„Żona szaleje na wyprzedażach za ostatnie pieniądze. Nie wie, że jesteśmy bankrutami i za moment stracimy wszystko”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, New Africa
„Monika nigdy nie kontrolowała stanu konta. Dla niej było ważne, że karta działała, gdy trzeba było nią zapłacić. Nie wiedziała więc, że od kilku miesięcy nie było żadnych wpływów i żyliśmy z oszczędności”.
/ 25.01.2024 20:30
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, New Africa

Gdy ostatnio wyjąłem listy ze skrzynki pocztowej, omal nie zemdlałem. Same wezwania do zapłaty i jeszcze pismo od komornika. Nogi się pode mnę ugięły. I szybko schowałem koperty pod kurtkę, żeby żona nie widziała.

Żyliśmy na poziomie

Jeszcze kilka miesięcy temu nie zapowiadało kataklizmu w naszym życiu. Miałem prężnie działającą firmę budowlaną, którą prowadziłem od ponad 10 lat. W tym czasie mieliśmy naprawdę gigantyczne obroty. Żona na początku twierdziła, że taka działalność to zbyt duże ryzyko, ale ja byłem uparty.

– Zobaczysz, że będziemy żyć na poziomie – obiecywałem.

To był czas, gdy w miarę łatwo udało się dostać dofinansowanie na rozwój działalności ze środków unijnych. Czułem więc wiatr w żaglach. Może na początku harowałem dniami i czasem nocami, ale wiedziałem, że warto. Z biegiem lat firma się powiększała, stała się ważnym graczem na rynku budowlanym, co przekładało się na naprawdę duże i dobrze płatne zlecenia.

Ryzyko, którego tak się bała Monika, opłaciło się, a ona teraz wcale nie narzekała, gdy mogła szastać gotówką bez opamiętania. Naiwnie myślałem, że będziemy stale przeć do przodu. Że nie złamią nas problemy z podwyżką cen materiałów i deficytem pracowników. Byłem naiwny jak dziecko, bo te przejściowe problemy zaczęły się kumulować i pęcznieć. Aż wpadłem w długi.

Czułem, że zawiodłem

– Kochanie, wszystko w porządku? Jesteś ostatnio jakiś markotny – pytała żona.

– Wydaje ci się... to tylko zmęczenie.

– No to musimy wyskoczyć gdzieś na krótki urlop. Może Cypr, co myślisz?

– Zobaczymy... – powiedziałem niepewnie.

Monika nie wiedziała, że żadnego Cypru w najbliższym czasie nie będzie. A moja nietęga mina to wcale nie zmęczenie, ale pogłębiająca się chandra. Wpadałem w czarną rozpacz i naprawdę nie widziałem wyjścia z problemów, a było ich coraz więcej.

Kilka lat temu, gdy pieniądze płynęły szerokim strumieniem, bez mrugnięcia okiem wybudowałem wielką willę z basenem, a dzieci posłałem do najlepszych prywatnych szkół i na takie dodatkowe zajęcia, jakie tylko chciały. Co prawda, dom częściowo był na kredyt, ale przy takich zarobkach, jakie wówczas miałem, jego spłacanie nie było dla mnie problemem. Nie to, co teraz. Obiecałem wtedy żonie, że nie będzie się musiała o nic martwić. Żyliśmy sobie bezproblemowo i dostatnio. Łudziłem się, że tak będzie zawsze.

Byłem optymistą

W kłopoty finansowe wpadłem na własne życzenie. Na fali dobrobytu zgodziłem się na udział w rzekomo pewnym interesie. Zaproponował mi go stary kumpel. Miałem do niego zaufanie, więc szybko odrzuciłem jakiekolwiek wątpliwości. Na biznesie z nim mogłem zarobić dużo i szybko. Skoro do tej pory miałem z górki, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Tak optymistycznie wtedy myślałem.

– Jesteś pewny? – pytała Monika.

– Absolutnie.

Musiałem ją uspokoić, bo lubiła się wszystkim przejmować. A nie chciałem, by zadawała setki pytań. Powiedziałem jej więc tyle, ile uważałem za słuszne. Byłem zresztą przekonany, że za kilka miesięcy na naszym koncie będzie taka kwota, że spokojnie będziemy mogli kupić lub wybudować domek wypoczynkowy na Mazurach.

