Kiedy zobaczyłam w gazecie nekrolog z nazwiskiem Michała, ku mojemu zdumieniu poczułam lekkie ukłucie w sercu. Naprawdę nie sądziłam, że jego śmierć mnie obejdzie po tym, co mi zrobił. A przede wszystkim – po tym, co zrobił naszemu dziecku. Teraz, po piętnastu latach, wreszcie mogłam powiedzieć wszystkim, kto jest ojcem mojego syna. Już nie obowiązywała mnie żadna tajemnica. I tak długo milczałam… Przede wszystkim jednak mogłam zawalczyć o to, co się Maćkowi prawnie należało: o spadek po Michale.
Długą przeszłam drogę od czasu, gdy byłam z nim związana, i teraz już wiedziałam, że moje dziecko w niczym nie jest gorsze od jego ślubnych potomków. Urodziło się przecież z miłości, mojej miłości do Michała. I należało mu się dokładnie tyle samo, co innym. Tym bardziej że Maciek nie zaznał ojcowskiej opieki. To Michał wybrał takie rozwiązanie… Wtedy, jako naiwna dziewczyna, zgodziłam się na to, ale teraz byłam dojrzałą kobietą i nie zamierzałam dopuścić do tego, by mój chłopak wciąż był krzywdzony.
Mój adwokat założył w sądzie sprawę
Włączyłam komputer i wystukałam w wyszukiwarkę hasło: „dobry adwokat”. A kiedy pojawiły się rozmaite rekomendacje, wybrałam jednego z prawników i od razu do niego zadzwoniłam. Pokrótce streściłam mu sprawę. Wysłuchał mnie i powiedział:
– Nie powinno być żadnego problemu z pozyskaniem części spadku. Najpierw jednak musimy wywalczyć uznanie ojcostwa. Ot, formalności.
„Z tym także nie powinno być kłopotu” – pomyślałam. Maciek był bardzo podobny do swojego ojca. Oczywiście, to by nie wystarczyło, trzeba było zrobić testy DNA, ale cóż to za problem w dzisiejszych czasach?
Adwokat, którego wybrałam, był w porządku – tak, jak pisali internauci. Założył w imieniu moim i mojego piętnastoletniego syna sprawę o uznanie ojcostwa. Wiedziałam, że tym samym wetknęłam kij w mrowisko, i że za chwilę rozpęta się burza…
Kiedy piętnaście lat wcześniej poznałam Michała, byłam młodziutką pielęgniarką, świeżo po szkole średniej. Miałam dyplom w kieszeni, ale zero doświadczenia, a on piastował stanowisko ordynatora szpitala. Poważny, doświadczony, dwadzieścia pięć lat starszy ode mnie. W takim samym wieku byłby mój ojciec, gdyby nie umarł, zanim przyszłam na świat.
Moja mama bardzo to odchorowała i nigdy już nie wyszła za mąż. Dorastałam więc w otoczeniu samych kobiet – matki, babci i o trzy lata starszej siostry. Ta ostatnia lubiła mi w dzieciństwie dokuczać. Chwaliła się, że znała naszego tatę, a ja nie, co tylko pogłębiało moją samotność i rozgoryczenie. Dzisiaj wiem, że jej też brakowało ojcowskiej miłości i chciała to sobie zrekompensować złośliwościami w stosunku do mnie.
Tak czy inaczej zainteresowanie Michała padło na podatny grunt. Byłam głupią i naiwną dziewczyną, która łaknie uczucia, najlepiej starszego mężczyzny, mentora. On nadawał się do tej roli idealnie. Od samego początku mi imponował, a po każdym kolejnym dyżurze mój podziw dla jego umiejętności rósł. Co tu dużo gadać – zakochałam się w nim na zabój. Nic dziwnego, był prawdziwą legendą, uratował tyle istnień ludzkich! Jakże się cieszyłam, kiedy ta legenda spojrzała na mnie łaskawym wzrokiem!
Coraz częściej rozmawialiśmy, nie tylko na tematy służbowe. Któregoś razu Michał zwierzył mi się, że jest bardzo samotny w małżeństwie. Wbrew pozorom nie potraktowałam jego słów jak szansy dla siebie. Po prostu czułam się wyróżniona, że mówi mi takie osobiste rzeczy. Ale kiedy pewnej nocy zaczął mnie całować, nie protestowałam… Zostaliśmy kochankami.
Byłam głupia i naiwna jak tysiące głupich gąsek przede mną. Brałam za dobrą monetę jego słowa, tym bardziej że w szpitalu faktycznie plotkowano o jego złych stosunkach z żoną. Ja go prawdziwie pokochałam, a on się mną tylko bawił. Mówił, że dla mnie się rozwiedzie, potrzebuje tylko trochę czasu, żeby pozałatwiać pewne sprawy, dlatego na razie powinniśmy utrzymywać nasz związek w tajemnicy. Wierzyłam mu. Milczałam. Także wtedy, kiedy zaszłam w ciążę. Zabawne, ale znany pan chirurg, kiedy się dowiedział, że będę miała z nim dziecko, wykrzyknął zdumiony: „jak to się stało?”.
Chciał się mnie zwyczajnie pozbyć
Kiedy dziś przypominam sobie strach w jego oczach, czuję smutek. Bo już rozumiem, co on oznaczał. Ale wtedy miałam dziewiętnaście lat, pstro w głowie i to zagubienie tego dorosłego faceta wydało mi się… takie słodkie. Rozczulił mnie swoją postawą. Paradoksalnie to ja pocieszałam jego, a nie on mnie! Ten drań wspomniał o aborcji, ale nawet wtedy się na niego nie złościłam. Po prostu oświadczyłam mu, że jestem katoliczką i takie wyjście w ogóle nie wchodzi w grę.
Na szczęście zrozumiał i zaczął wszystko organizować inaczej. Dopiero po latach, kiedy dorosłam i zmądrzałam, zobaczyłam jak na dłoni całą perfidię jego działań…
W pierwszej kolejności załatwił mi pracę w innym szpitalu. Ba, nie tylko w szpitalu, ale wręcz w innym mieście! Zrobił to bardzo zręcznie. Byłam święcie przekonana, że wije dla nas gniazdko z dala od dawnych kolegów i przede wszystkim od znienawidzonej żony. A tymczasem on po prostu planował się mnie pozbyć. Nie zamierzał nigdzie się ze mną przeprowadzać, choć cały czas twierdził inaczej.
Oczywiście, po dwóch miesiącach rozłąki jego śpiewka pod tytułem „wkrótce będziemy razem” przeszła w „pojawiły się pewne trudności” i „jestem w moim szpitalu potrzebny”, co było do przewidzenia. Skończyło się na tym, że nie może odejść od żony, bo mają wspólne interesy, za dużo by na tym stracił finansowo, a poza tym ma z tą kobietą dzieci, których nie chce ranić. Usłyszałam też, że… jest dla mnie za stary!
– Na pewno ułożysz sobie jeszcze życie z jakimś chłopakiem w twoim wieku. Nie chcę wiązać ci rąk – powiedział, a ja słuchałam tego wszystkiego oniemiała z bólu, ale wciąż przyjmując jego słowa za dobrą monetę. A kiedy jeszcze zaofiarował mi 200 tysięcy dla dziecka… Oniemiałam. Nigdy w życiu nie widziałam przecież takich pieniędzy!
Pochodzę z biednej rodziny. Dla mamy wydanie 20 tysięcy na samochód to było wielkie wydarzenie. A tutaj nagle miałam dostać dziesięć razy tyle na wychowanie syna. Wydawało mi się to prawdziwą fortuną. Dzisiaj wiem, że pan ordynator wykpił się tanio… Te pieniądze podzielone na osiemnaście lat życia mojego syna, czyli do jego pełnoletności, daje mniej niż tysiąc złotych miesięcznie! A sąd z pewnością zasądziłby mu znacznie wyższe alimenty. Przecież zarabiał wtedy ponad dwadzieścia tysięcy miesięcznie!
Ale wtedy tak o tym nie myślałam. Byłam pełna sprzecznych uczuć. Przerażenia, że zostanę samotną matką, miłości do dziecka i… miłości do tego drania. Tak, kochałam go i zupełnie do mnie nie docierało, że ten człowiek właśnie mnie krzywdzi, no i krzywdzi własne dziecko. Nie rozumiałam także tego, że on za te 200 tysięcy chce sobie kupić święty spokój i nie życzy sobie, abym się z nim kontaktowała! Miałam zniknąć z jego życia…
Jak to nastolatek, uniósł się honorem
W końcu rzeczywiście zniknęłam. Zerwał ze mną kontakt, przestał się pojawiać, a ja nie śmiałam do niego zadzwonić, a cóż dopiero pojechać. Widział swojego syna tylko raz w życiu, gdy ten miał tydzień. I już nigdy więcej. Najpierw łudziłam się jeszcze, że jednak kiedyś będziemy razem. A kiedy straciłam nadzieję, moje serce wypełniła pustka. Dobrze, że nie nienawiść, bo przynajmniej mogłam normalnie żyć. Nie zamknęłam się w skorupie, nie uciekałam przed ludźmi. Po trzech latach poznałam Łukasza, wyszłam za niego za mąż i urodziłam mu syna.
Maciuś pokochał swojego ojczyma jak ojca, chociaż nigdy przed nim nie ukrywałam, że jego biologicznym tatą jest ktoś inny. „Kiedyś poznasz jego nazwisko” – obiecywałam. Dlatego, kiedy Michał zmarł, podobno na zawał serca, mogłam bez stresu opowiedzieć synowi całą tę historię. Miał już piętnaście lat, był dużym i mądrym chłopcem, wychowanym w normalnej, kochającej się rodzinie. Mój mąż, Łukasz, kochał go bowiem niczym własnego syna. Wiedziałam zatem, że prawdę o swoim biologicznym ojcu przyjmie ze spokojem.
