„Po rozwodzie od razu zarejestrowałam się na portalu randkowym. Poszłam na kilka spotkań i... chyba już wolę być sama”

kobieta, która nadkuje przez internet fot. Adobe Stock, fizkes
„Wystrojona, uczesana, z nowymi paznokciami, zrobiłam sobie zdjęcia i z pomocą Agnieszki umieściłam ogłoszenia tam, gdzie się dało. O dziwo, na odpowiedź długo nie czekałam. Już po godzinie w okienku w komputerze pojawił się niejaki Patryk. Przystojny, dobrze zbudowany, były żołnierz. Spotkaliśmy się po jakimś tygodniu wymienia wiadomości”.
/ 10.09.2022 09:15
kobieta, która nadkuje przez internet fot. Adobe Stock, fizkes

– Malwina, z nami koniec – takie właśnie słowa usłyszałam któregoś pięknego dnia, kiedy przekładałam ziemniaki z garnka do miski. Właśnie mieliśmy siadać do stołu. Byliśmy sami, bo Adaś, nasz czteroletni synek, nocował u dziadków, a ja cieszyłam się, że będziemy mieli trochę czasu dla siebie.

– Co ty mówisz? – zastygłam, a łyżka z impetem walnęła o kafelki.

Koniec z nami, po prostu – powtórzył Darek, mój jakże ukochany mąż.

– Zwariowałeś? Jaki koniec? Przecież… Tak nagle? O co chodzi? – bełkotałam bez sensu.

– O to, że poznałem kogoś innego – usłyszałam. – Nie będę cię oszukiwał.

– Ale przecież jesteśmy szczęśliwi…

– Może ty, ja niekoniecznie. Cały twój świat kręci się od lat wokół dziecka, zaniedbałaś się, mnie nie zauważasz, więc czego się spodziewałaś? – podniósł głos.

– Ja… – wciąż próbowałam coś powiedzieć, chociaż i tak miałam już ściśnięte gardło, a łzy kapały na te nieszczęsne ziemniaki.

– Niestety, mleko się rozlało – wstał. – Zabieram zaraz co najpotrzebniejsze, potem wrócę po resztę. Skontaktuje się z tobą mój adwokat, ustali szczegóły. Mam nadzieję, że załatwimy to jak normalni ludzie, bez zbędnych ceregieli i awantur.

Kilka minut później, kiedy wciąż siedziałam jak sparaliżowana na krześle, usłyszałam tylko, że zamykają się drzwi wejściowe. Zostałam sama. To był chyba najgorszy wieczór w moim życiu. Klapnęłam na kanapę i do końca dnia z niej nie wstałam. Najpierw płakałam, potem chciałam dzwonić do mojej mamy, potem się wściekałam, potem znów płakałam. I tak w kółko. Wreszcie, koszmarnie zmęczona, odpłynęłam w sen.

Jak sobie bez niego poradzę?

Rano obudził mnie dzwonek do drzwi. Moi rodzice i Adaś.

– Hej, kochanie – wysiliłam się na radosny ton i przytuliłam synka. – Dobrze, że jesteś!

Tęskniłem za tobą – wtulił się we mnie. Za tatą też. Gdzie jest?

– Musiał wyjść do pracy – szepnęłam. – Chcesz coś jeść?

– Bajkę pooglądam. Dziadek ze mną, dobra? – zdecydował.

– Dobra, to lećcie – ucałowałam go, po czym spojrzałam na mamę czerwonymi od płaczu oczami.

– Co jest? – zapytała, kiedy panowie zniknęli w pokoju.

Odszedł – szepnęłam tylko, ledwo podnosząc się z podłogi.

– Chodź, zrobimy kawę – pomogła mi wstać i zaprowadziła do kuchni. – Powiesz coś więcej? – zapytała spokojnie, kiedy już miałyśmy w rękach filiżanki.

Więc powiedziałam, bo jak mogłam to ukrywać.

Co ja teraz zrobię, mamo? Jak sobie dam radę? – zapytałam na koniec.

– Przede wszystkim, pamiętaj, nie jesteś sama – odrzekła zdecydowanym głosem. – Masz nas, a my ci pomożemy, jak tylko będziemy mogli. A przede wszystkim, masz Adasia, i to dla niego warto stanąć na głowie, żeby wszystko było dobrze. Jasne?

– Nie wiem. Zawsze był Darek…

– I już go nie ma! Tak sobie wybrał, to trudno, trzeba się z tym pogodzić. Zresztą, skoro już tak, to powiem ci, że nigdy za nim nie przepadaliśmy. Zarozumialec i tyle.

– A co tata powie?

– Co powie? Jeszcze się ucieszy i będzie chciał mu przywalić za to, że skrzywdził jego ukochaną córeczkę i wnusia. Mówię ci!

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, kiedy to sobie wyobraziłam. Faktycznie mój tata niespecjalnie się krył z brakiem sympatii do zięcia, i jak tylko mógł, unikał spotkań. Ale za mnie i Adasia dałby się pokroić.

Następne dni, a właściwie tygodnie, nie były łatwe. Z jednej strony, biłam się z myślami i wciąż rozpamiętywałam nasz – były już – związek. Z drugiej strony, była praca – tą na szczęście mogłam wykonywać, nie wychodząc z domu. No i oczywiście Adaś, który ciągle pytał, gdzie jest tata. Podrzucałam go do rodziców albo oni przyjeżdżali do mnie, ale wciąż miotałam się, nie mogłam uporządkować swojego świata.

Musiał mieć wszystko pod linijkę

Któregoś dnia – chyba po pół roku tego pędzenia jak chomik w kołowrotku – wpadła do mnie przyjaciółka.

– Ojojoj! Malwa! – zakrzyknęła, gdy zobaczyła mnie w progu. – Wyglądasz… Jak nieszczęście, kochana – wzięła mnie w objęcia.

– Wiem, ale nie mam siły na nic – westchnęłam, z trudem powstrzymując łzy.

– Chodź, zrobimy kawkę i pogadamy – Aga wypchnęła mnie do kuchni. – Czas już chyba, żebyś się ogarnęła, co? – zapytała po paru minutach. – Poszedł, jesteście we dwójkę, są dziadkowie…

– Zgadza się, ale co z tego? Jestem sama…

– To faceta sobie znajdź! Im prędzej, tym lepiej. Jutro cię wyciągnę do fryzjera, kosmetyczki i na zakupy! Strzelisz sobie fajne fotki, wrzucisz na te wszystkie portale i już!

– Aha, jasne… Już widzę te kolejki! – zaśmiałam się gorzko.

– Kochana, a co ci szkodzi spróbować? – odparła Aga i mocno mnie przytuliła.

Wieczorem długo się nad tym zastanawiałam. Nie była pierwszą, która doradzała mi takie rozwiązanie, moi rodzice też to sugerowali. Ale jak to? Ja, za chwilę rozwódka z dzieckiem? Po namyśle doszłam jednak do wniosku, że może faktycznie coś w tym jest. Co mi szkodzi? Przecież nie muszę wiązać się z kimś na dobre i na złe! Wzięłam prysznic i pierwszy raz od dawna zasnęłam z uśmiechem. Raz kozie śmierć!

Wystrojona, uczesana, z nowymi paznokciami, zrobiłam sobie zdjęcia i z pomocą Agnieszki umieściłam ogłoszenia tam, gdzie się dało. O dziwo, na odpowiedź długo nie czekałam. Już po godzinie w okienku w komputerze pojawił się niejaki Patryk. Przystojny, dobrze zbudowany, były żołnierz. Spotkaliśmy się po jakimś tygodniu wymienia wiadomości. Jedna randka, druga, całkiem przyjemne wieczory. Nie ukrywam, był fajną odskocznią od codzienności. Tyle że…

Patryk, jako były wojskowy, miał paskudną cechę. Otóż wszystko musiało być poukładane pod linijkę. Kiedy zjawiał się u mnie, lustrował całe pomieszczenie.

– Znowu te pociągi na środku pokoju? – pytał z wyrzutem, kiedy się potykał o zabawki Adasia. – A miśki mogłabyś poukładać. I jeszcze ten blat utytłany…

– Jak to przy dziecku, nie da się mieć porządku – śmiałam się najpierw, ale do czasu.

Czy oni wszyscy są tacy dziwni?

Kiedy wreszcie potknął się o stos klocków leżących na dywanie, wybuchł.

– Naucz tego smarkacza, że należy dbać o porządek! Przejść nie można!

– To może sam się naucz, jak to jest mieć dziecko! – tym razem nie wytrzymałam.

Więcej nie zadzwonił, ja też nie miałam ochoty go oglądać. No sorry, ale ważniejsze było moje dziecko niż pan pedant. 

Następny był Artur. Też niby zadbany, fajny, troskliwy. Rozwiedziony, dwójka dzieci, prawnik. Nic tylko brać. W rzeczywistości Artur nie był już takim cudem świata. Spotykaliśmy się może trzy miesiące, gdy zaczął wypytywać o Adasia, a potem, kiedy go poznał, rozpoczęła się tyrada rad.

– Nie powinnaś go tak rozpieszczać – usłyszałam któregoś dnia. – Cały czas coś na tobie wymusza, hałasuje. Dziecko trzeba trzymać krótko, to ty decydujesz!

– Jasne, jasne, tylko wiesz, on ma niespełna pięć lat, nie rozumie jeszcze wielu rzeczy i…

– Daj spokój! Moi w wieku czterech lat chodzili jak na sznurku!

– Ciekawe, czy teraz też tak chodzą – warknęłam. – Chyba nie masz o tym pojęcia, skoro spędzają większość czasu z twoją byłą żoną, a ty jesteś tatusiem od święta, czyż nie?

Efekt? Uprzejme „do widzenia”. „Cóż – pomyślałam sobie. – Do trzech razy sztuka”.

Postawiłam więc na Norberta. Lekarz, w dodatku pediatra. Układało nam się dobrze wyjątkowo długo, bo aż pół roku. Tyle że doktorek stał się wyjątkowo męczący. Za każdym razem, kiedy mnie odwiedzał, zanim mnie pocałował, mierzył mi – uwaga – temperaturę. Przyglądał się bacznie Adasiowi, po czym zasypywał mnie toną terminów medycznych. Że może trzeba dziecku zrobić badania, że to oczko to trochę krzywe, te nóżki to ortopedzie trzeba pokazać, że na pewno ma za mało żelaza, bo taki blady. Rany boskie, nawet mojego ojca przy którejś wizycie usiłował osłuchać!

– Agnieszka, czy oni wszyscy są tacy dziwni? – zapytałam któregoś dnia przyjaciółkę.

– Wszyscy pewnie nie – zaśmiała się. – Mój jest w porządku, chociaż czasem też mam ochotę go zamordować. Tobie chyba przyplątują się jakieś trudne egzemplarze.

– Mam dość – westchnęłam. – Dzięki tobie się ogarnęłam, zadbałam o siebie, nie przejmuję się już Darkiem i jego nowym związkiem. Rozwód się uprawomocnił. Mam pieniądze, dach nad głową, a przede wszystkim przecudownego synka. Na razie koniec z facetami.

Tak też zrobiłam. Adaś chodzi do przedszkola, ja pracuję. Od czasu do czasu śpi u dziadków, a ja mogę wtedy poleżeć w wannie, posłuchać muzyki i obejrzeć film. Czy brakuje mi tego jedynego? Chwilami na pewno. Ale zaczynam odnajdywać szczęście w drobiazgach i cieszyć się życiem. A wieczorami wtulam się w szyjkę synka i chłonę jego zapach. „To najfajniejszy facet, z którym spałam” – uśmiecham się do siebie. Może kiedyś znajdzie się ktoś dorosły, kto mnie pokocha i nie będzie robił mi zamieszania w życiu. Teraz lepiej mi samej.

Czytaj także:
„Cierpiałam, gdy facet mojego życia odszedł, latami marzyłam, by wrócił. Zrobił to, ale wtedy byłam już żoną innego”
„Przed śmiercią mama wyznała mi pewną tajemnicę. To sprawiło, że spojrzałam na swojego ojca całkiem innymi oczyma”
„Siostra się obraziła, bo nie dałam jej córce pieniędzy na dom. Myśli, że jak mieszkam za granicą, to śpię na kasie?”

Redakcja poleca

REKLAMA