Straciłem dużo kasy

Niestety, mój entuzjazm słabł z każdym miesiącem, bo okazało się, że złoty interes kumpla był niedoszacowany i zwyczajnie nie wypalił. Włożyłem w niego spore pieniądze, licząc na ich pomnożenie. Tymczasem wyglądało na to, że nie dość, że nic nie zarobię, to jeszcze wszystko stracę. Byłem wściekły na siebie i nie mogłem się podzielić tym z żoną. Od razu usłyszałbym, że przecież mnie ostrzegała. Musiałem więc udawać.

I udawałem, że wszystko jest w porządku i ochoczo chodzę do pracy. W biurze za to głowiłem się, jak wyjść z tego kryzysu. Jako że utopiłem pieniądze firmowe, musiałem obniżyć koszty. Z bólem serca zwolniłem kilku pracowników i sprzedałem niektóre maszyny. Myślałem też, że jeśli sam znów bardziej zabiorę się do pracy, to uda mi się odrobić straty, ale wcale tak nie było.

Na szczęście, Monika nie kontrolowała stanu konta. Dla niej było ważne, że karta działała, gdy trzeba było nią zapłacić. Nie wiedziała więc, że od kilku miesięcy nie było żadnych wpływów i żyliśmy z oszczędności. Wciąż beztrosko biegała po wyprzedażach i salonach piękności, a ja nie miałam odwagi jej tego odebrać, choć złotówki na koncie topniały z każdym dniem coraz szybciej. Nie widziałem już szans, żeby utrzymać się na powierzchni, a te listy w skrzynce tylko to potwierdziły.

Chciałem powiedzieć prawdę

Zebrałem się więc na odwagę i postanowiłem powiedzieć żonie prawdę. Wiedziałem, że czeka mnie pewnie płacz i krzyki, ale nie mogłem dłużej kłamać. I tak to się niedługo wyda, a wolę, żeby dowiedziała się ode mnie, że jesteśmy bankrutami, niż z plotek lub internetu.

– Kochanie, muszę ci coś powiedzieć – zacząłem niepewnie.

– Ja tobie też – odparła szybko, nawet zbyt szybko.

Zrobiło mi gorąco i pomyślałem, że może jeszcze jak na złość, jest w ciąży, ale chodziło o coś innego.

– No dobrze, mów pierwsza.

– Wiesz, spotkałam dzisiaj na zakupach Agatę. Zaprosiłam ją na kawę, bo jakaś taka smutna była. I ona mi powiedziała, że jej mąż wszystko stracił. To znaczy wszystkie pieniądze. Niedługo będzie się musiała pożegnać z luksusowym domem. Prawdopodobnie przeniosą się do jej rodziców na wieś, bo to jedyna opcja w tej sytuacji.

– Nie wierzę – powiedziałem, bo nic innego nie przyszło mi do głowy.

– Też nie mogłam uwierzyć, ale już komornik wszedł im na konto, więc lada moment zostaną z niczym. Dobrze, że nam wszystko idzie do przodu. A ty co mi chciałeś powiedzieć?

Zatkało mnie. I poczułem, że to nie jest dobry moment, żeby obwieścić żonie, że jesteśmy w tej samej beznadziejnej sytuacji co jej koleżanka. Wiem, że zachowałem się jak tchórz.

– A nic ważnego w sumie – skłamałem. – Może zamówimy coś do jedzenia? – zaproponowałem.

Przytaknęła. Stówka w tą czy w tamtą już nie robiła mi różnicy. Wiedziałem za to, że rozpocząłem właśnie jeszcze większą grę pozorów.

Przez kolejne dwa miesiące wciąż udawało mi się zataić przed Moniką naszą sytuację, ale wczoraj do drzwi zapukał komornik, a moja żona wpadła w rozpacz. Zawiodłem ją na całej linii.

Czytaj także: „Kiedy żona walczyła z chorobą, ja miałem romans na boku. Wszystko się skomplikowało, gdy kochanka zaszła w ciążę”
„Panna próbowała wrobić mnie w dziecko. Powinienem ją pogonić, ale zakochałem się jak szczeniak. Nie wiem, co robić”
„Bliscy zrobili z naszego domu ośrodek wczasowy. Miałam im prać, sprzątać i gotować, bo przecież są w gościach”

Redakcja poleca

REKLAMA