„Żona zdradziła mnie, a potem odeszła i zabrała dzieci. Już nigdy nie zaufam żadnej kobiecie...”

mężczyzna którego zostawiła żona fot. Adobe Stock
Byliśmy zakochani, mieliśmy wspólne pasje, przyzwyczajenia… Po tylu latach małżeństwa, które wszyscy znajomi uważali za idealne, moja żona wyjechała do odległego miasta i zamieszkała z człowiekiem, którego znała nie dłużej niż miesiąc. Może powinienem był walczyć, szukać ratunku, nie przyjąć tego do wiadomości, ale urażona duma wzięła górę. Nie chciałem znać Doroty i nie zamierzałem już nigdy zaufać żadnej innej kobiecie.
/ 22.03.2021 11:44
mężczyzna którego zostawiła żona fot. Adobe Stock

Od dwóch lat nigdzie nie wyjeżdżałem i nie zamierzałem tego zmieniać – ku radości kolegów z pracy, którzy prawie bili się o wakacyjne terminy urlopu. Co prawda szef przebąkiwał coś o niewykorzystanym urlopie, ale odpowiadałem, że będę wybierał po kilka dni na załatwianie jakichś spraw. Nie chciałem nigdzie wyjeżdżać – wakacje to przecież radość, a tę trudno odczuwać samotnie, zwłaszcza komuś, kto jeszcze kilka lat temu miał towarzyszkę życia…

Jeździliśmy z Dorotą na urlop co roku – bez znaczenia czy nad Bałtyk, w góry albo do Tunezji. Po prostu było nam dobrze razem – cieszyliśmy się sobą i światem dookoła. Mogliśmy godzinami siedzieć na plaży i patrzeć na morze. Albo położyć się na kocu i oglądać korony drzew. Nawet brak pogody nie miał znaczenia – od czego są lodziarnie albo kina grające najgłupszą komedię sezonu? Byłem z nią i tylko to się liczyło. Nasze dzieci zaczęły studiować, więc znów odkryliśmy przyjemność bycia we dwoje.

Wszystko było naprawdę wspaniale do chwili, kiedy moja ukochana żona, na tak zwanym wyjeździe integracyjnym, poznała kierownika oddziału z innego miasta. Nigdy bym nie uwierzył, że coś takiego może mnie spotkać! Byliśmy przecież zakochani, mieliśmy wspólne pasje, przyzwyczajenia… Po tylu latach małżeństwa, które wszyscy znajomi uważali za idealne, moja żona wyjechała do odległego miasta i zamieszkała z człowiekiem, którego znała nie dłużej niż miesiąc. Może powinienem był walczyć, szukać ratunku, nie przyjąć tego do wiadomości, ale urażona duma wzięła górę. Nie chciałem znać Doroty i nie zamierzałem już nigdy zaufać żadnej innej kobiecie. Skoro ta, której ufałem bezgranicznie, potrafiła bez wahania przekreślić tyle wspólnych lat…

Rzuciłem się w wir pracy. Brałem wszystkie dyżury, najtrudniejsze i najbardziej czasochłonne zlecenia. Zacząłem lepiej zarabiać, dla firmy stałem się niezastąpiony. Szybko awansowałem. Oczywiście – nie miałem już dwudziestu lat, więc organizm zaczął domagać się odpoczynku, ale ignorowałem to. Dzieci się usamodzielniły, nie byłem już nikomu potrzebny, więc i moje zdrowie nie miało specjalnego znaczenia. Nasze rozstanie z Dorotą pozbawiło mnie sporej części naszych wspólnych, zakłopotanych niezręczną sytuacją znajomych, więc nikt specjalnie się o mnie nie troszczył. A kiedy próbował, wykręcałem się od spotkań i życia towarzyskiego. Stałem się odludkiem, w imieniny znajomych wysyłałem im tylko SMS-y.

Jedynie Ala – bliska przyjaciółka mojej żony – próbowała podtrzymać ze mną kontakt, nie zrażając się moją nietowarzyskością. Zawsze ją lubiłem. Była pogodna, pracowita, konkretna, świetnie zorganizowana. Wychowywała samotnie dziecko i nigdy się nie skarżyła. Jakiś niepoważny gnojek zniknął bez śladu, kiedy tylko okazało się, że niemowlę wymaga więcej uwagi niż motocykl.

Podejrzewałem, że w życiu Ali pojawiali się mężczyźni, bo w przypadku atrakcyjnej, seksownej kobiety nie mogło być inaczej. Chyba jednak nie zamierzała się wiązać. Kiedyś coś palnąłem o pożytku z bycia w stałym związku, a ona spojrzała na mnie z politowaniem i odpowiedziała, że jeśli tylko pozna nieżonatego mężczyznę, który wyda jej się choć trochę bardziej odpowiedzialny od przedszkolaka, z pewnością będzie wiedziała, co ma robić dalej.
– A on? – zapytałem. – Będzie miał coś do powiedzenia w tej sprawie?
– Nie sądzę – odparła. – To znaczy będzie mu się wydawało, że ma…

U innej kobiety takie słowa pewnie by mnie zirytowały, ale wtedy tylko się uśmiałem. Nie wiem czemu, ale w ustach Ali brzmiało to wiarygodnie i wcale nie cynicznie.
Zeszłego lata Ala zaczęła uparcie przekonywać mnie, że muszę wyjechać na urlop, choćby na tydzień, ale lepiej na dwa. – Jesteś pracoholikiem, a to znaczy, że systematycznie rujnujesz sobie zdrowie. Masz przecież pieniądze. Pojedź dokądkolwiek. Wykąp się w jeziorze. Poopalaj się, idź na ryby, pograj w ping-ponga, wypij piwo na pomoście.
Fascynujący plan… I za to ludzie płacą tyle kasy różnym pensjonatom?
Drwiłem sobie, nie biorąc ani przez chwilę pod uwagę tego, że życzliwe rady Ali mógłbym potraktować poważnie. Jednak ona, jak zwykle, nie poprzestała na słowach. Miała zwyczaj zmieniać je w czyn.

Któregoś dnia dostałem mejla – z potwierdzeniem mojej rezerwacji na dwutygodniowy urlop w sierpniu! W niewielkim ośrodku położonym gdzieś w lasach, nad jeziorem.
Od razu wiedziałem, czyja to robota. Nie zdążyłem zareagować ani odwołać rezerwacji, kiedy Ala odezwała się sama.
– Możesz się wycofać, ale nie widzę żadnego powodu. Znam to miejsce, jest fantastyczne – mówiła szybciej niż zwykle, żebym nie mógł jej wejść w słowo. – Pieniądze, które na to wydasz, to nic w porównaniu w twoimi dochodami. Ponieważ nie miałeś czasu, by znaleźć sobie fajne miejsce na urlop, postanowiłam cię wyręczyć. Miłego odpoczynku. Aha, jeszcze jedno. Ci ludzie prowadzą rodzinny dom dziecka, wczasowicze to ich źródło dochodu. Jak odwołasz, też przeżyją, tylko będą mieli mniej kasy.

Rozłączyła się, nie dając mi czasu na odpowiedź. Byłem zły. Nie dość, że układa mi życie, to jeszcze używa obrzydliwego szantażu emocjonalnego. Nie jestem aż takim bubkiem, żebym nie chciał pomóc dzieciom skrzywdzonym przez los i wesprzeć ich dzielnych rodziców. Z drugiej jednak strony – czy ona lub ktokolwiek inny ma prawo decydować, jak mam spędzać życie, a nawet wyjęte z niego dwa tygodnie?!

W nienajlepszym nastroju oglądałem zdjęcia ośrodka, do których odsyłał link załączony w mejlu. Wyglądało to dość obiecująco –  jezioro było chyba rzeczywiście piękne i malowniczo położone. Kiedyś, dawno temu, pływałem wyczynowo na długie dystanse – Ala o tym wiedziała. Podstępna żmija, pomyślałem o niej ciepło, gdy złość powoli słabła.
Chociaż tym swoim posunięciem Ala wyprowadziła mnie z równowagi, postanowiłem, tak jak wcześniej planowałem, obejrzeć mecz, a do sprawy odwołania rezerwacji wrócić następnego dnia. Jeszcze tego samego wieczora dostałem od Ali SMS-a. Pisała coś o linie w sosie śmietanowo-kurkowym – ponoć była to specjalność kuchni pensjonatu nad jeziorem. Zachodziłem w głowę, kiedy Ala dowiedziała się, że lin to moja ulubiona ryba. I jak zdołała to zapamiętać?!

Następnego dnia nie odwołałem rezerwacji. Ani później.
Po tygodniu oznajmiłem zaskoczonemu szefowi i rozczarowanym kolegom, że w tym roku wykorzystam urlop. Trochę zdziwiła mnie tylko reakcja Ali. Spodziewałem się pozytywnego zaskoczenia, a może nawet odrobiny entuzjazmu dla mojej decyzji. Tymczasem, kiedy powiedziałem, że skorzystałem z jej propozycji i jadę w sierpniu na Mazury, skwitowała to krótkim:
No myślę. Głupi by nie skorzystał.
Przez następny miesiąc nie odzywała się w ogóle, a gdy zadzwoniłem sam – pytałem o jakiś szczegół, chyba o możliwość wypożyczenia kajaka – dość oschle odesłała mnie do informacji ośrodka.

W drugim tygodniu sierpnia spakowałem bagaże. Po godzinie podróży zacząłem żałować swojej decyzji – mogłem w tym czasie odwalić kawał solidnej roboty w firmie. Po co mi te samotne wakacje?
To Dorota zawsze organizowała nasze wyjazdy, układała rzeczy w walizkach. To ona cieszyła się wakacjami, wodą, lasem, słońcem, a ja cieszyłem się głównie jej radością… Co, u licha, będę tam robił bez niej?! Chciałem zawrócić, ale jechałem dalej. Krajobraz powoli się zmieniał i po kilku godzinach wjechałem w las. Chyba najpiękniejszy, jaki widziałem w życiu. Drogą, po obu stronach której rosły wysokie sosny, dojechałem do jeziora. Jeszcze piękniejszego od lasu.
W ośrodku powitała mnie gospodyni otoczona gromadą dzieciaków. Próbowałem je policzyć, ale grupa była w ciągłym ruchu i nie było to łatwe zadanie. Mam nadzieję, że mój domek będzie daleko od nich – pomyślałem natychmiast. Wrzask dziec to była ostatnia rzecz, na jaką miałem ochotę podczas urlopu. Sympatyczna właścicielka pokazała mi domek położony pod samym lasem – z cudownym widokiem na wodę. Znakomite pierogi ze świeżymi jagodami, które podała na obiad sprawiły, że postanowiłem dać szansę swoim wakacjom.
Od jutra nie będę robił niczego ważnego, tylko wypoczywał – postanowiłem.

Ustaliłem plan dnia: najpierw bieg po lesie, potem pływanie na drugą stronę jeziora, trochę na kajaku, a po obiedzie łowienie ryb aż do zmierzchu. W ośrodku organizowano jakieś ogniska z pieczeniem kiełbasek i gitarą, ale nie próbowałem nawiązywać kontaktów towarzyskich i, na szczęście, nikt mnie specjalnie nie nagabywał.
Poza mną w ośrodku było jeszcze kilka rodzin. Żadna nie mogła liczebnie równać się z rodziną gospodarzy, którzy opiekowali się ośmiorgiem maluchów. Jako ojciec dwójki, dobrze wiedziałem, jak ogromną pracę wykonuje ta drobna kobieta, której mąż od świtu do nocy budował kolejny drewniany domek, naprawiał awarie i zaopatrywał kuchnię ośrodka. Któregoś dnia przy obiedzie, na którym podano rewelacyjnego lina, odważyłem się zapytać właścicielkę, jak jej się udaje sprostać temu zadaniu.
– Przyzwyczaiłam się. Jak trzeba to się daje radę – odpowiedziała po prostu. – Ale za chwilę będę miała pomoc. W sobotę przyjedzie znajoma, która pomaga nam co roku.
To miło, że ktoś im pomaga. Kiwnąłem głową i zapomniałem o temacie.

Dlatego, kiedy w sobotę cumowałem łódkę do pomostu, znajomy głos nad moją głową był czymś więcej niż zaskoczeniem. Na pomoście stała… Ala. Uśmiechnięta, z satysfakcją patrzyła na moją głupią minę.
Nie mówiłam ci, że znam ten ośrodek? Przyjeżdżam tu co roku o tej porze. Ewa, gospodyni, to moja dobra znajoma.
Coś tam mruknąłem, ale tak naprawdę nie byłem pewny, czy się z tego cieszę.

A więc to Ala jest osobą, która pomaga pani Ewie… Dziwny zbieg okoliczności.
Zbieg okoliczności?! No skądże. Po prostu Ala postanowiła się trochę zabawić moim kosztem. Byłem wściekły, powiedziałem, że muszę oprawić złowione ryby i pożegnałem się. Zapewne wypadało, żebym chociaż umówił się z Alą na spacer, ale przecież przyjechała tu nie do mnie, tylko do swoich znajomych, prawda? Już z dala dobiegł mnie śmiech Ali i Ewy. Naprawdę nie wiedziałem, co aż tak zabawnego mogło się tu wydarzyć.
Kiedy następnego dnia dotarłem na pomost, Ala właśnie wychodziła z wody. Pomachała do mnie radośnie, a ja uświadomiłem sobie, że nigdy w życiu nie widziałem jej w kostiumie kąpielowym. Nie miałem pojęcia, że ma aż tak świetne ciało. Niejedna dwudziestolatka mogłaby jej pozazdrościć, a przecież Ala miała sporo ponad czterdzieści lat.

Była pełna werwy. Za chwilę zabiera „drużynę”, czyli dzieci Ewy na zamek krzyżacki. Będą budować machinę oblężniczą i strzelać z kuszy. Może wybrałbym się z nimi?
Zgrabnie wykręciłem się innymi planami, ale miała przygotowane wyjście awaryjne:
– Wobec tego jutro popłyniesz z nami na sąsiednie jezioro. Bierzemy żaglówki, wiem, że jesteś żeglarzem, a nas jest dziewięcioro. Potrzebuję sternika drugiej łodzi.
Tym razem nie znalazłem wymówki. Co dziwniejsze, kiedy Ala zniknęła już między drzewami, poczułem, że nawet jestem z tego zadowolony. Czyżbym cieszył się perspektywą spędzenia dnia z ośmiorgiem rozkrzyczanych dzieciaków? A może to myśl o ściganiu się z łódką prowadzoną przez Alę sprawiła mi przyjemność?

Dzień rejsu zaczął się wspaniale. Była piękna pogoda, słońce i idealny wiatr – nie za silny, ale wystarczający, by mocno wypełnić nasze żagle. Zauważyłem, że Ala zdążyła już się trochę opalić i że jeszcze lepiej wygląda. Podzieliliśmy się na dwie pięcioosobowe grupy – Ala była sternikiem jednej łodzi, ja drugiej. Dzieciaki, bardzo przejęte i podekscytowane, szybko uczyły się żeglarskich zasad. Z zaskoczeniem zauważyłem też, że starsze zachowują się bardzo odpowiedzialnie i opiekują się młodszymi – pani Ewa i pan Marek musieli być chyba mądrymi rodzicami
W połowie drogi zawinęliśmy do przystani i poszliśmy na lody i oranżadę, a potem było coś w rodzaju regat. Jestem naprawdę dobrym żeglarzem i mógłbym je wygrać, ale poczułem, że wcale mi na tym nie zależy. Ala była w doskonałym nastroju, śmiała się co chwila. Trudno było nie zauważyć, że ma doskonały kontakt z dzieciakami, czują się przy niej swobodnie i świetnie się z nią bawią. Wcale nie musiałem głaskać swojego męskiego ego.
Wpłynęliśmy właśnie z powrotem na nasze jezioro, kiedy nagle zaszło słońce. Spojrzałem na niebo i chmury, które pojawiły się nie wiadomo skąd. Właśnie mieliśmy rzucić kotwicę i dotrzymać obietnicy „kąpieli z łódki”, którą wcześniej daliśmy dzieciom. – Poczekamy na słońce, ale możecie się już szykować – rzuciła Ala i sięgnęła po kotwicę.

