Dzień był piękny, słońce grzało od rana, już przed jedenastą słupek rtęci w moim termometrze za oknem wdrapał się w okolice 30 stopni. Nijak nie mogłam się skupić na materiałach do pracy licencjackiej. Przez okno widziałam piękne błękitne niebo i łagodne fale, dlatego nie zastanawiałam się długo i chociaż miałam jeszcze sporo poprawek do wprowadzenia, bez wyrzutów sumienia wyłączyłam komputer i z zapakowanym koszykiem ruszyłam nad morze. Nie zamierzałam być tam długo, chciałam tylko złapać trochę słońca, może zjeść smażoną rybkę u znajomego rybaka… Nie wyglądało na to, że coś stanie moim planom na przeszkodzie, choć jak na końcówkę czerwca, czyli jeszcze nie pełnię sezonu, plaża była wyjątkowo tłoczna.
Udało mi się znaleźć skrawek wolnego piasku
Położyłam się na kocu i wyciągnęłam książkę, którą zamierzałam przeczytać od dobrych kilku miesięcy, na uszy założyłam słuchawki i oddałam się słodkiemu nieróbstwu. Jestem szczęściarą, że mieszkam nad morzem, naprawdę. Po jakimś czasie poszłam na obiad do smażalni ryb. Do domu wracałam brzegiem morza, brodząc w wodzie. W jednej ręce niosłam klapki, w drugiej koszyk, kiedy poczułam, że coś wbija mi się w nogę. Głupstwo, bo tylko kawałek muszelki, ale musiałam przystanąć i obejrzeć stopę. W tym samym momencie ktoś złapał mnie za bluzkę i pociągnął. Spojrzałam w dół – to była mała, może pięcioletnia dziewczynka w koszulce i majteczkach.
– Mamusiu, mamusiu, zobacz jakie mam muszelki! – powiedziała z przejęciem i zadarła głowę, zabawnie mrużąc oczy w nisko wiszącym słońcu; najwyraźniej się pomyliła.
Rozejrzałam się. Wokół było tłoczno, lecz nie dostrzegłam nigdzie kobiety, która mogłaby być matką małej.
– Zgubiłaś się? – zapytałam, przychylając się do niej. – Poszukamy razem twojej mamy?
Ktoś przebiegł obok, potrącił nas, cofnęłyśmy się krok w tył. I wtedy dziewczynka się rozpłakała.
– Nic się nie stało, kochanie, zaraz poszukamy twojej mamusi – zapewniłam ją nieco drżącym głosem, bo nigdy nie miałam za dużo do czynienia z dziećmi, i nie do końca wiedziałam, jak uspokoić małe dziecko.
Szybko ściągnęłam z nadgarstka bransoletkę z koralików i pokazałam ją dziewczynce.
– Chcesz, to ci ją dam – zaproponowałam w desperacji. – Tylko przestań płakać, proszę.
Dar nie został przyjęty z wdzięcznością
Mała nawet na mnie nie spojrzała. Co więcej, zaczęła płakać jeszcze głośniej, pocierając oczy piąstkami. Przechodzący ludzie już zaczęli krzywo na mnie patrzeć.
– Tak to jest, jak dzieci mają dzieci – mruknął brzuchaty pan w kąpielówkach. – Potem nawet nie umieją wychować bachorów!
– Może głowa córeczkę od słońca boli – wtrąciła się pani z leżaka.
– To nie moje dziecko – próbowałam się tłumaczyć. – Właściwie to chyba się zgubiło…
Na wieść o tym, że trzeba będzie pomóc, wszyscy jakoś stracili ochotę do dobrych rad i wokół mnie naraz zrobiło się pusto. Dziecko nie przestawało zawodzić, a ja gorączkowo zastanawiałam się, co robić. Czy zadzwonić na policję, czy stać w tym samym miejscu, żeby matka dziewczynki mogła nas znaleźć, czy (taka myśl też się pojawiła) zostawić małą i zwiewać. Doszłam do wniosku, że jednak pierwsza opcja jest najlepsza. Wzięłam więc dziewczynkę za rękę, bo przypomniałam sobie, że niedaleko plaży jest posterunek policji.
– A pani gdzie się wybiera? – ryknęła na mnie nagle jakaś kobieta.
Po tym, jak mała podbiegła do niej i chwyciła ją za nogi, zrozumiałam, że to znalazła się zagubiona matka.
– No, nareszcie pani jest – odetchnęłam z ulgą. – Pani córka płakała, a ja nie wiedziałam, gdzie pani szukać…
– To, że płacze, to ja widzę! – wrzasnęła kobieta. – Pytanie dlaczego? Odwróciłam się na sekundę, a jej nie było! I nagle znajduje się przy tobie!
– Podeszła pokazać mi muszelki – wytłumaczyłam się słabo. – Musiała pomylić mnie z panią.
– To dlaczego ciągle płacze?!
Dziewczynka nie przystawała zawodzić
– Może jej coś zrobiłaś?!
Ta matka wyglądała jak prawdziwa lwica, gotowa bronić swego potomstwa za wszelką cenę, więc postanowiłam się wycofać.
– Dobrze, że wszystko się wyjaśniło – uśmiechnęłam się z trudem, chwytając swój koszyk.
– A ty gdzie?! – wrzasnęła jej matka. – Dziecko mi chciałaś porwać, ja na policję dzwonię!
Tłumek, który od paru minut przysłuchiwał się naszej rozmowie, momentalnie zgęstniał. Nie miałam się nawet już jak wycofać.
– A pewnie – kiwali ludzie głowami, choć dopiero przed chwilą nadeszli i nie wiedzieli, o co w tym wszystkim chodziło. – Mało się słyszy takich historii, jak dzieci w supermarkecie porywają! Teraz to wszędzie trzeba mieć oczy dookoła głowy.
Sytuacja była tak absurdalna, że mało nie parsknęłam śmiechem. Ta baba uznała mnie za porywaczkę dzieci!
– Ramonka nigdy się tak nie zachowywała – przysięgała teraz. – Nie mogę jej uspokoić!
– Może wstrzyknęła jej jakieś narkotyki – podsunęła jedna z pań z otaczającego nas tłumku.
Matka rzuciła się szukać śladu jakiegoś ukłucia na rękach dziewczynki.
– O jest, jest! Zobaczcie! – wykrzyknęła, pokazując wszystkim mały czerwony punkcik.
– To chyba od ugryzienia komara… – zauważyłam.
– O, policja! – wrzasnął ktoś, pokazując na zbliżający się patrol pieszy.
Policjanci natychmiast zostali wprowadzeni w szczegóły sprawy. Ten starszy podrapał się po głowie. Widać sprawy kidnaperstwa przekraczały jego kompetencje.
– Może nam pani pokaże swoją torebkę – zaproponował, próbując sprostać zadaniu.
Nie protestowałam, bo i nie miałam nic do ukrycia. To jednak nie przekonało rozemocjonowanego tłumku.
– Na pewno wyrzuciła strzykawkę do morza! – stwierdził ktoś.
– Właściwie nic się nie stało… – zaczął mówić ten młodszy policjant.
– Ale mogło! – wtrąciła się mama Ramonki (co to za imię?). – Gdybym się w porę nie zorientowała, na pewno sprzedaliby mi córkę do adopcji albo i jeszcze coś gorszego! A potem mówi się, że policja nie odpowiada na sygnały od społeczeństwa!
Policjanci zawahali się
– W takim razie chyba będziemy musieli zabrać panie na komisariat… – zaproponował ten młodszy.
– A może najpierw zapytamy dziewczynkę, co ją tak przestraszyło? – powiedział starszy.
Rzeczywiście, przez ten czas mała się uspokoiła, i siedziała u mamy na rękach spokojna, patrząc z zainteresowaniem na całą sytuację. Widać, że policjant miał swoje dzieci, bo miło do niej zagadał i dziewczynka od razu się rozpromieniła.
– Powiedz mi, czemu tak płakałaś? – zapytał. – Ktoś ci dokuczył?
– Niee… – odparła dziewczynka. – Taki chłopczyk, co przechodził, sypnął mi piaskiem w oczka i bolało!
Opadła mi szczęka, kobiecie zrobiło się chyba głupio, a policjanci z trudem powstrzymywali uśmiech.
– Na przyszłość radziłbym pani lepiej pilnować dziecka – powiedział starszy z nich i ruszyli dalej.
Matka Ramonki wybąkała jakieś przeprosiny, ale ja już nie słuchałam. Chwyciłam swoje rzeczy i uciekłam do domu, nie rozglądając się, żeby przypadkiem nie dojrzeć jakiegoś zagubionego dziecka. Zresztą do dziś unikam takich sytuacji i… tłumów.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”