„Żona przepuszcza kasę na ciuszki. Miesięcznie wydaje 4 tys. zł i ukrywa przede mną zakupy”

Kobieta zakupoholiczka fot. Adobe Stock
Miała taki zwyczaj, że już w dniu wypłaty jechała do swojej ulubionej galerii handlowej. Wydawała tam wtedy dokładnie dziesięć procent tego, co zarobiła. Nazywała to swoim podatkiem – tak zwane przez nią „rozrywkowe”. A to był dopiero początek wydatków...
/ 27.04.2021 08:23
Kobieta zakupoholiczka fot. Adobe Stock

Powoli zaczynałem się załamywać, bo moja żona uparcie dążyła do naszego bankructwa. Na szczęście teść udzielił mi bezcennej rady.

Wszystko zaczęło się, zanim zostaliśmy małżeństwem. Już wtedy Monika lubiła zaszaleć w galeriach handlowych. Jeśli zarobiła parę groszy jako hostessa, jeśli dostała coś od matki lub ojca, zaraz pędziła do odzieżowego. Nie zastanawiając się długo, puszczała całą kasę w jeden dzień, a potem żerowała na mnie. Przymilała się, żebym stawiał jej kino albo piwo na imprezie ze znajomymi. Stawiałem… Kochałem ją wtedy ślepą miłością. Cały czas ją kocham.

Bo moja żona to fantastyczna kobieta. Poza tym, że nie trzymają się jej pieniądze, ma same zalety. Jest piękna, lojalna, dobra, czuła, wierna i inteligentna… Tylko troszkę rozpieszczona finansowo. Nic dziwnego, jej rodzice prowadzą dużą firmę i nigdy w ich domu niczego nie brakowało. A nawet było wszystkiego ciut za dużo. Nad czym od zawsze ubolewał teść.

– Ty, chłopie, się zastanów! – mówił mi. – Nie widzisz, że ona się w mamę wdała? Nie wydolisz finansowo.

– Ale ty dajesz radę? – odpowiadałem swobodnie, bo widziałem, że żartuje. Że to takie odradzanie dla zgrywy.

– No tak, ale ledwo zipię. Mówię ci… Śmiał się, bo sytuacja była znacznie lepsza, niż mówił. Mama Moniki miała już swoje lata i opanowywała rodową skłonność do rozrzutności. Próbowała tego samego nauczyć córkę, ale akurat na tym froncie zupełnie poległa. Monia nie miała prawie żadnych hamulców, a jej skłonności do kupowania ciuchów rozkwitały z każdym rokiem. Największy kryzys przyszedł, gdy już wyprowadziliśmy się na swoje i oboje zaczęliśmy pracować.

Ja w banku, a ona u ojca w firmie. Zarabiamy dobre pieniądze, więc od początku było co wydawać. Pensje przyzwoite, brak dzieci i mieszkanie bez kredytu, bo sprezentowane przez teściów.

High life, hulaj dusza, piekła nie ma!

Monia żyła właśnie według tej dewizy. Puszczała z dymem nasze pieniądze na każdy możliwy sposób – bez okazji, na specjalną okazję, mimochodem, przypadkiem, w konkretnym celu czy bez najmniejszej potrzeby. Byleby już teraz, w tej chwili!

Miała taki zwyczaj, że w dniu wypłaty jechała z pracy prosto do swojej ulubionej galerii handlowej. Wydawała tam wtedy dokładnie dziesięć procent tego, co zarobiła. To był rytuał, od którego nie było odstępstwa, który musiała wypełnić. Te dziesięć procent nazywała swoim podatkiem – tak zwane przez nią „rozrywkowe”.

