Zawsze chciałam mieć dziecko. Od 15 lat byłam gotowa na macierzyństwo. Ale jak miałam zostać matką, skoro nikt mnie nie chciał do pary?! Zawsze na doczepkę: na studniówce, na osiemnastkach, nawet na wycieczkach wlokłam się na końcu grupy. Mając 28 lat, wciąż byłam dziewicą. Powiem więcej – nigdy się z nikim nie całowałam.
Trudno uwierzyć? Dla kogoś, kto mnie zna, nietrudno... Nie było na mnie amatora. Mam dyplom dwóch uczelni, mieszkanie, dobrą pracę, biorę udział w rajdach samochodowych, zdobywam nagrody i dyplomy, jednak po każdej uroczystości moi koledzy gnają do swoich dziuniek, które mylą gaz z hamulcem, za to mają kształtne piersi i pupy. Ja jestem płaska, nigdy nie nosiłam biustonosza, a stopy i dłonie mam jak grabie. Już wiecie, jak wyglądam?
Wiedziałam doskonale, że to się nigdy nie uda
On był w szczęśliwym związku z miłą dziewczyną i nawet na mnie nie spojrzał. Owszem, trenowaliśmy w jednym klubie, lecz poza tym, w ogóle się nie widywaliśmy. To znaczy, ja go widziałam codziennie na fotce zrobionej komórką.
Rozebrany do pasa wyglądał super i często mi się taki śnił... Poszłabym za nim, gdzie tylko by chciał, ale po co mu taki kij od szczotki? Paweł udawał faceta macho; klął, palił, pił, opowiadał świńskie kawały, klepał dziewczyny po tyłkach. Dla żadnej nie robił wyjątków, nawet dla swojej panny. Tylko mnie nie zauważał. Byłam dla niego jak czysta szyba, powietrze, kurz na drodze... Raz nawet powiedział do mnie:
– Ty się lepiej nie pokazuj ludziom po zmroku. Chyba że blisko będzie kardiolog.
Gdyby ktoś mi powiedział, że stracę cnotę właśnie z Pawłem, nie uwierzyłabym... Po jakimś rajdzie urządziliśmy imprezę nad jeziorem. Taki biwak z kiełbaskami, piwem i tańcami przy ognisku. Pojawiła się też gorzała, a że Paweł za kołnierz nie wylewał, szybko się upił i dogorywał pod jakimś świerkiem. Był wtedy sam, podobno z tą swoją miał akurat ciche dni.
Ja musiałam być trzeźwa, bo jak zwykle w awaryjnych momentach robiłam za kierowcę. Dowoziłam alkohol, rozprowadzałam po domach tych, którzy za wcześnie odpadli, i pilnowałam całości. Nikt na mnie nie zwracał uwagi, siedziałam na brzozowym pieńku i strasznie się nudziłam. Na niebie świecił okrągły, jasny księżyc, więc postanowiłam się przejść.
Nie potrzebowałam latarki, było jasno jak w dzień. Widziałam nawet dzikie maliny rosnące na przydrożnych krzakach, więc zatrzymałam się i zaczęłam je zrywać. Były słodkie, pachnące, soczyste, o niebo lepsze od tych sprzedawanych w supermarketach. Szłam coraz dalej po miękkim mchu, nie słysząc nic oprócz cudownej ciszy nocnego lasu.
Poczułam na sobie ramiona Pawła
Od razu wiedziałam, co się wydarzy. Nie przestraszyłam się. Tyle razy wyobrażałam sobie takie chwile, że się po prostu poddałam i pozwoliłam mu robić, co chciał. Nie był delikatny. Dopiero kiedy zrozumiał, że to mój pierwszy raz, zatrzymał się, ale tylko na moment. Nie chciałam, żeby przestawał. Spełniało się przecież moje marzenie... Niezupełnie tak, jak to sobie wyobrażałam, ale jednak czułam jego ciało, obejmował mnie, coś mruczał, wzdychał, obracał mną jak lalką. Wcale o mnie nie myślał... Do świtu leżeliśmy na trawie wilgotnej od rosy.
Paweł chrapał odwrócony plecami... Na szczęście było bardzo ciepło. Kiedy zaczęły się budzić pierwsze ptaki, zrobił to ze mną jeszcze raz, i jeszcze raz. A potem bez jednego słowa podniósł się i odszedł. Siedziałam, obejmując rękami brzuch, i powtarzałam sobie w myślach: „Stało się, jestem w ciąży, będę miała dziecko, musi tak być. Boże, spraw, żeby mi się udało. Przecież każdy zasługuje na trochę szczęścia. Ja także… Nie chcę już być sama na świecie, proszę, błagam...”.
Do reszty towarzystwa wróciłam dopiero, gdy słońce było już wysoko na niebie. Wszyscy leżeli pokotem w namiotach, wciąż spali. Paweł też. Libacja należała do ostrych. Spakowałam swoje rzeczy, odpaliłam samochód i wróciłam do domu. Mieszkam sama. Moi rodzice nie żyją. Reszta rodziny gdzieś się porozjeżdżała, nie utrzymujemy z sobą kontaktów. Do tej pory czasami żałowałam, że nie mam nikogo bliskiego, ale teraz poczułam ulgę. „Nikomu nie muszę się z niczego tłumaczyć – pomyślałam. – Moje życie, moje sprawy. Dam sobie radę!”.
Nawet przez sekundę nie pomyślałam, żeby liczyć na Pawła, gdybym faktycznie miała mieć dziecko. Niczego od niego nie chciałam. Ani spotkań, ani wyjaśnień, ani rozmów. Tę malinową noc potraktowałam jak niespodziewany cud, prezent od losu, wygraną... Gdyby jeszcze udało mi się zostać mamą, byłabym najszczęśliwsza na świecie. Zaczęłam zaklinać los. Czekałam...
Najpierw poprawiła mi się cera
Podobno ciężarne mają z tym kłopot, ale u mnie zniknęły sińce pod oczami, skóra się wygładziła i nabrała zdrowego koloru. Odniosłam wrażenie, że mam na twarzy równo rozsmarowany budyń śmietankowy. I przyznam szczerze – to zupełnie nieźle wyglądało!
Potem zauważyłam, że rosną mi piersi. Szok! Pierwszy raz koszulka nie marszczyła mi się pod obojczykami, tylko łagodnie i zachęcająco wznosiła nad dwoma wzgórkami wielkości niedużej pomarańczy. Kiedy nikt nie patrzył, dotykałam biustu, bojąc się, że te wypukłości znikną i znów będę jak menisk wklęsły. Nic takiego nie nastąpiło. Piersi mi urosły i już takie zostały.
Ale w domu co parę minut leciałam do łazienki, żeby przyglądać się moim uwypuklającym się brodawkom i zgrabnym piersiom o napiętej, różowej skórze. Bolały przy dotyku. Wreszcie czułam, że je mam, i chciało mi się płakać ze szczęścia. Poprawiły mi się też włosy. Zgęstniały, przestały się tłuścić parę godzin po umyciu. Były puszyste, gęste, dopiero teraz ich popielaty blond zaczął mi się podobać. Przestałam je podcinać, rosły szybko i nareszcie mogłam mieć fryzurę do ramion.
Nie robiłam żadnych testów, nie poszłam do ginekologa. Nie musiałam. Przecież wiedziałam, co jest grane. Dopiero pod koniec trzeciego miesiąca od tamtej malinowej nocy zapisałam się do poradni.
– Piękna ciąża – usłyszałam od doktora. – Książkowa. Może się pani cieszyć.
Zrobiłam wymagane badania. Pod koniec drugiego trymestru odważyłam się zapytać lekarza o płeć mojego dziecka.
– Córka – powiedział. – Zdrowa jak ryba.
Wszystko jej podporządkowałam, całe moje życie
Przestałam szaleć samochodem, zaczęłam zdrowo jeść, pomalowałam mieszkanie, zmieniłam firanki, pościel, obicia i narzuty, żeby pozbyć się starego zaduchu nikotyny. Zaczęłam nosić sukienki; kolorowe, wesołe, dobrze uszyte. Z chudego, szarego nietoperza przeistaczałam się w prawdziwą królową pszczół.
Odbyłam swój lot godowy i teraz musiałam tylko urodzić dziecko, karmić je mlekiem i miodem, dbać o nie, dopóki nie wyfrunie w świat. Mogłam zostać bezpłodną robotnicą, zbieraczką, mogłam pilnować ula, nawet tańczyć jak inne pszczoły, ale ja zupełnie niespodziewanie zostałam matką. Los uśmiechnął się do mnie. Spełniłam się w najważniejszym życiowym zadaniu.
Znajomi zastanawiali się, kto jest ojcem mojego dziecka. Próbowali mnie podpytywać, lecz od razu zamykałam im usta, mówiąc, że to wyłącznie moja sprawa. Kiedyś taka rozmowa odbyła się w obecności Pawła i jego dziewczyny... Oczywiście na wieść o mojej ciąży musiał się domyślić, że to jego dziecko. Widziałam, jak się boi, żebym go nie wkopała. Pocił się, czerwieniał, kręcił. Gdyby ta jego panna była choć odrobinę mądrzejsza, natychmiast by się pokapowała.
– Dajcie jej spokój – powiedział wreszcie. – To przecież nie wasza sprawa.
Patrzyłam na niego i nie czułam żadnych emocji. Był mi całkowicie obojętny, daleki, obcy. Zrobił swoje, mógł być albo nie być, niczego od niego nie chciałam. Nie miałam zamiaru pozywać go o alimenty i uznanie ojcostwa. Kiedy poczułam w sobie nowe życie, on przepadł, nie był mi do niczego potrzebny. Nawet gdybym go miała już nigdy nie zobaczyć, też by mnie to nie ruszyło.
Przyszłość swoją i córki miałam zaplanowaną, w tych planach nie było miejsca dla Pawła. Tym bardziej że on ewidentnie się bał ujawnienia naszej tajemnicy, udawał, że nic się między nami nie wydarzyło. Przez tyle miesięcy nawet do mnie nie zatelefonował, nie zapytał o nic, nie przeprosił... Sam się z tego wyautował. Był w nim tylko strach przed odpowiedzialnością. Nic więcej.
Bardzo dokładnie to przemyślałam i doszłam do wniosku, że nie potrzebuję takiego partnera. A moja miłość do niego przeszła mi jak ręką odjął. Odbył ze mną lot godowy, a potem zniknął... Jak każdy truteń.
Czytaj także:
„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”
„Powiedziałam znajomej, że przyłapałam jej męża na zdradzie. Ona się obraziła, że próbuję zniszczyć jej małżeństwo”
„Moja córka nie rozumie, że facetom nie można ufać. Oddasz im serce, a oni zdepczą je i wyrzucą - jak jej ojciec”
„Mój narzeczony stracił nogę w wypadku. Rozważam odwołanie ślubu, bo nie chcę niepełnosprawnego męża”