„Żona nie chce dać mi dzieci, bo woli robić karierę. Piekli się, że naciskam, chociaż ma już 36 lat i jej zegar tyka”

Mężczyzna, który pragnie dzieci fot. Adobe Stock, koldunova_anna
„Uważam, że to ostatni moment, by pomyśleć o potomstwie. Tak bardzo marzę o tym, by zostać ojcem. Tymczasem Marlena o dzieciach nawet nie chce słyszeć! W głowie ma tylko pogoń za pieniędzmi i stanowiskiem, a przecież nie jest już najmłodsza. W końcu obudzi się z ręką w nocniku”.
/ 06.10.2021 07:26
Mężczyzna, który pragnie dzieci fot. Adobe Stock, koldunova_anna

Moja żona, Marlena, pracuje w zagranicznej firmie. Robi karierę, awansuje. Ja też zajmuję odpowiedzialne stanowisko, dobrze zarabiam. Mamy apartament w prestiżowej dzielnicy, dwa samochody, oszczędności w banku. Żyje nam się całkiem wygodnie. I pewnie byłbym najszczęśliwszym facetem pod słońcem, gdyby nie jeden „drobny” fakt: nie mamy dzieci.

Żona skończyła niedawno 36 lat, ja jestem od niej o dwa lata starszy. Uważam, że to ostatni moment, by pomyśleć o potomstwie. Tak bardzo marzę o tym, by zostać ojcem. Tymczasem Marlena o dzieciach nawet nie chce słyszeć!

Kiedy się pobieraliśmy przed dziesięcioma laty, doskonale wiedziała, że chcę mieć dużą rodzinę. Może nie od razu drużynę piłkarską, bo taką trudno utrzymać, ale dwójkę, a najchętniej trójkę maluchów. Sam mam troje rodzeństwa. W naszym domu może się nie przelewało, jednak zawsze było wesoło, rodzinnie.

Zresztą tak jest do dziś. Często spotykam się z siostrami i bratem u mamy. Dużo rozmawiamy, jeśli trzeba, wspieramy się nawzajem w trudnych chwilach, pomagamy sobie. Chcę, żeby moje dzieci też w przyszłości trzymały się razem, mogły na siebie liczyć. Powiedziałem o tym Marlence. Była zachwycona. Mówiła, że ona też nie wyobraża sobie życia tylko we dwoje, że chętnie urodzi mi nawet czwórkę. I że mi to uroczyście obiecuje. Ale nie spełni obietnicy od razu.

– Kochanie, najpierw musimy stanąć na nogi, czegoś się dorobić. Chyba nie chcesz, żeby nasze dzieci chowały się w biedzie? – zapytała.

Oczywiście że nie chciałem, więc nie protestowałem. Uznałem, że mamy jeszcze czas. Niedługo po naszym ślubie żona poszła na rozmowę kwalifikacyjną do zagranicznego koncernu. Zaproszono wtedy aż trzydzieści kandydatek, a wybrano właśnie ją. Szalała ze szczęścia.

– Zobacz, nie mam prawie żadnego doświadczenia, tylko na stażu byłam, a wykosiłam takie stare wygi. Gdybyś je zobaczył… Nadęte, każda z CV dłuższym od rolki papieru toaletowego. Byłam pewna, że nie mam z nimi żadnych szans. A tu proszę! Ja dostałam pracę, a one nadal szlifują bruki. A to dopiero początek! Już ja im wszystkim pokażę! – opowiadała podekscytowana.

Z jednej strony byłem nawet zadowolony. Cieszyłem się, że będzie zarabiać, realizować swoje marzenia. Z drugiej jednak, trochę się martwiłem. Zastanawiałem się, czy przez te ambicje nie zapomni o swojej obietnicy. Ale szybko odpędziłem od siebie tę myśl. Doszedłem do wniosku, że wcześniej czy później instynkt macierzyński się w niej obudzi. Moja siostra też zamierzała robić karierę, a zajmuje się wychowywaniem dwóch córek… I jest z tego powodu bardzo szczęśliwa. Myślałem, że z Marleną będzie podobnie.

Ciągle coś stało jej na przeszkodzie…

Żona rzuciła się w wir pracy. Od pierwszego dnia postanowiła udowodnić szefom, że podjęli słuszną decyzję, przyjmując do pracy właśnie ją. Harowała od świtu do nocy, podejmowała się najcięższych zadań. Sam dużo wtedy pracowałem, ale bywały wieczory, że to ja na nią czekałem z kolacją, a nie odwrotnie. Nie bardzo mi się to podobało.

Nie to, żebym był jakimś szowinistą, który twierdzi, że gotowanie i sprzątanie to zadania dla kobiety. Wiem, do czego służy odkurzacz, całkiem nieźle gotuję. Ale tęskniłem za normalnym, domowym ciepłem. Nie chciałem wracać do pustego mieszkania. Tymczasem mojej żony wiecznie albo nie było, albo padała z nóg. Miałem nadzieję, że jak się już wykaże, poczuje się w pracy pewniej, to odpuści. Zajmie się domem, pomyśli o powiększeniu rodziny. Czekałem na tę chwilę, ale jakoś doczekać się nie mogłem.

Zbliżały się 35. urodziny mojej żony. Z tej okazji postanowiłem zabrać ją na kilka dni do Paryża. Wynająłem pokój w pięknym hoteliku w artystycznej dzielnicy Montmartre, zaprosiłem na kolację przy świecach. Wydałem majątek, ale czego się nie robi dla ukochanej osoby. Myślałem, że w tej romantycznej atmosferze pogadamy o najbliższej przyszłości, o dzieciach. Coś tam poczytałem na temat rodzicielstwa, no i dowiedziałem się, że im później, tym gorzej.

Nie chodziło o mnie – faceci mogą być ojcami prawie do starości. Ale kobiety muszą się spieszyć, bo zegar biologiczny tyka nieubłaganie. Jeżeli więc rzeczywiście mieliśmy mieć kilkoro dzieci, czas najwyższy było pomyśleć przynajmniej o pierwszym.

Wieczór był bardzo miły. Piliśmy wino, rozmawialiśmy o naszej miłości. Po kolacji poszliśmy oczywiście do pokoju. Oboje byliśmy w znakomitych nastrojach. W pewnym momencie ze śmiechem wspomniałem, że fajnie by było, gdyby nasze pierwsze dziecko zostało poczęte w Paryżu. I że bardzo chętnie zabiorę się do „pracy”.

– Może byś odstawiła już te swoje tabletki – przytuliłem się do żony.

Natychmiast się naburmuszyła.

– Jeszcze nie czas na to. W firmie szykują się zmiany, mam teraz szansę awansować. Ciąża tylko by mi w tym przeszkodziła. Sam wiesz, jak to dzisiaj jest. Urodzisz dziecko, to od razu wypadasz z gry. Musimy jeszcze trochę poczekać – powiedziała.

– Jak długo? Przecież nie będziesz wiecznie młoda! – zdenerwowałem się.

Spiorunowała mnie wzrokiem.

– Nie wiem. Tyle, ile będzie trzeba – wysyczała przez zęby.

No i czar nagle prysł. Zamiast romantycznej nocy była totalna klapa. Nie miałem nawet ochoty na seks. Do Polski wróciliśmy w ponurych nastrojach. Żona była wściekła, że gadam bez przerwy o dzieciach, a ja, że w głowie jej tylko kariera i praca.

Nie zamierzałem się jednak tak szybko poddawać. Od razu po powrocie z Paryża pojechałem do teściowej. Opowiedziałem jej, o co chodzi, myśląc, że stanie po mojej stronie i zacznie namawiać córkę, by wreszcie zaszła w ciążę. Zawsze powtarzała, że nie może doczekać się chwili, kiedy zostanie babcią.

Srodze się jednak zawiodłem…

– Nie będę naciskać na Marlenkę i ty też tego nie rób. To tylko pogorszy sprawę. Rozumiem ją. Nie po to studiowała, tak walczyła o tę pracę, żeby pakować się od razu w pieluchy – powiedziała.

– Od razu? Przecież jesteśmy już osiem lat po ślubie! – jęknąłem.

– Niby tak, ale wiesz, jaka ona jest ambitna… Poczekaj, niech zdobędzie ten awans. Potem na pewno zapragnie mieć dziecko – odparła.

– A jak znowu wymyśli jakąś przeszkodę? – byłem podejrzliwy.

– Nie przesadzaj, znam swoją córkę i wiem, że w głębi duszy chce być matką – uspokajała mnie.

Posłuchałem teściowej. Ale okazało się, że ona słabo zna swoją córkę. Żona awansowała i… nadal nic nie wspominała o dziecku. Wręcz przeciwnie, z wypiekami na twarzy opowiadała, jakie to wspaniałe możliwości się przed nią otwierają, co jeszcze może w firmie osiągnąć.

– No to może w przerwie walki o fotel prezesa zrobimy sobie dzidziusia? – zażartowałem któregoś dnia.

Znowu spiorunowała mnie wzrokiem.

– To nie jest powód do kpin! Teraz to jeszcze bardziej będę musiała się starać. Jak pójdę na macierzyński, zaraz ktoś wskoczy na moje miejsce. Nie gorączkuj się. Na wszystko przyjdzie czas. Na dzieci też – odparła stanowczo.

Słyszałem to potem jeszcze nieraz.

Albo będziemy mieli dziecko, albo odchodzę!

Traciłem cierpliwość. Miałem już dość zwodzenia, wiecznego czekania. Kochałem Marlenę i byłem gotowy wiele dla niej poświęcić, ale są granice! Postanowiłem z nią ostatecznie porozmawiać.

– O rany, a ty znowu swoje? Przecież ci tłumaczyłam, że teraz to niemożliwe. Chcę robić karierę. Czy to tak trudno zrozumieć? – usłyszałem starą śpiewkę.

Poczułem, jak wzbiera we mnie złość.

– W porządku, rób sobie tę karierę. Tyle że beze mnie – wypaliłem w gniewie i aż sam przestraszyłem się swoich słów.

– Możesz mówić jaśniej? – spojrzała na mnie zdumiona.

– Proszę bardzo. Jeśli natychmiast nie zdecydujesz się na dzieci, odejdę. Może jeszcze uda mi się spotkać kobietę, która zechce być matką – brnąłem dalej.

Zbladła, ale szybko odzyskała rezon.

– Tak? Proszę bardzo. Nie będę stała ci na drodze. Nie pozwolę się szantażować – odparła i obrażona poszła do sypialni.

Od tamtej pory mamy w domu ciche dni. Próbowałem jeszcze raz pogadać z Marleną, ale ona ucięła rozmowę. Stwierdziła, że dopóki jej nie przeproszę, nie mamy o czym mówić. Ja mam przepraszać? Niby za co? Za to, że chcę mieć rodzinę? Nie wiem już, co robić. Nic chcę rozwodu, ale nie wyobrażam sobie życia bez dzieci. Może więc jednak rzeczywiście powinienem odejść?

Czytaj także:
„Mój mąż jest niewidomy. Nigdy mnie nie widział, ale kocha oczami swojej duszy. Poznałam go dzięki babci”
„Byłem mężem Agnieszki, ale miałem kochankę. Moja żona też miała liczne romanse. To był układ idealny... do czasu ciąży”
„Mąż nie mógł znieść, że mam wyższe stanowisko i więcej zarabiam. Odszedł do kochanki, gdy byłam 3 raz w ciąży”

Redakcja poleca

REKLAMA