważniejsze, udało nam się trafić do niepozornej knajpki, która serwowała tylko kilka dań, ale za to smacznych i świeżych. Siedzieliśmy nad wielkimi michami makaronu i zagryzaliśmy je kromkami żytniego chleba, które smarowaliśmy czarną pastą z oliwek.

Zaśmiewaliśmy się do rozpuku. Złapałam się na tym, że już nie myślę o jak najszybszym zakończeniu wieczoru i ucieczce do domu. Było nadspodziewanie miło.

Kto by pomyślał, że ten niepozorny człowiek będzie tak wspaniałym rozmówcą… Krzysztof ma też inne zalety, całe mnóstwo. O tym jednak przekonałam się później. Dobrze, że wylałam wtedy na niego kawę, inaczej moglibyśmy się nie odnaleźć…

Czytaj także:
„Facet wyjeżdżał zza rogu, przytarł mi auto i zwiał. Powinnam mu podziękować, bo dzięki niemu spotkałam dawną miłość”
„Mój mąż leży w śpiączce, a jestem w ciąży z kochankiem. To było jedno zbliżenie, chwila zapomnienia”
„Rozpoznałam w sobie zaginioną 40 lat temu dziewczynkę. Nie byłam biologiczną córką mojej matki, adoptowaną też nie”

Redakcja poleca

REKLAMA