Dochodziła siedemnasta. Właśnie pakowałem manele i już miałem wychodzić do domu, kiedy nagle zjawiła się ta kobieta. Weszła do mojego biura bez pukania. A może zrobiła to tak cicho, że nie usłyszałem. Dopiero kiedy powiedziała „dzień dobry”, zorientowałem się, że mam towarzystwo. Obrzuciłem ją badawczym spojrzeniem. Niewysoka brunetka o szarych oczach, na oko jakieś metr sześćdziesiąt, jej wiek określiłbym na czterdzieści lat, może ciut więcej. Szczupła budowa ciała, pociągła twarz, wąskie usta, nad górną wargą po prawej stronie spory pieprzyk.
Szczegóły zanotowałem zupełnie instynktownie
Gdyby ktoś zapytał, dlaczego zwracam uwagę na takie rzeczy, odpowiedź byłaby prosta. W pracy prywatnego detektywa spostrzegawczość to podstawa. Przez dwadzieścia pięć lat pracy w policji jako oficer śledczy nauczyłem się, że czasem jeden detal potrafi niczym nitka doprowadzić do kłębka. Gdy po przejściu na emeryturę otworzyłem własne biuro detektywistyczne, doświadczenie zdobyte w wydziale kryminalnym okazało się bardzo przydatne. Skinąłem uprzejmie głową i wskazałem potencjalnej klientce fotel.
– Kawy? – spytałem.
Poprosiła tylko o wodę. Podałem jej szklankę oraz plastikową butelkę, by sama się obsłużyła, a ja usiadłem po drugiej stronie niewielkiego stolika.
– Co panią do mnie sprowadza?
Nieznajoma wyjęła z torebki telefon i podstawiła mi go pod nos. Z ekranu patrzyła na mnie ładna kobieta w średnim wieku, w swetrze, z niewielkim medalikiem na szyi.
– To moja starsza siostra Milena. Jakieś dwa tygodnie temu zaginęła. Dosłownie zapadła się pod ziemię. Jeszcze wieczorem dzwoniła do mnie i zapowiedziała się z wizytą na następny dzień. Miała wpaść na herbatę około południa, ale nie dotarła. Jej telefon milczy. Albo jest wyłączony, albo się rozładował.
Typowe, pomyślałem. Takich spraw rozwiązałem kilka. Zwykle osoby, które znikały, odnajdywały się dość szybko. Raz szukałem czternastoletniej gówniary, która naoglądała się magazynów o survivalu i postanowiła spędzić kilka dni w lesie wyposażona jedynie w nóż. Dobrze, że szybko ją namierzyłem i odwodnioną oraz osłabioną zawiozłem do szpitala.
– Zgłaszała pani sprawę na policję?
– Ja nie, mój szwagier – odparła. – Niby jej szukają, ale wie pan, jak opieszała jest policja. Mają swoje procedury, przepisy, nakazy i zakazy. Zresztą, co tu kryć, z mundurowymi ludzie nie rozmawiają zbyt chętnie.
Co racja, to racja. Czasem pomachanie komuś odznaką przed twarzą miast pomóc przynosi efekt wręcz przeciwny.
– A jak się układało pani siostrze z mężem? – zainteresowałem się. – Byli zgodnym małżeństwem?
Wzruszyła ramionami
– A to różnie. Milena ma trudny charakter, lubi dominować. Do tego łatwo wpada w złość, kiedy coś nie idzie po jej myśli. Leszek cierpliwie znosi te jej napady, ale czasami, kiedy naprawdę przegina, widzę, że jest na skraju wytrzymałości. Nie wiem, może jakaś terapia by im pomogła…
– Mógłby jej coś zrobić?
Pokręciła przecząco głową.
– Wątpię. To takie cielę na niedzielę. Po prostu czekał, aż Milenie minie. Bo ona jak szybko wybuchała, tak szybko się uspokajała. Kilka razy słyszałam, jak go przepraszała i przyrzekała, że będzie bardziej panować nad sobą.
– A pamięta pani, co zwykle było czynnikiem zapalnym?
– Najczęściej chyba szło im o tę jego działkę pod miastem. Dostał ją od rodziców w prezencie ślubnym i uwielbia na niej przesiadywać. Chciałby postawić tam mały drewniany domek, żeby móc zapraszać rodzinę i przyjaciół na grille i ogniska. Milena twierdzi, że szkoda kasy.
Zadałem klientce jeszcze kilka pytań, które mogły mieć znaczenie dla sprawy, potem zaś dokonaliśmy niezbędnych formalności, czyli umówiliśmy się na konkretną sumę za wykonanie zlecenia i spisaliśmy umowę. Obiecałem odezwać się za jakiś czas. Do akcji wkroczyłem następnego dnia z samego rana. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, była wizyta na komendzie. Jurek, mój dawny podwładny, uściskał mnie i zaprosił do siebie.
– Tak, był u nas ten facet, zgłosił zaginięcie żony – potwierdził, kiedy zdradziłem mu, z czym przyszedłem. – Nie wyglądał na specjalnie załamanego, raczej na wystraszonego. Próbowaliśmy go przycisnąć, ale uparcie twierdził, że kiedy wstał rano, małżonki już nie było. Dzwonił do niej wiele razy, jednak nie odbierała. Odczekał do następnego dnia, a gdy nadal nie wróciła, zjawił się tutaj. Tak szczerze ci powiem, że na mój nos koleś coś kręci, ale nie mamy podstaw ani do zatrzymania, ani do przeszukania domu, więc...
– Dobra, spróbuję go namierzyć i z nim pogadać. Gdybym coś odkrył, odezwę się.
Uścisnęliśmy sobie dłonie i wyszedłem.
Musiałem się do niego zbliżyć
Miałem pewien pomysł, jednak musiałem poczekać, aż pojedzie na działkę. Planowałem go nieco wybadać, nie przyznając się, kim jestem i po co zawracam mu gitarę. Koczowałem pod jego blokiem ze trzy godziny, zanim zobaczyłem, jak wsiada do swojego forda. Ruszyłem za nim. Zaparkowałem nieopodal ogródków działkowych. Odczekałem z pół godziny i na bezczelnego władowałem się na jego posesję.
Działka była spora. Ogrodzona drewnianym płotem, z betonową wylewką w jednym z rogów. Szalunki musiały zostać zdjęte niedawno, bo wylewka była jeszcze nieobsypana ziemią. Pewnie tu miał stanąć domek, o którym wspomniała klientka. Jeśli tak, to raczej nie z drewna, bo płyta miała z pół metra grubości. Utrzymałaby spokojnie kilkupiętrowy murowany budynek. Facet obrzucił mnie podejrzliwym spojrzeniem.
– Słucham pana? To teren prywatny!
– Witam, nazywam się Grzegorz – skłamałem. – Chciałbym zapytać, czy cena działki jest ostateczna.
Wybałuszył gały i popatrzył na mnie jak na wariata.
– Jaka cena? To chyba pomyłka…
– Pomyłka? – udawałem zdziwionego. – W ogłoszeniu był podany ten adres i numer. Jestem zainteresowany i przyjechałem obejrzeć. Co, rozmyślił się pan i nie chce sprzedać? Ja chętnie kupię, bardzo mi się tu podoba. O, nawet jest wylewka, można by tu coś wybudować…
– Panie, ta działka nie jest na sprzedaż, przecież mówię! – zdenerwował się. – Nie dawałem żadnego anonsu! Może pan numery pomylił?
Podrapałem się po głowie.
– Eee… – wystękałem.
– Jak byk stało, to działka numer szesnaście!
– A co tutaj będzie? – spytałem, ładując się na wylewkę.
Zrobiłem to, bo zauważyłem, że w betonie coś błysnęło. Szybko spojrzałem w dół. Słońce chwilę wcześniej odbiło się od zatopionego z cemencie metalowego fragmentu. Moneta, kapsel albo…
– Spieprzaj pan stąd albo po policję zadzwonię! – wrzasnął wściekły.
Uniosłem ręce w pokojowym geście
– Już, już, bez nerwów, przepraszam. Może to faktycznie był inny numer. Wie pan, oczy nie te, musiałem źle przeczytać. Do widzenia.
Odprowadził mnie morderczym wzrokiem. Czułem, jak pali mi plecy. Odchodziłem z silnym postanowieniem, że jeszcze tu dzisiaj wrócę. Tak też zrobiłem. Uzbrojony w latarkę, młotek oraz spory przecinak, zjawiłem się na działce nieco po północy. Szybko znalazłem to, co mnie wcześniej zaintrygowało. Zabrałem się do pracy. Kilka minut później patrzyłem na srebrny medalik, który został zatopiony w betonie… Cholera, wyglądał znajomo. Po jakichś dwóch godzinach kucia w kręgu światła z latarki ukazał się palec. Nie potrzebowałem więcej dowodów. Wyciągnąłem telefon, zrobiłem zdjęcie i wysłałem je Jurkowi. Oddzwonił w ciągu kilku sekund. Nie minęło pół godziny, a facet został wyciągnięty z łóżka przez oddział policji.
Tym razem delikwent wyśpiewał wszystko jak na spowiedzi świętej, co mi potem zrelacjonował Jurek. Okazało się, że ofiara nie tylko wszczynała awantury, ale też stosowała przemoc fizyczną wobec małżonka.
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”