Prawie już straciłam nadzieję, że w końcu wyprowadzimy się na wieś. Marzyliśmy z mężem o małym domku otoczonym zielenią, ale zawsze były ważniejsze sprawy. Więc kiedy dzieci dorosły i zostaliśmy sami, wiejska chałupa po babci spadła nam jak z nieba. Działka zlokalizowana była niedaleko miasta, w pięknej okolicy. „To będzie nasz azyl” – pomyślałam. Postępowanie spadkowe zakończyła się szybko, bo mąż jest jedynakiem.
– No to teraz remont – zarządziłam.
– Tak, nie ma co czekać, tylko zakasać rękawy i brać się do roboty.
Naszej radości nie podzielała mama:
– Domu wam się zachciało na stare lata! – prychnęła z pogardą na wieść o tym, że przenosimy się na wieś.
– Nie lepiej zostać w bloku? Ciepło, miło i przytulnie. Nie trzeba w piecu palić, trawy kosić…
– Przecież to sama przyjemność… – uśmiechnęłam się. – Zresztą już rozpoczęliśmy prace remontowe.
– Po co wam ta zawierucha? Remonty, ech… – machnęła ręką.
No właśnie – remonty
Najwyraźniej źle wszystko policzyliśmy, bo po trzech miesiącach skończyły nam się pieniądze. I tu zaczęły się schody. Niby oboje pracujemy, dzieci są już na swoim, a jednak funduszy wciąż brak. Wydaliśmy wszystkie oszczędności.
O sprzedaży mieszkania nie było mowy, bo chcieliśmy je zostawić dla dzieci. Wpadłam więc na pomysł, żeby wziąć kredyt. Sławek protestował.
– Może poradzimy sobie bez zadłużania… – powiedział. – Przecież się nie pali, można zwolnić tempo.
– Chyba żartujesz! – prychnęłam. – Wiesz dobrze, jak pragnę tego domu, to spełnienie moich marzeń. Myślałam, że twoich również…
– Jasne, ale nic na siłę. Nie ma sensu brać kredytu w naszym wieku. Chcesz go spłacać do końca życia?
Mąż obiecał mi, że znajdzie inny sposób. Nie byłam zadowolona, bo chciałam przeprowadzić się jak najszybciej. Z radością przeglądałam katalogi salonów meblowych. Szukałam paneli, żyrandoli i kinkietów, podczas gdy Sławek ciężko pracował.
Naciskałam na męża coraz bardziej
Nigdy nie sądziłam, że remont domu może pochłonąć tyle pieniędzy i wysiłku. Sławek od miesięcy zaharowywał się na śmierć. Każdą wolną chwilę spędzał w pracy, brał każde zlecenie, byle tylko przyśpieszyć prace remontowe. A od razu po robocie jeździł na wieś, żeby pomagać robotnikom. Czasem nawet nie wracał do domu na noc, bo mu się nie opłacało.
W pewnym momencie trochę nas to przerosło. Okazało się, że poza wymianą okien i zerwaniem podłogi, trzeba jeszcze położyć nowy dach. A to słono kosztowało. Oprócz tego musieliśmy naprawić instalację i zmodernizować kuchnię. Naciskałam na niego coraz bardziej. Nie mogłam doczekać się wyprowadzki. Widziałam, że jest zmęczony, ale przecież nie robił tego tylko dla mnie. W końcu to miała być nasza wspólna przystań.
Pewnego dnia, wracając z zakupów natknęłam się na naszą sąsiadkę z parteru, Sławek był akurat na działce.
– A co to? Sama pani takie ciężkie siatki dźwiga? – zapytała.
– Mąż nie ma czasu – odpowiedziałam szybko, bo chciałam ją zbyć.
– No… późno wraca ostatnio. A i wychudł jakoś… Dorabia po godzinach? – dopytywała.
„Wścibska baba – pomyślałam. – Taką to wszystko obchodzi. Nawet zauważy, że ktoś schudł. Może i mąż schudł, ale to mu się akurat przyda. Na co mu mięsień piwny?”.
Ledwo doniosłam siatki na górę. Gdy otwierałam drzwi, zadzwonił telefon. Odebrałam, a w słuchawce usłyszałam obcy męski głos, który poinformował mnie, że mąż trafił do szpitala.
Nogi się pode mną ugięły.
– Zaraz tam będę… – wydukałam, chwytając torbę i klucze od domu.
Chwilę później złapałam taksówkę
Tysiące myśli kłębiło mi się w głowie. „Boże, to niemożliwe… Dlaczego? Co się stało? Przecież Sławek to okaz zdrowia” – denerwowałam się. Weszłam na oddział, a pielęgniarka uprzedziła mnie, że wizyta ma być krótka, bo Sławek musi odpoczywać. Zasłabł z powodu przepracowania, a do tego doszły kłopoty sercowe.
Gdy go zobaczyłam, łzy stanęły mi w oczach. Leżał blady jak ściana, a wokół niego pełno było jakichś dziwnych urządzeń. Dotknęłam delikatnie jego dłoni, a on otworzył oczy. Chciał coś powiedzieć, ale zakryłam mu palcem usta, a potem rozpłakałam się jak dziecko. Pielęgniarka kazała mi opuścić salę. Byłam przerażona.
Długo stałam jeszcze na szpitalnym korytarzu. Jak mogłam być tak bezmyślna i głupia? Przez moje widzimisię mój mąż wylądował w szpitalu. Miałam ogromne wyrzuty sumienia. Ja chciałam mieć dom, a on przez to mógł stracić zdrowie, a nawet życie.
„Po co mi to wszystko bez Sławka? – myślałam. – Na co mi te podłogi, meble i żyrandole? Do czego mi się tak spieszyło? Przecież dom to nie ściany, meble i podłogi. Dom to kochający się ludzie, bardzo sobie bliscy. To my…”.
W jednej chwili podjęłam decyzję. Przerywamy remont i dopiero, gdy uskładamy pieniądze, ruszymy dalej z budową. Nic na siłę, a już na pewno nie kosztem zdrowia…
Czytaj także:
„Córka długo starała się o dziecko, lecz los nie był dla niej łaskawy. Gdy w końcu się udało, nadszedł kolejny cios”
„Spakowałam córę i uciekłam od męża i teściowej. Wole mieszkać w zatęchłej klitce, niż dać się traktować jak nieudacznika”
„Zaszłam w nastoletnią ciążę i oddałam syna do adopcji. Dziś podarowałam mu ogromny spadek, może kasą odkupię swoje winy”