– Po co mi to mówisz? – zapytał.
– Bo możemy starać się o spadek po nim – odparłam zgodnie z prawdą. – Jesteś jego dzieckiem. Zaświadczą o tym testy DNA. Możesz się zatem starać o pieniądze po swoim ojcu jak każde z jego pozostałych dzieci. Należą ci się.
– Super! A może ja ich nie chcę? – jak każdy nastolatek natychmiast chciał unieść się honorem.
Westchnęłam. Spodziewałam się takiej reakcji, dlatego miałam już przygotowaną odpowiedź.
– Kochanie, to będzie dla ciebie idealny start w dorosłe życie. Razem z tatą nie jesteśmy ci tego w stanie zapewnić. To twój posag, kapitał. Po co go zostawiać innym? – uświadomiłam mu.
Wtedy się zgodził.
Czasy się zmieniły, ja też się zmieniłam
Adwokat, którego wybrałam, założył w sądzie sprawę o ustalenie ojcostwa. Wyznaczono termin pierwszej rozprawy. Wkrótce potem odwiedziła mnie Ona. Byłam akurat sama, po nocnej zmianie. Mąż wyszedł do pracy, synowie do szkoły. Być może ta kobieta wiedziała, że zastanie tylko mnie. Być może mnie obserwowała, czekała na odpowiedni moment… Kiedy otworzyłam drzwi, od razu wiedziałam, kim jest, mimo że nigdy jej nie widziałam. Halina, wdowa po Michale, osoba którą znałam tylko z jego nielicznych opowieści…
Wpuściłam ją do środka, chociaż zaznaczyła, że zrozumie, jeśli tego nie zrobię. Wydawała się taka spokojna, dostojna. Miała pewnie jakieś sześćdziesiąt lat, ale wyglądała młodziej.
– Przyszłam do pani zaproponować rozwiązanie – powiedziała, po czym zaczęła mnie przekonywać, że nie ma sensu się sądzić, skoro można tę sprawę załatwić polubownie.
– Dam pani 200 tysięcy dla syna i będziemy kwita. Musi pani tylko odstąpić od ustalenia ojcostwa. To przyniesie więcej szkody niż korzyści. Syn może zostać napiętnowany jako nieślubne dziecko – w jej głosie usłyszałam nie tyle troskę, co groźbę.
Wymieniona przez nią kwota mnie otrzeźwiła. Poczułam się, jakbym cofnęła się o kilkanaście lat… „Kolejne judaszowe srebrniki!” – pomyślałam.
Nagle zdałam sobie sprawę, że to niemożliwe, aby ona nie wiedziała o moim romansie z jej mężem! Jak on mógł przed laty podjąć taką sumę z konta bez jej wiedzy i zgody? Być może to właśnie ona wpadła na pomysł zapłacenia głupiej kochance, żeby zniknęła. Wtedy chciała się mnie pozbyć, kupiła sobie zakamuflowanie jego romansu. Dzisiaj chciała zrobić to samo.
Poczułam złość. Ta kobieta chce mnie upokorzyć, ale ja się nie dam! Nie tym razem! Nie mam już dziewiętnastu lat, tylko trzydzieści cztery.
– Proszę pani, mój syn ma prawo mieć w papierach nazwisko swojego prawdziwego ojca. Jeśli oczywiście będzie tego chciał, a wcale nie wiem, czy będzie. Nie zamierzam także ograbiać go z należnego mu majątku. I mam w nosie, czy spadek po Michale okaże się mniejszy od tych dwustu tysięcy, czy większy. Będzie taki, jaki należy się mojemu synowi!
Przez jej twarz przebiegł grymas.
– A więc to tak… – wysyczała.
– Tak – odparłam krótko.
Wstała z krzesła i wyszła bez słowa.
Moje dziecko dostało w spadku po Michale 370 tysięcy złotych, a więc prawie dwa razy więcej niż oferowała ta kobieta. Ale nie to jest ważne. Ważne, że się nie ugięłam. I zapisałam białą kartę w życiorysie syna.
Czy Maciek przybrał nazwisko Michała? Nie, nadal w jego dokumentach figuruje nazwisko Łukasza. Tak postanowił i do tego przychylił się sąd. Jego prawdziwym ojcem jest bowiem ten, który go wychował. Który przez te wszystkie lata kochał go i był przy nim w trudnych chwilach. Biologia nie ma żadnego znaczenia.
Czytaj także:
„Żonaty kochanek po 2 latach romansu zostawił mnie z brzuchem. Zastraszał mnie i kazał usunąć ciążę”
„Nagminnie zdradzałem żonę, a kochanki ustawiały się do mnie w kolejkach. Gdy jedna skończyła z brzuchem, zacząłem się bać”
„Przez żonę mojego kochanka omal nie straciłam ciąży. Ta okrutna kobieta chciała mnie upokorzyć i zemścić się na mężu”