„Żona zawsze traktowała naszego syna jak księcia. Rozpuszczony dzieciak wyrósł na leniwego chuligana, a ona nadal go broni”

Mój ojciec zawsze był bezduszny fot. Adobe Stock, Monkey Business
„Hanka wykorzystywała każdy katar, kichnięcie czy ból brzuszka, żeby go zatrzymać przy sobie. W wieku czterech lat Michał był nadal karmiony łyżeczką, mając pięć, nie umiał sam włożyć kurtki, a tuż przed pójściem do szkoły zdziwił się, że panie nie będą mu zawiązywać sznurówek. Zaczęło mnie to irytować, tym bardziej, że nasz syn umiał tylko brać”.
/ 24.04.2023 19:15
Mój ojciec zawsze był bezduszny fot. Adobe Stock, Monkey Business

Obiad jedliśmy w całkowitym milczeniu. Hanka podnosiła do ust kolejne łyżki zupy jak automat, a kiedy w talerzu pokazało się dno, sztuciec zazgrzytał o nie tak głośno, że omal nie podskoczyłem. Moja żona nie zareagowała, siedząc ze wzrokiem wbitym w obrus, więc dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to nie dźwięk był głośny, tylko cisza w naszym domu jest przerażająca.

To nie było nic nadzwyczajnego

Po każdej kłótni przestawaliśmy się do siebie odzywać, a kiedy nam trochę mijało, zaczynaliśmy rozmawiać tylko po to, żeby posprzeczać się znowu. Zawsze kłócimy się o to samo. Chodzi o naszego syna, którego oboje bardzo kochamy, ale każde – na swój sposób. O dzieciach rozmawialiśmy jeszcze przed ślubem, wspólnie dochodząc do wniosku, że chcemy mieć ich całą gromadkę, bo co to za dom bez radosnego szczebiotu, tupania małych nóżek, a czasem nawet – niech będzie – huknięcia czy postawienia do pionu. Ponieważ niedawno wyszedłem z wojska, Hanka śmiała się, mitygując mnie, że nie muszę już każdego ustawiać na baczność, ale ja tam swoje wiedziałem: miłość miłością, a porządek musi być, bo jak się człowieka od małego moresu nie nauczy, to potem całe życie będzie brykał.

– Najpierw ukradnie sąsiadowi jabłka z sadu, a potem sprzęt grający ze sklepu albo jakiejś staruszce na ulicy wyrwie z ręki torebkę – przekonywałem moją przyszłą żonę.

Ale ona dalej się śmiała, odpowiadając, że dziecko trzeba rozpieszczać, a nie karcić, bo w dorosłym życiu nie będzie na to miejsca. Co prawda nie doszliśmy do porozumienia na temat wychowania, ale i bez tego zaraz po ślubie z zapałem zabraliśmy się za to, by było kogo wychowywać. Życie jednak nie zawsze pisze takie scenariusze, jakie byśmy chcieli; chociaż co miesiąc z nadzieją wpatrywałem się w Hanię, ona smutno kręciła głową i uciekała do kuchni, żebym nie widział jej łez. Po latach bezskutecznych starań w końcu znaleźliśmy świetnego specjalistę i podporządkowaliśmy całe swoje życie temu, aby Hania zaszła w ciążę. Żona dostawała specjalne zastrzyki, ja starałem się nie denerwować i nawet grafik w pracy ułożyłem tak, żeby być w domu, kiedy mamy największe szanse na poczęcie – co wyliczyli nam lekarze. Niestety naszym dzieciątkom nie dane było zobaczyć tego świata, a kiedy Hania straciła ciążę po raz drugi, z rozpaczy całkiem zamknęła się w sobie. Bałem się, że straciłem nie tylko dzieci, ale i ją, kiedy nagle się okazało, że... jest w kolejnej ciąży. Drżąc z niepokoju i dziękując Bogu za każdy dzień przybliżający nas do szczęśliwego rozwiązania, Hanka przeleżała plackiem bite dziewięć miesięcy. W ten sposób, po latach starań, wylanych łez i tragedii, urodził się nasz syn.

Kochaliśmy go do szaleństwa

Michałek od początku miał wszystko, czego dziecku do szczęścia potrzeba, a szczerze mówiąc, czego nie potrzeba – też. Hania była jak kwoka; czasem nawet myślałem, że przesadza i chowa nam synka na samoluba, ale kiedy tylko przypominałem sobie, co przeszła, machałem ręką na jej wszystkie fanaberie. Nie protestowałem, gdy zdecydowała się nie wracać do pracy, choć Michałek poszedł do przedszkola.