Miałem zrobić to samo, ale coś mnie tknęło i jeszcze raz, tym razem uważniej, spojrzałem na niebo. Poczułem silniejsze bicie serca. Na horyzoncie widać już było kształt wysokiego kowadła – najgroźniejszej z burzowych chmur, zwiastującej bardzo silny, gwałtowny wiatr.
– Kąpieli nie będzie – krzyknąłem. – Natychmiast wracamy do przystani!
– No co ty mówisz?! – zaprotestowała Ala, która była nieprzyjemnie zaskoczona.
– Obiecaliśmy im przecież kąpiel!
Na mojej łodzi też pojawiły się protesty, a nawet łzy w oczach najmłodszego załoganta. Nic dziwnego, kąpiel z łódki miała być największą atrakcją dnia…
Nie ma czasu na wyjaśnienia! Natychmiast płyń do przystani! Natychmiast! – zawołałem do Ali.
Widziałem, że nie jest zadowolona, ale posłusznie skierowała łódkę do portu.

Domyśliłem się, że nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji i – w przeciwieństwie do mnie – nie zdaje sobie sprawy, w jak wielkim niebezpieczeństwie jesteśmy. Nie miałem czasu, by się nad tym zastanawiać. Modliłem się – choć na co dzień rzadko mi się to zdarza – żebyśmy zdążyli. Nie miałem złudzeń, we dwójkę z ośmiorgiem dzieci w starciu z żywiołem byliśmy bez szans i nawet kapoki mogły nas nie uratować.
Biały szkwał przyszedł, gdy byliśmy ledwie kilka metrów od przystani. Chwilę wcześniej zrzuciliśmy żagle i tylko dzięki temu nie wylądowaliśmy w wodzie. W małej zatoczce pojawiły się wysokie fale – jakby szalał tam prawdziwy morski sztorm. Oboje z Alą wskoczyliśmy do wody, żeby wynieść na brzeg najmniejsze dzieci – te, które nie miały szans samodzielnie wydostać się na pomost z rozkołysanej łódki. Ani na chwilę nie spuszczałem wzroku z Ali – cały czas patrzyłem, czy daje sobie radę. Wiedziałem, że jeżeli straci grunt pod nogami, zostawię dzieci i popłynę ją ratować.

Na szczęście mąż Ewy i dwóch wczasowiczów biegło już w naszą stronę…
Szkwał przeszedł tak szybko, jak się pojawił. Nikomu nic się nie stało. Dzieci, mimo wszystko zachwycone dniem pełnym przygód, już opowiadały je opiekunom.
Ala wyżęła bluzę i podeszła do mnie:
– Wieczorem będzie ognisko. Nawet nie próbuj powiedzieć, że masz inne plany.
Przy ognisku siedzieliśmy obok siebie – okazało się, że Ala zna masę żeglarskich pieśni. Odkryłem, że nie wstydzę się śpiewać przy obcych ludziach i mogę dobrze się bawić z osobami, których imiona poznałem dopiero tego wieczoru.
Kiedy wszyscy się rozeszli, zostaliśmy przy ognisku we dwoje. Nie pamiętam już, jak się zaczęło, wiem tylko, że całowaliśmy się do świtu – jak para nastolatków.

Rano powiedziałem, że nie nadaję się na kochanka, a ona przecież nie uznaje trwałych związków z nieodpowiedzialnymi facetami.
Zawsze mi się podobałeś, ale byłeś mężem mojej przyjaciółki. Nie wiedziałam też, czy jesteś odpowiedzialny. Pierwszy problem zniknął trzy lata temu, a druga wątpliwość została rozwiana dziś. Zachowałeś się dokładnie tak, jak powinien zachować się mężczyzna starszy od przedszkolaka…

Kolejny tydzień nad jeziorem był, mimo obecności ośmiorga podopiecznych, najlepszymi wakacjami w moim życiu.
Dziś wiem, że Ala ukartowała cały ten wyjazd, żeby sprawdzić czy – jako singiel, a nie mąż Doroty – jestem wart zachodu. Jednak biały szkwał na jeziorze nie był zaplanowany. Ktoś może uznać, że to po prostu przypadek. Ja też tak myślę, choć czasem zaczynam wierzyć, że tak może działać opatrzność. A może to się nazywa szczęście?

Więcej prawdziwych historii:
„Mama zwaliła się nam na głowę i na każdym kroku krytykuje moją narzeczoną. Ale co mam zrobić? Przecież to matka!”
„Dniami i nocami harowałam na wesele i wspólne życie. Tydzień przed ślubem mój narzeczony przegrał wszystko…”
„Raz jeden wysłałam kochankowi swoje nagie zdjęcie. Gdy z nim zerwałam, zaczął mnie nim szantażować”

Redakcja poleca

REKLAMA