„Znam Marylę pół wieku, zawsze była tylko sąsiadką. Nie mogłem uwierzyć, gdy po śmierci męża zaczęła mnie podrywać”

zakochana para fot. Adobe Stock, auremar
„Co ona z tym >>Zenusiem<<? Czy mnie aby na muszkę nie wzięła? Spojrzałem spode łba: na upartego, całkiem jeszcze do rzeczy kobitka. Pod sześćdziesiątkę miała jak ja, bo razem do podstawówki żeśmy śmigali, ale fryz zadbany, bluzeczka ze srebrną różą na, niczego sobie, biuście. Nie pamiętam za nic w świecie, żeby tak się stroiła, jak jej stary żył”.
/ 14.11.2022 13:15
zakochana para fot. Adobe Stock, auremar

Kiedyś to była taka spokojna okolica! Na szosie dzieciaki mogły w klasy czy tam w chłopka grać... Kto dziś gra w chłopka? Gnojki siedzą wpatrzone w te swoje ekraniki i o bożym świecie nie mają pojęcia. A jeszcze nie tak dawno temu jeden telefon na całą wieś wystarczał. Stał u sołtysa w pokoju gościnnym na specjalnym stoliczku, przykrytym koronkową serwetką, i jak była potrzeba, to się dzwoniło po karetkę albo po księdza, żeby umierającego pożegnał. Buty trzeba było tylko ściągnąć, bo sołtysowa o dywan bardzo dbała.

Ja tam za postępem jestem, bo dużo prościej się z tym postępem żyje, ale to, co się teraz wyprawia na świecie, to już przesada. Weźmy na ten przykład samochody. Pewnie, że fajnie się tyłek wozi, ale nie po próżnicy! Do gminy wyjechać, na zakupy do marketu albo do lekarza, to rozumiem, ale ludzie jakby zwariowali. Jeszcze do niedawna na rowerze taki śmigał, a teraz pręży się na miękkim siedzeniu w poniemieckim aucie, gaz naciska do dechy i gna, to wte, to w tamte. Sam nie wie dokąd, jak ta mucha, co po kuchni się obija i brzęczeniem do szału człowieka doprowadza.

– Głupiś, Zenek – stwierdził stary Karol, co sklep u nas prowadzi. – Ludzie chcą wypocząć i jak mają wolne, to nad morze ciągną, bo gdzie lepiej wypoczniesz, jak nie nad morzem?

Ja tam nie wiem. Nad morzem, mimo że to jakieś czterdzieści kilometrów, raptem dwa razy byłem. A jeśli chodzi o wypoczynek, to przed sklepem przysiądę z piwem i styknie.

Ta Maryla całkiem do rzeczy kobita

– A na ryby nie chodzisz? – spytał Karol, krzywo się uśmiechając.

– No chyba że chodzę, oczywista – wzruszyłem ramionami. – Jakby nie ryby, to bym z głodu chyba zdechł.

– Czyli nie lubi pan łowić?– dopytywała żona Karola.

– Się nie zastanawiałem – stwierdziłem, drapiąc się po głowie. – Chyba lubię.

– No i to już jest wypoczynek – odezwała się z kolejki wdowa po Sebastianie

Głupia ta Sebastianowa jak kura, zawsze musi wtrącić swoje trzy grosze. Nie dziw, że jej ślubny wolał pod ziemię zejść, niż słuchać takich mądrości.

– Jak wypoczynek? – skrzywiłem się. – Najpierw muszę żywca na haczyk nadziać, zarzucić toto na jezioro, ściągnąć do siebie, znowu zarzucić, a już nie wspomnę, jak szczupak się połakomi i trzeba się z kabanem siłować. Wypoczynek to chyba jest jak się leży, nie?

– A mało to razy żeście pod płotem leżeli, Turlej? – krzyknął sprzed drzwi gówniarz sąsiadów. – To już wczasy mieliście!

– I to pod gruszą – zapiszczała z uciechy jakaś baba z kąta.

Cały sklep ryknął śmiechem. Kiedyś młodzi większy szacunek mieli do starszych, jak pragnę zdrowia. A jak nie, zawsze gówniarzowi mogłeś kopa zasadzić, żeby się trochę opamiętał. Dziś do sądu by cię szczyl podał i tyle by z tego całego wychowywania było.

– I tu się mylisz, Zenuś – Sebastianowa wypięła piersi do przodu, jakby w telewizji śniadaniowej występowała. – Bo jak lubisz łowić, to już nie jest praca, tylko wypoczynek aktywny. Tak się teraz wypoczywa. Ja na ten przykład kijki sobie sprawiłam do spacerowania, bo teraz tak się spaceruje. Wypoczynek aktywny, ot co.

Jeszcze niedawno z gumowców nie wychodziła przez cały dzień, a teraz z kijami na spacery. Światowa baba!

– Ciekawym, gdzie ty tak Maryla spacerujesz? – spytałem. – Ja na asfalt to ciągnikiem się boję wyjechać, taki ruch się zrobił letnią porą.

– Kto by tam po asfalcie spacerował, Zenuś – roześmiała się nerwowo. – Wokół jeziorka sobie spaceruję, stąd wiem, że wy na rybach to i pół dnia w krzakach stoicie. Jakbyście nie lubili wędkowania, już dawno byście cisnęli tę wędkę w kąt. Ale wy macie coś, co się nazywa pasją, ot co. W telewizji słyszałam, to wiem. I jeszcze wam powiem, że to jest teraz na topie. Znaczy się, żeby mieć hobby jakieś, a nie tylko piwsko pod sklepem chlać.

Na topie? To znaczy, chyba dobrze, że taki więcej do przodu jestem, nie? Tylko co ona z tym „Zenusiem”? Czy mnie aby na muszkę nie wzięła? Spojrzałem spode łba: na upartego, całkiem jeszcze do rzeczy kobitka. Pod sześćdziesiątkę na pewno miała jak ja, bo razem do podstawówki żeśmy śmigali, ale fryz zadbany, bluzeczka ze srebrną różą na, niczego sobie, biuście. Nie pamiętam za nic w świecie, żeby tak się stroiła, jak jej stary żył.

– Przepraszam bardzo – w drzwiach stanęła jakaś nietutejsza. – Gdzie jest koniec kolejki?

– A proszę – odezwała się Karolowa zza lady. – Niech pani wchodzi, tu się nikomu nie śpieszy. Tak przylezą jak do klubu, więcej na plotki niż na zakupy.

Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco i chwilę później nieśmiało wcisnęła na początek kolejki.

– Jakiś napój chciałabym i czekoladę – zaczęła składać zamówienie.

Była góra dychę młodsza od Maryli Sebastianowej, ale gdzie tam wdowie do jej figury! Szczuplutka, opalona, włosy niby niedbale rozrzucone, ale musiała sporo zapłacić za taką fryzurę. Trochę o tym wiedziałem, bo fryzjerstwo mnie kiedyś bardzo pociągało. Nawet chciałem się szkolić w tym kierunku, ale ojciec się nie zgodził.

– A co ty, Zenuś – prasnął mnie z liścia przez łeb. – Homo niewiadomo jesteś? Poza tym, tobie żaden fach nie jest potrzebny, bo gospodarstwo będziesz po mnie miał. Byle cię czytać i pisać nauczyli.

No i tak zostałem na tym gospodarstwie sam jak palec w tyłku. Nawet baby nie zdążyłem sobie poszukać. Teraz to tylko sobie popatrzyć mogę, bo zagadać bym nie potrafił.

Miastowa zażyczyła sobie miodu

A patrzyć było na co. Kobitka w spodniach niby, ale dupka ładniutko obciśnięta, a nóżki jak u niejednej z młódek. Do tego ciemne okulary, bluzeczka na ramiączkach i, niech skonam, pod bluzeczką żadnego stanika. Cały sklep się gapił babie na cycki, a ona nic, uśmiechy tylko rozsyłała na prawo i lewo. Przed sklepem stał sobie samochód zaparkowany na poznańskich numerach, w samochodzie jakieś małolaty. Chłopa żadnego nie widać za kierownicą, więc pewnie sama prowadziła.

No, wiele się pozmieniało za mojego życia. Kiedyś kierowca to był ktoś, fachowiec, że tak powiem. Typowo męska profesja. A teraz taka lala siada za kierownicą i powozi, jakby nic innego przez całe życie nie robiła. Zamyśliłem się nad tym problemem trochę zbyt mocno, bo nie zwróciłem uwagi na to, że cały sklep, zamiast na miastową, gapi się na mnie.

– Panie Zenonie! – usłyszałem głos sklepowej. – Pani by chciała miodu swojskiego kupić. Masz pan?

Spojrzałem na sklepową, potem na miastową. Okulary przeciwsłoneczne podciągnęła na czoło i wpatrywała się we mnie, czekając na odpowiedź. Oczy miała niebieskie i wesolutkie, jak u małej dziewczynki.

– Ma pan trochę miodu do sprzedania? – spytała, uśmiechając się.

– Sam nie wiem – wzruszyłem ramionami. – Coś by się chyba znalazło.

Uważnie mnie słuchała, kiwając głową, a potem uniosła do góry brwi, jakby na coś czekała.

– No i? – spytała, czym już całkiem zbiła mnie z pantałyku.

Przecież powiedziałem, że mam, czego ona jeszcze chce?

Zenek nie jest zbyt rozgarnięty… – zaczął Karol, ale Sebastianowa nie dała mu skończyć.

– Ty za to jesteś rozgarnięty za dwóch – powiedziała. – Szkoda, że nie wtedy, jak resztę wydajesz, bo szkoda gadać.

Wyszła z kolejki i stanęła obok mnie.

Ile pani tego miodu potrzebuje? – spytała, zwracając się do miastowej.

– Wzięłabym nawet z pięć słoików – zadeklarowała przyjezdna.

– Będziesz miał tyle? – Maryla położyła mi dłoń na ramieniu, co wydało mi się całkiem miłe.

Skinąłem głową.

– No to chodźmy – zarządziła wdowa, wypychając mnie na zewnątrz, a zwracając się do kobiety, dodała: – Niech pani cofnie i podjedzie do tego domu z czerwonej cegły. My zaraz dołączymy.

Co to za dziwna gadka? Czego ona chce?

Byłem wdzięczny Maryli, że tak szybko ogarnęła sytuację, bo miałem świadomość, że robię z siebie przedstawienie. To znaczy, tylko wśród ludzi mnie takie zmieszanie nachodzi… Odkąd pamiętam tak było, pewnie dlatego kobiety mnie unikały.

– Zawsze taki małomówny byłeś, Zenek – odezwała się wdowa, kiedy tak razem szliśmy. – Nie to, co inne chłopaki. Taki tajemniczy. Sporo dziewcząt się w tobie podkochiwało w szkole, wiesz o tym?

– Chyba żeście mnie z kimś pomyliły – stwierdziłem obojętnie, ale uszy musiałem mieć czerwone, bo czułem, jak gorąco z nich na policzki ścieka.

Jakoś dziwnie się zrobiło, nie za bardzo było wiadomo, co powiedzieć. Dobrze, że akurat na moje podwórko weszliśmy, gdzie już czekała miastowa z dzieciakami.

– Ależ tu ładnie u pana – powitała nas cała w uśmiechach. – Las, jezioro i te zabudowania. Takie klimatyczne!

– Ja się nie wyznaję na tym – mruknąłem, speszony komplementami. – Tu się urodziłem, niewiele więcej widziałem, więc dla mnie to żadne rarytasy. Ot, miejsce na ziemi, ale skoro pani tak mówi…

– O tak – przytaknęła. – Niech mi pan wierzy. Często tędy nad morze przejeżdżam i nigdy nie zwróciłam uwagi, że omijam takie przepiękne okolice i pcham się na zatłoczone plaże. Może wynająłby pan nam pokój na następne wakacje? Co pan na to?

Oj, jak dla mnie akcja za szybko posuwała się naprzód. Najpierw miód, teraz pokój, a do tego jeszcze ta piekielna Maryla ze swoją dziwną gadką.

– To ja może przyniosę te słoiki z miodem – stwierdziłem i uciekłem do domu.

– Niech mi pani da swój numer telefonu – usłyszałem jak Sebastianowa zwraca się do miastowej. – Dla Zenka byłoby dobrze, gdyby odszykował dla was ten pokój. I ja o to się zatroszczę, a jak już będzie gotowe, to zadzwonię.

Dalej nie słyszałem, ale coś mi mówiło, że tracę kontrolę nad swoim życiem. Najzabawniejsze było, że wcale mnie to specjalnie nie przerażało – może w głębi duszy tęskniłem za zmianami, takimi na dobre?

Owszem, brakuje u mnie kobiecej ręki

Sprzedałem w sumie osiem słoików miodu i musiałem obiecać, że na następny rok odłożę trochę więcej.

– To do zobaczenia w przyszłe wakacje, panie Zenku – miastowa uśmiechnęła się i podała mi dłoń do uściśnięcia. – Miło było pana poznać.

Miło jej było mnie poznać? Jezu drogi! Koniec świata.

Potem, kiedy już samochód odjechał, staliśmy z Marylą na podwórku i nie za bardzo było wiadomo, co dalej.

– Masz kawę w domu? Jakąkolwiek? – spytała w końcu.

Skinąłem głową.

– No to zaprośże mnie na kawę – wlepiła mi sójkę w bok. – Do domu mi się nie śpieszy, tam nawet ust nie ma do kogo otworzyć. Więc bym posiedziała.

– Jasne, czemu nie – uznałem to za znakomity pomysł. – Ale wypijemy ją na zewnątrz, dobrze? Tę kawę. W domu mam tak nie bardzo.

– Brakuje kobiecej ręki, co?– roześmiała się beztrosko.

– Nie będę oszukiwał – kiwnąłem głową. – Brakuje.

Całkiem sympatyczna z niej była babka i dobrze się czułem w jej towarzystwie. Robię świetnego szczupaka i chciałbym ją poczęstować – może da się zaprosić? Samemu to tak zawsze na łapu capu się zje i żadnej frajdy z tego nie ma, byle kałdun napchać. Co to za życie. Nikomu w paradę przecież nie wchodzę, bo Maryla wdową jest.

Czytaj także:
„Odwiedzałem ojca w więzieniu. Wierzyłem, że jest niewinny. Do momentu, gdy dowiedziałem się, że nie jestem jego synem”
„Z miłości do córki noszę różowe buty. Wszystko po to, żeby wiedziała że jej miejsce wcale nie jest przy garach”
„Jak ostatni przegryw wprowadziłem się do rodziców po rozwodzie. Potem sąsiedzki spór o miedzę przebił Kargula i Pawlaka”

Redakcja poleca

REKLAMA