„Żona była wściekła, gdy zgodziłem się podarować dzieciom psa. Zyskała do niego szacunek dopiero, gdy uratował mi życie”

Ktoś ukradł naszego psa spod sklepu fot. Adobe Stock, Mariusz Stoszewski
„Alex patrzył na mnie wystraszonym wzrokiem. Czasem popiskiwał, liżąc moją wyciągniętą do telefonu rękę. – No, mądry piesek, podaj mi słuchawkę… A może pobiegniesz do sąsiadów? Wezwiesz pomoc? – mówiłem. Parzył wtedy na mnie uważnie, słuchał, przekrzywiał głowę… Niestety, to nie był Szarik ani Cywil. Cudów nie ma”.
/ 04.06.2023 20:30
Ktoś ukradł naszego psa spod sklepu fot. Adobe Stock, Mariusz Stoszewski

Pewnego dnia córki oznajmiły, że marzą o psie. Siedzieliśmy właśnie przy kolacji i tak się złożyło, że atmosfera była wyjątkowo miła. Zresztą od kilku dni Marysia i Ania zachowywały się bardzo grzecznie. Nawet w ich pokojach dało się przejść przez środek. Prośba o zwierzaka, tak niby rzucona mimochodem jako zakończenie wzruszającej historyjki o pewnym psie, wyjaśniła ten cud. Moja żona, Grażyna, popatrzyła na mnie porozumiewawczo, ja na nią. Pies to nie był dobry pomysł.

– Ja bym chciała takiego dużego, żeby nas obronił – oznajmiła Ania.

– Ja wolałabym mniejszego – pokręciła głową Marysia. – Łatwiej go wziąć do łóżka. I można się z nim bawić.

– Tak, jasne! I przebierać w ciuchy dla lalek? – zachichotała Ania.

– Tato, ona znowu się czepia…

Uciszyłem pomruki nadciągającej burzy

Spojrzałem na żonę.

– A ja bym chciała, żeby moje córki regularnie sprzątały swoje pokoje, a nie tylko wtedy, kiedy czegoś chcą – powiedziała Grażyna. – W domu i tak jest duży bałagan, jeszcze tylko brakuje nam psa, który wszędzie będzie zostawiał sierść i gryzł kapcie.

Żona się wypowiedziała. Teraz moja kolej. Poczułem na sobie wyczekujące spojrzenie trzech par oczu. Nie wiedziałem, co powiedzieć. W sumie powiedziała prawdę. Dom mieliśmy dosyć duży i z jego sprzątaniem rzeczywiście już teraz były kłopoty. Każdy oglądał się, że posprząta za niego ktoś inny. Nie pomagały ustalania dyżurów, prośby ani groźby. Ale z drugiej strony… Hm… Za czasów mojego dzieciństwa w domu rodzinnym zawsze było jakieś zwierzę.

Jak nie kot, to papużka, jak nie chomik, to pies lub rybki w akwarium. A to za sprawą mojego ojca, który za nic miał gderanie mamy, że zwierzęta tylko dodają jej pracy. Tak naprawdę dzięki nim w domu było weselej. No dobrze, tyle że Grażyna nie lubiła zwierząt w domu, bo brudzą i trzeba się nimi zajmować. Gdyby nie to, pewnie już od dawna mielibyśmy psa. Wiedziałem o tym doskonale. Jednak dziewczynki nie. Może i powinienem stanąć po stronie żony, ale... ja chciałem psa. Żeby uzyskać zgodę Grażyny, musiałem sprawę poprowadzić mądrze.

Postawiłem więc na bezpieczeństwo

– W pobliżu domu mamy las – mruknąłem, nie patrząc żonie w oczy. – Czasami dzieci siedzą same, zatem pies… Hm… Bo ja wiem…

Udałem, że choć niechętnie, to rozważam taką ewentualność.

– Robert! – oburzyła się Grażyna. – Co ty opowiadasz?