– I tak więcej czasu spędziłabym na urlopach, przecież na początku wszystkie maluchy chorują – przekonywała.

Rzeczywiście, nasz syn częściej przebywał w domu niż z rówieśnikami, bo Hanka wykorzystywała każdy katarek, kichnięcie czy ból brzuszka, żeby go zatrzymać przy sobie i skakać jak wokół księcia. W wieku czterech lat Michał był nadal karmiony łyżeczką, mając pięć, nie umiał sam włożyć kurtki, a tuż przed pójściem do szkoły zdziwił się, że panie nie będą mu zawiązywać sznurówek. Zaczęło mnie to irytować, tym bardziej, że nasz syn umiał tylko brać, niczego nie dając w zamian. Moja cierpliwość zupełnie się wyczepała pewnego niedzielnego popołudnia, kiedy poszliśmy do wesołego miasteczka. Czekaliśmy na naszą kolej przed największą i najdroższą karuzelą, gdy usłyszeliśmy, jak przechodzący obok malec prosi mamę, by kupiła mu na nią bilet. Ale ona ze smutkiem odpowiedziała, że nie stać jej na taki wydatek. Chłopiec wgapiał się w Michała jak w największego szczęściarza, a wtedy on złośliwie pokazał mu język, a potem jeszcze podstawił nogę. Zrobił to tak, żeby nikt nie zauważył, a kiedy malec się potknął udawał zatroskanego, lecz ja dokładnie widziałem, jak było naprawdę. Huknąłem na niego i niewiele brakowało, żebym przyłożył mu klapsa, ale Hania stwierdziła, że na pewno coś źle zobaczyłem.

– Michałek nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Powinieneś się wstydzić, że w ogóle przyszło ci to do głowy! – oburzyła się.

Wtedy przestała się do mnie odzywać

Kolejne lata przynosiły coraz gwałtowniejsze kłótnie i dłuższe milczenie. Michał dorastał, a wraz z nim rosły jego potrzeby, fanaberie i przekonanie, że jest pępkiem świata. Patrzyłem na to z żalem, bo to przecież mój syn, którego bardzo kochałem i chciałem wyprowadzić na ludzi, ale wszelkie próby wychowawcze Hanka ucinała stwierdzeniem, że jestem zbyt surowy, a na wybryki młodego zawsze znajdowała wytłumaczenie. Gdy Michał przyniósł ze szkoły pierwszą dwóję, stwierdziła, że to na pewno pomyłka, kiedy miał ich w dzienniku kilkanaście – że uwziął się na niego nauczyciel, a gdy nie zdał do czwartej klasy, uznała, że szkoła jest beznadziejna i naszego syna należy przenieść do innej. Tam jednak nie było lepiej: Michał zaliczył kolejną klasę chyba tylko dzięki litości nauczycieli, ale zaczęły się problemy z rówieśnikami. Najpierw przyniósł w dzienniczku uwagę, że nalał koleżance wody na krzesło, a kiedy wstała, zaczął przy wszystkich się śmiać, że się zsikała. Potem zostaliśmy wezwani do dyrektorki, bo wypuścił z laboratorium szczura. Hanka oczywiście uznała, że wszyscy kłamią i zamiast przemówić mu do rozsądku, objęła syna czule, stwierdzając:

– Nie martw się, ja ci wierzę.

Z czasem przestała mi mówić o jego wybrykach, więc tylko przypadkiem dowiadywałem się, że Michał namówił kolegów, by pobić słabszych chłopców, przywiązał bezdomnemu kotu puszki do ogona albo zakradł się do kuchni, by dosypać do zupy torebkę soli. Kłamał, pyskował, nie uczył się, coraz częściej zamiast do szkoły chodził na wagary, a po powrocie wyraźnie czułem od niego zapach papierosów. Kiedy wreszcie skończył szkołę, miałem nadzieję, że poszuka sobie jakiejś pracy, ale gdzie tam – razem z matką stwierdzili, że musi odpocząć, a kiedy po roku, przez który nie robił nic poza wystawaniem z kolegami na ulicy, twardo powiedziałem: „dość tego”, wymyślił sobie studia. Oczywiście w prywatnej szkole, bo do żadnej innej by go nie przyjęli. Po semestrze informatyki stwierdził jednak, że to za trudne i przeniósł się na zarządzanie, a to rzucił już latem, by rozpocząć administrację. Zagroziłem, że jeśli i ją przerwie, na żadne kolejne studia mu nie dam, ale Hanka ucięła, że prędzej przestanie płacić za czynsz niż za szkołę syna.

– Musi spróbować różnych rzeczy i sam przekonać się, co jest dla niego najlepsze. Skąd ma wiedzieć, co chce w życiu robić? Przecież jest jeszcze młody – powtarzała.

Młody! Dobre sobie!

Ja w jego wieku szykowałem się do ślubu i potrafiłem samodzielnie utrzymać rodzinę. A nasz 24-letni syn nigdy nie zarobił samodzielnie nawet grosza i ani w głowie mu była jakakolwiek praca. Miarka przebrała się, gdy wszczął burdę na dyskotece. W ruch poszły pięści, krzesła, rozbite butelki i noże. Pogotowie zabrało z pola bitwy siedem osób, a jeden z przypadkowych widzów dostał tak nieszczęśliwie, że niewiele brakowało, aby stało mu się coś naprawdę złego. Sprawa była zbyt poważna, a świadków zbyt wielu, by Michałowi się upiekło, ale żona przekonała mnie, bym sięgnął po oszczędności i wynajął najlepszego adwokata. Tylko dzięki niemu Michał dostał jedynie wyrok w zawieszeniu i kuratora. Po tym doświadczeniu trochę spokorniał i na chwilę się uspokoił, ale razem z wiosną znowu zaczął znikać, kłamać i popijać alkohol. No i proszę – dzisiaj znowu zabrał bez pozwolenia mój samochód i pojechał gdzieś, nie wracając na obiad, choć w niedziele zawsze jadamy go wspólnie, a Hanka bardzo się stara, żeby było rodzinnie i uroczyście.

Wiem, jak jest jej przykro, że po raz kolejny siedzimy sami i wiem, że stało się tak, bo nasz syn zwyczajnie zapomniał albo – jak to mówią teraz młodzi – olał rodzinę. Mimo to Hanka broni go, wymyślając milion powodów, dla których Michał się spóźnia. Puszczam je mimo uszu, bo słyszałem to wszystko już wiele razy, ale kiedy moja żona mówi: „A może miał wypadek? My tu dyskutujemy o jakimś obiedzie, a co jeśli on gdzieś tam cierpi – biedny i sam?”, nie wytrzymuję i krzyczę: „Jeśli jest sam, to tylko dlatego, że nie chce być z nami!”. W ten sposób od słowa do słowa znowu się pokłóciliśmy, a kiedy ani moje argumenty nie dotarły do Hani, ani jej tłumaczenia nie przekonały mnie, w pokoju zapadła głucha cisza... Było jak makiem zasiał, dlatego kiedy złowrogie milczenie przecięło zgrzytnięcie łyżki o dno talerza prawie podskoczyłem.

„Co ta Hanka, robi mi chyba na złość za to, że wygarnąłem jej prawdę!” – pomyślałem, gdy po pierwszym natychmiast rozległ się drugi, znacznie donośniejszy zgrzyt.

Kiedy moja żona, słysząc go podniosła zdziwiona głowę zrozumiałem, że to nie talerz, tylko zamek w drzwiach.

Michał wrócił

Już miałem wygłosić jakąś wychowawczą przemowę, kiedy Hania ubiegła mnie krzykiem:

– Jezus Maria!

W progu stał nasz syn. Gdyby jednak nie jego charakterystyczna młodzieżowa czupryna nawet ja bym go nie poznał. Nie było w nim nic z codziennej buty. Miał opuszczoną głowę i skulone ramiona, na piersi smętnie zwisała oderwana kieszeń, a z ręki, którą chował za sobą, na podłogę kapały krople krwi. To Hanka szybciej odzyskała zdolność racjonalnego myślenia, zajęła się poszukiwaniem wody utlenionej i sprawnie oceniła, że ranki na twarzy są jedynie zadrapaniami. Dopiero kiedy skończyła, usiadła na brzeżku kanapy i, patrząc Michałowi prosto w oczy, spokojnym głosem zarządziła:

– A teraz powiedz nam, co się stało.

Syn nagle stracił swój cały rezon.

– Ja... – zaczął. – Ja... tylko... Ja nic chciałem – wydukał i najzwyczajniej w świecie się rozpłakał.

Minęło dobrych kilka minut, zanim udało nam się pojedyncze zdania poskładać do kupy w opowieść o wydarzeniach dzisiejszego popołudnia. Nasz syn wziął mój samochód i wybrał się na podmiejską wycieczkę, zabierając kilku kolegów. Pojechali nad staw, gdzie często młodzi urządzali sobie imprezy. Ludzie wiedzieli, że alkohol leje się na nich strumieniami, bo kiedy kilka lat temu pewien 20–latek po skoku na główkę nie wypłynął na powierzchnię, sprawę opisały lokalne gazety. Wszyscy więc zdawali sobie sprawę, że prędzej czy później wydarzy się następne nieszczęście.

Właśnie się go doczekaliśmy

Michał i jego koledzy nie wypili dziś nawet specjalnie dużo: ot, po dwa–trzy piwa na głowę, po których otworzyli solidny baniak nalewki domowej roboty. Ale ledwo go napoczęli, nad lasem zaczęły się zbierać ciemne chmury, a spokojną dotąd taflę stawu rozkołysał wiatr. Ktoś rzucił hasło: „Ścigamy się z burzą” i wszyscy wskoczyli do samochodu. Przekrzykując się z fasonem, zarządzili, że pojadą na przełaj przez las. Gdy rozjechali jeżyny i ścięli kilka jałowców, Michał dodał gazu, żeby pokonać niezbyt głęboki rów. Wypadł z niego jak z procy wprost na... stado krów, które jakiś gospodarz spędzał akurat z pola. Krew, którą nasz syn miał na ręku, była krwią potrąconego zwierzęcia. Poza tym nikomu nic poważnego się nie stało i kiedy minął pierwszy szok, chłopcy po prostu zaczęli się śmiać, po czym – nie zważając na przekleństwa rolnika – zwiali. Nam jednak nie było do śmiechu ani trochę, bo natychmiast zrozumieliśmy, dlaczego Michał jest tak przerażony: policja ustali przecież właściciela porzuconego samochodu, a kiedy odkryje, że jego kierowca był pijany, choć jest pod opieką kuratora, drugiego wyroku w zawiasach na pewno nie dostanie. Jeśli rolnik zadzwonił na policję zaraz po wypadku, najpewniej radiowóz już tu jedzie.

No to się doigrałeś – powiedziałem. – Nawet najlepszy adwokat nie wybroni cię teraz od więzienia, a ja nie mam już na żadnego.

Wcale nie marzyłem, by mój syn poszedł siedzieć, ale skoro nie było innego wyjścia, by się czegoś nauczył to trudno... Myślałem, że wreszcie stało się to jasne także dla mojej żony, kiedy ona zaordynowała:

– Skoro nie mamy na adwokata, to musimy go obronić sami. Kiedy przyjdzie policja, zeznasz, że to ty siedziałeś za kierownicą – powiedziała, wskazując na mnie palcem, a nim zdążyłem zaoponować dodała:

– Nie masz nawet jednego punktu karnego, dadzą ci najwyżej grzywnę.

O awanturze, która rozpętała się potem, nie będę opowiadał. Powiedzieliśmy sobie z Hanką wiele mocnych słów. I nie wiem, jak długo byśmy się kłócili, gdyby nie to, że kiedy pod naszym domem zaparkował radiowóz, Michał powiedział:

– Jestem dorosły i muszę ponosić konsekwencje własnych czynów.

Zatkało mnie, bo prędzej bym się spodziewał zobaczyć UFO, niż usłyszeć z jego ust coś takiego. Czyżby nasz syn wreszcie zrozumiał, co zrobił? Nie miałem wiele czasu do namysłu. Kiedy więc zabrzmiał dzwonek, a w progu stanęli policjanci, nie zastanawiając się, co robię, powiedziałem:

– To ja prowadziłem auto. Uciekłem z miejsca wypadku, bo byłem w szoku.

Kątem oka widziałem, że Michał otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale Hanka spiorunowała go wzrokiem. Tak jak przewidziała, dostałem jedynie grzywnę. Co prawda była dość wysoka, ale Michał powiedział, że to on ją spłaci. O ile wcześniej bezskutecznie szukał pracy miesiącami, teraz znalazł w ciągu tygodnia – i to dwie! Za dnia rozkłada towary na półkach w markecie, wieczorami stróżuje na parkingu, a kiedy Hania próbowała oponować, mówiąc, że się przemęcza, odparł:

– Mam zamiar to szybko spłacić, bo chcę wrócić na studia. Sam za nie zapłacę.

Nasze miasto jest nieduże, szybko się więc rozniosło, że ja – szanowany obywatel – spowodowałem wypadek. Ludzie plotkują za moimi plecami, ale mam to w nosie. Dla mnie liczy się tylko to, że nasz syn wreszcie odnalazł w życiu właściwą drogę. Zapłaciłbym za to każdą cenę. Długo na niego czekaliśmy, już traciliśmy nadzieję.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA