„Żona szefa mojego męża mnie szantażuje. Tylko ja wiem, że oddała dziecko, o którym nie wie jej mąż”

Przyjaciółka traktowała mnie jak śmiecia fot. Adobe Stock, New Africa
„Mieszkałyśmy w sąsiedztwie. U Hanki w domu bieda aż piszczała. Jako trzynastolatkę widywano ją w podejrzanych miejscach. Kiedyś od pewnej koleżanki dowiedziałam się, że jest w ciąży, a miała mniej niż 18 lat”.
/ 19.02.2023 12:30
Przyjaciółka traktowała mnie jak śmiecia fot. Adobe Stock, New Africa

Wszystko działo się szybko jak w filmie. Przed wakacjami Maciej zmienił pracę. W nowej firmie awansował jeszcze przed końcem lata. Jako kierownik projektu wykazał się wiedzą, pomysłowością, a co najważniejsze – stanowczością. Nie ugiął się przed żądaniem kontrahenta, aby w projekcie zastosować tańsze materiały, co obniżyłoby koszt całego kontraktu.

I to był strzał w dziesiątkę

Tenże kontrahent, amerykańska firma, doceniając fachowość mojego męża, zaproponowała mu pracę za oceanem! Był wniebowzięty.

– Jadę! Dają mi kupę kasy, samochód, mieszkanie. Byłbym idiotą, gdybym odrzucił taką ofertę… Przyjedziesz do mnie, jak tylko się trochę zadomowię. Chyba nie zamierzasz tkwić w tej swojej agencji za dwa tysiące? – spytał na koniec tyrady.

W tamtym momencie wcale nie byłam taka pewna, czy powinnam od razu wszystko rzucać. Moje CV zatrzymał dyrektor dużej firmy, miałam więc nadzieję, że wkrótce i ja dostanę od losu swoją szansę. Tymczasem Maciek roztaczał przede mną wizję innego życia.

– Na razie trzy lata, a potem zobaczymy. No ale przez ten czas to zarobię tyle, że będzie nas stać na większe mieszkanie, a może nawet zbudujemy dom – mrugnął do mnie okiem, pocałował i wyłączył światło…

Nie minął miesiąc, a już pakował się w długą podróż. Na lotnisku beczałam jak bóbr. Wtedy właśnie przestałam się wahać: rzucam pracę, jadę do Stanów.

– Nie wytrzymam tu bez Macieja tygodnia, a co dopiero roku… – wypłakiwałam się przed Miśką, moją przyjaciółką. – W poniedziałek składam wymówienie i jadę – postanowiłam.

No to teraz ja nie wytrzymam… – Michasia uśmiechnęła się smutno.

Znałyśmy się od początku liceum; ta sama ławka, te same ulubione przedmioty, podobny gust – zostałyśmy przyjaciółkami na całe życie. A teraz miałam ją zostawić.

– Co dzień będziemy gadać na Skypie, zobaczysz, jakoś zleci.

Przez cały lot myślałam, co mnie czeka za oceanem, i już wiedziałam, że nie będzie łatwo; nowe otoczenie, mój nie najlepszy angielski, brak jakichkolwiek znajomości… Mam taki charakter, że kiedy nie ma problemów, potrafię sobie je stworzyć.

W Bostonie padał śnieg z deszczem

Byłam wykończona po koszmarnie długiej podróży, ale wreszcie miałam Macieja na wyciągnięcie ręki. Oboje byliśmy za sobą stęsknieni. Gdy przyjechałam, spałam do wieczora. Zamiast romantycznej kolacji podzieliliśmy się z mężem pizzą. Jedliśmy gotowe dania z supermarketu odgrzane w mikrofalówce. Ale i tak był to cudowny czas. Mieszkanie, które wynajęła dla Macieja firma, było niewielkie, choć na polskie standardy śmiało wystarczyłoby dla czteroosobowej rodziny. Z okien sypialni widać było park, salon i gabinet Macieja wychodziły na niezbyt ruchliwą ulicę. Już pierwszego dnia, kiedy mąż wyszedł do pracy, wybrałam się na rekonesans po okolicy. Niestety, w pobliżu było tylko kilka smętnych barów, jakaś pralnia, spożywczak, i tyle. Do sklepów i cywilizowanego świata nie znałam jeszcze drogi, wróciłam do domu, żeby się nudzić. Kolejne dni minęły podobnie. Maciej pracował do późna, więc gdyby nie telewizor, umarłabym z nudów. Pod koniec tygodnia wybrałam się metrem do miasta – tymczasem wylądowałam w środku jakiejś biznesowej dzielnicy, gdzie nie znalazłam nic ciekawego.

Bałam się, że jak tak dalej pójdzie, zwyczajnie oszaleję z samotności. Nie wystarczą mi spacery po okolicy ani nawet wypady metrem do najbliższego malla.

„Muszę coś robić, gdzieś bywać, spotykać ludzi – myślałam. – Weekendy w towarzystwie Maćka są super, ale przez resztę tygodnia nie mogę żyć jak pustelniczka!”.