Wiedziałem, że kiedy dziewczynki wyczują moje wahanie, zaczną napierać na matkę. Błagać, obiecywać mycie podłóg na kolanach i zbieranie każdego kłaczka po psie. Tak też się stało. W końcu Grażyna powiedziała:

– Jak sobie chcecie. Tylko pamiętajcie, że ja umywam ręce, to będzie wasz pies, i choćby zdechł z głodu i brudu, palcem go nie dotknę.

Dziewczynki wbiły we mnie wzrok.

– Ale jest jeden warunek – stwierdziłem stanowczo. – Nie kupujemy pieska, tylko jedziemy do schroniska. Tam jest tyle nieszczęśliwych zwierzaków, które czekają na okazanie im miłości, że byłoby niegodziwością kupować sobie przyjaciela.

I tak pewnej niedzieli razem z dziewczynkami wybraliśmy się do schroniska dla zwierząt, podczas gdy Grażyna ostentacyjnie zasiadła na kanapie z książką. Długo chodziliśmy między klatkami, oglądając szczekające i merdające ogonami psiaki. Każdy z nich marzył o tym, żeby wziąć go do domu, ale my szukaliśmy tego jedynego, ukochanego. W pewnej chwili cała nasza trójka zatrzymała się przed jedną z klatek. W środku siedział zabiedzony młody wilczur i patrzył na nas smutnym wzrokiem.

Od razu poruszył moje serce

Czułem się tak, jakby już trzymał mnie na smyczy. Patrząc na miny moich córek, wiedziałem, że one myślą dokładnie tak samo jak ja.

Alex miał szczęście, że go wybraliście – stwierdził pracownik schroniska. – Przebywa tu już bardzo długo. A dlatego, że jest taki smutny… Nikt go nie chce, bo rzadko kto lubi smutne zwierzęta. Ale on ma wielkie serce. To wyjątkowe zwierzę.

Wtedy sądziłem, że facet mówi tak w celach „reklamowych”. Taki wyuczony i wyklepywany przy każdym psie tekst. A jednak miał rację… Początkowo Alex był nieco wystraszony zmianą lokalizacji, obcymi ludźmi. Kiedy jednak ma się wokół siebie dużo życzliwości i radośnie uśmiechające się twarze, złe wspomnienia odchodzą w niepamięć. Pół roku później w niczym nie przypominał smutnego zwierzaka o zrezygnowanym spojrzeniu.

Nawet Grażynka nie przeganiała go już, gdy przychodził grzać jej stopy ciepłym brzuchem. Alex był bardzo inteligentny. Szybko uczył się poleceń, i szybko ustalił hierarchię ważności w naszym rodzinnym stadzie. Szefem byłem ja... Chociaż niekiedy wahał się, czy aby nie Grażyna. W tym byliśmy do siebie podobni. I kochał dziewczynki. Po roku już nie wyobrażałem sobie życia bez Aleksa.

Co więcej, wiedziałem, że nie miałbym życia bez tego psa. Wszystko zaczęło się od wspólnego biegania po lesie. Nie mam zbyt często okazji, by rozruszać kości, ale w każdą sobotę i niedzielę biegam około 4 kilometry przez las. Alex zawsze biegł obok mnie. Czasem wyskakiwał do przodu, czasem w bok, ale zawsze był przy mnie jak dobry duch. Czułem się pewniej. Pewnego dnia nagle stanął na mojej ścieżce i nie pozwolił mi przebiec obok siebie. Myślałem, że chce się bawić. Schyliłem się, podniosłem z ziemi patyk i rzuciłem. Nie ruszył się.

– Czego chcesz? Teraz biegamy, nie bawimy się. I ruszyłem dalej.

Ale Alex niemal wpadł mi pod nogi, prawie się przez niego przewróciłem.

– Alex! – krzyknąłem z irytacją, i dopiero wtedy kilka metrów przed sobą dostrzegłem jakieś iskry.

Ukryty częściowo w trawie leżał przewód wysokiego napięcia, o który mogłem zaczepić nogą. To był ten pierwszy moment, kiedy poczułem, że ten pies się mną opiekuje… Dwa lata później miał miejsce poważniejszy wypadek. I gdyby nie Alex, z pewnością tamten dzień skończyłby się dla mnie tragicznie.

Nie wiem, co by się stało, gdyby nie on

Pod koniec lipca żona z córkami wyjechała na wczasy. Ponieważ miałem więcej czasu, postanowiłem naprawić panele podwieszone pod sufitem w dużym pokoju. Przygotowałem narzędzia, ustawiłem drabinę i wziąłem się za pracę. Pech jednak chciał, że za bardzo wychyliłem się do przodu i spadłem z wysokości trzech metrów na podłogę. Poczułem, że coś chrupnęło mi w barku i w nodze. Straciłem przytomność. Obudziło mnie lizanie po twarzy. Kiedy nieco oprzytomniałem, poczułem ból w prawym barku i prawej nodze. I coś w krzyżu. Byłem jak sparaliżowany. Nie mogłem wykonać najmniejszego ruchu. Mogłem ruszać jedynie lewą ręką.

Oczywiście, że próbowałem się poruszyć, mając nadzieję, że uda mi się dotrzeć do telefonu, który leżał na stoliku kilka metrów dalej. Kiedy jednak napinałem mięśnie, żeby przesunąć się choć o centymetr, paraliżował mnie nieznośny ból, który udaremniał wszystkie wysiłki. Kilka razy krzyknąłem o pomoc. Ale kto usłyszy faceta siedzącego w zamkniętym pomieszczeniu, gdy do zabudowań najbliższego sąsiada jest co najmniej 200 metrów. Pozostawał mi więc telefon oddalony ode mnie tylko o 2 metry. Tylko?

W moim stanie równie dobrze mógł się znajdować na drugiej półkuli. Przez 12 godzin próbowałem jakoś dotrzeć do komórki. Nie mogłem się ruszyć, ale miałem nadzieję, że z czasem ból się zmniejszy albo się przyzwyczaję… Obok mnie siedział Alex i patrzył na mnie wystraszonym wzrokiem. Czasem popiskiwał, liżąc moją wyciągniętą do telefonu rękę.

– No, grzeczny piesek, mądry piesek, podaj mi słuchawkę… – mówiłem. – A może pobiegniesz do sąsiadów? Wezwiesz pomoc?

Parzył wtedy na mnie uważnie, słuchał, przekrzywiał głowę… Niestety, to nie był Szarik ani Cywil, tylko prawdziwy pies żyjący w prawdziwym świecie. Cudów nie ma. Gdy kolejna próba poruszenia się, skończyła się bolesnym paraliżem, wyczerpany straciłem przytomność. Kiedy ją odzyskałem, poczułem mokry nos Aleksa na zdrowej dłoni. Spojrzałem. Alex trzymał w pysku słuchawkę i próbował włożyć mi ją do ręki.

Chwyciłem ją palcami i z ogromnym trudem wystukałem numer alarmowy. Nie miałem jednak siły przystawić słuchawki do ust. Usłyszałem głos operatora: „Hallo, halo”. Chciałem coś odpowiedzieć, ale przez ściśnięte, wysuszone gardło wydobył się tylko cichy szept. Nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Wtedy Alex, jakby domyślając się, co powinien zrobić, zaczął przeciągle wyć, a jego wycie oddawało całą grozę sytuacji, w której się znajdowałem. Jak się potem okazało, operator domyślił się, że ktoś zadzwonił na numer alarmowy, gdyż potrzebował pomocy. Wskazywało na to wycie psa.

Odnaleziono mój adres

Przyjechała policja z karetką pogotowia. Słysząc wyjącego w domu psa, postanowiono wyważyć drzwi. I w taki sposób trafiono na moje bezwładne ciało. Uratował mnie mój pies. Mój kochany, mądry Alex. Trzy tygodnie później wraz z rodziną stał przy wyjściu ze szpitala. Żona i dzieci pozwoliły, żeby to on pierwszy się ze mną przywitał. Zauważyłem też coś jeszcze – w misce Aleksa zaczęły pojawiać się smakowite kąski. Hm, najwyraźniej moja żona zaakceptowała wreszcie nowego członka rodziny.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA