Miałam pecha do facetów. Pierwsze rozczarowanie spotkało mnie już w szkole – Seba był typowym rozrabiaką, zainteresowanym głównie piłką nożną. Grał właściwie cały czas, również na szkolnym korytarzu i w trakcie lekcji, gdy pod ławką przebierał nogami, kopiąc kulkę z papieru albo ogryzek. Zawsze jednak znalazł chwilę na spisanie ode mnie pracy domowej.
Nie chciałam go słuchać
– Nie powinnaś tego robić – ostrzegł mnie Robert, starszy o dwa lata kumpel z podwórka.
– Niby czego?
– Dawać mu za darmo tego, nad czym się napracowałaś.
– Daj spokój, to przecież tylko zadania z matmy.
– A on ci coś daje?
– Jest miły – bąknęłam.
– A jaki ma być, skoro ciągle czegoś chce? – Robert spojrzał na mnie z politowaniem. – Skończą się profity, skończy się sztama. Zobaczysz.
Zresztą kompletnie mi nie przeszkadzało, że Seba spisuje ode mnie lekcje. Dobry pretekst do rozmowy, świetna okazja do zbliżenia się z chłopakiem, który mi się podobał. I wierzyłam, że ja też staję się dla niego ważna. Czasem nawet gdzieś razem wychodziliśmy. Nigdy tylko we dwoje, ale Sebastian był blisko i to mi wystarczało. Dopóki nie zaczął chodzić z Kaśką.
Przepłakałam całą noc, nie odrobiłam lekcji i dostaliśmy z Sebastianem po jedynce. On był zły na mnie, ja na niego. Następnego dnia zadania już odrobiłam, ale skłamałam, że nie mam. Sebastian zrozumiał i odtąd stałam się dla niego niewidzialna. Po tym rozczarowaniu postanowiłam, że już nigdy, przenigdy nie dam się oszukać żadnemu chłopakowi. Wytrwałam trzy lata.
Na studiach poznałam Michała. Często jeździliśmy na zajęcia tym samym autobusem, a że dobrze nam się rozmawiało, a potem także całowało, nie dostrzegłam niczego niestosownego w jego prośbie o notatki z wykładu. Potem znowu, i znowu. W końcu Michał w ogóle przestał chodzić na wykłady, tylko kserował moje zapiski. Niby normalka, wielu studentów tak robi.
Tyle że na zmianę. Na drugim roku byliśmy już oficjalnie parą i planowaliśmy wspólną przyszłość. Gdy się obroniłam, założyliśmy razem firmę udzielającą porad i piszącą pozwy. Michał jeździł na spotkania z klientami, ja zajmowałam się tworzeniem pism, bo tylko ja miałam tytuł magistra. On wciąż nie potrafił się zabrać za pisanie swojej pracy.
Ty nawaliłaś, więc sama nadrabiaj!
– Ciągle ślęczysz przed komputerem – krytykował mnie Robert.
– Pracuję.
– A ten twój Michał nie mógłby cię czasami trochę odciążyć?
– On jeździ do klientów.
– Zajmuje mu to godzinę, góra dwie, a ty nie śpisz po nocach.
Co fakt, to fakt. W dzień pracowałam w kancelarii i zdobywałam doświadczenie, a popołudniami i w wolne dni załatwiałam sprawy naszej firmy. Nie widziałam też nic złego w tym, że po krótkiej kolacji wigilijnej Michał wręczył mi dokumenty do opracowania. On wyjeżdżał na święta do rodziny, więc nie mógł się tym zająć. A ja? Cóż, ja i tak nie miałam nic do roboty… Poza oglądaniem z Robertem szopek na Starym Mieście. Jak co roku.
– Nie będziesz pracowała w święta! Wybij to sobie z głowy. Mamy swoją tradycję, więc się zbieraj – pogonił mnie, kiedy się wykręcałam przed wspólnym wyjściem.
Ustąpiłam i spędziliśmy razem wspaniałe popołudnie. A kiedy zmarzliśmy, weszliśmy do naszej ulubionej kawiarni na gorącą herbatę i rogaliki maślane. Mimo swego marudzenia Robert był wspaniałym przyjacielem. Drugiego dnia świąt zaprosił mnie do siebie na obiad, a później na bożonarodzeniowy koncert. W efekcie nie miałam czasu na pracę. Zresztą po to są święta, żeby odpocząć. No ale Michał się zdenerwował, gdy mu powiedziałam, że nawet nie zajrzałam do jego teczki.
– Przecież obiecałaś!
– Ale były święta...
– I co z tego? Nie wyrobimy się w terminach!
– Jak podzielimy się pracą, to na pewno zdążymy...
– Inaczej się umawialiśmy! – krzyczał. – Ja swoje zrobiłem! Ty nawaliłaś, więc sama nadrabiaj!
Nasza pierwsza porządna kłótnia
Czułam się winna i dlatego na rzęsach stawałam, żeby naprawić sytuację. Nie spałam dwie noce, prawie nie jadłam, wszystko po to, żeby zdążyć na czas z dokumentami. Wolę miałam silną, ale mój organizm się zbuntował. Zasłabłam, kiedy szłam z kuchni do pokoju, niosąc dzbanek kawy. Poparzyłam się i pokaleczyłam rozbitym szkłem.
Wylądowałam w szpitalu. Skaleczenia i oparzenia okazały się drobiazgiem w obliczu odwodnienia, anemii i osłabienia organizmu. Musiałam zostać na obserwacji. Michał nie odwiedził mnie ani razu, za to Robert był u mnie codziennie.
– Przynajmniej tutaj sobie odpoczniesz – skwitował, kiedy narzekałam, że się nudzę. – Skoro nie umiesz w domu, musisz w szpitalu. Niech Michał się zajmie wszystkim.
– Nie da rady…
– Właśnie! Wyręcza się tobą, a ty mu na to pozwalasz.
– Prowadzimy razem firmę...
– Załóż własną.
– Przecież planujemy się pobrać...
– Chyba żartujesz?! Nawet nie raczył się tu pojawić, a ty wciąż chcesz za niego wyjść? Błagam cię, zdejmij te cholerne różowe okulary, przez które na niego patrzysz, i skończ z nim, zanim on wykończy ciebie.
Cmoknął mnie w czoło i poszedł
A ja zostałam i leżąc bezczynnie, myślałam o tym, co powiedział. Własna firma... Sama bym ustalała ilość pracy, terminy i warunki… Ile bym zarobiła, tyle bym miała… Z Michałem dzieliliśmy się zyskami po połowie. Równo, ale czy sprawiedliwie? Bynajmniej. Ja zasuwałam jak mały samochodzik, a on miał czas, żeby wyjść z kumplami na piwo, wyjechać na święta, pójść na siłownię… Dosyć tego!
Po powrocie wzięłam się za rozwiązywanie spółki. Przygotowałam odpowiednie dokumenty, ale zwlekałam z powiadomieniem Michała o swojej decyzji. Bałam się awantury. Ostatecznie ułatwił mi sprawę: zaproponował, żebym napisała za niego pracę magisterską.
– Co takiego? – prychnęłam. – Jak to sobie niby wyobrażasz?
– Normalnie. Będę jeździł na spotkania z promotorem i przekazywał ci jego uwagi, a ty będziesz pisać.
– Nie zrobię tego.
– Przecież będzie nam łatwiej, jak zdobędę dyplom. Odciążę cię trochę.
– Znam lepsze rozwiązanie.
Wyjęłam z szuflady dokumenty. Przejrzał je i aż poczerwieniał.
– Nie zgadzam się! Nie możesz bez mojej zgody rozwiązać naszej spółki!
– Otóż mogę. W dwuosobowej spółce cywilnej rezygnacja jednego ze wspólników oznacza koniec spółki. A ja już nie mogę, nie chcę i nie zamierzam z tobą pracować.
Obraził się. Udawał pokrzywdzonego i próbował mi robić trudności, ale spuścił z tonu, gdy się wydało, że niebawem będzie miał dziecko ze swoją sąsiadką. To mnie otrzeźwiło.
– Czekałem na twoje otrzeźwienie – podsumował Robert. – Bo ty nie masz pecha w miłości, tylko fatalny gust. Dokonujesz kiepskich wyborów i trzymasz się ich z uporem maniaka, póki nie przejrzysz na oczy. Czasem trwa to trochę dłużej, jak w przypadku Sebastiana i Roberta, ale w końcu...
– Dobra, odpuść mi już, odtąd będę mądrzejsza – obiecałam.
W kwestiach zawodowych szło mi świetnie
Kiedy zrobiłam aplikację, moja firma zmieniła się w kancelarię adwokacką. Zadowoleni klienci polecali mnie znajomym, interes się kręcił. Co zaś się tyczy sfery uczuciowej...
Witek był jednym z moich klientów. Miło nam się rozmawiało nie tylko na tematy służbowe. Dokumenty dla niego miałam przygotować w przeciągu dwóch tygodni, i trochę żałowałam, że na tym nasza znajomość się skończy. Nie skończyła się. Pojawił się u mnie już następnego dnia. Z kwiatami i bombonierką. Od tamtej pory widywaliśmy się niemal codziennie. Witek nie ukrywał, że ma syna i mieszkają razem z jego matką.
– Z przyczyn ekonomicznych – tłumaczył. – Wynajęcie mieszkania kosztuje. Wolę te pieniądze przeznaczyć na edukację młodego. No i żyjemy razem, jak rodzina, a to przecież ważne.
Postawił na szczerość i tym mnie ujął. Zaufałam mu. Nasze uczucie szybko przestało być platoniczne. Kochałam Witka, pragnęłam go, na dłużej, na stałe. Myślałam, że w końcu los się do mnie uśmiechnął. Oszalałam ze szczęścia, kiedy po kilku miesiącach zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Niestety Witek nie podzielił mojego entuzjazmu.
– Byłaś u lekarza? – zapytał.
– Jeszcze nie.
– I dobrze. Wyjedziemy. Załatwię ci zabieg.
– Co? O… o czym tym mówisz?
– Nie planuję zakładania rodziny. Nie chciałem też drugiego dziecka.
– To trzeba się było zabezpieczyć! – krzyknęłam i wybiegłam z restauracji, gdzie się umówiliśmy.
Boże, co ja zrobię?
Jak sobie poradzę z prowadzeniem firmy i samotnym macierzyństwem? Właściwie wiedziałam tylko jedno: nie usunę ciąży, choćby nie wiem co. Jak na złość przed blokiem spotkałam Roberta, który na widok moich łez natychmiast zażądał wyjaśnień. Zaprosiłam go do siebie i o wszystkim mu opowiedziałam.
– Zadzwoń do tego pacana i powiedz, że usuniesz ciążę – nakazał.
– Nie zrobię tego!
– Oczywiście, że nie zrobisz! Ale niech drań żyje z myślą, że kazał zabić swoje dziecko – wycedził mściwie.
– Nie chcę, żeby moje dziecko miało w papierach: ojciec nieznany.
– O szczegółach pogadamy, jak załatwisz sprawę z tym śmieciem. Kiedyś może mu się odwidzieć i będzie próbował dosięgnąć cię poprzez dziecko. Więc nie zapomnij mu powiedzieć, że nie chcesz go znać ani oglądać.
Zadzwoniłam. Witek przyjął z ulgą moją zgodę na aborcję i zgodził się na rozstanie oraz definitywne zerwanie wszelkich kontaktów. Powiedział, że tak będzie dla nas najlepiej.
– I co teraz? – zapytałam Roberta.
– Teraz będziesz wszystkim mówić, że to nasze dziecko. Ja za chwilę przekażę rodzinie radosną nowinę.
– Nie uwierzą!
– Oczywiście, że uwierzą, twoi rodzice również. Od lat próbują nas zeswatać. A ja, hm, nie wyrzuciłbym cię z łóżka, gdybyś się uparła.
– Ale my nigdy… to znaczy ja – plątałam się, bo nie chciałam go urazić.
Prawda zaś była taka, że traktowałam go jak starszego brata. Zresztą on też nigdy wcześniej nie dał mi odczuć, że widzi we mnie kobietę. Spojrzałam na niego zmieszana.
– Nie powiesz mi chyba, że od lat się we mnie podkochujesz, co?
Roześmiał się.
– Bez obaw. Nie wzdycham do ciebie ukradkiem, tolerując twoich kolejnych facetów i zadowalając się pozycją przyjaciela. Proponuję, że zostanę ojcem twojego dziecka, bo to twoje dziecko, więc i tak bylibyśmy blisko, a dzieciak powinien mieć ojca.
Patrzyłam na niego zdumiona
– Zaopiekuję się wami, pomogę ci je wychować – ciągnął. – Możemy się nawet pobrać, jeśli chcesz.
Moje zdumienie osiągnęło apogeum.
– Czy ty mi się właśnie oświadczasz? Nie wychodzi się za mąż z przyjaźni!
– Znam wiele par, które pobrały się z wielkiej miłości, a skończyły, nienawidząc się nawzajem. W wielu małżeństwach namiętność się wypala wcześniej czy później i małżonkowie mogą mówić o szczęściu, gdy mają to, co my już mamy. Lubimy się, szanujemy, ufamy sobie i nie nudzimy się ze sobą. Czego więcej chcieć?
Durne pytanie. Wiadomo czego...
– Dzięki za propozycję, ale nie uśmiecha mi się celibat w małżeństwie.
Uśmiechnął się krzywo.
– To też jest w naszym zasięgu, przynajmniej jeśli o mnie chodzi.
– Przecież nieraz spaliśmy razem w tym samym łóżku, i nigdy do niczego nie doszło. Sądziłam, że jestem dla ciebie aseksualna.
– Nie jesteś. Pilnowałem się. Nie brałem cię pod uwagę, bo… – westchnął – bo zbyt mi na tobie zależy. Seks mógłby namieszać między nami.
– Teraz nie namiesza?
– Teraz sytuacja się zmieniła. Jesteś w ciąży, potrzebujesz pomocy i opieki. Ja jestem chętny, innych kandydatów brak. Ślub to logiczna opcja. Unikniesz wielu niełatwych pytań.
– Wierzysz, że nam się uda?
– Komu, jak nie nam? To, co do siebie czujemy, jest odmianą miłością. Tylko tych głupich motyli brakuje. Może się z czasem pojawią, a może nie. Wtedy się zobaczy, ale… wierzę w nas. Bo czy to nie znamienne, że dotąd żaden z naszych związków z kimś innym nie przetrwał, że jakoś nie pojawił się nikt właściwy. Może… może dlatego, że ta odpowiednia osoba była tuż obok, a z bliska gorzej widać, co?
Mógł mieć rację. Więc dałam nam szansę i trzymam kciuki. A co do tych motyli… Pocałowaliśmy się i zatrzepotały skrzydełkami.
Czytaj także:
„Mój mąż zaginął, a ja latami na niego czekałam. Nikt nie mógł zrozumieć, że ciągle jestem mu wierna i dotrzymuję przysięgi"
„Moja matka zniszczyła mój związek. Przez jej podłą intrygę, straciłam miłość swojego życia. Dziś jestem sama, jak palec"
„Dla córki poświęciłam życie i własne małżeństwo. W zamian smarkula robi sobie dzieci z kim popadnie i żyje na moim garnuszku”