Lata temu zakochałam się w Bartku. Nic nie mogłam na to poradzić, nie umiałam wybić go sobie z głowy, choć naprawdę – przynajmniej na początku – próbowałam. Nie byłam już wtedy wcale nastolatką, miałam dwadzieścia kilka lat, męża, własny dom, posadę, nawet sama sobie wydawałam się dojrzałą kobietą. Ale gdy pierwszy raz Bartka zobaczyłam, odbiło mi jak nastolatce – nie mogłam spać, jeść, normalnie żyć. Jakby kto rzucił na mnie zaklęcie.
Wszędzie widziałam jego twarz, uśmiech, spojrzenie
Wydzwaniałam do jego domu, a gdy odebrał, upajałam się barwą jego głosu, nic nie mówiąc, rzecz jasna. Takich głuchych telefonów mogłam wykonać kilkanaście dziennie. Po prostu zwariowałam. Miał żonę i dwoje dzieci. A właściwie nie żonę, bo nie mieli z Adą ślubu, ale cóż to znaczyło, skoro tak bardzo ją kochał? Kochał! Mało powiedziane, on ją uwielbiał i na każdym kroku podziwiał.
Ada to, Ada tamto… Ilekroć o niej mówił, a mówił na okrągło, mało nie padał na kolana. Widywaliśmy się często, bo przychodził do biura, w którym pracowałam, załatwiał różne swoje zawodowe sprawy, ale też kolegował się z niektórymi z nas. Postanowiłam więc również i ja się z nim „zakolegować”. Gotowa byłam poznać jego żonę, a nawet się z nią zaprzyjaźnić.
Nie dawałam po sobie poznać, jak bardzo mi na nim zależy. Rozgrywałam kolejne partie ze zręcznością zawodowego pokerzysty. Żartowałam, niewinnie flirtowałam, starałam się pokazać z najlepszej strony. Inteligentna, dowcipna, błyskotliwa, zabawna, wrażliwa, empatyczna, sympatyczna... Chwyciło.
Wkrótce swoje wizyty w naszym biurze Bartek zaczynał od mojego pokoju. Nie podrywał mnie, skądże, ani trochę, ale wyraźnie się do siebie zbliżyliśmy. Zaczęliśmy umawiać się po pracy na kawę, na piwo, gadaliśmy na wszelkie możliwe tematy, a gadało nam się świetnie. Poza tym, że gdy zaczynał o Adzie, mnie aż skręcało. Nabzdyczona lala, myślałam, snobka, pozerka, egocentryczka. Nie zasługuje na takiego faceta. Ale siedziałam cicho.
Wiedziałam, że jeśli powiem o Adzie cokolwiek niedobrego, będę skreślona. Nie ona, tylko ja na tym ucierpię. Co więcej, postanowiłam ją poznać. Właściwie to Bartek zaproponował wspólne spotkanie, ale ja natychmiast to podchwyciłam. Chciałam jakoś wkręcić się w jego rodzinę. To by mi pozwalało na jeszcze bliższy i częstszy kontakt z Bartkiem.
Poza tym dawało mi szansę na rozpoznanie przeciwnika. Przeciwniczki.
– Poznajcie się. Lilka, Ada. Ha, ha, ha. Gdyby mnie zobaczył któryś z chłopaków! Jem kolację z najpiękniejszymi kobietami w mieście. Które do tego mają tyle rozumu w głowach. Czym sobie na to zasłużyłem?
– Niczym. Trafiło się ślepej kurze ziarno. A nawet dwa ziarna – głos Ady ciął powietrze jak brzytwa.
Patrzyła na niego bez cienia uśmiechu, zawsze, jak się później okazało, sceptyczna, powściągliwa, zasznurowana w sobie.
Nawet ją polubiłam, na ile było to w ogóle możliwe
Swojego męża wolałam w ten układ nie angażować, ale we trójkę spędzaliśmy czasem całkiem fajne chwile.
Bartek entuzjastyczny, pełen pomysłów, energii, tryskający humorem. Ada kąśliwa, ironiczna, z dystansem do całego świata. Chwile te były tym fajniejsze, że szybko się zorientowałam, jak naprawdę wyglądają sprawy. W obecności Ady wyczułam, że ich związek nie jest aż tak bardzo silny, jak mogło to wynikać z opowieści Bartka.
On ją uwielbiał i był to rodzaj najgłębszej fascynacji, ale ona zachowywała się wobec niego raczej chłodno, jakby ledwo go zauważała, jakby musiała go tolerować z racji wspólnego domu, dzieci. Zresztą, chyba wobec wszystkich się tak zachowywała. Była typem kobiety zimnej, opanowanej, perfekcyjnej i bardzo dobrze wiedzącej, czego chce.
Ada pracowała na uniwersytecie, zajmowała się sprawami, których nawet nazw nigdy nie potrafiłam się nauczyć. Wierzyła jedynie w naukę przez wielkie „N”. Nie znosiła żadnych kompromisów i, sądząc po tym, jak szybko wskakiwała na kolejne szczeble kariery, musiała rzeczywiście mieć głowę nie od parady. Mnie wydawała się nawiedzona.
Ale Bartka bardzo to kręciło – jej intelekt, jej upór, żelazna konsekwencja w myśleniu i działaniu. Uważał, że jest genialna. Była też ładna i bardzo kobieca – z burzą długich rudych włosów, zielonym kocim spojrzeniem, nieskazitelną, mleczną skórą. Poruszała się jak tancerka, nieźle się ubierała, zawsze ładnie pachniała. Ja też – podobnie jak Bartek – patrzyłam na nią z podziwem, a ona pławiła się w naszym zachwycie jak pstrąg w górskiej rzece. Chyba potrzebny był jej do życia.
Obiecywał, że od niej odejdzie, ale chyba sam w to nie wierzył
Szybko odnalazłam rysę na tym nieskazitelnym z pozoru stadle. To było widać gołym okiem: Bartek aż skręcał się z pożądania, ale nieczęsto miał okazję je wyładować. Ada nie znosiła seksu i wcale tego nie ukrywała.
– Ostatecznie mam już dwoje dzieci, więc może wystarczy? Ile można?
Mówiła niby żartem, ale wyczuwało się, że naprawdę ta sfera jakoś mało ją pociąga. A Bartek seksu bardzo potrzebował. Ja też – seksu z Bartkiem. Puzzle „same” się ułożyły. Ada chyba nic nie miała przeciwko naszej intymnej relacji. Nigdy nie wyczułam w niej zazdrości. A i Bartek szybko stracił wyrzuty sumienia. Byliśmy bliskimi przyjaciółmi, łóżko stało się po prostu kolejnym etapem naszej zażyłości. Czy ktoś zresztą słyszał o przyjaźni damsko-męskiej nie podszytej erotyzmem?
Myślę, że od początku tak miało być, Bartek tylko długo to musiał z siebie wypierać, zanim wreszcie się poddał, zanim oddał broń, zanim stał się w pełni mój. Tylko czy w pełni? Oczywiście, że nie. Wciąż był przecież zakochany w Adzie, a ja dostawałam szału z zazdrości.
Czułam, że więź między nami jest bardzo głęboka, ale nie mogłam przeżyć, że Ada wciąż jest – że Bartek z nią mieszka, żyje, wychowuje dzieci. Chciałam go mieć wyłącznie dla siebie, chociaż widziałam, że jest to absolutnie niemożliwe. Jakże cierpiałam!
Ilekroć Ada odniosła kolejny sukces, dostawała nagrodę, kolejne laury, a zdarzało się to coraz częściej, bo jej kariera rozkwitała, czułam się niemal chora. Bartka zalewały fale uwielbienia, a mnie – wściekłości.
Wstyd się przyznać, ale wprowadziłam nawet do swoich rozgrywek męża, naiwnego faceta, który mnie bardzo prostodusznie kochał i niczego nigdy nie podejrzewał. Ile razy gdzieś mówiono czy pisano o Adzie, ja miałam nawrót „miłości” do Romka, który kończył się sceną zazdrości ze strony Bartka. Nie mogłam mu pokazać, jak bardzo dobrze mi ta jego zazdrość robiła.
Wtedy wszystko wracało do normy, tyle że ta „norma” stawała się coraz bardziej niezdrowa
Wreszcie postanowiłam coś z tym zrobić i zaczęłam cisnąć.
– Słuchaj, rozwiodę się z mężem, jeśli i ty odejdziesz od Ady. To chyba proste równanie?
Czasami się zgadzał, obiecywał, ale dobrze wiedziałam, że to niemożliwe. I tak się dusiliśmy w tym emocjonalnym kociołku. Atmosfera gęstniała.
Rozwiązanie przyszło ze strony najmniej oczekiwanej i miało na imię Jerzy. Spotkałam go na ulicy, a konkretnie: na przejściu przez ulicę.
– Razem łatwiej i bezpieczniej! – obwieścił z szerokim uśmiechem i delikatnie się do mnie przysunął.
Normalnie zmroziłabym go spojrzeniem albo warknęłabym jak zły pies. Tym razem jednak umówiłam się z nim na kawę. Musiałam być całą sytuacją z Bartkiem bardzo zmęczona, bo wsiąkłam w tę znajomość z miejsca. I, choć trudno w to uwierzyć, postanowiłam uciąć oba moje chore związki naraz, uwolnić się i od Bartka, i od Romka, a także od Ady, bo przecież też miała udział w tym wielokącie. To było tak kuszące, nowe otwarcie. Nowa ja.
Nie byłam z Jurkiem szczęśliwa, wciąż myślałam o Bartku
Bartek szalał – bardzo chciał mnie zatrzymać, rozsypał mu się przecież taki wygodny układ. Może zresztą jestem wobec niego trochę niesprawiedliwa, w końcu przecież mnie pokochał. Problem w tym, że kochał również Adę. A i ja nie byłam pozbawiona uczuć do męża, choć nasz związek był w tym czasie w kompletnej rozsypce, ale przecież spędziliśmy razem wiele lat.
No cóż, wiedziałam, co znaczy kochać dwóch. A potem trzech mężczyzn... Więc gdy zaczęłam rozwalać tę skomplikowaną geometryczno-uczuciową figurę, cierpieli wszyscy, włącznie ze mną samą. Poza Jurkiem rzecz jasna. Miałam dosyć kłamstw, niedopowiedzeń, niejasności. Chciałam być znowu w związku prostym, nieskomplikowanym.
Oczywiście równie dobrze mogłam zwyczajnie wrócić do Romka, ale za bardzo obecny był w tej chorej łamigłówce, obecny mimo swojej całej niewiedzy, nieświadomości. Nigdy nie zdecydowałam się, by mu o wszystkim opowiedzieć. Nie wie, jak skomplikowany układ się wytworzył i do dziś dnia żyje w przekonaniu, że zostawiłam go dla Jurka. Co jest zresztą prawdą, tyle że niepełną. Ale i Jurkowi nigdy nie wspomniałam, co tak naprawdę rzuciło mnie w jego ramiona. Niechaj wierzy, że to jego własny osobisty urok.
Początkowo nie miałam odwagi, ale też nie widziałam sensu w tym, by mu opowiadać, jakie ze mnie ziółko. A dzisiaj, po kilkunastu latach, jakie to ma znaczenie? Poznaliśmy się, związaliśmy, stworzyliśmy wspólne życie. Początkowo bardzo udane, aż zachłysnęłam się jego „normalnością” i tym, że dzięki Jurkowi powoli zapominałam o Bartku.
Później zaczęło dziać się między nami coraz gorzej. „Różnica charakterów” to się nazywa. O, duża różnica. Coraz częściej zaczęłam przypominać sobie, jak podobni byliśmy z Bartkiem, jak wiele nas łączyło, jak godzinami potrafiliśmy ze sobą rozmawiać i nigdy się nie nudzić w swoim towarzystwie. Słuchać razem muzyki, oglądać filmy, biegać do teatru czy na koncerty, podczas których cierpła mi skóra, ale jakież to były emocje!
Nasze życie z Jerzym bywało fajne, ale coraz częściej coś nas w sobie wzajemnie drażniło. Poirytowany jakimś moim zachowaniem atakował frontalnie, z dużą agresją, a ja odpowiadałam podstępnym, dobrze wycelowanym ciosem. On mnie w szczękę, a ja go kopniakiem w piszczel. Byliśmy w środku takiej właśnie gwałtownej „burzy”, Jurek i ja, gromy padały gęsto, gdy zadzwonił telefon.
Strzał był bezlitosny. Dzwonił Bartek
Przez lata nie mieliśmy kontaktu. Jeszcze po zerwaniu przez jakiś czas dzwoniliśmy do siebie, ale nasze rozmowy coraz bardziej stygły w chłodzie. Potem i to ustało. A tu nagle, ni z tego, ni z owego – on. Powitalne uprzejmości i te słowa:
– A ja żyję sobie tak trochę jak wolny ptak. Ada odeszła ode mnie. Najpierw wyfrunęły dzieciaki, a potem zaraz ona, jakby nic już jej przy mnie nie trzymało. Po tylu latach! Możesz to sobie wyobrazić?
Mogłam.
Raczej trudniej mi było wyobrazić sobie, że po tym wszystkim, i w tak letniej temperaturze, przez te wszystkie lata ze sobą byli. Ale co ja mogę o tym już teraz wiedzieć? I czy, do cholery, nie ma innych kobiet na świecie? Dlaczego właśnie do mnie dzwoni, mnie to mówi?!
Wolałabym nie wiedzieć. Nieprawda. Chciałam właśnie to usłyszeć i to wiedzieć. Bo to, co było najcenniejsze między nami, nie umarło, nie przepadło, nie wytarło się. To oczywiste, że musiał zadzwonić do mnie. Mój Bartek... Nie, nie poszliśmy do łóżka przy pierwszej nadarzającej się okazji, nie stworzyliśmy tej okazji. To, co wróciło pierwsze, to nie namiętność, lecz przyjaźń, ten rodzaj „wspólnictwa”, który przez tyle lat nas łączył.
Zrozumiałam w końcu, że Bartek kochał mnie inaczej niż Adę, ale wcale nie z mniejszą siłą. Ada stała na piedestale, a ja byłam wspólniczką w jakimś rodzaju zbrodni. Ada należała do sfery sacrum, ja – do sfery profanum. Wspólne grzechy zbliżyły nas bardziej, niż przypuszczaliśmy. To odkrycie dobiło nasz związek z Jurkiem.
Mój drugi mąż też się nie dowiedział, dlaczego od niego odchodzę. Myślę, że nawet gdyby wiedział (a czegoś się domyślał), nie zrozumiałby istoty mojej relacji z Bartkiem. Nigdy. Historia zatoczyła koło. Od trzech miesięcy mieszkamy razem. Ja i Bartek. Nareszcie cieszymy się sobą bez ograniczeń. Ale jedno mnie niepokoi. Wczoraj Bartek rzucił od niechcenia:
– Ada chce wpaść na kolację. Ja wszystko przygotuję? Zgadzasz się?
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Teściowa najchętniej zostałaby u nas na 3 tygodnie
Jako dziecko straciłam słuch i stałam się niewidzialna dla innych
Teściowa przed śmiercią wyznała mi, że mąż mnie oszukał
Facet w którym się zakochałam, próbował mnie zgwałcić