Po rozstaniu z Maćkiem przyrzekłam, że nigdy więcej nie popełnię tego błędu. W czasie czterech wspólnych lat wychowałam sobie wygodnisia, który sam nie potrafi ugotować obiadu, nie zrobi zakupów bez wręczonej mu listy ani nie wezwie fachowca, gdy w łazience cieknie woda. Wszystko trzeba robić i planować za niego!
Miałam u boku nie partnera, ale bezradne dziecko
Chociaż rozstaliśmy się z zupełnie innego powodu, kiedy już to odchorowałam i wypłakałam – odżyłam. Nareszcie nie musiałam po nikim sprzątać, pamiętać o jego wizytach u dentysty, dopraszać się o obranie ziemniaków, a po każdej drobnej pracy wysłuchiwać: „Czy jesteś zadowolona? Czy dobrze ci pomogłem?”. Tak jakby on w tym domu nie mieszkał! Jak ja mogłam do czegoś takiego dopuścić? Nigdy więcej!
– Nigdy więcej – powtórzyłam mojej przyjaciółce Agacie, gdy spotkałyśmy się pewnego wieczora na damskich pogaduszkach. – Nigdy więcej nie dopuszczę, żeby facet nie czuł, że to też jego dom i obowiązki. To już nie te czasy, kiedy on zarabiał, a ona czekała z obiadem. Skoro mamy równouprawnienie i ja muszę chodzić do pracy, niech on tak samo pracuje w domu!
I taki właśnie plan wprowadziłam w życie, kiedy poznałam Jarka. Żeby nie było wątpliwości co do moich intencji – w końcu wielu facetów prace domowe uważa za babskie i uwłaczające ich godności – już na pierwszej randce wypaliłam:
– Dla mnie najważniejsze w związku są szacunek i równouprawnienie. Nie ma mowy, żebym codziennie gotowała obiadki i sama zajmowała się sprzątaniem.
Bałam się, jak on zareaguje, w końcu kilku facetów już tym wystraszyłam, ale Jarek spojrzał na mnie z uznaniem.
– To się rozumie samo przez się. Nie chciałbym mieć kobiety, która realizuje się tylko przy garach. Ani sam nie chciałbym być facetem leżącym na kanapie wtedy, kiedy moja ukochana rozwiesza pranie.
Koleżanki, które przychodziły do nas w odwiedziny, piały z zachwytu
Słuchałam jak zaczarowana. Kiedy mój chłopak zapewniał, że będzie zmywał, sprzątał łazienkę i planował obiady, poczułam się, jakby strzelił we mnie piorun. „Jarosławie, i nie opuszczę cię aż do śmierci!” – deklarowałam we śnie tej nocy. Chyba miałam nosa co do tej znajomości; mieliśmy takie same poglądy i pasje i szybko zdecydowaliśmy, że chcemy mieszkać razem. Zanim się do niego wprowadziłam, na wszelki wypadek zapisałam sobie na karteczce, którą schowałam do portfela, czego nie robić i co od początku powinien robić on.
Nie myj po nim wanny. Nie przypominaj, żeby zmienił koszulkę. Nie chowaj ubrań do szafy. Jak zapomni zrobić zakupy, nie biegnij do sklepu ani nie przeszukuj lodówki, kombinując, co by tu ugotować. Najwyżej będzie głodny, a jak zapomni tak kilka razy, to w końcu się nauczy. Jeśli rano zapyta cię, gdzie jest jego czysta koszula, zamiast przetrząsać szafę odpowiedz: „Nie wiem”. Nie daj się wziąć na litość ani nie odpuszczaj – bądź twarda. Brzmiało to prawie jak jakieś przykazania, których powinnam nauczyć się na pamięć, ale okazało się… niepotrzebne.
Otóż Jarka nie trzeba było niczego uczyć ani o niczym przypominać, bo robił to sam z siebie. Koleżanki, które przychodziły nas odwiedzić, piały z zachwytu:
– Masz w domu prawdziwy skarb. Tylko go nie zgub – powtarzały.
Moja siostra zaniemówiła, gdy zjadła podaną przez Jarka kolację – oczywiście wcześniej sam nakrył do stołu, co szwagier skomentował głupkowatym komentarzem, że mam służącego, ale mój nie reagował. Tego wieczoru była zupa cebulowa i pieczony pstrąg oraz jakaś egzotyczna sałatka.
– Smakują jak w najlepszej restauracji – stwierdził w końcu z uznaniem szwagier.
Odpowiedź na pytanie, gdzie je zamówiliśmy, sprawiła, że opadła mu szczęka.
– To ja je przyrządziłem – wyznał skromnie mój chłopak. A potem patrząc na mnie, dodał: – Ale bez pomocy Madzi nie dałbym rady. Nikt nie kroi cebuli tak ja ona.
O nieba – mojej pomocy! Poczułam się jak facet w staromodnym związku oczekujący pochwał za to, że wytarł po sobie podłogę w łazience. Tymczasem Jarek przez kolejne dni i tygodnie zbierał punkty u przyjaciółek i rodziny. Nawet gdy pojechaliśmy odwiedzić moich rodziców, nie zasiadł przy stole ani przed telewizorem, tylko natychmiast poszedł za mamą do kuchni zapytać, w czym może pomóc, a wygoniony – po obiedzie nieproszony pozbierał i pozmywał talerze.
– Córeczko, teraz mogę ci to powiedzieć. Na początku nie byłam przekonana do tego, że masz nowego chłopaka, zwłaszcza po tamtym, który napsuł ci tyle nerwów. Ale myliłam się – lepszego nie znajdziesz!
Moja mama rozpływała się w „ochach” i „achach”
Jarek, oprócz tego, że pomocny, był duszą towarzystwa i zabawiał rodzinę przez całe popołudnie. Dlatego kiedy następnego dnia w słuchawce usłyszałam głos mamy, byłam pewna, że znowu chce wygłosić jakiś kolejny komplement na temat mojego chłopaka. Ale ona oskarżycielsko oświadczyła:
– A właściwie dlaczego nie jesteście jeszcze zaręczeni? Lepszego chłopaka nie znajdziesz, nie stawiaj mu za dużo wymagań i nie zwlekaj, bo zostaniesz z niczym.
Wymamrotałam jakieś głupie usprawiedliwienie, ale prawda była taka, że się nie zaręczyliśmy bo… Jarek nigdy o tym nie wspomniał.
– On nie ma w sobie za grosz romantyzmu. Nie zabiera mnie na randki, nie planuje niespodzianek ani żadnych nietypowych wyjazdów, jak kiedyś Maciek. No wiesz, nie robi niczego, co powinien robić chłopak, żeby sprawić przyjemności dziewczynie – poskarżyłam się przy najbliższej okazji mojej przyjaciółce Ewie.
Miała akurat chwilę, bo mąż zabrał dzieciaki na spacer. Ich mieszkanie przypominało pobojowisko, Ewa z podkrążonymi oczami jak robot zbierała, myła, układała…
– Ech, Magda, tobie to nigdy nie dogodzisz – przerwała nagle mój monolog. – Tamten nie pomagał, a ten jest za mało romantyczny. O, mój za to jest bardzo romantyczny. Wczoraj jak uśpiliśmy dzieci, zrobił nam na tarasie wieczór przy świecach. Wosku nie mogę zmyć do dzisiaj, a w firance została dziura od ognia.
Chyba się nie przesłyszałam. Wyraźnie powiedział o mnie: narzeczona!
Fakt, mąż mojej przyjaciółki nie przydawał się za bardzo w domu, nie chciałabym znowu mieć takiego faceta. Ale potrafił zorganizować w tajemnicy opiekunkę do dzieci i zabrać żonę na romantyczną kolację. Jak ja marzyłam o takich niespodziankach!
– Mój Jarek nigdy by czegoś takiego nie zrobił – westchnęłam.
– To może ty zaproś jego. Chciałaś równouprawnienia, to je masz. Też możesz się wykazać – odcięła się Ewa.
Ona chyba zwariowała od nadmiaru siedzenia z dziećmi w domu. Przecież kobiecie nie wypada zabiegać o drugą połówkę.
– A myślisz, że kiedyś facetowi wypadało sprzątać i gotować? To przecież były sprawy kobiece – Ewa była nieprzejednana. – Kochana, to nie XIX wiek, kobiety są pilotami samolotów. Sama zaproś Jarka na randkę!
W sumie, czemu nie? W tajemnicy zarezerwowałam stolik w przytulnej restauracji i w sobotę oznajmiłam mojemu ukochanemu, że porywam go na wieczór. Spędziliśmy go cudownie! Kiedy po godzinach pełnych wrażeń obudziłam się w niedzielę koło południa, Jarek podawał mi do łóżka śniadanie, szepcząc czule, że nie spodziewał się, że znajdzie narzeczoną, którą stać na takie gesty.
O rany, czy ja się nie przesłyszałam? Wyraźnie powiedział o mnie: narzeczona! Chyba muszę kuć żelazo póki gorące. Skoro tak się kochamy i pasujemy do siebie, a jemu nie wychodzi okazywanie uczuć i romantyzm, to… może powinnam oświadczyć mu się sama? Tylko co ja zrobię z pierścionkiem? Wiem – sprawię mu jakiś męski sygnet! A wymarzony pierścionek zaręczynowy z perełką kupię sobie sama, najwyżej poproszę, żeby się do niego dołożył. W końcu mamy równouprawnienie.
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć