Wczoraj, gdy pojechałam na cotygodniowe zakupy i wpadł na mnie facet przy wejściu, miałam nieodpartą chęć przywalić mu w zęby; powstrzymała mnie tylko obawa przed zabrudzeniem rękawiczek jego płynami ustrojowymi. Anatol miał rację, gdy rozmawialiśmy niedawno przez telefon – po historii z wirusem drzwi gabinetu nie będą się zamykać. Jak sam stwierdził: ludziom odbija palma, i to na całego.
Tyle dobrego przynajmniej, że mam teraz dwa koty
Anda jako pielęgniarka środowiskowa ma w pracy młyn i obawiała się, że jej Andrut padnie sam z głodu, toteż wzięłam go w opiekę zastępczą. Adelka zachwycona, a ja mam więcej rozrywek, bo sprzątam kuwetę dwa razy częściej. Szkoda, że porządkowanie papierów nie idzie mi równie dobrze, odkąd koty uznały, że to zabawa wymyślona specjalnie dla nich. Wystarczy, że sięgnę do biurka i wyjmę teczki, natychmiast zaczyna się szaleństwo.
– Bez żartów – dziś postanowiłam być bezlitosna i wyłapałam towarzystwo, zanim zdążyło się rozkręcić. – Sprawdźcie, czy was nie ma w jadalni.
Izolacja w izolacji, skonstatowałam, patrząc na zamknięte drzwi. Kwadratowa. Ale przynajmniej spokój, doceńmy to. Układanie dokumentów i przeglądanie ich nie jest już zwykłą pracą – czasem ludzie, którzy odwiedzili poradnię, stają przede mną jak żywi i zatrzymuję się, nawet nie po to, by ocenić swoje działania, ale by po prostu poczuć się znów w towarzystwie. Na przykład ta para… W krótkiej notce od Anatola, który zapisywał ich na wizytę, miałam tylko podkreślone słowo – zazdrość. Pamiętam, jak weszli do gabinetu: ona, postawna, szalenie atrakcyjna brunetka w ciąży i jej mąż – zwyczajny, nieciekawy facet. Natychmiast uznałam, że właśnie on musi mieć problem z „zielonookim potworem” – to wydawało się takie oczywiste! I niemal otworzyłam usta ze zdziwienia, gdy po wzajemnej prezentacji Janusz stwierdził, że nie wytrzymuje już z podejrzliwością żony.
– Jaka podejrzliwość?! – wzruszyła ramionami Joanna. – Czy ja cię o coś podejrzewam, coś ci zarzucam? Po prostu mam powyżej uszu niepotrzebnych tajemnic… Niech pani pomyśli – zwróciła się do mnie. – Czy to nie jest śmieszne? Mąż jest inżynierem, a zachowuje się jak tajny agent. Wieczorem mówi, że będzie na budowie w K., a na drugi dzień okazuje się, że jednak czterdzieści kilometrów dalej. Jak mam ufać człowiekowi, który oszukuje w takich prozaicznych i nieistotnych sprawach?
– Słyszała pani? – teraz on wziął mnie na świadka. – Nieistotne sprawy. Sama to powiedziała. Robi piekło z powodu kompletnych pierdół… Przepraszam – zreflektował się. – Chciałem powiedzieć, błahostek.
Nawet w chwili, gdy wspominam tę sesję, czuję tamto poczucie zagrożenia: jakbym była sędzią, który przez nieszczęśliwy przypadek znalazł się pomiędzy zmotywowanymi bokserami wagi ciężkiej. Chociaż teraz, w przymusowej izolacji, to nawet ekscytujące, taki wyrzut adrenaliny. Wtedy jednak powiedziałam sobie: Agato, przejmij stery, zanim dojdzie do walki wbrew wszelkim zasadom.
Muszę to zrobić natychmiast
– Może zamiast powielać codzienne spory, spróbujemy dojść, co jest ich istotą? – zapytałam. – Powiedziała pani, że o nic męża nie podejrzewa, prawda?
– No, tak powiedziałam – przyznała.
– To znaczy, nie obawia się pani, że w grę może wchodzić inna kobieta? – drążyłam.
– Nie biorę tego pod uwagę, ale coś w końcu musi tłumaczyć te ciągłe uniki… Na razie zakładam raczej, że Janusz może mieć mnie dość: kobieta przebywająca głównie w domu, coraz mniej atrakcyjna z powodu rosnącego brzucha… Cóż, nie jest to zwierzyna, której upolowanie wymagałoby jakichkolwiek starań.
Janusz słuchał pochylony, od czasu do czasu kręcąc głową z niedowierzaniem.
– Rozumiem – stwierdziłam. – A pan? Czy mogłabym prosić o opis sytuacji, którą określiłby pan jako typową? Tak, żebym mogła zobaczyć pełen obraz?
– Proszę bardzo – westchnął. – Na przykład przedwczoraj. Asia poprosiła, bym wyrzucił śmieci. Zszedłem do śmietnika, zagadałem się z sąsiadem, który akurat wyprowadzał psa. Może z kwadrans z nim stałem… A w domu dzika awantura, bo zniknąłem z radaru!
– Martwię się, gdy go nie ma – wyjaśniła Joanna. – Niech sobie gada z sąsiadem nawet pół nocy, ale powinien zadzwonić, że przyjdzie później.
– Nie miałem przy sobie telefonu, dziewczyno! – powiedział.
– No właśnie – prychnęła. – Moje koleżanki się żalą, że ich faceci nie rozstają się z komórką nawet w ubikacji, a ty rzucasz swój gdzie bądź, ledwo wrócisz do domu.
– Przepraszam, że nie daję ci powodów do narzekania przy psiapsiółach – nie wytrzymał jej mąż. – Sama pani widzi, to jakaś paranoja.
– Postarajmy się nie oceniać – powstrzymałam go. – Spróbujmy dojść do sedna: dlaczego martwiła się pani o męża? Co mogło mu się przydarzyć parę kroków od domu, w dodatku na oczach sąsiadów?
– Nie o to chodzi – żachnęła się. – Myślałam, że obejrzymy film, gdy wróci. Zaparzyłam herbatę, wysypałam ciasteczka i czekałam jak ta głupia!
– I co się stało? – zapytałam.
– Herbata wystygła!
Popatrzyliśmy po sobie, a się Joanna zreflektowała.
– Może się wydawać, że to głupstwo, ale jakie irytujące. Ciągle tak jest, nic nie mogę zaplanować przez Janusza. Na przykład mówi, że dziś będzie pracował tu i tu, myślę, super, w drodze powrotnej wstąpi do drogerii i kupi mi krem. Dzwonię, a on jest całkiem gdzie indziej.
Zapytałam, czy w ich związku zawsze tak było, czy też te problemy pojawiły się po jakimś wydarzeniu. Może ktoś w rodzinie miał wypadek, wystąpiło jakieś zaginięcie?
– Trochę było tak zawsze, ale miało to swój urok – powiedział w końcu Janusz. – Nie jestem, jak pani widzi, żadnym Adonisem i kręciło mnie, że taka babka jak Joanna może być zazdrosna. Odkąd jednak jest w ciąży i zrezygnowała z pracy, sytuacja wymknęła się spod kontroli. Mam wrażenie, że ciągle spoczywa na mnie Oko Saurona, jak w tym filmie o pierścieniu.
– Mam problem z utrzymaniem ciąży, ciągle martwię się, że coś złego się zdarzy – wyjaśniła jego żona. – Czułabym się bezpieczniej, gdybym wiedziała, gdzie Janusz jest.
– Ale ja nie jestem ginekologiem, tylko budowlańcem – powiedział mężczyzna. – Nie pomogę ci w żaden sposób! Jedyne, co mogę, to zarabiać, żebyśmy mieli kasę odłożoną na nieprzewidziane wydatki. A żeby pracować, muszę mieć komfort psychiczny, a nie spinać się, że za moment zadzwonisz z kolejną awanturą.
– Jest na to sposób, i to prosty – Joanna wzruszyła ramionami. – Wystarczy tylko ściągnąć aplikację, o której gadamy od tygodnia. Będę wtedy zawsze wiedziała, gdzie jesteś. Bez wydzwaniania.
Dopytałam o tę aplikację
Instalowało się to w telefonie i voilà, człowiek mógł się czuć jak James Bond. Zagląda i już wie, gdzie są pozostali członkowie rodziny.
– I co pan na to? – zainteresowałam się.
– Nie zamierzam niczego instalować – powiedział wyraźnie. – Nie jestem niepełnoletnim pod opieką rodziców, skazanym ani narkomanem na przymusowym leczeniu. Mało tego, nie zrobiłem nic, co uzasadniałoby potrzebę kontrolowania mnie. Nie. To moje ostatnie słowo.
Jakoś nie dziwiłam się Januszowi, że właśnie to żądanie Joanny było kroplą, która przepełniła czarę goryczy. O ile do tej pory znosił humory żony, o tyle teraz stanął pod murem i powiedział „dość”.
– Ta aplikacja o nic innego jak bardziej elegancka wersja więziennej bransoletki na nodze – dodał. – A ja nie popełniłem żadnego przestępstwa.
– Oj, nie tragizuj – wzruszyła ramionami jego żona. – Skoro nie masz nic na sumieniu, to czego się boisz?
– Postępowanie według maksymy „Uczciwi nie mają się czego bać” to nie jest dobra ścieżka – postanowiłam uściślić, zanim moi rozmówcy znów rzucą się sobie do gardeł. – Rozwiązania podobne do tego z aplikacją mogą być wdrożone tylko wtedy, gdy wszystkie strony się na nie zgadzają. Tu taka opcja nie występuje.
– Ale dlaczego? – natychmiast zareagowała Joanna.
– Bo ja się na to nie zgadzam – zareplikował Janusz. – Może powiesz, czemu twoje ma być na wierzchu, co, mądralo? No nie, czy to się nigdy nie skończy?!
– To jest sytuacja zero-jedynkowa – przerwałam brutalnie. – Drążenie jej to kolejna kłótnia bez rozwiązania, bo żadne z państwa nie ustąpi. Moja obecność przy dalszej wymianie zdań tego typu jest całkowicie zbędna – dodałam.
Opadli na krzesła, jak bokserzy do narożników na dźwięk gongu.
– Może poszukajmy rozwiązania, które będzie odpowiadało wszystkim – zaproponowałam w ciszy, która zapadła. – Na czym zależy pani bardziej: na tym, by się nie bać, że mężowi coś się stało, czy kontrolowaniu, gdzie on się podziewa?
No, to było nie w porządku z mojej strony, przyznam nawet teraz. Ale i oni nie grali fair, zapominając w ferworze kłótni o mojej obecności.
– Oczywiście, że na tym pierwszym – stwierdziła Joanna, bo też co innego mogła powiedzieć. – Chciałabym po prostu móc zaplanować nasze życie, a nie wyczekiwać jak pies przy drzwiach!
– To może umówcie się państwo na telefony o konkretnych godzinach? Na przykład pierwszy w południe, w którym zawiadomi pan żonę, że wszystko jest w porządku, i drugi, na przykład pół godziny przed zakończeniem dniówki, gdyby ewentualnie miał się pan spóźnić. Dzięki temu pani będzie mogła spokojnie czekać na terminowe połączenia, a pan nie będzie w stresie, że żona zadzwoni w czasie wykonywania obowiązków na budowie lub jazdy autem.
– Przecież on zapomni!
– Dlaczego miałbym zapomnieć, to nie jest znowu takie skomplikowane – zaoponował Janusz. – Ty wiesz, co czuję, gdy dzwonisz bez zapowiedzi? Cały czas się boję, że coś ci się stało!
– Naprawdę? – Joanna spojrzała na niego zaskoczona. – Zawsze wtedy jesteś taki wkurzony.
– Zdenerwowany, Asiu. Kiedyś mało nie spadłem z rusztowania.
– Ale to jak, ja mam wcale nie telefonować? – zapytała.
– Proponowałabym tę opcję zostawić tylko na wyjątkowe wypadki, kiedy faktycznie będzie się działo coś niepokojącego – zaproponowałam. – Im bardziej państwo sformalizujecie kwestię dzwonienia, tym mniej będzie nerwów i niejasności. A przecież nie służą one ani pani stanowi, ani pracy męża – dodałam.
Nie byli jakoś specjalnie przekonani
Ale miałam wrażenie, że oboje są już tak umęczeni nieustannymi kłótniami, że spróbują go wdrożyć. W każdym razie, gdy wychodzili, zdawali się pogodzeni i dobrej myśli. Miałam nadzieję, że okiełznali złe moce, wydawali się taką interesującą parą. No i dziecko – zerknęłam na datę i obliczyłam, że powinno mieć teraz około siedmiu miesięcy. Małym ludziom nie służą rodzicielskie konflikty, szczególnie występujące w systemie ciągłym. A potem zastanowiłam się, co też Janusz i Joanna mogą robić teraz. Czy też siedzą zamknięci w czterech ścianach? Czy Asia już zaczęła marzyć, by mąż wrócił do pracy, bo ciągła możliwość kontroli okazała się w praktyce dużo mniej atrakcyjna?
Czy on zgodziłby się dzwonić do niej nawet co dwie godziny, byle z zewnątrz? Ech, człowiek musi jednak uważać, czego sobie życzy, bo życie potrafi zweryfikować nasze prawdziwe i urojone potrzeby. Dlatego będę dzielna i przestanę narzekać na brak towarzystwa – dwa koty to i tak dużo więcej, niż mają niektórzy!
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”