Byłam szczęśliwą kobietą i kochającą, a przede wszystkim kochaną żoną. By wszystko się zmieniło, wystarczyło pięć minut. Straciłam dawne życie, władzę w nogach i ukochanego męża. Jak to było? W zdrowiu i w chorobie? W zdrowiu mogłam na niego liczyć. Gdy ono się skończyło - nie do końca.
Wypadek miałam z własnej winy. Zagapiłam się z telefon, bo wypisywał do mnie szef, gdy jechałam do pracy. Spóźniałam się, więc nieco przekroczyłam limit prędkości. Nagle przede mną znikąd wyrosła ciężarówka, zorientowałam się, gdy było już za późno. Drugiemu kierowcy nic się nie stało, ja wypadłam z drogi i uderzyłam w drzewo. Miałam złamany kręgosłup, obojczyk i rękę, wstrząs mózgu i pękniętą śledzionę. Do domu wróciłam dopiero po dwóch miesiącach ciężkiej rehabilitacji. Władzy w nogach nie odzyskałam, męża też.
Ale po kolei. Hubert nigdy nie ukrywał, że bardzo mu się podobam i często chwalił się mną przed kolegami z branży. Był 10 lat ode mnie starszy, nie ukrywam — bardzo bogaty, ale naprawdę kochałam go z całego serca. Długo musiałam walczyć z komentarzami osób, które uważały, że wyszłam za niego tylko dla pieniędzy. On sam mi też tego nie ułatwiał. „To moja żona, Sonia” mówił z nieskrywaną dumą, jakby pokazywał im nowy projekt biznesowy, a nie kobietę, z którą miał spędzić resztę życia. No właśnie — miał. Okazało się, że gdy już nie mógł się mną chwalić, postanowił szukać szczęścia gdzie indziej.
Po wypadku potrzebowałam nie tylko rehabilitacji i opieki psychologicznej. Potrzebowałam też wsparcia bliskich. Rodzice byli u mnie prawie codziennie. Starsza siostra, chociaż miała do przejechania 200 km w jedną stronę - co najmniej raz na dwa tygodnie. Hubert odwiedził mnie raz, gdy przywiózł mi rzeczy do prywatnej kliniki, która miała mnie postawić - o ironio - na nogi.
Potrzebowałam go, ale rozumiałam, że on też potrzebuje chwili, by ochłonąć z nową sytuacją. Jego żona, ja, miała nigdy już nie chodzić o własnych siłach. Nie da się ukryć, że to ja byłam w gorszej sytuacji (w końcu miałam być tą żoną, która nigdy miała nie chodzić), jednak ufałam, że w końcu przemyśli wszystko i będzie mnie wspierał. Och, jak bardzo się myliłam!
Nie wiem, czy mnie zdradzał w tym krótkim okresie między wypadkiem a całkowitym rozpadem naszego małżeństwa. Prawdopodobnie tak, bo nie był w stanie nawet przytulić mnie, by nie wzdrygnąć się na sam dotyk mojego ciała. Widziałam, jak na mnie patrzy, gdy próbowałam przenieść się z wózka na fotel, gdy nieporadnie gotowałam obiad, gdy starałam się żyć, jak wcześniej, ale oboje wiedzieliśmy, że nigdy tak jak wcześniej nie będzie.
Chciałam być silna. Pomogli mi w tym rodzice i długie miesiące terapii. Ale Huberta w moim nowym życiu nie było, chociaż cały czas był obecny obok. Był jak człowiek wycięty z papieru - niby obok mnie, ale jakby nigdy go nie było. Uciekał myślami, by nie widzieć swojej żony, niegdyś swojej największej dumy. Bolało mnie to, ale co mogłam zrobić? Wtedy dotarło do mnie, że my tak naprawdę nie potrafimy ze sobą rozmawiać.
O tym, że odchodzi, oświadczył mi pół roku po wypadku, tuż przed naszą pierwszą rocznicą. To nie była miła, przyjemna ani łatwa rozmowa. Dla żadnego z nas.
— Ja nie chcę, żeby tak wyglądało moje życie, Sonia. Przecież ty się nie będziesz mogła zająć naszymi dziećmi, nie wiadomo nawet... nie wiadomo, czy nawet będziesz mogła mi je dać, czy będziemy mogli się kochać. No i chyba nie myślisz, że będę cię zabierał na bankiety z tym wózkiem?
— Czyli tym dla ciebie jestem? Inkubatorem, którym możesz się pochwalić przed innymi gnojkami? Ja nie jestem towarem, Hubert. Ja jestem twoją żoną! Żoną, której rok temu ślubowałeś, że jej nie opuścisz!
— Ślubowałem, gdy byłaś... normalna — mruknął, patrząc spode łba na wózek. — Przepraszam cię, ja tak nie potrafię. Zostawię ci mieszkanie, będę za nie płacił, jeśli chcesz.
Po rozmowie spakował się i wyszedł. Nie wiem, gdzie. Ja długo nie mogłam ruszyć się z miejsca. Ludzie oskarżali mnie, że wyszłam za Huberta dla jego pieniędzy, ale to nie ja okazałam się wyrachowanym dupkiem. To on ożenił się dla mojej urody. I gdy na moim wizerunku pojawiła się rysa, postanowił wymieć zepsutą zabawkę na nową.
Wróciłam do pracy, starałam się żyć, jak dawniej. Było trudno, nie mogłam umawiać się ze znajomymi na jogging (bądźmy szczerzy, obecnie nie mieliby ze mną szans), basen i tenisa. Długo zajęło mi przekonanie ich, że ze względu na wózek nie muszą traktować mnie inaczej. Z facetami póki co dałam sobie spokój. Mama nalega, że nie powinnam się zamykać na miłość z powodu jednego gnojka. Ale ja się nie zamykam — po prostu najpierw muszę nauczyć się kochać od nowa siebie samą.
Więcej prawdziwych historii:
„Od lat kocham męża przyjaciółki. Gdy go zdradziła, widziałam w końcu szansę dla siebie. Ale on jej wybaczył…”
„Trudno było mi rozstać się z narzeczonym. Miałam wygodne życie w jego mieszkaniu, ale przed sobą przyszłość z gburem”
„Ojciec wstydzi się mnie przed swoją partnerką. Okłamał ją, że jestem lekarzem, a nawet nie mam studiów”