„Znosiłam wybryki męża, bo go kochałam. Gdy zostawił dziecko w parku i poszedł w tango z kochanką, powiedziałam >>dość<<”

mama pociesza synka fot. iStock by Getty Images, Dima Berlin
„– Tak dłużej być nie może – powiedziała z ciężkim westchnieniem. – To zaszło za daleko, ty się zaharowujesz, ja wciąż siedzę przy dziecku, a on… – potrząsnęła głową z niesmakiem. – Śpi do południa, potem gdzieś idzie, Maciuś w ogóle go nie obchodzi, w dodatku gada wciąż przez komórkę z jakimiś babami”.
/ 11.05.2023 18:30
mama pociesza synka fot. iStock by Getty Images, Dima Berlin

Nazywał się Antek, ale my, dziewczyny, wołałyśmy na niego Cuduś, bo był po prostu cudny, przystojny, wysportowany i wygadany jak żaden inny koleś na roku. Jak zaczął nawijać, nieważne, o czym, to można go było godzinami słuchać z zapartym tchem. Potrafił oczarować każdą laskę, miał w sobie tyle uroku, że żadna nie mogła mu się oprzeć. Ja także, chociaż zawsze byłam do bólu rozsądna.

Gdy Cuduś zaczął szukać mojego towarzystwa, początkowo traktowałam go z dystansem. Wiedziałam, że byłam tylko jedną z wielu i szybko przeminę, tak samo jak inne. Ale sama nie wiem, kiedy się w nim zakochałam. Tak mną zakręcił, że wkrótce życie bez Antka przestało mieć dla mnie jakikolwiek sens. Dla mnie, rozsądnej matematyczki ze ścisłym umysłem i trzeźwym spojrzeniem na świat. Po prostu zwariowałam.

Dałam się złapać na te jego czułe słodkie słówka, jak mucha na lep. I jakaż byłam dumna, gdy zgodził się przyjść do nas na rodzinny obiad. Chciałam mu zaimponować, bo chociaż mieszkałam tylko z mamą, to wiodło się nam więcej niż dobrze.

Myślałam, że pójdzie do normalnej pracy

Z mamą miałam dobre układy, takie bardziej przyjacielskie, wiedziała więc o Antku od samego początku. Ucieszyłam się, gdy zaproponowała ten obiad, chociaż przypuszczałam, że nie spodobają się jej te wszystkie bajery i piękne słówka, którymi mój chłopak uraczy ją na dzień dobry. 

Nie przyszło mi do głowy, że Cuduś okręci sobie wokół palca także mamę – i to już podczas pierwszej wizyty. Widziałam, jak się w niego wpatruje, jak słucha zachłannie każdego jego zdania, jak się uśmiecha, podsuwając mu kolejne półmiski. Ta krytyczna i z góry uprzedzona do ludzi kobieta, polubiła Antka od razu!

A on jadł, wszystko bez wyjątku chwalił, patrzył na mnie roześmianymi oczami i nawijał, jak to on.

– Lilka, ależ to jest świetny facet – pokręciła z uznaniem głową, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi. – Dobrze wychowany, kulturalny, można z nim pogadać na każdy temat – spojrzała na mnie uważnie. – I chyba naprawdę w tobie zakochany, widziałam, jak na ciebie patrzy...

Fajnie było słuchać takich słów, wierzyć, że to prawda. I chociaż resztki zdrowego rozsądku mówiły mi, że Cuduś zapatrzony był raczej w dostatek naszego domu, sercem nie chciałam tego widzieć. Wtedy naprawdę go kochałam…

A mama sprzyjała nam, traktowała Antka jakby już należał do rodziny, zgodziła się nawet, żeby zamieszkał u nas na stałe. Rok później, po skończonych studiach pobraliśmy się. Szybko zaszłam w ciążę i zaczęłam myśleć o wynajęciu jakiejś kawalerki, ale ani mama, ani Antek nawet słyszeć o tym nie chcieli.

– Przecież to duży dom, wygodny, nie będziecie się po cudzych kątach tułać – przekonywała mnie usilnie mama. – A jak się maleństwo urodzi, to wam pomogę przecież…

– No właśnie, Lilusia, nie bądź uparta – wspierał ją Antek. – Gdzie nam będzie lepiej niż tutaj? – posłał teściowej jeden ze swoich najbardziej zniewalających uśmiechów.

W końcu dałam się przekonać, tym bardziej że pomoc mamy rzeczywiście by się nam przydała. Nie chciałam tracić swojej dobrze płatnej pracy, zwłaszcza że jak na razie, Antek, chociaż miał dyplom w kieszeni, wciąż był bezrobotny. Więc zarabiałam tylko ja, a mój mąż wciąż bezskutecznie czegoś szukał.

Początkowo rozumiałam te jego kłopoty, nawet mu współczułam, ale z czasem, gdy wracałam zmęczona, widząc go siedzącego przed laptopem, z browarkiem na biurku, zaczynałam się wkurzać. Miałam mu za złe tę jego życiową beztroskę, to jego powiedzonko: „Jakoś się ułoży,  nie ma się co przejmować”. No i dostawało się mu trochę ode mnie, ale o dziwo, moja własna matka brała wtedy Cudusia w obronę.

– Nie każdy ma takie szczęście jak ty, w dzisiejszych czasach o pracę trudno – tłumaczyła swojego zięcia. – Nie widzisz, że chłopak się stara, w końcu ktoś się na nim pozna, to przecież taki zdolny i uroczy człowiek.

Odpuszczałam, bo wiedziałam, że sama przeciwko takiej opozycji mam niewielkie szanse. No i w końcu rzeczywiście się poznali na jego zdolnościach i uroku osobistym. Dostał pracę w… klubie go-go!

– Jako barman będę miał szerokie możliwości – uradowany roztaczał przede mną swoje wizje. – Te wszystkie znajomości, no i kasa z napiwków – uśmiechał się rozbrajająco. – I chyba spodobałem się szefowej, zgodziła się zatrudnić mnie od jutra.

A ja naiwna sądziłam, że będzie pracował jak normalny człowiek!

Dopiero teraz dostrzegłam prawdziwą twarz mojego męża. Jego pozerstwo, lekkomyślność, błazenadę. Sądziłam, że jakoś to przeczekam. Może rzeczywiście skorzysta ze znajomości zawartych w klubie i wkrótce zmieni pracę. Ale gdzież tam! Bardzo mu odpowiadało to zajęcie. Co gorsza, moja mama wciąż brała jego stronę. Nawet, gdy wracał nad ranem po kilku drinkach albo całkiem wstawiony, gdy na odległość czuć było od niego damskie perfumy.

– Cóż chcesz, specyfika zawodu – broniła Antka, słysząc, jak robię mu wymówki, jak coraz częściej się sprzeczamy. – Nie bądź taka zaborcza, mężczyźni tego nie lubią.

Zamiast mnie wesprzeć, obstawała za nim

Dałam więc spokój, skupiając się na swoim niedalekim już macierzyństwie. Ale chwilami myślałam z goryczą, że nie tak wyobrażałam sobie życie z moim cudnym Cudusiem.

Zaczęły się też kłopoty finansowe. Mojemu mężowi wydawało się, że skoro zaczął zarabiać, może sobie pozwolić na wszystko. Kupował drogi sprzęt elektroniczny, markowe ciuchy, gadżety – i coraz częściej to ja musiałam pokrywać jego zobowiązania, bo z pensji mu nie starczało. Ale Antek zawsze tak potrafił załagodzić wszystkie moje pretensje, tak mnie po raz kolejny omotać swoimi czułymi słówkami, że przyjmowałam jego przeprosiny i zapewnienie, że to już po raz ostatni. I znowu na chwilę było dobrze.

Ostatnie dni przed porodem spędziłam w szpitalu. Pojawiły się jakieś komplikacje. Gdy rodził się Maciuś, Antek był akurat w pracy. Do szpitala przyjechał rankiem, podpity z wielkiego szczęścia, że został ojcem, z wielkim wozem strażackim pod pachą. Oniemiała ze zdumienia patrzyłam, jak wyciąga go z pudełka i kładzie przed niemowlęciem.

– Zwariowałeś? – syknęłam cała czerwona ze wstydu, udając, że nie widzę kpiących uśmieszków kobiet na sali. – Czy musisz tutaj przychodzić nawalony jak jakiś menel?

– Prosto z roboty idę, wasze zdrowie wypiłem – spojrzał na mnie z wyrzutem. – A ty zawsze musisz się mnie tak czepiać, nawet teraz?

Nie chciałam się wdawać w dyskusję na porodówce, zwłaszcza że Antek nie był trzeźwy. Zresztą może rzeczywiście byłam zbyt surowa…

Ale potem było jeszcze gorzej. Do comiesięcznych zakupów Antka doszły też zabawki dla Maciusia. Tor wyścigowy, kolejka na baterie, drogie klocki lego… Był taki dumny, gdy otwierał kolejne paczki. A przecież nasze dziecko potrzebowało teraz jedynie gryzaczka i grzechotki za kilka złotych. I znowu wyszło na to, że się czepiam, bo cokolwiek on zrobi, jest źle. Obrażony wychodził z domu, wracał po jakimś czasie po drinku albo nie wracał, tylko od razu szedł do swojego baru. A moja mama, zamiast mnie wesprzeć, obstawała za nim.

– Źle go traktujesz, zawsze się wywyższasz – powtarzała mi. – Doceń to, że się stara. Przecież to jego synek, dla kogo ma kupować te zabawki? A ty nic, tylko fochy strzelasz.

– Czy ty słyszysz, co mówisz? – nie wierzyłam własnym uszom. – Antek jest strasznie nieodpowiedzialny.

– Spokojnie, dorośnie, a ty zmień do niego stosunek, bo znajdzie sobie taką, co nie będzie wiecznie gderać.

Wzruszyłam wtedy tylko ramionami, ale mama powiedziała to chyba w złą godzinę. Do moich uszu zaczęły bowiem dochodzić różne plotki. Najpierw nasi znajomi spotkali Antka z jakąś rudą dziewczyną, raz, potem drugi i trzeci. Ponoć wyglądali na bardzo sobą zainteresowanych. Ktoś inny znowu widział go na mieście z blondynką, jak wsiadali razem do samochodu. Jasne, że mnie to denerwowało i niepokoiło, ale zajęta pracą i dzieckiem nie miałam sił ani ochoty zastanawiać się na tym. Zapytany Antek wszystkiemu zaprzeczył, śmiejąc się lekceważąco. No to co miałam zrobić? Uwierzyłam, bo bardzo chciałam wierzyć.

I tak mijał miesiąc za miesiącem. Gdzieś w głębi duszy zdawałam sobie sprawę, że moje małżeństwo się sypie i właściwie od początku było błędem. Ale wciąż nie mogłam się zdobyć na jakiś bardziej radykalny krok, wciąż kochałam męża i bardzo pragnęłam, aby wszystko nam się ułożyło. Niestety, było coraz gorzej.

Maciuś miał już prawie dwa lata, gdy Antek stracił pracę. Nie powiedział, dlaczego, coś tam tylko bąknął o głupiej szefowej. Najgorsze było jednak to, że wcale nie kwapił się ze znalezieniem nowej roboty. I właściwie na mnie spadło wtedy utrzymanie domu. Gdyby nie pomoc mamy, która będąc księgową mogła pracować w domu, nie wiem, jak dałabym radę. Gdy wracałam późnym popołudniem do domu, Antka zazwyczaj nie było, a mama rozkładała ręce.

Po prostu spakował się i wyszedł

Zbierałam się, żeby z nim poważnie porozmawiać albo wprost pokazać mu drzwi, ale odwlekałam to, jak tylko mogłam. W dobrych chwilach wciąż mnie czarował, przepraszał, obiecywał poprawę. Był prawdziwym mistrzem w zmiękczaniu kobiecych serc. Myślałam wtedy: „Może jeszcze nie wszystko stracone?”. Wiem, durna ze mnie baba. Nie wiem, jak długo pozwoliłabym mu się jeszcze zwodzić, gdyby nie mama.

Kiedy wróciłam tamtego wieczoru z pracy, Antka znowu nie było. Jak twierdził, szukał pracy, małym zajmowała się znowu tylko babcia.

– Tak dłużej być nie może – powiedziała z ciężkim westchnieniem. – To zaszło za daleko, ty się zaharowujesz, ja wciąż siedzę przy dziecku, a on… – potrząsnęła głową z niesmakiem. – Śpi do południa, potem gdzieś idzie, Maciuś w ogóle go nie obchodzi, w dodatku gada wciąż przez komórkę z jakimiś babami…

Pierwszy raz mówiąc o Antku, użyła słowa „on”, zamiast jego imienia. A to dawało do myślenia… No bo skoro nawet mama, tak dotąd zapatrzona w mojego męża, przestała być jego sojusznikiem, to naprawdę musiało być gorzej, niż sądziłam. Tamtego wieczoru zdałam sobie sprawę z tego, że choć wciąż kocham Antka, to przestał już być moim Cudusiem, a ja nie jestem już tamtą naiwną dziewczyną sprzed kilku lat. Jestem kobietą dojrzałą, matką, mam pewną pozycję w firmie i zarabiam niezłe pieniądze. I ten wspaniały obraz psuje tylko nieodpowiedzialny bubek, z którym się związałam.

Kosztowało mnie to wiele nerwów, ale w końcu postawiłam mu ultimatum. Albo uporządkuje swoje spawy, zacznie pracować w ciągu miesiąca, albo będzie się musiał wyprowadzić z naszego domu. A on tylko patrzył na mnie tymi swoimi maślanymi oczami i uśmiechał się, jakby nie rozumiał, co do niego mówię. I wtedy mama po raz pierwszy stanęła po mojej stronie.

– Słyszałeś, co powiedziała Lilka, Antoni? – nigdy jeszcze nie odezwała się do niego w ten sposób. – Będziesz się musiał wynieść z MOJEGO domu. Bo to jest mój dom, a ty tu jesteś tylko intruzem.

Jak on się wtedy obraził! Ani myślał choć trochę się postarać. Nie czekał nawet do następnego dnia, tylko od razu spakował dwie torby i pomrukując pod nosem coś o zwariowanej teściowej i zadufanej egoistce, jej córeczce, wyprowadził się od nas.

Przepłakałam wtedy całą noc. Czułam się taka upokorzona, zraniona…Nie tego się po nim spodziewałam. Miałam nadzieję, że chociaż spróbuje coś zmienić na lepsze, a nie tak od razu ucieknie. Wiedziałam, że nie jest złym człowiekiem, tylko strasznie nieodpowiedzialnym. „Chociaż… Może dobrze się stało? – myślałam. – Może ta sytuacja go czegoś nauczy, sprawi, że wydorośleje i w końcu wróci skruszony”.

Nie zabroniłam mu odwiedzać Maciusia, synek był do ojca mimo wszystko przywiązany. I wciąż czekałam… Na co? Wierzyłam, że jeszcze będziemy mogli być razem. I tak brnęłam w tę beznadziejną sytuację, zamiast zakończyć ten chory związek definitywnie i zrobić wreszcie coś sensownego ze swoim życiem.

Mijały miesiące, potem rok, ale nic się nie zmieniało, żyliśmy w małżeństwie, a jednak osobno. Maciuś rósł, widziałam, jak bardzo potrzebuje ojca na co dzień, jak za nim tęskni. I powoli zaczęłam się zastanawiać, czy nie pozwolić Antkowi na powrót, chociażby ze względu na dobro naszego dziecka.

Zbliżały się piąte urodziny synka. To była świetna okazja, żeby Antek mógł się wykazać. Obiecał, że tego dnia przed południem weźmie małego do zoo, żebym miała czas na przygotowanie urodzinowej imprezki. Po południu miały przyjść dzieciaki z przedszkola.

– Przyjadę po niego rano, żebyś miała na wszystko więcej czasu – gdy patrzyłam na ciepły uśmiech Antka, kiedy mówił te słowa, znowu widziałam w nim chłopaka, w którym się zakochałam przed laty. – A potem, jak już goście się rozejdą, posiedzimy sobie przy winie, kupię twoje ulubione Bordeaux.

Tak bardzo się bałam, że coś się stało

Cieszyłam się jak głupia, moje serce jakby odtajało, gdy patrzyłam, jak oboje wychodzą tamtego ranka z domu. Maciek szybko się ubrał, nie grymasił przy śniadaniu. Czekając na tatę, pozwolił sobie nawet założyć czapkę, której nie lubił.

Zajęłam się przygotowaniami. Upiekłam pyszny tort, zrobiłam maleńkie kolorowe kanapeczki dla dzieciaków, ułożyłam w miskach ciasteczka i paluszki, mama ozdobiła salon balonami i serpentynami. Zaabsorbowana pracą, nie zdawałam sobie sprawy z upływu czasu.

– Powinni już chyba być z powrotem – zaniepokojona mama spojrzała na zegarek. – Czas na obiad, niedługo zaczną schodzić się goście…

Rzeczywiście, dochodziła druga, a Antka z Maćkiem ani widu, ani słychu. Gdzież oni się podziewają?! Wyjrzałam przez okno, mając nadzieję, że zobaczę tam parkujący właśnie samochód męża, ale nie.

Szybko wystukałam numer w komórce. Nic, zero sygnału. Ten idiota wyłączył telefon! I wtedy dopiero zaniepokoiłam się na poważnie.

– Jak mogłaś się zgodzić, żeby zabrał dziecko na pół dnia – dolała oliwy do ognia mama. – On zawsze był koszmarnie nieodpowiedzialny.

– I po co teraz mi to mówisz? – wykrzyknęłam zdenerwowana. – Trzeba było wcześniej. O ile pamiętam, zawsze się nim zachwycałaś.

– Cóż… W końcu przejrzałam na oczy – mruknęła pod nosem.

Ale nie czas był na sprzeczki, czułam, jak dopada mnie strach. Sama nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, różne przypuszczenia przychodziły mi do głowy, łącznie z tym, że Antek uprowadził małego.

– Zwariowałaś – ostudziła mnie mama. – A co on by z nim zrobił?

No tak, rzeczywiście. Po co Antek miałby brać sobie na głowę taki kłopot, jakim jest małe dziecko?

– A jeżeli coś się stało… – mama zaczęła panikować i chwyciła za telefon. – Ja obdzwonię pogotowie, szpitale, a ty próbuj dalej do niego…

Nie mogłam powstrzymać się od płaczu, chociaż nie docierały do nas żadne złe wieści. Zdecydowana już byłam zawiadomić policję, gdy usłyszałyśmy dzwonek domofonu przy furtce. To dwóch strażników miejskich przyprowadziło Maćka, zmarzniętego i zapłakanego.

Nie mieściło mi się to w głowie

– Co się stało?! – jęknęłam i porwałam go w ramiona.

– Znaleźliśmy go w parku, samego. Błąkał się po alejkach – odparł jeden ze strażników, patrząc na mnie surowo. – Może mi pani powiedzieć, dlaczego dziecko pozostało bez opieki?

– Chcieliśmy go zawieźć na komendę, ale mały znał swój adres, więc najpierw przyjechaliśmy tutaj – dodał drugi mężczyzna.

Rzeczywiście, Maciuś był jeszcze mały, gdy mama nauczyła go, jak się nazywa, i gdzie mieszka, żeby się nie zgubił. Jak widać, to się przydało.

I nagle coś mnie tknęło.

– Dlaczego byłeś w parku? – popatrzyłam na synka zdumiona. – Przecież mieliście jechać do zoo z tatą?

– Ale tatuś miał sprawę i nie byliśmy w zoo – mały pociągnął nosem. – Przyjechała do nas jakaś pani, ona mieszka koło parku i tata kazał mi kopać piłkę z chłopakami, i czekać na niego – tłumaczył synek. – Ale oni nie chcieli, śmiali się, że jestem za mały i nie umiem bronić gola, a potem poszli na obiad do domu – popatrzył na mnie niepewnie. – Ja też chciałem iść do domu, bo mi było zimno...

– No to się w głowie nie mieści! – glos mamy zabrzmiał jak uderzenie bata. – Żeby dziecko samo w parku zostawić na tyle godzin… Jak ten drań tutaj wróci…

Ale nie czas było o tym myśleć. Musiałam obetrzeć dziecięce łzy, umyć małego, przebrać go, porozmawiać ze strażnikami, podpisać protokół. „Jutro nadejdzie czas na załatwienie spraw, które już dawno powinny być załatwione – pomyślałam, zaciskając zęby. – Dzisiaj jest dzień urodzin Maciusia, zaraz przyjdą pierwsi goście i tylko to się teraz liczy – mój synek i jego święto”.

Wszyscy w najlepsze się bawili, gdy przed domem niespodziewanie pojawił się Antek. Nie wyglądał na zbyt trzeźwego. Nie wpuściłam go dalej niż na schody ganku, przecież nie pozwolę mu urządzać scen w domu i straszyć maluchów.

– Żebyś ty wiedziała, co ja przeżyłem… – zaczął ze swoją zwykłą emfazą, ale ja nie pozwoliłam mu dalej mówić.

– Nie chcę wiedzieć – oznajmiłam mu twardo. – Nie przychodź tu więcej. Składam pozew o rozwód i ograniczenie ci władzy rodzicielskiej.

Chciał chyba coś powiedzieć, ale cofnęłam się i zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem. Patrząc przez okno w korytarzu, jak Cuduś wolnym niepewnym krokiem idzie w stronę furtki, pomyślałam, że widocznie los tak chciał. Skoro ten facet nie potrafi zagwarantować nawet odrobiny bezpieczeństwa własnemu dziecku, jak mogłam mieć jakiekolwiek wątpliwości, co do jego osoby? Musiałam pogodzić się z faktem, że wyszłam za dużego chłopca, a ktoś taki nie nadaje się ani na męża, ani tym bardziej na ojca. Może to moja wina, bo zorientowałam się za późno...

Wzdrygnęłam się, słysząc, jak Antek trzaska furtką, jak znika nie tylko w alejce, ale i z mojego życia. Już dawno powinien był to zrobić.

Czytaj także:
„Wszystko w domu robię sama. Mąż zamiast mi pomóc, woli wyjść z kolegami, zostawić dziecko na mojej głowie”
„Narzeczony poszedł w tango z inną na wieczorze kawalerskim. Ślub odwołałam, a na podróż poślubną wzięłam przyjaciółkę”
„Mój syn był nieodpowiedzialnym gnojkiem, który porzucił dzieci. Nie mogłem go oceniać, przecież zrobiłem to samo”

Redakcja poleca

REKLAMA