„Znowu w Wielkanoc urobię się po łokcie. Nikt mi nie pomaga, a ja muszę zastawić suto stół, bo co ludzie powiedzą”

gotująca kobieta fot. Getty Images, Alistair Berg
„Zostało raptem kilka tygodni, a ja nie wiem, w co ręce włożyć. I chyba coraz bardziej dojrzewam do decyzji, by coś zmienić. Bo gdyby nie ja, tych Świąt Wielkanocnych zwyczajnie by nie było”.
/ 11.03.2024 08:30
gotująca kobieta fot. Getty Images, Alistair Berg

Mam już tego dość, ale nie potrafię sobie odpuścić. Idą Święta Wielkanocne, a ja siwieję na samą myśl o tym wydarzeniu. Wszystko przez te obowiązki... Trzeba wysprzątać całe mieszkanie, a przede mną jeszcze pieczenie ciast i przygotowywanie śniadania. Czy kiedykolwiek przyjdzie czas, że nie będę musiała robić tego samodzielnie?

Tak mnie wychowano

Od zawsze byłam typem sumiennej gospodyni. Takiej, która bez zająknięcia wypełnia swoje obowiązki domowe i nie obarcza nikogo ciężarem domowej pracy. Tak mnie wychowano. Pamiętam dobrze, co na ten temat mówiła mi moja matka, co mi wpajała.

— Pamiętaj, że największą wartością kobiety jest jej gospodarność, skromność i pracowitość. Po tym poznasz dobrą kandydatkę na żonę — mówiła mi, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką. Od zawsze przyuczała mnie do domowych obowiązków.

— A dlaczego? — zapytałam słodkim głosikiem, nie rozumiejąc jeszcze, co ma na myśli.

— Bo to jest nasza rola, nasze zadanie. Musimy dbać o dom, o rodzinę, o to, żeby wszyscy mieli czysto, schludnie i smacznie. To nasza odpowiedzialność jako kobiet — tłumaczyła matka, uśmiechając się do mnie z tym swoim łagodnym, ale zarazem dość chłodnym wyrazem twarzy.

Te słowa tkwiły głęboko we mnie przez lata, kształtując moje podejście do życia i roli kobiety w rodzinie. Nie zawsze było mi łatwo, ale starałam się być jak najlepszą gospodynią, wzorową żoną i matką. Każde kolejne święta przypominały mi o tych wartościach i obowiązkach.

Sama już nie wiem, co robić

Wyszłam za mąż młodo, bo takie były czasy. Równie szybko zaszłam w pierwszą ciążę, a potem w kolejną. Mało przepracowałam zawodowo i nie było mi to potrzebne, bo od zawsze twierdziłam, że nie jest mi to potrzebne. Większość czasu spędzałam w domu: wykonując codzienne obowiązki związane z opieką nad dziećmi, sprzątaniem, gotowanie, robieniem zakupów... Szybko przekonałam się, że to więcej, niż praca na etat. A jeszcze nikt mi za to nie płaci. A mąż tylko potrafił narzekać:

— Przychodzę zmęczony po pracy i chciałbym dostać posiłek. To takie dziwne? Ile jeszcze mam czekać?

— Przepraszam — wymamrotałam. — Dziś nie dałam rady. Potrzebuję jeszcze godziny.

— Godziny? — niecierpliwił się. — Chyba żartujesz. Wiesz co? Odpuść już dzisiaj, pójdę do knajpy.

W takich momentach jest mi bardzo przykro. Przede wszystkim dlatego, że nikt nie doceniał tego, co na co dzień robiłam. Każdy skupiał się tylko na tym, czego nie udało mi się zrobić. Z drugiej strony, jeśli nie wypełniłabym tego wzorca idealnej matki, żony i pani domu, ludzie zaczęliby mi to wypominać przy różnych okazjach.

Żyjemy z rodziną w niewielkiej miejscowości i wszyscy się znają. Raz już usłyszałam w warzywniaku, że moje dzieci chodzą w niedopranych ubraniach. Ale mi było wstyd! A innym razem teściowa zwróciła mi uwagę, że naczynia na stole są niedomyte...

Takie sytuacje są dla mnie nieznośne, przez co presja bycia doskonałą się zwiększa. Co mam robić? Ech... Sama nie wiem. Czasem czuję się jak w jakiejś pułapce bez wyjścia. A tą pułapką jest moje życie, które przecież sama świadomie wybrałam.

Na samą myśl aż mnie skręca...

Kolejny rok i kolejne obowiązki. Przyszła wiosna, a wraz z nią wizja przygotowywania Świąt Wielkanocnych. Na samą myśl o śniadaniu niedzielnym aż mnie skręca... Najpierw lista zakupów, potem szukanie przepisów. Jedno dziecko chce takie ciasto, a drugie inne. I znikąd pomocy, bo mąż w pracy, dzieci nieporadne, a reszta rodziny... Oni zawsze zachowują się, jakby ich nie było. Zwłaszcza wtedy, gdy potrzebuję pomocy. Zresztą... przywykłam do samodzielności.

Nigdy nie przestawałam się zastanawiać, czy kiedykolwiek będę mogła odpuścić, czy znajdę sposób, aby uwolnić się od tego niekończącego się cyklu obowiązków i oczekiwań. W sercu czuję, że potrzebuję oddechu, potrzebuję czasu dla siebie, aby odnaleźć spokój.

Jednakże, przyznanie sobie prawa do odpoczynku, do delegowania obowiązków, wydaje się mi się być czymś niezwykle trudnym. Czułabym się zawstydzona. Zupełnie tak jakbym zawiodła, nie tylko siebie, ale również wszystkich wokół. To ogromny ciężar, który noszę na swoich barkach. I sama go tylko powiększam.

Kiedy patrzę na innych, widzę kobiety, które potrafią godzić pracę zawodową z obowiązkami domowymi, które potrafią cieszyć się życiem i realizować swoje pasje. Czasem zastanawiam się, czy to jest możliwe także w moim przypadku; czy ja też mogę odnaleźć własną drogę i być szczęśliwa. Ale im bliżej takich rodzinnych spotkań, tym bardziej przekonuję się o tym, że to nierealne. Bo gdyby nie ja, tych Świąt Wielkanocnych zwyczajnie by nie było...

Już teraz widzę, jak mi ciężko. Zostało raptem kilka tygodni, a ja nie wiem, w co ręce włożyć. I chyba coraz bardziej dojrzewam do decyzji, by coś zmienić. Zaczęłam powoli sygnalizować to mężowi.

— Kochanie, a czy mógłbyś w tym roku bardziej mi pomóc? Trochę mi ciężko z tymi wszystkimi przedświątecznymi obowiązkami i byłoby miło, gdybyś mnie odciążył — zagadałam do niego najbardziej potulnym tonem, na jaki się zdobyłam. Ale mój towarzysz życia jedynie westchnął ciężko, demonstrując, jak bardzo nie podoba mu się ten pomysł. Czyli w tym roku znowu zostałam sama...

To nie może to tak wyglądać

Może przyszedł czas, aby pozwolić sobie na wsparcie i pomoc innych, aby nauczyć się czułości wobec samej siebie. Nie tylko na ten rok, ale także na kolejne lata. W końcu takich wydarzeń w naszym rodzinnym życiu będzie jeszcze całkiem sporo. Dzieci dorastają, a mnie będzie ubywać sił. Przecież na dłuższą metę nie może to tak wyglądać.

W miarę jak Święta Wielkanocne zbliżają się coraz szybciej, czuję, że muszę podjąć decyzję. I odważyć się na zmianę, uwalniając się zarazem od więzów oczekiwań i norm społecznych. Może to będzie trudne, może to będzie bolesne, ale wiem, że muszę spróbować.

Być może jeszcze kiedyś będę mogła zasiąść przy świątecznym stole i spojrzeć na swoich bliskich, bez tego nieznośnego ciężaru na swoich barkach. A wtedy, wraz z nastaniem niedzielnego wielkanocnego poranka, odnajdę wreszcie spokój i odkryję prawdziwe znaczenie Świąt. Tego sobie życzę. Na ten rok, ale przede wszystkim na kolejne dekady.

Czytaj także:
„Córki myślą, że na emeryturze będę cnotką, dewotką i opiekunką ich dzieci. Grubo się mylą, bo teraz będę szaleć”
„Zakochałam się w podstarzałym Adonisie, który mógłby być moim ojcem. Przejrzałam na oczy, gdy okryłam, że to oszust”
„Po szybkim ślubie, przyszedł szybki rozwód. Wszystko przez teściową, która sterowała moim mężem jak lalką”

Redakcja poleca

REKLAMA