Mam 35 lat i seks, nawet najlepszy, już mi nie wystarcza. Zegar bije, też chciałabym założyć rodzinę, mieć dziecko, nawet dwoje

Kobieta marzy o rodzinie fot. Adobe Stock
Pamiętajcie, dziewczyny, facetowi, który nosi na palcu obrączkę, nie wolno wierzyć! Choćby się nie wiem jak zaklinał, że żona go nie rozumie, nie śpią razem, a ich związek jest fikcją.
/ 14.09.2020 05:27
Kobieta marzy o rodzinie fot. Adobe Stock

Możecie na mnie patrzeć z potępieniem, lecz nie zamierzam się niczego wypierać: miałam romans z żonatym mężczyzną. Sielanka trwała rok, a potem wszystko utknęło w martwym punkcie. Za każdym razem, gdy się spotykaliśmy, między nami tak iskrzyło, że nawet rozmowa na neutralny temat groziła pożarem.

No bo powiedzcie sami: jak długo związek może opierać się wyłącznie na szalejących hormonach? Ileż można się spotykać w ukryciu, żyć w kłamstwie? Kiedyś trzeba dorosnąć. Mam trzydzieści pięć lat i seks, nawet najlepszy, już mi nie wystarcza. Zegar bije, też chciałabym założyć rodzinę, mieć dziecko, może nawet dwoje.

Postawiłam zatem ukochanemu ultimatum: albo się rozstajemy, albo trzeba uczynić krok naprzód. Nie wiem, doprawdy, po co tracić czas, skoro oboje chcemy tego samego. Jakby kogoś korciło, żeby zapytać, czy mi nie wstyd rozbijać małżeństwo, odpowiem krótko: jakie małżeństwo? Przecież to czysta fikcja.

Zbyszek i ta cała jego Marylka są razem już ponad siedem lat, a tak naprawdę nigdy nie byli prawdziwą rodziną. Ona to typowa kobieta interesu, prowadzi sieć aptek, wciąż jest w rozjazdach. Więcej jest poza domem niż w domu.

Oczywiście o dzieciach nie ma mowy. Ona wciąż go zbywa, że nie teraz, że później. Zbyszek nawet mi kiedyś powiedział:
– Może ona ma kogoś na boku? Bo jeśli chodzi o mnie, nigdy nie myślała o jakiejkolwiek stabilizacji. A może wystarcza jej robienie tej kariery. Zwykła zimna karierowiczka i tyle.
No i co tu się dziwić, że prawdziwego uczucia poszukał sobie poza małżeństwem? Każdy facet zrobiłby to samo. A Zbyszek znalazł mnie.
– Dopiero przy tobie, Maju, poczułem się naprawdę mężczyzną – powtarzał mi od roku. – To cud, że się odnaleźliśmy.

Długo mi to wystarczało.

W miłości trudno ciągle czegoś żądać. Wiedziałam, że postawienie sprawy na ostrzu noża popsuje nasze stosunki, a wtedy romantyczne kolacyjki przy świecach zamienią się w przesłuchania, kłótnie... Czy jednak musi tak być? Wystarczy, że Zbyszek weźmie los w swoje ręce i nareszcie zrobi to, o czym oboje marzymy: nieodwracalnie pożegna się z Marylką i ureguluje swoje sprawy.
Proste?
Okazało się, że nie.

Miałam dość czekania

Niby wszystko było już uzgodnione, tyle że on wciąż przekładał tę ostateczną rozmowę z żoną. Oczywiście z przyczyn „czysto obiektywnych”. A to Marylka miała wyjątkowo trudny okres
w pracy, a to w ich domu przez jakiś czas grasowała ekipa remontowa i Zbyszek musiał użerać się z fachowcami obracającymi wszystko w perzynę...

Potem zaś pojawił się jeszcze większy problem.
Zachorowała jej matka, zabrali ją nawet do szpitala. To nie jest dobry moment na tego typu rozmowy, sama rozumiesz – tłumaczył mi się Zbyszek przez telefon, gdy zadzwonił do pracy.
No tak: jak nie urok, to przemarsz wojsk. Wściekła, powiedziałam mu bez ogródek, co myślę o jego kolejnej wymówce. Wszystko, żeby tylko nie powiedzieć żonie, jak sytuacja wygląda! Wyłączyłam się bez pożegnania i przestałam odpowiadać na jego telefony.

Złamałam się dopiero po obiedzie.
– Nie bądź zła, Maju – usłyszałam jego błagalny głos. – Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham. Kiedy się wściekasz, cały świat dosłownie wali mi się w gruzy.
– Przestań – ucięłam groźnie jego wynurzenia, choć już czułam, że moja złość topnieje jak wosk. – Nie próbuj na mnie tych sztuczek, za duża jestem.

Cóż, rozum swoje, a w środku coś skowyczy: „Jeszcze, jeszcze do mnie mów”. Głupia baba!
– Kiedy to prawda – zapewnił. – Przecież mnie znasz. Rany, gdy pomyślę o ostatniej sobocie...
– Hi, hi! Ależ miałeś cykora, jak harcerzyk na papierosie - wyrwało mi się na wspomnienie, jak spanikował na propozycję kochania się w jego domu.
– Szkoda, że nas nie nakryła na tej swojej zakichanej kanapie z Ikei – parsknął. – Miałbym
z głowy poważne rozmowy.
– Bądź dużym chłopcem – przestałam się śmiać. – To się samo nie załatwi.

Tylko tego by brakowało, żeby Maryla wpadła do domu podczas naszych ekscesów! Widziałam ją kiedyś: duża babka, wysportowana... Nie daj Boże zapragnęłaby dochodzić swoich praw, bo rozgniotłaby mnie na miazgę. Wiadomo, że w takich sytuacjach żona zawsze wini kochankę, a nie wiarołomnego męża czy samą siebie.

Jeśli ten romans jakoś nie osadzi się w codzienności i nam nie spowszednieje, ani chybi wywalą mnie z pracy za te odebrane i nieodebrane telefony!

Ledwo się połapałam w fakturach, gdy wpadła Baśka z socjalnego. Nigdy nie odwiedza mnie bezinteresownie, a gdy zobaczyłam, że chowa za plecami paczkę lavazzy, już wiedziałam, że chodzi o grubszą przysługę.

Intuicja mnie nie zawiodła. Okazało się, że moja koleżanka wybiera się na wesele szwagra i koniecznie, ale to koniecznie, musi pożyczyć ode mnie srebrny wisior z granatami. Cacko dostałam na rocznicę od Zbyszka i na samą myśl, że Baśka miałaby je nosić, aż mną tąpnęło. Poza tym cholernie łatwo zgubić taką rzecz, szczególnie na imprezie, gdzie pijane towarzystwo wywija hołubce i brata się ze sobą do upojenia.

– No, nie – jęknęłam. – Nie jesteś przyzwyczajona do świecidełek, odepnie ci się i co? Nawet nie zauważysz.
– Proszę, Maju – Baśka nie ustępowała.  – Ja nie mam żadnej biżuterii, a przecież muszę wyglądać elegancko. Będę go pilnować jak oka w głowie.
– Jakbyś poszukała u siebie, na pewno coś by się znalazło – próbowałam się jeszcze opierać.
– Akurat! Tak jakbym się mogła czegoś dorobić przy moim Waldku i tych dwóch małych szkodnikach – parsknęła.

No i szlag trafił całą asertywność. Obiecałam, że jej podrzucę moje cacko przed weekendem.
Trochę się gryzłam tą ustępliwością, ale potem Zbyszek zadzwonił, że nie możemy się spotkać wieczorem, i tak się wściekłam, że sprawa wisiora odpłynęła na dalszy plan.

Stwierdził, że nie da rady się wyrwać, bo żona potrzebuje wsparcia. W dodatku wzięła urlop i nie wiadomo, jak długo potrwa ta nasza przymusowa rozłąka. Wszystko zależy od zdrowia teściowej.
Trochę za wiele osób decyduje o moim szczęściu lub jego braku... To nie do zniesienia.

Kolejny wieczór spędzałam samotnie, zawinięta w koc przed telewizorem. Teoretycznie mogłam iść do kina, na spacer, umówić się z koleżankami, ale i tak wciąż męczyłoby mnie poczucie żalu i krzywdy. Dlaczego ja z moimi potrzebami zawsze znajduję się na końcu kolejki?

I wiecznie „muszę zrozumieć”?!
Zaraz, zaraz, gdzie jest moje cacko?!
Próbowałam nie dać się smutkom.

Zapodziałam prezent od niego czy...?

Wstawiłam pranie, zrobiłam sałatkę i zaczęłam szukać wisiora dla Baśki.
Tylko że gdzieś go wcięło. Przekopałam moje skromne włości wszerz i wzdłuż – przepadł jak kamień w wodę!
No i pięknie... Zapodziałam taką pamiątkę! Próbowałam myśleć logicznie: kiedy ostatni raz miałam go na sobie? Myślałam i nieodmiennie wychodziło mi, że w sobotę. Włożyłam go na randkę ze Zbyszkiem. Byliśmy w klubie, potem pojechaliśmy do niego...

Ładny gips, najwyraźniej moja pamiątka została gdzieś w domu Zbyszka. To się ta jego kobita zdziwi, kiedy jej skądś wypadnie przy porządkach! Przez chwilę wydało mi się to nawet zabawne; coś jakby sprawiedliwość dziejowa, może nawet przeznaczenie? W końcu sam Zbyszek stwierdził, że wolałby, aby wszystko się samo wydało. Powiedział, to i ma.

Czułam się jednak w obowiązku go uprzedzić: niech się chłopina przygotuje na wiekopomny moment. Wiedziałam, że byłby niezadowolony, gdybym zadzwoniła, więc wysłałam mu SMS-a i z powrotem usadowiłam się przed telewizorem, trochę zerkając na „Doktora House’a”, a trochę snując w wyobraźni barwne scenariusze dalszego rozwoju naszego związku.

Mógł spanikować, ale bez przesady Odpowiedzi doczekałam się dopiero następnego dnia. Zbyszek, jakiś zły, zadzwonił na moją komórkę, gdy byłam w biurze.
– Co z tym łańcuszkiem, Maju? – zaczął bez żadnych wstępów. – Znalazłaś go?
– Ja też cię kocham – odparłam spokojnie. – Nie, nie znalazłam, a ty?
– Oszalałaś?! – zdenerwował się. – Kiedy niby miałem szukać, skoro Maryla cały czas jest
w domu
? Sprawdź u siebie jeszcze raz.
– Już nie mam gdzie, szukałam wszędzie – stwierdziłam. – Może teraz ty się pofatyguj. Nie chciałabym go stracić.
– Ty się w ogóle nie przejmujesz! – naskoczył na mnie znienacka. – Przez swoje niedbalstwo rujnujesz mi życie!

Co proszę? Jakie życie? Tę fikcję, od której uciekł pod moje skrzydła?!
– Nie pomyślałaś, oczywiście, jakie piekło tu wybuchnie, kiedy Maryla znajdzie to świecidełko, prawda? – ciągnął złym głosem. Nie, tego już za wiele!
– Czego ty chcesz, człowieku? – wściekłam się w końcu. – Jeszcze wczoraj mówiłeś, że podobna okazja byłaby ci na rękę!
– Zrobiłaś to specjalnie! – eksplodował. – Wiedziałem, wiedziałem!

„Goń się” – pomyślałam w furii i wyłączyłam telefon

Rozumiałam, że mógł spanikować, ale bez przesady! Nikt nie mówił, że rozwód to prosta rzecz, z naszyjnikiem czy bez. Najgorsze, że Baśka też mi nie uwierzyła. Była święcie przekonana, że cała historia ze zgubieniem wisioru to wielka ściema.

To dopiero klops. Ja jestem poszkodowana, bo straciłam biżuterię, a wszyscy dokoła się na mnie obrażają. Sytuacja była tak absurdalna, że po raz pierwszy od dawna całkowicie się wyluzowałam. Zajęłam się wreszcie pracą, nadgoniłam zaległości, a po południu poszłam do muzeum obejrzeć nową ekspozycję sztuki współczesnej. Te wszystkie prace, które są bez związku z czymkolwiek, niebywale mnie uspokoiły. Może takie właśnie jest życie: przypadkowe i nieprzewidywalne?

Tęskniłam za Zbyszkiem, ale nie takim jak teraz, więc odpuściłam. Było tak, jakby mój ukochany wyjechał w długą podróż, a zastępował go brat bliźniak, identyczny z wyglądu, tyle że burak i tchórz.
Wieczorem wpadł do mnie niezapowiedziany. Przez chwilę miałam nadzieję, że zatęsknił za mną, ale nie – jego interesował tylko wisior. Podzieliłam się więc z nim moimi smutnymi przemyśleniami o dwóch Zbyszkach bliźniakach.

– Jesteś walnięta – skomentował zimno.
– Lepsza zimna karierowiczka? – mój głos ociekał jadem, chociaż najbardziej na świecie pragnęłam, aby zaprzeczył i wziął mnie w ramiona.
– Przynajmniej nie wykręca mi wrednych numerów – warknął. – Powiedz, Maju – wziął mnie za ramiona, ale bynajmniej nie po to, żeby pocałować. – Gdzie wcisnęłaś ten wisior?
Jak ja w ogóle mogłam kiedykolwiek wierzyć, że ten człowiek zostawi dla mnie swoje wygodne i poukładane życie? Trząsł się jak galareta na samą myśl, że coś mu się zawali!

Nagle poczułam przemożne pragnienie, żeby zniknął. Możliwie zaraz, zanim dokumentnie pozbawi mnie wszelkich złudzeń i będę musiała przyznać się sama przed sobą, że po raz kolejny ulokowałam niewłaściwie swoje uczucia.

Rozżalona i wściekła rzuciłam mu płaszcz.
– Wynoś się i przestań mi tu miauczeć. Boże, co z ciebie za typ! A jak Maryla znajdzie ten wisior – nagle wpadłam na genialny pomysł – to powiesz, że kupiłeś go  dla niej, ale ci gdzieś przepadł! Wy przecież też niedawno mieliście rocznicę.

Jeszcze mocniej ścisnął mnie za ramię.
Maryla nie znosi czerwonych kamieni. A nawet gdyby, i tak by nie uwierzyła, bo kupiłem jej identyczny naszyjnik, tylko z szafirami.
– Dali ci upust, bo wziąłeś dwa? – domyśliłam się.

Poczułam, jak krew pulsuje mi w skroniach, jakby miała za chwilę wytrysnąć. Po czym złapałam go za fraki i wyrzuciłam za drzwi. Wrzeszczałam jak opętana i złorzeczyłam jemu i jego rodzinie do piątego pokolenia.

Nie do wiary... Jak mogłam być tak potwornie naiwna!
Nigdy, nigdy w życiu nie zakocham się już w żonatym facecie – przysięgłam sobie w tamtym momencie. Nawet gdybym na własne oczy widziała, że żona go obija jak wór treningowy. Wtedy powiem: „Widocznie zasłużył” i pójdę swoją drogą.

A potem, gdy już zasypiałam na mokrej od łez poduszce, coś mnie tknęło. Wstałam, włączyłam światło i wiedziona tajemnym impulsem ruszyłam do szafki z butami. Zaraz, zaraz, w czym to ja byłam w sobotę? Tego dnia padało... Zanurzyłam rękę w cholewkach kowbojek. Lewy but był pusty, ale w prawym coś namacałam. Tak, ten nieszczęsny wisior. Cały lśnił.

Podniosłam go ku lampie.
W sumie badziewne to. Czym ja się tak zachwycałam? No nic, przynajmniej Baśka się ucieszy.
Następnego dnia rano Zbyszek znowu zatelefonował. Coś plótł, że się uniósł, że przeprasza, ale chyba potrafię zrozumieć jego wzburzenie... Powiedziałam, żeby więcej nie dzwonił.

To też może cię zainteresować:
„Moja przyjaciółka nie mogła zajść w ciążę ze swoim mężem. Postanowiła więc uwieść mojego...”
„Moja wychowanka zaszła w ciążę na obozie. Teraz jej rodzice chcą mnie pozwać o alimenty”
„W szkole kłamię, że jestem bogata, ale moim rodzicom szkoda 15 złotych na bluzkę. Szukam sponsora, by zrealizować swoje marzenia”

Redakcja poleca

REKLAMA