Widziałam kiedyś filmik w internecie: trzydziestokilkuletni mężczyzna prowadzi auto. Nuda, zmęczenie, nic się nie dzieje… Nagle hamuje na poboczu wiejskiej drogi, wysiada, obsypuje samochód piachem, zanurza dłonie w kałuży, rozsmarowuje sobie błoto na twarzy. Brunatna maź spływa mu na koszulę. Wyjmuje z kieszeni telefon komórkowy.
Włącza aparat, jednym ramieniem opiera się o otwarte drzwi, drugą rękę wyciąga przed siebie, uśmiecha się i pstryka odpowiednio skadrowane zdjęcie. Poprawia kolory w specjalnym programie i wrzuca fotkę na Facebooka. W podpisie pozdrawia znajomych z egzotycznej wyprawy po azjatyckich bezdrożach. Tak wygląda facebookowa rzeczywistość wielu osób – ma niewiele wspólnego z prawdą. Udają kogoś, kim nie są, chowają się za ustawianymi zdjęciami, kryją pod retuszem i sztucznym uśmiechem swoje problemy oraz słabości. Czasami pozwalam sobie wobec nich na uszczypliwy, zaczepny komentarz.
Jak w przypadku Julki
Mojej dawnej znajomej z kursu rosyjskiego. Wymieniałyśmy się notatkami, napisałyśmy razem pracę zaliczeniową. Po zakończeniu kursu spotkałyśmy się ze dwa razy, ale szybko zabrakło nam tematów do rozmowy. Nie usunęłam jej ze znajomych, bo wydawała mi się melancholijna, samokrytyczna. Może sprawiłabym jej tym przykrość? Julka przodowała w publikowaniu złotych myśli. Umieszczała na swoim profilu inspirujące teksty.
Twierdziła, że kieruje się nimi w życiu i radziła innym, by robili to samo. Jeszcze te zdjęcia! Życiowe sentencje umieszczała na tle wschodzącego słońca (w dżdżysty dzień), górskiej łąki (choć mieszkała w Łodzi) albo odsłoniętych nóg na plaży (w lutym). To było wręcz niewiarygodnie sztuczne. Niby wszystko piękne, ale gdzie w tym raju prawdziwy człowiek? Pewnego razu nie wytrzymałam i napisałam pod zdaniem: „Co nas nie zabije, to nas wzmocni”: „A jak ci mija zwykły dzień?”. Zanim pomyślałam, nacisnęłam enter.
Komentarz, pierwszy i jedyny, wyświetlił się pod zdjęciem. O rany! Momentalnie poczułam się podle. „Jak mogłam? Co we mnie wstąpiło? Kim jestem, żeby z niej drwić?”. Już miałam usunąć wpis, kiedy w rogu ekranu wyskoczyło okno czatu. Zamarłam. Julka. No to się doigrałam. Drżącymi palcami otworzyłam czat. „Dziękuję za komentarz”, napisała. „Zrozumiałam aluzję, ale w sumie fajnie, że w ogóle ktoś się do mnie odezwał. Właśnie piję kawę. A co u ciebie?”. Całkowicie zbiła mnie z tropu. „O co jej chodzi?” – myślałam gorączkowo.
Wczytywałam się w jej słowa, szukając ukrytego sensu. Aż wreszcie do mnie dotarło: z jednej strony wydumane teksty, z drugiej – błyskawiczna reakcja. Zachowanie Julki na Facebooku wyglądało na próbę zwrócenia na siebie uwagi. A może było czymś więcej?
Wołaniem o pomoc?
Odruchowo zamknęłam okno czatu i wylogowałam się z portalu. „Nie powinnam. A jeśli Julka ma jakiegoś doła? Nieźle się wpakowałam! Przecież w takiej sytuacji moje milczenie może tylko pogorszyć sprawę. No ale co mam jej powiedzieć? Nie nadaję się na pocieszyciela, nie udźwignę tego” – powtarzałam sobie, próbując usprawiedliwić swoje tchórzostwo.
Starałam się zapomnieć o Julce i nie myśleć o tym, czego mogła ode mnie oczekiwać, ale nie potrafiłam wyrzucić jej z głowy. Kiedy wieczorem znów się zalogowałam na Facebooku, czekała na mnie nowa wiadomość: „?”. Nic więcej. Zwykły znak zapytania. Tylko. Tym razem musiałam zareagować. Zaczęłam od prostego: „U mnie dobrze. Co ostatnio porabiasz?”. Spodziewałam się potoku gorzkich słów, ale ona, wbrew moim przewidywaniom, odpisała coś zdawkowego. Więc pytałam dalej, a ona odpowiadała półsłówkami albo zmieniała temat. Musiałam wyciągać z niej niemal siłą każdą informację. Wyraźnie nie chciała się dzielić swoimi sekretami.
To po co w ogóle się odezwała? Czułam się jak prokurator na przesłuchaniu. Po półgodzinnej rozmowie byłam jak dętka. „Już późno”, napisałam. „Muszę lecieć”. Julka nie próbowała mnie zatrzymać. Poprosiła o e-mail, żeby wysłać mi zdjęcia z jakiegoś starego wypadu za miasto. Kompletnie o nim zapomniałam. Jakie było moje zdziwienie, gdy następnego dnia znalazłam w skrzynce mailowej bardzo długi list zamiast zdjęć.
Julka pisała o poważnych problemach. O tym, co wydarzyło się w jej życiu w ciągu ostatnich dwóch lat. Tragedia goniła tragedię. Choroba i śmierć matki, zdrada i odejście chłopaka. Wspominała o terapii, która nie dała efektów. Nie skarżyła się, momentami nawet dowcipkowała. Myślę, że chciała ukryć przede mną prawdziwe uczucia. Jednak ja w każdym słowie widziałam smutek i rezygnację. W liście nie pojawiła się ani jedna wzmianka o tym, jakie ma plany na przyszłość, czego oczekuje od życia. W pierwszym odruchu zdziwiła mnie jej szczerość, nawet nieco zażenowała, zwłaszcza biorąc pod uwagę wcześniejsze uniki. Ale uświadomiłam sobie, że Julka po prostu musiała sobie wszystko przetrawić.
Zastanowić się, czy może mi zaufać. Albo po prostu nie chciała rozmawiać „na żywo”. Jednak otworzyła się przede mną i musiałam coś z tym zrobić. Zaproponowałam spotkanie. „Wpadnij do mnie”, napisałam na czacie. „Zrobię kolację, wypijemy winko. Mam wolną kanapę, możesz zostać na noc”. Liczyłam się z odmową i faktycznie Julka wykręciła się nawałem pracy. Była tłumaczką angielskiego i wszyscy klienci akurat teraz pilnie potrzebowali tłumaczeń.
Nie uwierzyłam, ale postanowiłam się nie zrażać
Wciąż do niej zagadywałam, próbując namówić Julkę na spotkanie. Daremnie. Jako kobieta zadaniowa, człowiek czynu, nie zamierzałam ustąpić, i pewnego piątkowego wieczoru po prostu stanęłam u jej drzwi z winem i sałatką. Nie miała wizjera, więc mnie nie widziała. Słuchała głośnej muzyki, toteż nie mogła udać, że nie ma jej w domu. Julka, która mi otworzyła, różniła się od tej, którą zapamiętałam z kursu.
Zaniedbana cera, nieumyte włosy, spodnie wypchane na kolanach. Jednak tym, co mnie najbardziej uderzyło, były jej zapadnięte policzki. Wychudzona twarz ze spuchniętymi, zaczerwienionymi oczami. Odstawiłam torbę na podłogę i niewiele myśląc, z całej siły ją przytuliłam. Objęłam ramionami mocno, żeby nie wyrwała się z uścisku. Nie zrobiła tego. Najpierw usłyszałam ciche pociągnięcie nosem, potem jej ciałem targnął spazm, aż wreszcie poczułam na karku gorące łzy. Zamknęłam kopniakiem drzwi. Julka płakała, a ja głaskałam ją po plecach. Uspokoiła się po dobrym kwadransie.
– Już w porządku? – spytałam, posyłając jej ciepły uśmiech.
Skinęła głową.
– To może od razu otworzę wino.
Roześmiała się. Skończyło się na tym, że spędziłam u niej noc. Rozmawiałyśmy o rzeczach ważnych i błahych, smutnych i wesołych. Śmiałyśmy się i płakałyśmy. Nasza znajomość odżyła, choć chyba powinnam powiedzieć, że dopiero wtedy tak naprawdę się zaczęła. Spotykamy się i rozmawiamy do dziś. U mnie albo u niej. Zaczęłyśmy razem „bywać na mieście”. Nie wiem, czy dzięki mnie Julka wyszła z dołka. To nie jest takie proste, jak się niektórym wydaje.
Moim zdaniem powinna zasięgnąć pomocy specjalisty i może kiedyś uda mi się ją do tego namówić. Tymczasem cieszy mnie myśl, że moje starania są czymś w rodzaju kropel drążących skałę. Julka wychodzi z domu, dba o wygląd, zapisała się na siłownię. Opowiada, jak minął jej dzień, co będzie robić jutro. A Facebook? Już na nim nie udaje kogoś innego, nie ukrywa się za nierealnymi wyobrażeniami. Jeśli zamieszcza jakieś zdjęcia, są to na przykład fotografie z naszych wspólnych spacerów. Zapisy zwyczajnych chwil. Prawdziwych.
Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”