Mama była zdumiona, kiedy wpadłem do domu rozpromieniony. Od dawna nasze małe mieszkanie nie gościło prawdziwej radości. Jak powiadają, bieda to nie wstyd. Może i nie, ale na pewno ogromny problem.
– Słuchaj! – zawołałem. – Koniec naszych kłopotów!
Popatrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Z triumfalną miną położyłem na stole grubą szarą kopertę.
– Co to jest? – spytała mama.
– Zajrzyj do środka – uśmiechnąłem się.
Zajrzała i znieruchomiała, a potem podniosła na mnie osłupiałe spojrzenie.
– Skąd to masz? – przeraziła się. – Ukradłeś?!
– Nie ukradłem! – uderzyłem się w piersi. – Przysięgam! Znalazłem.
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie wierzyła, że ktoś mógłby zgubić tyle pieniędzy. Ale tak było naprawdę. Pół godziny wcześniej szedłem ulicą. Nie, nie szedłem – wlokłem się. Byłem na kolejnej rozmowie o pracę i znów usłyszałem, że nic z tego nie będzie. A to oznaczało, że następnego dnia czeka mnie harówka na czarno u miejscowego plantatora za psie pieniądze. I tak dobrze, że coś mogłem zarobić.
Tylko że za takie wynagrodzenie nie damy rady opłacić czynszu i leków dla mamy. Odkąd zostaliśmy sami po śmierci ojca, było coraz gorzej. Zabrakło nie tylko jego optymizmu, ale też emerytury. Podobno w kraju z pracą nie ma większych problemów, ale w tak zwanej Polsce B znalezienie chociaż jako tako płatnej roboty nie jest proste.
Zauważyłem tę kopertę na skraju trawnika. Gdybym szedł szybciej i nie miał wzroku wbitego w ziemię, pewnie bym ją przeoczył, podobnie jak tylu ludzi przede mną. Rzuciłem tylko okiem do środka i aż mnie zatkało. W życiu nie widziałem tylu pieniędzy! Może tylko na filmach, ale to się nie liczy. Stałem z tą kopertą i zastanawiałem się, co robić. W końcu doszedłem do wniosku, że znalezione to znalezione. Schowałem kopertę za połę kurtki i pobiegłem do domu.
Wcale się nie cieszyła
Mama jeszcze raz zajrzała do środka i znów pokręciła głową.
– Ile tego jest?
– Nie wiem – odparłem. – Przecież nie liczyłem na ulicy. Ale na pewno sporo. Wszystko chyba w euro.
– No to trzeba policzyć, synu.
Wysypała banknoty na stół, a mnie aż zakręciło się w głowie. Zaczęliśmy układać pieniądze w stosiki.
– Dwadzieścia pięć tysięcy – podsumowała mama po jakimś czasie. – Na złotówki to będzie… Boże, koło stu tysięcy! Ogromna suma.
Pewnie, że ogromna! Mogliśmy zapłacić zaległy czynsz, pospłacać pożyczki znajomym i jeszcze by zostało na dwa dobre samochody! Ale tak naprawdę nie myślałem o samochodach, tylko raczej o założeniu własnej firmy. Wprawdzie to zawsze ryzyko, ale za łatwo uzyskane pieniądze można by spróbować. Potrzebowałem na ten cel znacznie mniej, ale przecież od przybytku głowa nie rozboli.
– Cudownie, prawda? – cieszyłem się jak dziecko. – Od tej pory będziemy żyć jak ludzie…
Mówiłem coraz wolniej i ciszej, widząc minę mamy.
– Synu, przecież to zwyczajna kradzież tak sobie przywłaszczyć cudze pieniądze.
Zmroziło mnie, a ona mówiła dalej:
– Czy to by było tysiąc złotych, czy milion, ktoś to przecież zgubił. To nie nasze, rozumiesz?
– Ale ja nawet nie wiem, kto to jest! – jęknąłem. – Nikt się nie dowie, że właśnie ja to wziąłem.
– Ty będziesz wiedział – odparła. – Ja będę wiedziała… I Bóg. A jak pójdziesz do spowiedzi, co powiesz księdzu? Nic nie powiesz? Zataisz, że przywłaszczyłeś sobie cudze pieniądze? Naprawdę nie czujesz, że to grzech? Zwykła kradzież?
Zacisnąłem zęby
O tym oczywiście nie pomyślałem. Prawdę mówiąc, nie wyznałbym czegoś takiego na spowiedzi, bo nie przyszłoby mi do głowy. Aż do tej chwili.
– Mamo! – zawołałem z rozpaczą. – Przecież to dla nas ratunek!
– A ratowałbyś się z tonącego statku, spychając innych pod wodę? Skąd wiesz, na co komuś są potrzebne te pieniądze? Może mają uratować życie?
– Ale przecież ktoś to zgubił – zaprotestowałem. – Nie gubi się takiej forsy, chyba że jest się milionerem.
Westchnęła ciężko i odwróciła lekko głowę, żeby nie patrzeć na gotówkę.
– Wiesz chyba, co powinieneś zrobić.
– Wiem – odpowiedziałem ponuro.
– Przecież wyrzuty sumienia nie dałyby nam żyć. Znasz powiedzenie, że kradzione nie tuczy. A gdybyś się dowiedział, że ktoś stał się za twoją sprawą nieszczęśliwy?
Nie dyskutowałem dłużej. Z bólem serca zapakowałem banknoty do koperty. Na posterunku policji okazało się, że nie mogę mieć nawet nadziei, że właściciel się po te pieniądze nie zgłosi. Zresztą w momencie, gdy zgłosiłem ich znalezienie, i tak przestały być moje. Może dostałbym jakąś ustawową sumę w nagrodę, ale tylko tyle.
Kiedy przyszedłem z kopertą, dyżurny na dole już wiedział, o co chodzi. Chwycił za telefon i usłyszałem przez uchylone okienko, jak mówi:
– Chyba zguba się znalazła.
Po trzech minutach siedziałem naprzeciwko starszego pana w doskonale skrojonym garniturze.
– Pan znalazł pieniądze? – wykrzyknął. – To wspaniale!
Nie podzielałem jego radości. Ale co miałem robić? Kopertę odebrał ode mnie już dyżurny, a przyniósł ją policjant, który mnie zaprowadził do pokoju, w którym czekał właściciel.
– Dwadzieścia pięć tysięcy euro – powiedziałem. – Przeliczyliśmy z mamą dwa razy.
Starszy pan pokiwał głową. To były naprawdę jego pieniądze. Potrafił nawet powiedzieć, ile jest banknotów wartości dwieście, sto i pięćdziesiąt euro. Innych nie było.
– Poniósłbym dużą stratę, gdyby zginęły – powiedział, ściskając moją rękę. – Większą niż ta suma, bo jeśli jej nie wpłacę, wypadnę z dobrego interesu.
Czyli nie były potrzebne na jakąś operację i w ogóle ratowanie życia. No tak, ale nie były też przecież moje.
– Należy się panu znaleźne – zauważył policjant.
– Oczywiście, oczywiście! – powiedział mężczyzna. – Zaraz to uregulujemy.
– Nie! – zaprotestowałem ostro. – Nie chcę żadnego znaleźnego.
Spojrzeli na mnie zdziwieni. A ja przypomniałem sobie, co powiedziała mama, zanim wyszedłem.
– Powiem prawdę – rzekłem. – Kusiło mnie, żeby je zatrzymać. I może bym ich wcale nie oddał, gdyby nie moja mama. Dlatego nie powinienem brać nawet grosza. Przepraszam…
– A jednak się pan zdecydował – odparł starszy pan. – Rozumiem, że pokusa…
– Nie! – przerwałem mu. – Nie ma o czym mówić!
A potem wstałem i wyszedłem. Nikt mnie nie zatrzymywał.
A jednak mi podziękował!
Jakieś dwa tygodnie później siedzieliśmy przy obiedzie. Zapominałem już o zdarzeniu z kopertą, a mama o nim nie mówiła. Kiedy wróciłem z policji, powiedziała tylko, że zachowałem się, jak należy, i skończyliśmy temat.
– Jutro idę na rozmowę do jednej firmy – powiedziałem. – Zadzwonili, że robią nabór. Ale pewnie będzie jak zwykle.
Mama westchnęła tylko. Ona też już straciła nadzieję, że coś porządnego uda mi się znaleźć.
– Jak się nie uda, spróbuję za granicą – mruknąłem. – Musimy się jakoś odkuć.
– Nie chciałabym, żebyś wyjeżdżał – odparła. – Będę się martwić.
– A widzisz inne wyjście?
Nie odpowiedziała. Odłożyła sztućce, chociaż na talerzu zostało jeszcze sporo jedzenia. Ja też nie miałem apetytu, jadłem tylko przez rozsądek. Musiałem mieć siłę do ciężkiej pracy. Rozległ się dzwonek do drzwi. O tej porze? Spojrzałem pytająco na mamę, ale pokręciła głową.
– Jedz spokojnie – powiedziała. – Ja zobaczę, kto to.
Skubałem apatycznie kotleta mielonego, przysłuchując się rozmowie w korytarzu, ale nie rozróżniałem słów. Pewnie przyszedł znów jakiś rachunek do natychmiastowego zapłacenia.
Mam wróciła po chwili. Miała dziwną minę, chowała coś za plecami.
– Co się stało? – spytałem. – Elektrownia się upomina o zaległości?
Mama bez słowa położyła na stole plik banknotów.
– C… co to jest? – zapytałem.
– Dwadzieścia tysięcy złotych. Przyniósł to jakiś człowiek. Nie chciałam wziąć, ale po prostu mi to wcisnął i uciekł. I jest jeszcze ten liścik.
Porwałem karteczkę, na której zobaczyłem słowa: „Dziękuję za uczciwość. Interes udał się lepiej, niż przypuszczałem. Powodzenia!”. Dwadzieścia tysięcy… To dwa razy tyle, ile należałoby się znaleźnego.
– I co, spróbujemy to oddać? – zapytałem z obawą.
Niepotrzebnie się bałem. Mama stwierdziła, że to dar, a tych nie wolno oddawać, żeby nie urazić ofiarodawcy.
– Widzisz? – powiedziała. – Uczciwość popłaca. Nie darmo w przykazaniach jest „nie kradnij”. Gdybyśmy sobie przywłaszczyli tamtą kopertę, mielibyśmy wyrzuty sumienia, nie byłoby nam z tym dobrze. A tak mamy może mniej, ale uczciwie!
Uśmiechnąłem się do niej. Miałem poczucie, że od tej pory nasze sprawy potoczą się lepiej. Teraz mogę pomyśleć o rozkręceniu własnego interesu! I rzeczywiście, przez te ładnych parę lat od tamtych wydarzeń udało nam się stanąć na nogi.
Czytaj także:
„Mogłam zmieniać facetów, jak rękawiczki, a mimo to byłam sama. Do czasu, kiedy nieznajomy chłopak zaczął przysyłać mi kwiaty"
„Po rozwodzie od razu zarejestrowałam się na portalu randkowym. Poszłam na kilka spotkań i... chyba już wolę być sama”
„Po śmierci męża przeniosłam się do córki. Nie chciałam być sama na starość, ale teraz… padam na twarz ze zmęczenia"