– Dzięki temu w ogóle chce mi się pracować – tłumaczyła mi. Ciuchy kupowała też w weekendy, kiedy jechaliśmy na obiad do knajpy. Zawsze musiała wstąpić do któregoś ze swoich ulubionych butików. Zahaczała o nie również przy okazji regularnych zakupów. Nigdy nie wracała bez „pamiątki”. Jeśli już tak się stało, to traciła humor i nie dało się z nią dogadać przez resztę dnia, a czasem i dłużej. I jeszcze ojca naciąga, a to na bluzkę, a to na buty Wydawała nasze pieniądze, ale mimo to wyciągała też kasę od ojca, czym doprowadzała mnie do szału.

– Ile ty masz lat, dziewczyno?! – denerwowałem się. – Nie wstyd ci, żeby naciągać go jak jakaś nastolatka?

– Dla taty zawsze będę małą córeczką.

– To nie znaczy, że masz go naciągać! Powinnaś mieć troszkę szacunku do siebie. Zachowywać się jak dorosły człowiek. Myśleć, planować, gospodarować tym, co mamy!

– Po co tak dramatyzować? Tata dał mi trochę kaski na bluzkę. Co w tym złego? – odpowiadała.

Nasze kłótnie doprowadziły do tego, że zaczęła ukrywać przede mną część swoich wydatków. Nowe ciuchy chowała po szafach i wyciągała, dopiero gdy chciała w nich gdzieś wyjść. Liczyła chyba na to, że się nie połapię w rozpoznawaniu jej garderoby. No i miała rację – przy tej liczbie rzeczy trudno się było zorientować, co jest stare, a co nowe. Zresztą starych ubrań nie miała. To, co włożyła kilka razy, zaraz odsprzedawała koleżankom. Kolejny okropny nawyk!

Na szczęście kłamstwa małżonki łatwo było mi śledzić, bo mamy wspólne konto. Założyliśmy je zaraz po ślubie i to ja zaproponowałem takie rozwiązanie. Już wtedy czułem, że powinienem kontrolować Monikę. No i w sumie dobrze zrobiłem, bo dzięki temu zorientowałem się, że jest z nią już naprawdę kiepsko.

Zaraz, zaraz, coś tu się nie zgadza… 

Wszystko wyszło na jaw w styczniu. Szykowałem się do rozliczenia ze skarbówką, bo znam się na finansach i PIT-y wypełniam sam. Uzupełniałem nasze wspólne zeznanie, przeliczając i przepisując kwoty, aż w końcu dotarło do mnie coś bardzo dziwnego. Uderzyła mnie znacząca różnica w finansach mojej żony. Sprawdziłem obliczenia dwa razy, ale efekt był ciągle ten sam. Wychodziło na to, że w całym roku podatkowym firma Moniki wypłaciła na nasze konto o cztery tysiące mniej niż wskazywał na to jej PIT.

– Co jest grane? – powiedziałem do siebie dość głośno.

– Co, kochanie, co się dzieje? – zapytała Monika z kuchni.

– PIT-y wypełniam i coś mi się nie zgadza. Możesz tu przyjść?

– Ojej, muszę…? – jęknęła, a ja pomyślałem, że przemawia przez nią niechęć do liczb.

– Tak, tak. Chodź… Zobacz! Wychodzi na to, że dostałaś w tym roku mniej o cztery tysiące, niż wynika z formularza. Nie rozumiem tego. Firma cię oszukuje, czy co?

– No gdzie tam! – żachnęła się. – Pewnie nie, ale, słuchaj, trzeba to wyjaśnić. Zajmiesz się tym, pogadasz u siebie w księgowości?

– Jasne. Daj papiery.

Schowała PIT do torebki i poszła szykować kolację. Do sprawy wróciliśmy po dwóch dniach. Wtedy właśnie zapytałem Monikę, czy już coś wie na temat pomyłki, ale odparła, że księgowa nie zajęła się jeszcze jej sprawą. Czekałem więc cierpliwie, ale gdy po następnych dwóch dniach Monika odpowiedziała, że dalej nic nie wiadomo, nabrałem pewnych podejrzeń. Domyśliłem się, że coś jest nie tak – ale nie z PIT-em, tylko z Monią. Udawałem jednak, że niczego nie podejrzewam i dalej grałem głupa.

W tajemnicy przed żoną zadzwoniłem do księgowej. A ta grzecznie – choć dość oficjalnym tonem – poinformowała mnie, że Monika dostaje taką kwotę, jak wskazuje PIT. Kiedy jednak zacząłem dopytywać, dlaczego na naszym wspólnym koncie jest mniej, księgowa zaczęła zachowywać się dość dziwnie. Powtarzała, że nie może udzielić mi więcej informacji, bo chodzi o prywatne sprawy mojej żony. Zdziwiło mnie to, bo przecież wszyscy w firmie Moniki mnie znają – w końcu to rodzinne przedsiębiorstwo.

Wtedy też przekonałem się na sto procent, że coś jest na rzeczy. Wiedziałem już, jak gadać z Moniką. Zabrałem się za nią od razu – jeszcze tego samego dnia. Gdy tylko wróciła z pracy, posadziłem ją na fotelu i przycisnąłem. Nie trzeba było jakiegoś szczególnego wysiłku w tej kwestii, bo Monika nie jest ani uparta, ani zawzięta. To naprawdę dobra i szczera dziewczyna, tyle że owładnięta paskudnym nałogiem. Jeśli tak, to ja też założę sobie osobne konto!

– Dobrze, dobrze, powiem ci! Tylko daj mi już spokój z tym przesłuchaniem! I tak bym ci niedługo powiedziała.

– No to słucham. Co tym razem wykombinowałaś?

– O rany, nic takiego. Założyłam sobie drugie konto i tam przelewają mi dziewczyny część wypłaty.

– Jak to drugie konto? Po co?

– A jak myślisz? Żeby mieć na zakupy, żebyś mnie tak cały czas nie kontrolował. Przecież ja się czuję jak w więzieniu z tym ciągłym sprawdzaniem! Na co wydałam, gdzie i ile!

– Monika, przecież poszlibyśmy z torbami, gdybym cię nie kontrolował! Ale czekaj, czekaj… – coś mnie tknęło. – Przecież ja wiem, ile ty zarabiasz. Skąd miałaś tę dodatkową kasę, co szła na tajemne konto? No, skąd?

– Dostałam podwyżkę. No i właśnie ją kazałam sobie przelewać do siebie.

– Kiedy?

– Cztery miesiące temu…

– Cztery tysiące, cztery miesiące. Dostałaś tysiąc złotych podwyżki od ojca?

– No tak…

– Pewnie go zbajerowałaś!

– Nie. Wcale nie! Sam mi dał! W to nie uwierzyłem.

Wiedziałem, że poszła do niego żebrać o pieniądze, a on – choć sam narzekał na rozrzutność córki – jak zwykle nie potrafił jej odmówić. To była bardzo trudna sytuacja, bo przecież nie mogłem mieć do teścia pretensji, iść do niego i wykłócać się, że nie powinien był dawać Moni podwyżki…

Postanowiłem załatwić sprawę tradycyjną metodą

Obraziłem się! Założyłem konto tylko dla siebie i zapowiedziałem, że od tej pory będziemy się na wszystko w domu składać. Na jedzenie, rachunki, wyposażenie – wszystko, co będzie potrzebne. Monika próbowała mnie przekonać, żebyśmy tak nie robili, że to dziwne rozwiązanie jak na małżeństwo, ale ja miałem dość. Sprawy zaszły za daleko. Żyliśmy tak przez trzy miesiące. Bardzo długo…

Niełatwo było się o wszystko liczyć, ale chciałem żonie pokazać, jak kiepsko będzie wyglądać nasze życie, jeśli nie ogarnie się z tymi zakupami. Monika ciężko znosiła nowy model finansowy naszej rodziny, ale nadal przepuszczała znaczną część pieniędzy na bezsensowne zakupy. Nie mogła się od tego uwolnić! Zacząłem nawet nalegać, żeby poszła do specjalisty, żeby się leczyła. Ale o tym nie chciała nawet słyszeć. Złościła się, krzyczała

. – Nie zrobisz ze mnie wariatki. To nie jest alkoholizm, żebym się z tego spowiadała terapeutom! Mam, zarabiam, to wydaję. Czy brakowało nam kiedykolwiek na chleb? – irytowała się.

Ciśnienie skakało jej jeszcze bardziej, gdy odpowiadałem, że pewnie by na ten chleb zabrakło, gdyby nie hojność jej ojca. Ale się wściekała! W końcu nie wytrzymałem i pożaliłem się teściowi. W sumie on też do tej sytuacji „kilka groszy dołożył”. Zawsze mnie rozumiał, więc zaryzykowałem.

– Zrób jej dziecko – powiedział obcesowo, gdy już mnie wysłuchał.

– Co?

– Zrób jej dziecko. W kobietach bardzo dużo się zmienia, gdy zostają matkami. Prawie wszystkie przestają myśleć o sobie. Tak przynajmniej było w przypadku matki Monisi. Mówię ci… Kochasz ją?

– No jasne.

– No to namów ją na dziecko. Co stoi na przeszkodzie? Zresztą to już najwyższy czas. Na co macie czekać? – beztrosko wzruszył ramionami. – Jeśli po tym, jak zostanie matką, nie przestanie szaleć na zakupach, to będziemy się naprawdę martwić. Może wtedy pomyślimy się o jakiejś terapii… Choć mnie się wydaje, że to byłaby jednak przesada. Najpierw sprawdźmy, jak zadziała na nią macierzyństwo. No, Kubuś, nie patrz na mnie jak na kosmitę! I tak planowałeś zostać ojcem, mam rację? No, miał…

I muszę przyznać, że go posłuchałem. Już od dawna myśleliśmy z Moniką o potomstwie, więc doszedłem do wniosku, że warto spróbować. Pogodziłem się z żoną, przestaliśmy się o wszystko liczyć, podzieliliśmy się wydatkami. Zaproponowałem też, żebyśmy przestali się zabezpieczać. Natychmiast się zgodziła. Po czterech miesiącach zaszła w ciążę. Przez całe dziewięć miesięcy nie miałem pewności, czy plan zadziała.

Co prawda, Monika kupowała sobie mniej ciuchów, ale za to wydawała mnóstwo kasy na ubranka dla małego. Kiedy Maciuś pojawił się na świecie, nie wróciła już jednak do dawnych przyzwyczajeń. Trochę tylko przesadzała z wydatkami na małego, jednak bardzo ograniczała się z wydatkami na siebie. Przestała latać po sklepach, coraz rzadziej miewała napady nagłych potrzeb, kupowała zdecydowanie rozsądniej, taniej i mniej.

No i to jest efekt tego, że moja żona wreszcie dojrzała. Tego, że ten nasz mały grubasek stał się sensem i celem jej życia. Przestała zwracać uwagę na siebie, zajmować się sobą, a skupiła na nim. Na jego szczęściu i zdrowiu, a nie swoich strojach. Dobrze, że urodził nam się syn. Jest bowiem nadzieja, że kolejne pokolenie w naszej rodzinie nie odziedziczy tej genetycznej wady: zakupoholizmu przekazywanego w żeńskiej linii.

Czytaj także:
„Przez dwa lata oszukiwał mnie i zdradzał. A ja niczego nawet nie zauważyłam, bo tak bałam się bycia skrzywdzoną”
„Po 7 latach moje małżeństwo istniało tylko na papierze. I wtedy Cyganka przepowiedziała mi, że spotkam miłość życia”
„Zaszłam w ciążę jako 16-latka. Mój syn jest o tydzień starszy od… mojej siostry”

Redakcja poleca

REKLAMA