Z jednej strony byłam szczęśliwa, że jestem blisko Macieja, ale z drugiej, tęskniłam już za rodzicami, znajomymi, no i za Miśką. Pewnego wieczoru Maciej wrócił z pracy rozpromieniony i od progu krzyknął, że jego szef nas zaprasza.

– Do siebie, do domu, na kolację! Wyobrażasz sobie? Tutaj się nie zaprasza ludzi z pracy do domu. Wiesz, Zuza, jakie to wyróżnienie? – cieszył się.

Ja też się ucieszyłam

Tym bardziej że Maciej obiecał następnego dnia zabrać mnie na zakupy. Ciuchy, które przywiozłam z Polski, nie nadawały się zdaniem męża na taką okazję.

Hana jest bardzo elegancka. Nie możesz wyglądać jak kopciuszek przy żonie mojego szefa – zastrzegł.

Kupiliśmy dwie sukienki, jedną klasyczną garsonkę, kilka bluzek…

– Maciej, to wystarczy. Gdzie ja będę w tym chodzić? – zganiłam męża, widząc astronomiczny rachunek.

– Musisz jeszcze mieć eleganckie buty, torebkę… – wyliczał, a ja kręciłam głową z dezaprobatą; wydał na mnie już grubo ponad 500 dolarów! – Żadnych protestów, kochanie. Zobaczysz Hanę, to się przekonasz, że miałem rację. Poza tym zasługujesz na wszystko, co najlepsze – upierał się i śmiał z moich obaw, twierdząc, że w Stanach człowiek na pewnym stanowisku musi prezentować określony poziom zamożności na zewnątrz.

W domu poprzymierzałam wszystkie ciuszki i stwierdziłam z radością, że mój Maciej ma świetny gust.

– A! Byłbym zapomniał – powiedział, kiedy następnego wieczoru szykowaliśmy się do wyjścia. – Hana jest Polką. Pobrali się z Gregiem jakieś osiem lat temu. Ona jest pewnie w twoim wieku, a Greg jest trochę starszy – Maciej zaśmiał się tajemniczo. – No, zresztą sama zobaczysz. Sympatyczny z niego gość.

Pod rezydencję – bo chyba tak trzeba nazwać dom szefa Macieja – podjechaliśmy punktualnie. W drzwiach przywitał nas sam gospodarz i jego żona… Na widok Hany odebrało mi mowę. Rzeczywiście była elegancka, wręcz wytworna, i superzgrabna. Pięknie opalony, głęboko odsłonięty dekolt świadczył o niedawnym pobycie w cieplejszym klimacie. A piękna twarz Hany była twarzą… Hanki z mojej klasy w podstawówce!

Rany, przecież ja znam tę kobietę! To przecież…

– Tak się cieszę – niemal krzyknęła, nie dopuszczając mnie do głosu, i wyciągnęła do mnie obie ręce. – Maciej dobrze zrobił, że ściągnął panią tutaj – Hania udawała, że się nie znamy, chociaż grymas na jej twarzy i ściągnięte brwi przy powitaniu zdradzały, że doskonale mnie pamięta.

Po krótkiej prezentacji pociągnęła mnie za rękę, mówiąc po angielsku:

– Pokażę ci nasz greenhouse… To taka moja mała ekstrawagancja.

Gdy znalazłyśmy się z tyłu domu, Hanka zaczęła przyciszonym głosem.

Nie wolno ci mówić, że się znamy. Pamiętaj, ani Gregowi tego nie powiesz, ani swojemu mężowi! Rozumiesz? Kiedyś mógłby się wygadać, a to mu nie pomoże w karierze… Rozumiesz? – spytała powtórnie.

Kiwnęłam głową. Byłam oszołomiona. Hankę znałam od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Mieszkałyśmy w sąsiedztwie. Jej matka szyła chałupniczo, ojciec łapał się dorywczych zajęć, ale co zarobił, to przepijał. U Hanki w domu bieda aż piszczała. Jej starsza siostra uciekła z domu, jak miała 14 lat. Podobno wyjechała do Niemiec do sprzątania – jak było naprawdę, nikt nie wiedział. Hanię jako trzynastolatkę widywano w podejrzanych miejscach. Kiedy skończyłyśmy podstawówkę, była już znaną w naszym nadmorskim mieście imprezowiczką. Kiedyś od pewnej koleżanki dowiedziałam się, że Hanka chodzi z brzuchem. Było mi Hanki żal, bo co taka szesnastoletnia dziewczyna, praktycznie bez domu, mogła sama zrobić z dzieckiem? Zawsze była w sumie dobrą koleżanką. Miała dryg do matematyki i wszystkim pomagała przez całą podstawówkę. Potem poszła chyba do jakiejś zawodówki, ale czy ją skończyła, tego nie wiedziałam. Stojąc pośrodku ogromnej przeszklonej werandy, w której urządzono fantastycznie zieloną oranżerię, przypominałam sobie obrazki sprzed kilkunastu lat. Wprost nie mogłam uwierzyć w metamorfozę Hani! Teraz prosiła mnie, abym sama starała się zapomnieć o jej przeszłości i prawdziwej tożsamości.

– Pokażę ci Boston, zabiorę do Nowego Jorku, zobaczysz, będzie miło – objęła mnie ramieniem.

Spoglądała na mnie trochę z góry

Miała ponad 170 centymetrów wzrostu i do tego te niebotyczne szpilki.

Jasne. Zapomnę, Haniu… Hano – poprawiłam się szybko.

– Możesz mówić Hania. Greg mówi inaczej, bo tak mu wygodniej.

Reszta wieczoru minęła nam w znakomitej atmosferze. Greg był bardzo sympatycznym gospodarzem, mój mąż czuł się swobodnie w jego towarzystwie. Ja i Hania siedziałyśmy blisko siebie i rozmawiałyśmy o babskich sprawach. Ona planowała już wspólne zakupy, spacery po Boston Common, jej ulubionym parku. Wyczuwałam przyjazne fluidy. Chociaż w pierwszej chwili korciło mnie, żeby wszystko wypaplać, nie przyznałam się Maciejowi, że żonę jego szefa znam od dziecka, i wiem dużo o jej nieciekawej przeszłości. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, że mogłabym tym popsuć stosunki w pracy Macieja. A kto wie, może nawet przekreślić jego karierę w Stanach, a jemu tak dobrze szło… O nieprawdopodobnym spotkaniu nie rozmawiałam również z Miśką; przyjaciółka nie znała moich koleżanek z podstawówki, i chociaż kiedyś opowiadałam jej o tej dziewczynie, to bez szczegółów. Już następnego dnia Hanka zadzwoniła z propozycją, że zabierze mnie na lancz i na zakupy. Spędziłyśmy ze sobą chyba z pięć godzin, ale nie nudziłam się. Hanka opowiedziała mi o tym, jak po urodzeniu Mateusza mieszkała z nim u swojej babki na peryferiach Gdyni. Potem, gdy chłopczyk miał dwa lata, poznała jakiegoś marynarza, który przekonał ją do wyjazdu na uczciwy zarobek do Stanów. Za oceanem zaczepiła się w portowym barze jako kelnerka. Gdy właściciel knajpy zorientował się, że Hanka potrafi gotować, zatrudnił ją w kuchni, a niedługo potem razem stworzyli spółkę cateringową.

– I tak, przy okazji organizowania pikniku dla pracowników firmy Grega, poznałam jego samego. Nawet z nim nie musiałam rozmawiać. Sam mnie zauważył… i tak to się potoczyło – uśmiechnęła się.

Różnica wieku nie była problemem dla żadnego z nich; kiedy brali ślub, Hania miała 23 lata, Greg 36.

– Ja naprawdę go kocham. Nawet gdyby nie był bogaty, byłabym z nim.

– A twój syn? – spytałam.

Greg nie wie, że to moje dziecko. Myśli, że wspieram ukochanego siostrzeńca… Mateusz skończył 13 lat, wchodzi w trudny wiek, ale Ala, moja młodsza siostra, świetnie sobie z nim radzi. On traktuje ją jak matkę, jej męża jak ojca i swój autorytet. Ja daję pieniądze… Myślisz, że to za mało? Tak mi się życie ułożyło, Zuza, ale mój syn jest szczęśliwy. I ja też jestem. Myślisz, że mam prawo?

– Oczywiście. Każdy ma prawo do szczęścia – zapewniłam gorąco.

Naprawdę tak myślałam

Przez rok zaprzyjaźniłam się z Hanką niemal tak jak z Miśką. To była i jest inna przyjaźń, choćby dlatego, że do Miśki kiedyś wrócę na stałe, a Hanię mam na jakiś czas. Jednak już teraz obiecała mi, że kiedy wrócimy do Polski, będzie nas odwiedzać. Przyjechaliśmy z Maciejem na ostatnie święta do Polski. Poza górą prezentów dla bliskich i Miśki, przywieźliśmy sporą walizkę drobiazgów dla Mateusza. Na spotkanie z synem Hanki pojechałam sama.

Jak Hania, znaczy mama, się czuje? Wszystko u niej w porządku? – spytał mnie nastolatek niemal w progu.

Zadziwiła mnie jego bezpośredniość.

– Mama mówiła mi, że pani wszystko o nas wie… Ja też wiem bardzo dużo, spokojnie – uśmiechnął się, widząc moje zakłopotanie.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem i podziwem. Ten chłopiec, podobny do matki jak dwie krople wody, miał zaledwie 14 lat, a był taki dojrzały. To pewnie zasługa jego przybranej matki, ale to również oznaczało, że Hanka nie oszukiwała swojego syna. To musiało być niełatwe… Wracamy do Bostonu za tydzień. Już nie mogę doczekać się spotkania z Hanką. Muszę jej powiedzieć, że może być dumna z syna.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA