– Mamo, co dzisiaj na obiad? – dobiegło z przedpokoju wraz z trzaśnięciem drzwi. Adam zawsze zamykał je z impetem. Kolejne głośne dźwięki oznaczały, że zrzucił jeden, a potem drugi but, pomagając sobie stopami, bo nigdy nie chciało mu się schylić, a potem jeszcze usłyszałem dwa cichsze – na podłodze zapewne lądowały torba i kurtka.
– Synku, dopiero odebrałam ją z prania, pobrudzi się i pogniecie – żona już była w przedpokoju. Gdy wyjrzałem z kuchni, zobaczyłem, że wygładza i odwiesza kurtkę Adama.
On bez słowa ruszył w moim kierunku; wszedł do kuchni, zajrzał do garnków i już miał sobie nakładać, kiedy żona wyrosła tuż obok i wyjęła mu talerz z rąk, mówiąc:
– Adasiu, nie jedz zimnego, bo się rozchorujesz, zaraz ci odgrzeję.
Nic nie docierało do Haliny, ani prośby, ani groźby
Adaś zaczął marudzić, dlaczego nie odgrzała wcześniej, przecież powiedział, o której wróci ze szkoły, ale obłaskawiła go obietnicą ciasta śliwkowego na deser. Krzątając się po kuchni, dopilnowała jeszcze, żeby syn umył ręce i wziął serwetki, a potem podała mu parujący obiad pod nos.
Adam jadł, że uszy się trzęsły – wiadomo, moja Halinka jest mistrzynią gotowania – a potem… wstał od stołu bez słowa podziękowania, zostawiając na nim brudny talerz i sztućce. Otwierałem usta, żeby go upomnieć, ale żona mnie uprzedziła:
– No już, już, po całym dniu jest zmęczony. Ja posprzątam. Smakowało ci, Adasiu? – zawołała za nim.
Nie doczekaliśmy się jednak odpowiedzi, bo syn zamykał drzwi do swojego pokoju.
– Niech sobie dziecko odpocznie – powiedziała Halinka, jakby czytając mi w myślach, bo właśnie chciałem jej przypomnieć, że to dziecko ma 32 lata, a w szkole uczy informatyki na pół etatu, bo zmęczyło się poprzednią pracą w dużej firmie, wciąż mieszka z nami i zachowuje się, jakby było uczniem.
– Halinko, czy nie uważasz, że czas, żeby Adam się usamodzielnił? – zacząłem, ale moja żona jak zwykle miała tę samą odpowiedź:
– A co, nie jest samodzielny? Przecież zarabia na swoje potrzeby, nie dajemy mu kieszonkowego. A gdzie mu będzie lepiej niż w domu? Wiesz, jaki drogi jest wynajem? To pieniądze wyrzucone w błoto, lepiej niech je sobie Adaś odkłada.
Sęk w tym, że Adam nie tylko nie odkładał, ale koło połowy każdego miesiąca prosił o pożyczkę, której oczywiście nie oddawał. Nie dokładał się do rachunków, nie płacił za swój telefon, nie kupował proszku do prania ani nawet produktów na obiad, traktując to wszystko jako coś, co jest w domu zawsze. Halinka na moje sugestie niezmiennie odpowiadała:
– Przecież i tak płacimy te rachunki, mieszka z nami czy nie, a ile on zużyje wody czy mydła?
Adaś, najmłodsze z trójki naszych dzieci, był jej ukochanym synkiem i wciąż małym chłopczykiem, którym się z zapałem opiekowała. Czasem myślałem, że napisała sobie ten scenariusz chwilę po tym, gdy się urodził. Kiedy najstarszy syn, a chwilę po nim córka, wyprowadzili się z domu na studia, moja żona przyjęła to jak naturalną kolej rzeczy.
– Ale nie martwcie się, przecież zostaje z nami Adaś – mówiła.
On wybrał uczelnię blisko domu i na zajęcia dojeżdżał, a kiedy tylko ją skończył, postanowił osiąść w naszym miasteczku. Żona uznała, że należy mu się odpoczynek po ciężkiej nauce – jakby co najmniej budował tam ręcznie statki, a nie tkwił przed komputerem – i przez rok nasz syn po prostu siedział w domu.
– Wakacje po studiach – opowiadał, śmiejąc się, kiedy rodzina pytała, co robi, ale mnie nie było do śmiechu.
Ponieważ nie palił się, żeby znaleźć pracę – a przecież nie byłoby z tym problemu, bo miał świetny zawód – znalazłem mu ją sam w małej firmie zatrudniającej syna znajomego. Potem razem przenieśli się do dużej.
Adam zarabiał bardzo dobrze, ale narzekał, że ma mało czasu dla siebie i jest zmęczony. Halinka załamywała ręce, dotąd chodziła i pytała, aż znalazła mu zatrudnienie na pół etatu w szkole. Miało być to tylko na chwilę, na złapanie oddechu, ale Adamowi było wyraźnie dobrze z kilkoma godzinami pracy dziennie.
A potem wracał do rodzinnego domu, gdzie mama gotowała mu obiady, zmieniała pościel, prasowała koszule, a nawet przypominała, że powinien przygotować klasówkę, bo przepracowany bidulek mógł zapomnieć!
Próbowałem z tym walczyć, tłumaczyć, że wychowujemy życiową kalekę, ale z czasem zrozumiałem, że z Halinką nie wygram. I że moja wizja wyprawienia dzieci z domu, robienia w nim, co chcę, wyciszenia jednego pokoju i grania w nim z kolegami na akordeonach, a przede wszystkim
– przeżycia drugiej młodości z żoną pozostanie tylko wizją. Prędzej Adam wyprowadzi z domu nas niż my jego!
Przełom zdarzył się nagle, kiedy sobie już niczego nie wyobrażałem. Pewnej jesiennej soboty wybraliśmy się z Halinką na grilla do dawno niewidzianych znajomych mieszkających pod naszym miasteczkiem. Sprosili mnóstwo ludzi, kolegów ze szkół i podwórka, żeby – jak to ujęli – zrobić imprezę jak kiedyś.
– Dzieci w końcu wyprowadziły się z domu i mamy wolną chatę – zachichotała do telefonu Beata, kiedy nas zapraszała, a w tle jej mąż dodawał: „I to na zawsze!”.
Byłem bardzo zaciekawiony…
To, co zastaliśmy na miejscu, przerosło jednak moje najśmielsze oczekiwania. Podwórko zapamiętałem jako wiecznie zastawione huśtawkami, bramkami, trampolinami i starymi dmuchanymi basenami, które ciągle przeciekały, ale nikt nie miał serca ich wyrzucić.
Teraz był tu równo przystrzyżony trawnik, piękny ogród, a między drzewami wisiały stylowe hamaki. W samym domu czuć było przestrzeń; nie było ściśniętych na wieszakach kurtek, góry butów, rzuconej gdzieś niedbale torby.
– Tak tu jakoś chłodno i pusto – kręciła nosem Halinka, ale pani domu właśnie porywała ją razem z innymi kobietami na swoje włości.
Ja tymczasem razem z chłopakami – o rany, czy w innych warunkach nazwałbym swoich sześćdziesięcioletnich kumpli chłopakami? – poszliśmy za gospodarzem. Powiem szczerze, że jego dzieło mi zaimponowało.
Otóż w dawnym pokoju syna urządził elegancki pokój barowy z kanapą, fotelami i olbrzymią drewnianą witrynką, w której przechowywał kolekcję wykwintnych alkoholi. Sączyliśmy je z kryształowych kielichów jak nektar bogów, odrobinę, bo przecież nie chodziło o to, żeby się upić.
Czułem się jak w jakimś Las Vegas. Potem obejrzeliśmy wyciszoną salkę w podpiwniczeniu; dawniej dzieciaki grały tu w ping ponga i ogólnie wyżywały się wieczorami, dzisiaj była to sala telewizyjno-kinowa z projektorem.
– Ty wiesz, jakby ci się podobały komedie romantyczne na takim wielkim ekranie! – zachęcałem Halinkę, opowiadając jej, co widziałem.
Ale okazało się, że mojej żonce po tym, kiedy zobaczyła królestwo pani domu, już żadnych zachęt nie było trzeba. Otóż w łazience wyburzono ścianę, łącząc ją z pokojem córki, która jako najstarsza dostała najlepszy z wyjściem na taras.
Teraz stała tu ogromna wanna dla dwojga, a w rogu była jeszcze sauna. Beata chichotała, że najbardziej lubią z niej korzystać późnym wieczorem, bo mogą potem wybiec niewidziani przez nikogo na chłodny trawnik.
– Nie ma nic lepszego dla zdrowia – zachwalała przyjaciółkom.
No, no, przerosło to moje najśmielsze oczekiwania. Wieczór w pokoju kinowym przytuleni do siebie to rozumiem. Ale sauna i bieganie nago po ogródku? Może ta jesień życia nie jest taka zła? Gdybyśmy nie mieli balastu w postaci przerosłego synka, też moglibyśmy sobie urządzić coś podobnego. A tam, marzenie.
– A tam, marzenie – wyrwał mnie z zamyślenia głos żony.
– Jakie marzenie, kochana? – zapytałem, a ona trochę się zacięła, a potem powiedziała nieśmiało:
– Żeby Adaś się wyprowadził. Wiem, że sama i jego, i ciebie do tego zniechęcałam, ale teraz widzę, że to nie może tak trwać. Zasłużyliśmy wreszcie na wygodę i prywatność – to jedno, ale ważniejsze jest to, co powiedziały mi dziewczyny.
Jedna po drugiej się zwierzały, jak kurczowo trzymały dzieci w domu, a kiedy w końcu je wypuściły – to te dzieci się usamodzielniły i nabrały pewności siebie. Synowie prali skarpetki i robili sobie kanapki do pracy, a córki zamiast prasować pościel, oddawały ją do magla, by pobiec w zamian na siłownię.
– No to wyprowadzamy ostatnie dziecko z domu – podchwyciłem, żeby kuć żelazo, póki gorące. – A potem zrobimy bal, jakiego wszystkie dziewczyny będą ci zazdrościć!
Łatwo mówić. Bal to pestka, utknęliśmy na punkcie pierwszym. Postanowiliśmy nie prosić ani nie owijać w bawełnę, tylko po prostu zakomunikować Adamowi, że czas, żeby się wyprowadził i zaczął własne życie. Kiedy powiedzieliśmy mu to przy obiedzie, najpierw popatrzył na nas jak małe, nierozumiejące dziecko.
On naprawdę wziął to za żart!
– Nie no, dawno mnie tak nikt nie rozbawił. A co wy, staruszki, będziecie sami robić w tym wielkim domu? Zanudzicie się. Tak przynajmniej masz się, mama, czym zająć, jakiś obiad ugotujesz, zrobisz zakupy.
Po czym zostawił jak zwykle talerze na stole i uciekł do swojego pokoju.
– No to sobie synka niedorajdę wychowaliśmy – westchnąłem, ale Halinka szybko dodała:
– Nie my, ja przede wszystkim. I teraz ja muszę to odkręcić.
Nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że w mojej żonie jest tyle uporu, energii, a przede wszystkim pewności, że robi dobrze. Następnego dnia przygotowała obiad wcześniej i tylko dla nas dwojga. Kiedy Adaś wrócił ze szkoły, na kuchennym blacie czekały go puste garnki.
– Mama, gdzie obiad? – zapytał, nic nie przeczuwając.
A ona odpowiedziała lekko:
– A ugotuj coś sobie. Tylko najpierw musisz zrobić zakupy, bo lodówka pusta. A, i umyj garnki, my z tatą zaraz wychodzimy i nie mam czasu.
Po czym złapała mnie za rękę i wyprowadziła na zewnątrz. Szkoda, że nie mogłem zobaczyć miny Adama… Gdy wróciliśmy, brudne garnki nadal stały, a na stole walały się opakowania po chipsach i jakiejś gotowej zupie z marketu. Dawniej Halinka załamałaby ręce, że dziecko przecież nie może jeść takich świństw, teraz filozoficznie zauważyła:
– Dorosły jest, niech je, co chce.
Przez kolejne dni Adam coraz szerzej otwierał oczy, bo żona nie robiła za niego prania, nie prasowała mu ubrań, nie sprzątała jego pokoju.
– Mama, a gdzie jest mój niebieski sweter? Ten ładny, który dostałem od ciebie na urodziny? – przymilał się, miotając w zimny poranek.
Ale Halinka, choć doskonale i z zamkniętymi oczami wiedziała, na której półce leży, powiedziała twardo:
– Nie wiem. Ale pewnie tam, gdzie go wczoraj położyłeś.
Synek znalazł inny sweter, zapomniał czapki, ale – o dziwo – się nie zaziębił! Zostawialiśmy go na całe popołudnia i wieczory samego, przestaliśmy sprawdzać, czy radzi sobie w pracy, a kiedy skończyły mu się pieniądze na prośbę o pożyczenie do następnej wypłaty ja zareagowałem:
– Nigdy nam nie oddajesz. Pożycz gdzie indziej albo na przykład zrób debet na koncie i potem go spłać.
– Przecież nie będę chodził głodny… – próbował wziąć nas na litość Adaś, ale Halinka się nie dała:
– Nie umrzesz. W piwnicy są warzywa, a w zamrażarce mięso. Zawsze możesz sobie coś ugotować.
Nasze zabiegi jednak nie skutkowały. Adam dopytywał, czy to jakiś eksperyment albo zakład, że „wykurzymy go z domu”? Prawie się załamaliśmy. Żegnaj wolności na emeryturze!
– Chyba musimy się poddać i pogodzić z tym, że syn się nigdy od nas nie wyprowadzi – poskarżyła się Halinka koleżance od tej łazienki z sauną. Ale, jak się okazało, Beata nie takie trudności miała za sobą:
– Kochana, co drugi z nas to przechodził. Myśmy w młodości marzyli, żeby wyrwać się z domu, a ci dzisiejsi młodzi, szkoda gadać – zaczęła. – Ale ja ci powiem, co zrobimy.
Uradziły, że na następną imprezę w ogrodzie zabierzemy też Adasia. Marudził, ale przekupiliśmy go kieszonkowym, traktując to jako inwestycję w jego wyprowadzkę. Na imprezie byli też synowie gospodarzy, którzy prowadzą samodzielne życie w mieście, i ich koleżanki.
Nie wiem, kto z kim mieszka, bo mówili o jakichś pokojach we wspólnie wynajmowanych mieszkaniach, ale Adamowi chyba się ten koncept spodobał. Być może bardziej spodobała mu się jedna roześmiana blondynka, ale w końcu jest dorosły, jego sprawa.
– Tak sobie pomyślałem, może bym spróbował i też zamieszkał w mieście z innymi ludźmi? – zagaił wieczorem. – Tylko na próbę, jak nie wyjdzie, to wrócę – zabezpieczał się.
Przytaknęliśmy mu z Halinką szybko, ale przyrzekam: zrobimy wszystko, żeby nie chciał wracać.
Czytaj także:
„Michał był troskliwy, a Kazik podniecający. Żyłam w trójkącie i lawirowałam kłamstwami, bo nie umiałam wybrać”
„Mój były mąż zapewniał synowi rozrywki, ja byłam od wychowania i obowiązków. Bolało mnie, że woli ojca”
„Teściowie z mężem knują za moimi plecami. Chcą wrobić mnie w opiekę nad niepełnosprawną szwagierką. Po moim trupie”