„Zorganizowaliśmy fałszywy ślub, by rodzina się odczepiła. Urzędnik był wynajętym aktorem, który kłamał jak z nut”

młoda para fot. Getty Images, Kymberlie Dozois Photography
„Urzędnik, zagrał swoją rolę idealnie, zasłużył na Oscara. Ja miałem na sobie służbowy garnitur, a Ola beżową sukienkę, którą kupiła na wyprzedaży. Wypowiedzieliśmy przed sobą tak bardzo wyczekiwane przez najbliższych formułki, wszystko przypieczętowaliśmy pocałunkiem już jako mąż i żona”.
/ 23.02.2024 22:00
młoda para fot. Getty Images, Kymberlie Dozois Photography

Ile razy podczas jednego spotkania z rodzicami można usłyszeć „kiedy weźmiecie ślub”, „jak możecie tak żyć”, „przecież tak nie można”? Otóż nasza rodzina zasypywała nas tymi zdaniami nieprzerwanie od pięciu lat, czyli od początku naszego związku.

Było nam dobrze tak, jak jest

Ola, moja dziewczyna, nie jest typem kobiety, która od zawsze marzyła o białej sukni z długim welonem. Mnie zobowiązania przed obcym człowiekiem, lub co gorsza przed ołtarzem, też nie były do czegokolwiek potrzebne. Tworzyliśmy związek partnerski, a najważniejsza była dla nas wzajemna miłość i szacunek.

– Karol, nie chce, by ktoś mnie zmuszał do obiecywania czegokolwiek i wygadywania formułek w obecności tłumu ludzi. Nie, nie i jeszcze raz nie. Święty węzeł małżeński, czcze gadanie…

– Wiesz przecież, że i mnie nie jest to potrzebne. Cieszę się, że nasz związek nie potrzebuje żadnych obietnic, które wymagają zatwierdzenia pieczęcią kościelną lub urzędową. Kocham cię i chcę z tobą być. Po prostu.

Nasi rodzice, a zwłaszcza dziadkowie, nie dawali za wygraną. Pochodzili z tradycyjnych rodzin, w których wszyscy krok po kroku musieli zaliczać poszczególne sakramenty, bo tak napisane jest w Biblii. Dziesięć przykazań było wyznacznikiem moralności, a zasady stanowiły świętość. My żyliśmy bez ślubu, przez co byliśmy grzesznikami przeciw szóstemu przykazaniu – nie cudzołóż.

– Karol, bój się Boga! – mówiła babcia Mira – Ile czasu ty jeszcze będziesz tak grzeszył? Bez Boga daleko nie zajedziesz…

– I wstyd nam przynosisz, bo jak my w oczy sąsiadom możemy spojrzeć – dorzuca swoje trzy grosze dziadek. – Nasz najstarszy wnuk takie bezeceństwa wyprawia!

Do dyskusji dołączał się też mój ojciec, który twierdził, że nasze dusze skalane są grzechem śmiertelnym. Wtedy często nie wytrzymywałem i pytałem go, czy on upijający się do nieprzytomności i wyzywający moją matkę ma wówczas na myśli jakieś konkretne przykazanie, do którego się stosuje? Milknął, ale temat ślubu wracał bardzo często jak bumerang.

Przecież żyjemy w XXI wieku

Niektórzy z naszych znajomych mogliby zbijać piątki z naszą rodziną. Oni już dawno wzięli ślub w urzędzie lub kościele i wmawiają nam, że taka jest naturalna kolej rzeczy. Jak zaślepieni, nie dopuszczają do myśli faktu, że innym taka ceremonia nie jest do niczego potrzebna!

– No dobra, ale jak będziecie chcieli wziąć kredyt, to wiecie, że na takie pary jak wy gorzej się patrzy? Albo jak się wam dziecko urodzi, to co mu powiecie? – starali się nas przekonać do zawarcia związku małżeńskiego.

– Dziecku chcielibyśmy przekazać, że zawsze ma prawo wyboru i samo może decydować o swoim dorosłym życiu – Ola odpowiedziała z pełną powagą.

– Myślicie, że słowa księdza lub urzędnika, mówiącego, że od tej pory jesteśmy mężem i żoną, mają jakąś magiczną moc i gwarantują miłość, szczęście i powodzenie? Nie sądzicie, że to wszystko kwestia dogadania się między sobą? – starałem się sprowadzić rozmowę na trochę bardziej filozoficzne tory, ale nie miało to sensu.

– Tak jest przyjęte w naszej kulturze, że ślub trzeba mieć – kończyli znajomi.

Jestem człowiekiem, któremu im bardziej każe się coś zrobić, tym bardziej się zapiera. Ale suszenie głowy wszystkich dookoła nie dawało nam spokoju. Ziarno niepewności zostało zasiane, ale postanowiliśmy zrobić to po swojemu. Na urodzinach mojej mamy zakomunikowaliśmy, że dokonaliśmy ważnego kroku w naszym życiu. Nie zdążyłem nic powiedzieć, gdy jubilatka mi przerwała:

– Jezu, jak się cieszę, że poszliście po rozum do głowy! No powiedzcie, na kiedy wyznaczyliście datę ślubu? – w jej oczach pojawiły się łzy wzruszenia. – To najlepszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć!

W salonie mojego domu rodzinnego zaczęło panować poruszenie, ojciec rzucił się do mnie z gratulacjami, ale musiałem go rozczarować.

– To nie tak jak myślicie. Aby zabezpieczyć siebie nawzajem, byliśmy z Olą u notariusza. To na wypadek, gdyby odpukać, coś nam się stało, a na przykład w szpitalu, nikt nie chciał nam udzielić informacji albo w przypadku, gdy potrzebne byłoby podjęcie ważnych decyzji. Zabezpieczyliśmy w ten sposób również nasz majątek, bo przecież mamy mieszkanie i samochody. Każde z nas ma takie same prawa.

– Taka umowa jest nawet pewniejsza niż ślub – dodała Ola.

– Boże, dzieci… Jak możecie tak mówić? – powiedziała babcia. – Przecież ślub to wspaniała uroczystość, wyznanie miłości… Dlaczego porównujecie to do podpisania papierka u notariusza…

Plan miał szansę się udać

Po spotkaniu rodzinnym dopadły mnie wyrzuty sumienia. Wiedziałem, że ludzie z pokolenia naszych rodziców są bardzo przywiązani do tradycji, tym bardziej ci, którzy są religijni. Dla nich takie wydarzenie miało niespodziewaną moc. Dlatego pewnego wieczora, leżąc w łóżku z moją współwinną grzesznicą, zacząłem ten poważny temat.

– Wiesz co Olu, chyba jednak będziemy musieli zrobić coś z tym ślubem… Inaczej nie będą chcieli nam odpuścić i przez następne kilkanaście lat będą nas męczyć…

Zobaczyłem przerażenie w oczach mojej kobiety.

– Karol, przecież na początku ustalaliśmy, że nasz związek nie potrzebuje oficjalnych deklaracji… – odparła ze złością Ola.

– Tak, ale pomyślmy o tym na spokojnie. Zarówno dla twojej, jak i mojej rodziny, ślub to coś bardzo istotnego. Już pal licho z tym, że chcieliby pokazać się przed znajomymi czy sąsiadami. Dla nich to jakiś wyznacznik norm, które są przyjęte w społeczeństwie. Wiesz, kto ma jakie role, obowiązki. Gwarancja, że para nie będzie się wzajemnie oszukiwać – tłumaczyłem to z pewną logiką.

– Zdaję sobie z tego sprawę. W czasach ich młodości nie do pomyślenia było, że ktoś zamieszkał ze sobą przed ślubem i nie daj Boże jeszcze uprawiał seks! – powiedziała ze śmiechem.

– My patrzymy na to z innej perspektywy, to tak, jakby ktoś nam odebrał wolność. My nie potrzebujemy ślubu do szczęścia, oni jak najbardziej. Może zrobimy to dla nich?

– Boję się ciebie… Coś ty wymyślił?

Wtedy opowiedziałem Oli o całym moim planie. Nie powiem, wierzyłem w jego powodzenie. Była to szansa na to, aby wilk był syty i owca cała.

Rodzina skakała z radości

Gdy rodziców i dziadków powiadomiliśmy o tym, że jednak zdecydowaliśmy się na ślub, byli przeszczęśliwi. Jednak musieliśmy ich trochę przystopować, bo od razu powiedzieliśmy, że ślub będzie cywilny i że po ceremonii zaprosimy jedynie najbliższych na uroczysty obiad.

– Karolku, cieszę się, że w końcu dojrzeliście do tego kroku. Miałam nadzieję, że jednak przysięgniecie sobie przed Bogiem. Już słyszałam to Ave Maria… No ale już, najważniejsze, że będą obrączki i zostaniecie małżeństwem – powiedziała moja mama.

– Mamo, ślub w urzędzie nie podlega dyskusji. To jest nasz kompromis.

– A co ja powiem Helence? Jej córka przecież zaprosiła nas na wesele na wieś. Wypada ich również zaprosić na Twoje, Olu – babcia Zosia była nieco rozczarowana.

– Babciu, chcemy ten dzień spędzić tylko z wami. Nie potrzebujemy przy sobie piątej wody po kisielu i jakichś pociotek. Wy jesteście naszymi najbliższymi – odparła pewna siebie Ola.

– No dobrze, już dobrze. Dajcie im już spokój, bo się jeszcze rozmyślą… – rzucił na koniec dziadek Edek.

Odetchnęliśmy z ulgą i wzięliśmy za planowanie. Nasz ślub i uroczystość miała odbyć się w zaprzyjaźnionej restauracji naszego dobrego znajomego. Był tam przepiękny ogród i specjalnie przygotowane miejsce w plenerze, by para młoda mogła złożyć przysięgę w obecności urzędnika. Tylko że… Nikt nie zdawał sobie sprawy, że tym urzędnikiem był wynajęty aktor, a dokumenty do podpisu wydrukowałem sam, na domowej drukarce.

Dwa miesiące później odbył się nasz fałszywy ślub. Urzędnik, zagrał swoją rolę idealnie, zasłużył na Oscara. Ja miałem na sobie służbowy garnitur, a Ola beżową sukienkę, którą kupiła na wyprzedaży. Wypowiedzieliśmy przed sobą tak bardzo wyczekiwane przez najbliższych formułki, wszystko przypieczętowaliśmy pocałunkiem już jako mąż i żona. Zamiast prezentów zażyczyliśmy sobie tylko butelkę wina.

– Nie chcemy nic więcej. Dla nas najważniejsze jest to, że mamy siebie i was – tłumaczyliśmy rodzinie.

Od dnia naszego sfingowanego ślubu minęło półtora roku. Nasza rodzina niczego nie podejrzewa, po dalszych krewnych rozeszła się wieść o zawarciu przez nas małżeństwa. Nikt nie pytał, czy był to ślub kościelny, czy cywilny. Wszyscy byli przekonani, że przysięgaliśmy sobie przed ołtarzem, a nasi rodzice nie podawali szczegółów. Mamy to już głowy. Ale teraz, gdy nie ma już pytania „kiedy wreszcie przestaniecie żyć na kocią łapę”, pojawiło się inne – „jak długo jeszcze mamy czekać na wnuki”? Jak widać, nigdy ich nie zadowolimy w całości. Teraz mamy w planach cieszyć się sobą jako nie-mąż i nie-żona.

Czytaj także:
„Mąż po rozwodzie zapomniał o naszej córce. Błagałam na kolanach jego nową żonę, by przemówiła mu do rozsądku”
„Zamieniłem starą żonę na młódkę, żeby podbudować swoje ego. Kochała moją kasę, ale nie mnie”
„Mąż wyjechał do Ameryki spełniać sen o bogactwie. Zamiast pieniędzy na trójkę dzieci przesłał mi dokumenty rozwodowe”

Redakcja poleca

REKLAMA