„Żona zmarła na godzinę przed maturą naszego syna. Okłamałem go, że Marysia nadal żyje, żeby tylko poszedł na egzamin”

Narażaliśmy życie, żeby wyjść na odważnych fot. Adobe Stock, SB Arts Media
„Wolałem nie patrzeć na twarz syna, na jego dziwne spojrzenie, dobrze, że drzwi szybko się zasunęły. A mnie nagle jakby sił zabrakło, oparłem się o ścianę, cała rzeczywistość do mnie dotarła, ogarnęła mnie rozpacz i straszliwy ból. Moja żona właśnie zmarła, a ja zataiłem jej śmierć przed naszym jedynym dzieckiem”.
/ 04.02.2023 14:30
Narażaliśmy życie, żeby wyjść na odważnych fot. Adobe Stock, SB Arts Media

– Dobra, to ja lecę! – wnuczka popatrzyła na nas trochę nieprzytomnym wzrokiem. – Ale wiecie, w mózgownicy pustka… – pokręciła głową.

– Uczyłaś się tyle, będzie dobrze – uśmiechnąłem się do niej z otuchą. – I pamiętaj, wszystko najpierw dobrze przeczytaj, ze zrozumieniem, bo to jest najważniejsze – Krzysztof dawał Kasi ostatnie wskazówki. – Trzymamy kciuki za ciebie.

Syn wydawał się bardziej spanikowany niż jego córka, która właśnie wyszła z domu na swój ostatni egzamin maturalny.

To on nie spał już chyba od czwartej

Słyszałem, jak krzątał się po kuchni, Kasię obudził o szóstej, zmusił do zjedzenia śniadania, chociaż ona broniła się zawzięcie. Jednym słowem, w domu panowała atmosfera porządnego zdenerwowania. Dobrze chociaż, że synowa miała tej nocy dyżur w szpitalu i nie uczestniczyła w tym całym porannym zamieszaniu.

To ja ci może melisy zaparzę – powiedziałem do Krzyśka, nastawiając wodę na palnik. – Bo ja to sobie taką słabą kawkę zrobię, siądziemy razem, wypijemy… – westchnąłem.

Syn wziął sobie dzień urlopu, chciał potem pojechać po Kasię. Na razie wyraźnie nie mógł znaleźć sobie miejsca, krzątał się, kręcił bez celu. Usiadłem w fotelu, a moje myśli wróciły do tamtego dnia, sprzed wielu lat, kiedy właśnie Krzysiek zdawał maturę. Los sprawił, że i dla mnie stał się to prawdziwy egzamin z życia. To były ostatnie dni Marii, mojej żony. Zdawałem sobie sprawę z tego, że odchodzi, i nie pytałem już lekarzy o jakieś szanse, zresztą, oni od dawna mi ich nie dawali… Na świecie szalała wiosna, tak pięknie kwitły kasztany, jak zawsze w czasie matur. Chciałem zabrać Marię ze szpitala do domu, żeby te ostatnie swoje dni spędziła razem z nami, ale żona nie zgadzała się.

– Krzyś ma maturę, musi się uczyć – powiedziała, podejmując ostateczną decyzję pozostania w szpitalu. – Przy mnie nie skupi się na nauce, tak jak trzeba, a poza tym… te moje ataki bólu. Wiesz, tu mam lepszą opiekę.

Dzieliłem więc swoje życie między pracę, dom i szpital, między uczącego się całymi dniami syna i żonę w ciężkiej chorobie. Przed pracą przygotowywałem Krzyśkowi śniadanie i kanapki, dobrze wiedziałem, że gdybym tego nie zrobił, poszedłby do szkoły o pustym żołądku. Wkuwał do późna, a rano zrywał się z łóżka w ostatniej chwili, musiałem więc o niego zadbać. Potem jechałem do szpitala, żeby chociaż przez chwilę być z Marią, pomóc jej przy porannej toalecie. A potem pędem do biura. Dobrze chociaż, że szef poszedł mi na rękę, wiedział, jaką mam trudną sytuację, więc mogłem część roboty zabierać do domu. Popołudnia także spędzałem przy Marii, lubiła, gdy jej czytałem, często zasypiała, słuchając mojego głosu, tak strasznie była już słaba. Gdy budziła się z drzemki, rozmawialiśmy o Krzysztofie, o jego maturze.

Powtarzała, że muszę myśleć pozytywnie

– Okropnie boi się polskiego. Jakby nie zdał, studia na politechnice mu przepadną, rok zmarnowany! – szczerze martwiłem się o syna.

Ty, kochanie, wszystko tak czarno widzisz – uśmiechała się Maria. – Krzyś to zdolny chłopak, trzeba myśleć pozytywnie, a na pewno się uda.

Westchnąłem tylko w duchu. Nie chciałem jej mówić, że ja myślałem pozytywnie o jej chorobie, o tym, że wyzdrowieje, no i co? Może nie dość we mnie było zaufania…

– Codziennie modlę się za naszego syna i wiem, że zda tę maturę, nawet polski mu dobrze pójdzie, przekonasz się… – powiedziała Maria.

Razem się przekonamy – odparłem.

Żona tylko popatrzyła tak jakoś szczególnie na mnie i leciutko potrząsnęła głową. Potem zapadła w drzemkę. Na dwa dni przed pierwszym egzaminem Krzyśka, właśnie pisemnym z polskiego, Marii bardzo się pogorszyło. Wziąłem urlop i cały czas spędzałem w szpitalu, siedząc przy łóżku żony. Nie miałem z nią zbytniego kontaktu, wciąż była pod działaniem morfiny, przebudzała się tylko na krótkie momenty. Nic nie mówiłem synowi, gdy wpadał na chwilę do matki. Ale chyba domyślał się prawdy.

– Z mamą gorzej, prawda? – spytał mnie na korytarzu, gdy dzień przed egzaminem przyszedł do szpitala.

Potem długo siedział przy łóżku, patrząc na jej przeźroczystą twarz. Widziałem łzy w jego oczach. Maria prawie nic nie mówiła, ale gdy się na chwilę przebudziła z narkotycznej drzemki, uśmiechnęła się do syna. Przesunęła ręką po kołdrze, zacisnęła ją na dłoni Krzysztofa.

– Zdasz, synku – powiedziała ledwie dosłyszalnym szeptem. – Obiecuję ci to załatwić, mam tam układy… – zmęczona przymknęła oczy.

Położyłem jej dłoń na czole, myślałem, że majaczy z gorączki, jednak skórę miała chłodną, prawie zimną i mokrą od kropelek potu.

– Mama ma wysoką temperaturę, nie wie, co mówi – spojrzałem z przestrachem na Krzysztofa, ale on uśmiechał się do matki.

– Wiem, mamo, że zrobisz wszystko, żeby mi dobrze poszło – powiedział zdławionym głosem. – A ja zrobię wszystko, żeby zdać jak najlepiej, nie martw się, mamuś, poradzę sobie! – umilkł, łzy popłynęły mu po twarzy.

Nie byłem pewien, czy Maria w ogóle słyszała jego słowa, najwyraźniej znowu odpływała w drzemkę.

– Jutro piszę polski – Krzysiek ukradkiem otarł łzy. – Jak mi dobrze pójdzie, to z resztą sobie poradzę spokojnie. No i wpadnę do ciebie jeszcze jutro z rana, obiecuję.

Wtedy Maria na moment otworzyła oczy, z wysiłkiem uniosła dłoń w geście zwycięstwa i nie wiem, czy mi się tak tylko wydawało, czy naprawdę puściła oczko do naszego syna.

Idź już, musisz wypocząć – szepnęła ledwo dosłyszalnie.

– Wiem, że będziesz za mnie trzymać kciuki – Krzysiek pochylił się nad matką, ucałował ją w oba policzki. – Ja też cię trzymam za słowo, mamo, że… – nie dokończył, bo głowa Marii osunęła się w bok, chora zasnęła.

Czułem, jak robi mi się gorąco

Jak ogarnia mnie taki straszliwy żal. Nie mogłem na to patrzeć, na tę bezsensowną nadzieję w oczach syna, na papierowo bladą twarz żony.

Zrób, synku, tak, jak mówi mama, idź gdzieś z kumplami, odpocznij – prawie wypchnąłem go na korytarz. – Ja tu posiedzę jeszcze przy mamie.

– Tato, mama umrze, prawda? – spojrzał na mnie takim wzrokiem, że aż serce mi się ścisnęło.

– Musimy mieć nadzieję, synu – powiedziałem, nie patrząc mu w oczy. – Wiesz, że nadzieja umiera ostatnia, a mama zawsze była silna.

Wieczorem wpadłem do domu na chwilę, żeby się wykąpać, przebrać, przygotować synowi coś do jedzenia. Musiałem wracać do szpitala, zdawałem sobie sprawę, że z żoną jest już bardzo źle, że lada chwila może przyjść to najgorsze. I to właśnie teraz, gdy Krzysiek zaczynał swoją maturę.

Tato, ale ty powinieneś się położyć, odpocząć – powiedział syn. – Do mamy pójdziemy jutro razem, od razu po moim polskim.

I co ja mu miałem powiedzieć? Że jutro może już być za późno?

– Dobrze, synku, przyjdź jutro po pisemnym, mama ucieszy się dobrą wieścią – poklepałem go po ramieniu. – Ja jednak chciałbym iść teraz, to będzie ciężka noc dla niej. I pamiętaj, zjedz rano śniadanie, masz kanapki w lodówce, no i w ogóle, złamania pióra ci życzę – uśmiechnąłem się, ale w myślach już biegłem do żony.

Przez całą noc była nieprzytomna, nie odstępowałem jej na krok. Rano na chwilę wróciła jej świadomość, z trudem uniosła powieki. Trzymałem jej dłoń w swojej, ucałowałem palce, a Maria próbowała się jeszcze uśmiechnąć, ostatni raz. Nie wiem, skąd wziąłem siłę, żeby nie pokazać jej łez w tamtym momencie. Maria odeszła z cichutkim westchnieniem. Siedziałem jeszcze przez chwilę przy niej, niezdolny do żadnego ruchu, już nic nie mogłem zrobić. A potem moje myśli wróciły do domu, do syna, zbierał się już pewnie na egzamin, dochodziła siódma.

„Dobrze się złożyło, że nie dowie się o śmierci matki przed pisemnym z polskiego, nie napisałby go na pewno – pomyślałem. – Potem pojadę pod szkołę i dopiero gdy wyjdzie po egzaminie, powiem mu…”

Wyszedłem na korytarz, musiałem odetchnąć, uchyliłem okno. I wtedy dojrzałem Krzyśka, biegł w stronę bramy szpitalnej.

Zamarłem ze strachu

No tak, przecież wczoraj mówił, że wpadnie jeszcze przed egzaminem na chwilę do mamy! Ale ja nie mogłem dopuścić, żeby on teraz tam wszedł, żeby dowiedział się, że ona już… Musiałem coś zrobić, i to szybko. I wtedy na tym szpitalnym korytarzu podjąłem chyba swoją najtrudniejszą w życiu decyzję. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę dyżurki pielęgniarek.

– Mój syn tu zaraz będzie, proszę mu nic nie mówić, że jego matka nie żyje, on za chwilę będzie pisał maturę – nie zważając na ich zdumione spojrzenia, pobiegłem w stronę windy.

Po chwili drzwi się otworzyły, wyszedł z nich Krzysztof.

Przyszedłem do mamy, żeby życzyła mi szczęścia – powiedział, spoglądając na zegar wiszący na ścianie. – Ale muszę się śpieszyć – chciał mnie wyminąć, przytrzymałem go jednak mocno za ramię.

– Mama miała ciężką noc, właśnie zasnęła, nie trzeba jej teraz przeszkadzać – powiedziałem stanowczo.

– Tylko ją ucałuję – upierał się syn, ale ja nie puszczałem jego ramienia.

– Nie możesz jej teraz budzić, niech odpoczywa – nacisnąłem przycisk, drzwi windy bezszelestnie się otworzyły. – Mama i tak będzie przy tobie, a ty już idź, skup się na polskim, żebyś go nie oblał. Pamiętaj, coś jej wczoraj obiecał – niemal siłą wepchnąłem Krzysztofa do windy. – Przyjdziesz już po wszystkim, pochwalić się, jak dobrze napisałeś… Trzymaj się!

Wolałem nie patrzeć na twarz syna, na jego dziwne spojrzenie, dobrze, że drzwi szybko się zasunęły. A mnie nagle jakby sił zabrakło, oparłem się o ścianę, cała rzeczywistość do mnie dotarła, ogarnęła mnie rozpacz i straszliwy ból. Moja żona właśnie zmarła, a ja zataiłem jej śmierć przed naszym jedynym dzieckiem. Ale przecież tylko tak mogłem postąpić, dla jego dobra, musiał mieć spokojny umysł, żeby napisać dobrze egzamin! Jego obecność w tej chwili przy matce nic by już nie pomogła, a tam, w szkole, ważyła się jego przyszłość… Zająłem się formalnościami, pomimo zmęczenia nie mogłem wrócić teraz do domu. Wszedłem na chwilę do kościoła, pomodlić się za spokój duszy żony, a w południe podjechałem pod technikum syna. Gdy tylko wyszedł z bramy szkoły, w gronie kolegów, po jego roześmianej, uszczęśliwionej minie poznałem, że dobrze mu poszło.

Odetchnąłem z ulgą, ruszyłem w jego stronę

Zauważył mnie i od razu podbiegł.

– Tato, lepiej być nie mogło, temat, jakbym go sobie zamówił, albo wyprosił tam wyżej – palcem wskazał w niebo. – Mama dobrze musiała trzymać za mnie kciuki… Tak, to doskonały pomysł. Pojedźmy do mamy… Nagle twarz mu stężała.

– Ale co ty tu robisz? – popatrzył na mnie z przestrachem. – Stało się coś… coś z mamą? – urwał.

Wziąłem go w ramiona, mocno przytuliłem do siebie. Poczułem, jak drży, wiedział już wszystko, nawet nie musiałem nic mu mówić.

– Ten temat tak mi podszedł, czułem, że mama to sprawiła swoimi myślami – powiedział, nawet nie pytając, o której godzinie Maria zmarła. – Tato, co teraz? – szepnął z rozpaczą.

– Musisz zdać maturę, dostać się na studia – odparłem, usiłując zachować spokój. – Obiecałeś to wczoraj matce, pamiętasz… I musimy się obaj jakoś trzymać – objąłem go ramieniem. – A teraz jedźmy do domu, synku.

Krzysiek zdał maturę, dostał się na wymarzoną politechnikę. Dzisiaj pracuje jako inżynier budowy dróg i mostów, jest cenionym specjalistą. Założył też rodzinę, mam dwie wspaniałe wnuczki, starsza dzisiaj właśnie poszła na swój pierwszy egzamin maturalny.

– Wiesz, tato – z zamyślenia wyrwał mnie głos syna. – Jedźmy może do mamy na cmentarz, ja przecież z nerwów i tak nie usiedzę w domu.

– Tak, jedźmy – odstawiłem na stół swój kubek po kawie. – Powiemy mamie, że jej starsza wnuczka właśnie pisze swój życiowy egzamin.

Syn uśmiechnął się do mnie, zrozumieliśmy się świetnie… 

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA