„Żona cierpliwie czekała, aż porzucę o 10 lat młodszą kochankę. Musiałem prawie umrzeć, żeby zrozumieć swój błąd”

Mężczyzna zdradził żonę fot. Adobe Stock
„W jej wzroku było wszystko: miłość i strach, ból i zwątpienie, radość i żal. I wybaczenie, na które czekałem. Bo to o mojej żonie pomyślałem, gdy sądziłem, że umieram. Nie o Indze, która dała mi kilka miesięcy uniesień, ale o Helenie, która ofiarowała mi całe swoje życie”.
/ 22.04.2022 17:37
Mężczyzna zdradził żonę fot. Adobe Stock

Nie jestem już młody i jakiś czas temu uznałem, że wszelkie romantyczne porywy serca mam za sobą. Ewentualne wzruszenia z nimi związane będę przeżywał niejako wtórnie, przy okazji zaślubin własnych dzieci. Niestety, przekorny los funduje nam życiowe i emocjonalne zawirowania właśnie wtedy, kiedy najmniej się ich spodziewamy…

Od ponad dwudziestu lat jestem mężczyzną żonatym, o ustabilizowanej pozycji i niezłym dorobku. Lubię moją żonę, co po tylu latach wydaje się ważniejsze niż namiętność. Nie mieliśmy powodów do narzekania – na siebie nawzajem, na naszą sytuację, status, dzieci, żyło nam się spokojnie i bezpiecznie.

Ingę poznałem u naszych przyjaciół

Przyjemna atmosfera, ogień na kominku, zgrane grono, stół i barek należycie zaopatrzone – wymarzone warunki do biesiady. Nic nie zapowiadało, że ten wieczór zmieni moje życie. Jedliśmy, popijaliśmy drinki i dzieliliśmy się ploteczkami oraz nowinkami.

Koło dwudziestej moja żona odebrała SMS-a od swojej matki – ponoć gorzej się poczuła i prosiła, aby Helenka natychmiast do niej przyjechała.

– No to chyba musimy jechać – mruknąłem bez entuzjazmu.

– Nie ma sensu – uznała moja żona. – Wystarczy, że ja pojadę. To raczej nic poważnego, po prostu poczuła się samotna – tłumaczyła matkę. – Wiesz, jaka jest… Wiedziałem.

Teściowa cieszyła się końskim zdrowiem, co nie przeszkadzało jej terroryzować córki urojonymi dolegliwościami. Zbyt często wyrywała nas z domowych pieleszy zdrowotnym alarmem, który później okazywał się fałszywy.

Jesteś pewna, że dasz sobie radę? – zapytałem pro forma, bo moja Helenka była bardzo skuteczna. Zawsze podziwiałem jej taktowną, pełną troski stanowczość przy radzeniu sobie z hipochondrią matki.

– Olek – uśmiechnęła się porozumiewawczo – oboje wiemy, że bez ciebie pójdzie szybciej. Ty będziesz się tylko denerwował, co nie wpłynie korzystnie na mamę. Jest tylko jeden problem – zmarszczyła czoło – muszę wziąć samochód, więc…

– Więc zamówię taksówkę. Dzięki temu będę mógł wypić nieco więcej – mrugnąłem do niej okiem.

– Tylko nie przesadź – pogroziła mi żartobliwie palcem. – Chora matka i pijany mąż to trochę za wiele na jeden wieczór.

– Nie martw się, Hela, wróci cały i zdrowy! – zapewnił jowialnie Sławek.

– Nie dam mu popłynąć – dodała uspokajająco Hanka. – Powrót też mu załatwię, więc się wyluzuj – obiecała.

Wyjaśniła, że niebawem przyjedzie jej kuzynka, żeby podrzucić jakieś materiały do pracy, więc będę mógł się z nią zabrać. Pożegnawszy Helę, wróciliśmy do salonu. Gospodyni zapowiedziała, że zaraz poda gorące danie, Sławek pośpiesznie uzupełniał alkohol w szklankach.

Usłyszeliśmy dzwonek do drzwi

Nawet pomyślałem, że to Helena czegoś zapomniała, ale nie… Z holu dochodziły odgłosy serdecznego powitania, a potem nagabywania, aby spóźniony gość wszedł do środka.

– Inga, nie daj się prosić – nalegał gospodarz. – Zjedz z nami kolację. Nie mów, że śpieszysz się do pustego domu… Perswazja odniosła skutek, bo po chwili oboje pojawili się w pokoju. – Poznajcie, to jest Inga, kuzynka mojej żony – przedstawił nowo przybyłą Sławek.

Zagapiłem się jak sztubak. Inga to bardzo atrakcyjna brunetka koło czterdziestki. Ubrana niby zwyczajnie, a zarazem stylowo. I te oczy… Ogromne, ciemne, przepastne, w których czaił się jakiś tajemniczy smutek.

– Siadaj tam, koło Olka – zarządził Sławek, wskazując na mnie. – Jego żona musiała wcześniej wyjść, więc jest bez pary. Kiedy Inga siadała koło mnie, poczułem zmysłowy zapach perfum. Pasował do jej nieco egzotycznej urody. Czy chciałem tego, czy nie, wywarła na mnie kolosalne wrażenie, które jeszcze się pogłębiło, kiedy w sposób naturalny rozpoczęła rozmowę.

Potrafiła tak zadawać pytania, że sprawiała wrażenie autentycznie zainteresowanej poruszanym tematem. Umiała też słuchać, co nie jest częste u kobiet. Pytana – odpowiadała inteligentnie i dowcipnie. Moje oczarowanie rosło z minuty na minutę. Kolacja minęła błyskawicznie, choć zupełnie nie czułem smaku chwalonej przez wszystkich kaczki. Za to chętnie zerkałem na kolana Ingi wyłaniające się spod jej sukienki. Nagle moja sąsiadka się podniosła. Czyżby spłoszył ją mój wzrok?

– Na mnie już czas. Zasiedziałam się.

– Mamy do ciebie prośbę – Hanka również wstała. – Odwiozłabyś Olka do domu? Hela zabrała samochód, a ty jedziesz w tym samym kierunku, więc…

– Nie ma sprawy. Tylko musisz mnie popilotować – zwróciła się do mnie. – Słabo jeszcze znam wasze miasto. Mieszkam tu od niedawna.

– Dzięki. Z przyjemnością cię popilotuję, choć wystarczy, że podrzucisz mnie do centrum. Stamtąd dam sobie radę. Wymówiłem się od strzemiennego, na którego nalegał Sławek, pożegnałem się z gośćmi, gospodarzami i podążyłem za Ingą. Przyjechała nierzucającym się w oczy modelem toyoty, w stonowanym grafitowym kolorze. Klasa. Jak cała ona.

Gdy ruszyliśmy, zadałem pytanie, które mnie nurtowało:

– Powiedziałaś, że mieszkasz tu od niedawna. Skąd jesteś?

– Przyjechałam z Olsztyna. Po rozwodzie chciałam wszystko zmienić. Zwłaszcza miasto, w którym mogłabym natknąć się przypadkiem na byłego…

– Przykro mi – bąknąłem, a w głębi duszy poczułem zadowolenie, że jest wolna.

– Zapewniam cię, że mnie też jest przykro – w jej głosie zabrzmiała gorycz. – Nawet nie wiesz jak bardzo…

– To znaczy, że to nie była twoja decyzja – domyśliłem się.

– Nie – stwierdziła. – Wybacz, ale nie chcę o tym rozmawiać. Wciąż jest za wcześnie.

W samochodzie zapadła niezręczna cisza, której nie śmiałem przerwać. Wydawało mi się, że siedząca za kierownicą kobieta jest bliska płaczu. Z ulgą odnotowałem więc, że zbliżamy się do miasta.

– W prawo i prosto – poinstruowałem Ingę.

– Widzę, że mieszkasz w tej samej części co ja – zauważyła. Już opanowała się i mówiła normalnie.

– To przyjemna okolica – podjąłem temat. – Będzie ci się tu dobrze mieszkało. Po chwili stanęliśmy pod moim domem.

– Dziękuję za podwózkę – pochyliłem się, aby pocałować ją w rękę.

– A ja za towarzystwo przy kolacji – posłała mi uśmiech.

W domu czekała już na mnie żona

Opowiadała, że matka miała jakiś atak duszności i dlatego spanikowała. Nieco rozkojarzony słuchałem jej relacji. Moje myśli krążyły wokół Ingi… Pewnie zapomniałbym o niej po kilku dniach, ale przypadkiem natknąłem się na nią w mieście. Dźwigała jakiś olbrzymi karton.

– Cześć, Inga! – zagadałem, ucieszony z niespodziewanego spotkania. – Co tam dźwigasz?

– Lampę – odparła zdyszana. – Ciągle jestem na etapie urządzania się.

– Pomogę ci. Niedaleko mam samochód.

– Naprawdę mógłbyś? – popatrzyła na mnie z wdzięcznością. – Ja swój musiałam zostawić u mechanika, a akurat dzisiaj zadzwonili, że zamówiona przeze mnie lampa jest do odbioru. Widok czerwonej kanapy rozbudził moją wyobraźnię

– Postaw ją na chwilę na ziemi. Podjadę i cię odwiozę. Należy ci się rewanż za tamtą podwózkę – dodałem, żeby nie czuła się skrępowana.

Kiedy podjechaliśmy pod jej blok, rycersko zaproponowałem, że zaniosę jej tę lampę. Byłem ciekawy, jak mieszka. Na trzecim piętrze. Trochę się zmachałem przy dźwiganiu.

– Ojej, ubrudziłeś się od tego kartonu – Inga zauważyła smugi błota na mojej kurtce. – Wejdziesz na chwilę? Postaram się to jakoś usunąć, zaprać.

– Chętnie, a gdybyś nie miała nic przeciwko, napiłbym się też herbaty – przymówiłem się. – Strasznie ciężka ta lampa. Złota?

– Nie. Stalowa. Wchodź, wchodź, zaraz zrobię coś do picia – obiecała.

Faktycznie dopiero się urządzała. W mieszkaniu znajdowało się mnóstwo nierozpakowanych pudeł. W pokoju, do którego mnie wprowadziła, stały tylko czerwona kanapa, mały stolik i komoda. Bez trudu zobaczyłem leżącą na niej Ingę w kuszącym negliżu... 

– Co tak stoisz? Siadaj, zdejmij kurtkę, czy raczej na odwrót, herbata zaraz będzie. Zapadłem się w siedzisko, a ona zniknęła gdzieś w głębi mieszkania, unosząc moją kurtkę. Dobiegały mnie szum odkręconej wody, pstryknięcie czajnika, jakieś szmery.

– Mogę zobaczyć tę lampę? – zawołałem. – Jasne, otwórz karton!

Przepraszam, ale chwilkę to potrwa… Zajrzałem do pudła. Srebrny, kulisty klosz. Efektowna lampa, dizajnerska, jakby powiedział mój syn.

Żona nie zauważyła, że jestem bardziej milczący

Cicho ruszyłem w kierunku, skąd dobiegały dźwięki krzątaniny. Inga stała tyłem do drzwi, celebrując parzenie herbaty. Wyparzała imbryczek, szykowała filiżanki, skrupulatnie odmierzała ilość herbaty. Z przyjemnością przyglądałem się jej zgrabnym ruchom.

– Lampa jest ekstra, pasuje do wnętrza – pochwaliłem zakup. – Ma ci kto zawiesić? Zerknęła na mnie przez ramię.

– Nie wiem, chyba nie… Zawsze mogę poprosić Sławka.

– No to już wiesz, ja to zrobię – zgłosiłem się bez wahania, choć w domu nie byłem zbyt wyrywny do prac wymagających tak zwanej męskiej ręki. Inga odwróciła się i uśmiechnęła, a ja pomyślałem, że ma piękny, choć smutny uśmiech. I pomyślałem jeszcze, że chciałbym, by przy mnie zapomniała o wszystkich dręczących ją smutkach. W ogóle wiele o niej myślałem. I o tym, co chciałbym z nią robić. Z trudem powstrzymywałem się, aby nie przysunąć się bliżej, by jej nie objąć, nie pocałować.

Sączyliśmy earl greya z porcelanowych filiżanek, o czymś tam rozmawialiśmy, a ja w kółko się zastanawiałem, jak smakują jej usta, jak jędrne są jej piersi… Sam się sobie dziwię, ale rozmawiałem z nią swobodnie, jak ze starą znajomą, choć oboje unikaliśmy kłopotliwych tematów. Dowiedziałem się, że Inga jest florystką i pracuje w renomowanej kwiaciarni w rynku. Z pasją opowiadała o tworzonych przez siebie kompozycjach, a dowcipnie i nieco złośliwie o niektórych zachciankach klientów.

Słuchałem jej z przyjemnością. Niestety, herbata szybko się skończyła, a nie miałem pretekstu, żeby przedłużyć wizytę. Na wieszanie lampy umówiliśmy się na dzień następny. Obiecałem, że zjawię się koło siedemnastej. Pomyślałem tylko, że jakoś będę musiał usprawiedliwić przed żoną popołudniowe wyjście. Nie musiałem.

Helena przecież niczego nie podejrzewała

Tymczasem w mieszkaniu Ingi było sporo do zrobienia, a ja skwapliwie służyłem pomocą przy wieszaniu telewizora, wywierceniu dziur pod półki, montowaniu szafek. O dziwo, prace te sprawiały mi radość, a marzenia o Indze stawały się coraz śmielsze i nie kończyło się w nich na obejmowaniu i całowaniu podczas wspólnego oglądania telewizji. Czułem, że to coś poważnego, że chyba na serio się zaangażowałem, skoro moje myśli i pragnienia krążyły wyłącznie wokół Ingi. Jakimś cudem udało mi się ukryć ten stan przed żoną.

Helenka zauważyła wprawdzie, że ostatnio bywam bardziej milczący i nieobecny myślami, ale oczywiście zrzucałem to na karb zmęczenia i nawału pracy. Aż stało się to, o czym marzyłem i czego się obawiałem. W trakcie jednej z moich wizyt Inga potknęła się i wylała na siebie sok wiśniowy. Czerwona plama wykwitła na jasnej sukience.

– Oj, muszę ją zdjąć i od razu zaprać! – krzyknęła, wyginając się do tyłu, aby uchwycić końcówkę suwaka. – Bo potem plama nie zejdzie. Nie wytrzymałem. Podszedłem do niej i rozsunąłem zamek na plecach. Sukienka miękko opadła na podłogę, a ja z zachwytem wpatrywałem się w łagodne krzywizny ciała Ingi ujęte w cieniutkie paseczki bielizny. Obróciłem ją ku sobie i zacząłem całować. Mogłem dostać po twarzy, ale po króciutkiej chwili zaskoczenia zaczęła żarliwie oddawać pocałunki. Jej ciało przylgnęło do mojego, a dłonie gorączkowo odpinały kolejne guziki koszuli. Nie wiedzieć kiedy znaleźliśmy się na tej czerwonej kanapie…

– Jesteś jak płynna, gorącą czekolada – szepnąłem, kiedy odpoczywaliśmy. Gwałtowność ustąpiła łagodności. Delikatnie pieściłem wypukłość jej piersi, a ona reagowała cichutkimi westchnieniami.

To był skok na głęboką wodę

Tego dnia kochaliśmy się jeszcze kilka razy. Jakbyśmy na nowo odkryli seks. Kiedy wróciłem do domu, na widok czekającej żony opadły mnie wyrzuty sumienia. Dotarło do mnie, że przekroczyłem pewną granicę i teraz nic już nie będzie takie samo. Oszukiwałem sam siebie, że to był pierwszy i ostatni raz. Nie był. Nie potrafiłem wyrzec się namiętności i ekscytacji, jakie mi dawała Inga. Pragnienie jej ciała, głosu, śmiechu było silniejsze od przyzwoitości, wierności, lojalności. Gdy tylko mogłem, wymykałem się do mieszkanka Ingi, choćby tylko po to, żeby ją przytulić.

Czułem, że ją kocham, że jest mi bliska i droga. Najdroższa i najbliższa. Miałem wrażenie, że kocham po raz pierwszy w życiu, że to, co było dotąd, stanowiło jedynie przygrywkę, preludium do prawdziwej miłości, tej do Ingi. Jak sztubak obsypywałem ją prezentami, ciesząc się jej żywiołową radością.

Była zupełnie inna niż moja Helenka, która wprawdzie zawsze o mnie dbała, dawała mi oparcie, ale rzadko wzbudzała żar zmysłów. Co nie znaczy, że nagle żona przestała się dla mnie liczyć, że już jej nie szanowałem, nie lubiłem, nie doceniałem, że mógłbym beztrosko ją skrzywdzić. Tym bardziej podle się czułem, oszukując ją i zdradzając, ale nie byłem w stanie się powstrzymać od codziennych wizyt u Ingi. Mam prawo do szczęścia – powtarzałem sobie za każdym razem, gdy wspinałem się na trzecie piętro. Ale cokolwiek bym sobie wmawiał, wiedziałem, że przyjdzie mi kiedyś drogo zapłacić za tę miłość.

Ona też nie promieniowała zadowoleniem jak na początku. Nie znosiła, gdy po seksie nerwowo spoglądałem na zegarek i pośpiesznie się ubierałem. Rozumiałem, że ją to boli. Ja też wolałbym zostać dłużej i zasnąć przytulony do jej pleców, ale musiałem wracać do domu i udawać przykładnego męża. Wielokrotnie próbowałem zdobyć się na odwagę i porozmawiać z Heleną o nas i naszym małżeństwie, ale zawsze tchórzyłem.

Zdawałem sobie sprawę, że wybieram nie tylko miedzy żoną a kochanką. Na szali kładłem też dotychczasowe wygodne, ustabilizowane życie, dobre układy z dziećmi, przyjaciółmi. Nie miałem złudzeń, że ktokolwiek opowie się po mojej stronie. Zresztą ja sam uważałem się za drania. A Helena bynajmniej nie ułatwiała mi zadania.

Żona musiała się domyślać

Może bała się zapytać? Może czekała, aż mi przejdzie? W każdym razie tą swoją wstrzemięźliwością i cierpliwością utrudniała mi podjęcie decyzji. Wolałbym, żeby się awanturowała; wtedy mógłbym wyjść z domu, trzaskając drzwiami, i nie wrócić. A ona co? Kiedy sądziła, że nie widzę, patrzyła na mnie z miłością.

Z troską, smutkiem, bólem, ale też z miłością. Na pewno się czegoś domyślała, lecz nie dążyła do konfrontacji. Kochała mnie i czekała. Było mi coraz ciężej. Miotałem się jak wilk w potrzasku. W kółko myślałem o Indze, ale coraz częściej zadawałem też sobie pytania. Czy życie wynagrodzi mi utratę takiego przyjaciela jak Helena? Czy zrekompensuje chłód rozczarowanych mną dzieci? Leżałem tak w bezsenne noce, myślałem i wsłuchiwałem się w oddech żony, która też udawała, że śpi.

Czy warto wszystko burzyć, żeby na półmetku życia budować coś zupełnie od nowa? A jeśli to nie wypali? Bo nie ma gwarancji. Teraz Inga deklaruje, że mnie kocha, ale przecież jest przeszło 10 lat młodsza. Ile jeszcze mogę dać jej szczęścia? Co ją czeka w przyszłości? Smutny obowiązek opieki nad starzejącym się mężem. Ale pragnąłem jej jak szalony, więc może warto zaryzykować? A co będzie, jeśli zechce mieć ze mną dzieci? Byłem za stary na niemowlaka. Chyba że w roli wnuka…

Szarpałem się okrutnie, nie wiedząc, jak postąpić, co wybrać. Stres odbił się na moim zdrowiu. Któregoś dnia w pracy poczułem nagle obezwładniający ból w klatce piersiowej, zupełnie jakby ktoś łamał mi żebra stalową obręczą. Pomyślałem, że umieram, i zanim osunąłem się w bezdenny mrok, w jednej chwili dokonałem wyboru.

Bałem się, że jest już za późno, że nie zdołałam jej powiedzieć, jak żałuję i jak bardzo ją kocham. Potem zapadłem w ciemność. Obudziłem się w szpitalu. Na krześle przy łóżku drzemała Helenka. Patrzyłem na jej wymizerowaną twarz ze śladami łez. Chyba siedziała tam już od dawna. Musiała wyczuć, że otworzyłem oczy, bo wzdrygnęła się i uniosła powieki.

W jej wzroku było wszystko: miłość i strach, ból i zwątpienie, radość i żal. I wybaczenie, na które czekałem. Bo to o mojej żonie pomyślałem, gdy sądziłem, że umieram; nie o Indze, która dała mi kilka miesięcy uniesień, ale o Helenie, która ofiarowała mi całe swoje życie.

– Wróciłeś do nas, Oleczku – pogładziła mnie ostrożnie po pokłutej wenflonem dłoni. – Tak się bałam, tak bardzo… Ale już będzie dobrze, prawda…?

– Helenko, przepraszam. Ja… – zająknąłem się. – Tak, ja wróciłem.

To ją chcę trzymać za rękę, gdy będę umierał Chyba oboje czuliśmy, że wróciłem nie tylko fizycznie do życia, ale i emocjonalnie do żony i rodziny.

– Musimy porozmawiać, Helenko – szepnąłem, świadom, że to będzie bardzo trudna rozmowa.

– Musimy – zgodziła się ze smutnym uśmiechem, łamiącym mi serce.

– Kocham cię – zapewniłem ją szczerze.

Czekała mnie też rozmowa z Ingą. Niby dotąd ani razu nie zażądała, bym się rozwiódł, niby niczego jej nie obiecywałem, ale zapewne miała jakieś oczekiwania wobec naszego związku. Skrzywdzę ją, wiem, i będę musiał wziąć to na swoje sumienie, ale decyzji nie zmienię. Na granicy życia i śmierci zrozumiałem, że miłość nie objawia się żarem zmysłów, radością z czyjegoś towarzystwa, zachwytem w oczach. Miłość to osoba, którą chcesz trzymać za rękę, gdy umierasz.

Czytaj także:
„Od lat okłamuję córkę, że jej ojciec nie żyje. Zaszłam w ciążę jako nastolatka, a on uciekł, bo nie był na to gotowy”
„Włożyliśmy kilka lat i małą fortunę w remont mieszkania od teściów. Teraz chcą nas z niego wyrzucić”
„Pół roku po ślubie straciłam władzę w nogach. Mąż ode mnie odszedł, bo stwierdził, że nie pisał się na życie z kaleką”

Redakcja poleca

REKLAMA