Kiedy poznałem Iwonę, studiowała polonistykę, była delikatna, zalotna, wesoła i trochę szalona. Uwielbiałem spędzać z nią czas, bo miała tysiąc pomysłów na minutę. Nienawidziła nudy, rutyny. Twierdziła, że to zabija radość życia.
Gdy więc w mieście odbywało się jakieś fajne spotkanie, impreza, natychmiast mnie tam ciągnęła. Po wszystkim wracaliśmy do akademika i kochaliśmy się do białego rana. Noc w noc. Iwona miała ognisty temperament! Bywało, że ja marzyłem już tylko o tym, by zasnąć, a ona chciała jeszcze i jeszcze…
Bałem się, że nie wyrobię…
Zaraz po studiach wzięliśmy ślub. Ciągle było bardzo fajnie, ale coraz częściej Iwona jawiła mi się jako pedantyczna pani domu. „Sprzątnij te papiery, wrzuć brudną koszulę do kosza na bieliznę, co pod stołem robią twoje skarpetki?” – sztorcowała mnie w kółko. Owszem, jestem bałaganiarzem, to prawda, ale ona wiedziała o tym, już kiedy mnie poznała.
Przed ślubem nawet mnie zapewniała, że to żaden problem, bo najważniejsze, żebyśmy się dogadywali i byli ze sobą szczęśliwi. A tu zmiana. W sypialni też już nie buchał ogień jak z wulkanu. Kochaliśmy się regularnie, ale bez takich szaleństw jak za studenckich czasów. Jeden numerek i lulu. Najpierw nawet się cieszyłem, bo jak już wspomniałem na początku, obawiałam się, że nie podołam…
Potem urodziły nam się dzieci. Najpierw Piotrek, półtora roku później Agatka. Mieliśmy poczekać z drugim dzieckiem ze trzy lata, no ale trafiła się wpadka.
Żona poszła na urlop wychowawczy. Trochę się wtedy zaniedbała. Nie to, żebym się czepiał, ale po ciążach przybyło jej chyba z dwadzieścia kilogramów i nawet nie próbowała ich zrzucić. Ba, dogadzała sobie na maksa. Lody, pączki, batoniki… Wszystkiego mogło zabraknąć, tylko nie słodyczy.
Gdy raz zasugerowałem jej delikatnie, żeby poszła na siłownię, zaraz mnie ofuknęła:
– Tak? A niby kiedy? Ty wiecznie jesteś w pracy, wszystko jest na mojej głowie. Nawet w nocy do dzieci nie wstajesz bo musisz się wyspać. Rzeczywiście nie angażowałem się za mocno w obowiązki domowe, lecz czy to coś niezwykłego? W wielu rodzinach jest tak, że facet zarabia pieniądze, a kobieta zajmuje się domem. Byłem pewien, że Iwona to rozumie i akceptuje. Tymczasem ona często zachowywała się tak, jakby cały świat nagle zwalił się jej na barki.
Dzieciaki przesypiają całą noc, mamy czas dla siebie
Co gorsza, żona kompletnie straciła ochotę na seks. Na początku wcale się tym nie przejmowałem. Pamiętałem, że po pierwszej ciąży też tak było. Przez trzy czy cztery miesiące Iwona nie pozwalała się dotknąć, mówiła, że nie czuje się najlepiej, coś ją tam boli. Ale później wszystko wróciło do normy i zmajstrowaliśmy córeczkę. Czekałem więc cierpliwie aż jej ta niechęć minie.
Ale upłynęło pół roku, potem rok i więcej, i nic. Gdy zaczynałem podchody, natychmiast się wykręcała. „Nie dzisiaj, jestem zmęczona, boli mnie głowa” – słyszałem. Nie rozumiałem, co się dzieje. Przecież nie wymagałem, żeby kochała się ze mną noc w noc! Ale te dwa, trzy razy w tygodniu by się przydało. Przecież nie jestem z kamienia. Mam swoje potrzeby. Tymczasem miałem wrażenie, że Iwonę kompletnie to nie obchodzi.
Dopuszczała mnie do siebie najwyżej raz w miesiącu i uważała, że to powinno mi wystarczyć. Którejś nocy nie wytrzymałem. Gdy znowu odwróciła się do mnie plecami, wpadłem w złość.
Wykrzyczałem jej prosto w twarz, że mam już dość tego wiecznego proszenia, że czuję się jak idiota, nie rozumiem jej niechęci, że przecież dzieci już spokojnie przesypiają całą noc, więc możemy zająć się tylko sobą. Prawdę mówiąc, spodziewałam się, że żona zrobi mi karczemną awanturę albo się obrazi. A ona się… rozpłakała.
Szlochała, że nie wie, co się z nią dzieje, że bardzo mnie kocha i chce, żeby w łóżku było między nami jak dawniej. Jednak gdy kładzie się obok mnie wieczorem, ma tylko ochotę wtulić się we mnie i zasnąć. Skończyło się na tym, że ona, rycząc jak bóbr, mnie przepraszała i obiecywała że się będzie bardziej starać, a ja jej ocierałem łzy i mówiłem, że nic się nie stało, i poczekam. Bo też ją kocham i wierzę, że wszystko będzie dobrze.
Co prawda po tej rozmowie Iwona próbowała zwiększyć częstotliwość naszych zbliżeń, ale kończyło się to katastrofą. Choć byłem czuły i delikatny, ona leżała jak kłoda. Zero entuzjazmu. Miałem wrażenie, że czeka tylko na to, żebym skończył i dał jej święty spokój. Moja męska duma coraz bardziej na tym cierpiała więc przestałem ją nagabywać. Teraz przystępuję do akcji tylko, gdy sama da mi wyraźny sygnał, że ma ochotę. A to zdarza się coraz rzadziej.
Powoli mam dość tej sytuacji. Przecież jestem jeszcze młodym facetem i nie zamierzam żyć w celibacie ani sam, że tak powiem, ręcznie zaspokajać swoich potrzeb. To dobre dla nastolatków. Coraz częściej zastanawiam się więc, czy nie znaleźć sobie kochanki. Nawet mam taką jedną dziewczynę na oku.
To Matylda, koleżanka z pracy…
Od pewnego czasu wyraźnie daje mi do zrozumienia, że się jej podobam. Rzuca powłóczyste spojrzenia, świeci mi dekoltem przed oczami, a ostatnio, gdy zepsuł się jej samochód i podwoziłem ją do domu, zapytała wprost, czy nie mam ochoty wpaść do niej na kawę. I to z miną, z której wynikało, że nie zamierza nawet włączać czajnika. Naprawdę bardzo mało brakowało, abym się skusił. Resztką sił zdołałem się powstrzymać, bo przecież ciągle kocham Iwonę i nie chcę jej zdradzać.
Ale jeśli w najbliższym czasie nic się w naszych łóżkowych sprawach nie zmieni, to zapomnę o przysiędze małżeńskiej. Tylko czy taka zmiana w ogóle jest możliwa? Bo nie ukrywam, tracę już nadzieję…
Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę