„Córka długo starała się o dziecko, lecz los nie był dla niej łaskawy. Gdy w końcu się udało, nadszedł kolejny cios”

matka pociesza córkę fot. Adobe Stock, fizkes
„Poprosiłam, żeby zadzwoniła po badaniach, bo denerwowałam się za każdym razem, kiedy szła na wizytę. Normalnie odzywała się od razu i opowiadała rozemocjonowana o wszystkim, czego się dowiedziała. Tym razem długo milczała. >>Może po prostu była kolejka do lekarza<< – starałam się uspokoić. Pomyliłam się. Zadzwoniła dużo później, płacząc”.
/ 18.08.2022 11:15
matka pociesza córkę fot. Adobe Stock, fizkes

Wychodząc z domu na zakupy, przy samym płocie wpadłam na sąsiadkę z wózkiem.

– Widziałaś już mojego szkrabka? – zapytała rozanielona.

To był jej pierwszy wnuczek, więc pękała z dumy, co było widać już na pierwszy rzut oka. Uchyliła nieco budkę, żeby pokazać mi, jaki jest piękny. Faktycznie, bardzo ładny niemowlak. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, ale uśmiechnęłam się, żeby nie dać po sobie nic poznać, po czym pogratulowałam jej i uciekłam, zanim zdążyła zadać pytanie, którego się obawiałam.

Wszyscy sąsiedzi i bliscy byli ciekawi, kiedy w końcu ja doczekam się wnucząt. Moja córka, Natalia, była już pięć lat po ślubie, ale dotąd nie było słychać w jej domu tupotu małych nóżek. Wiedziałam, że moją córkę także bardzo to martwi. Starali się o dziecko od samego początku, bo Natalia marzyła o byciu mamą. Miała jednak problem, który mógł te marzenia zaprzepaścić. Chorowała na endometriozę, a to powodowało trudności z zajściem w ciążę. Była pod opieką ginekologiczną, ale nic nie pomagało.

Tak długo na to czekała...

Tego dnia byliśmy z mężem do nich zaproszeni, bo Mariusz, mąż Natalii, miał trzydzieste piąte urodziny i córka chciała zrobić z tej okazji uroczysty obiad. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg ich domu, zauważyłam, że jest dziwnie podekscytowana. Początkowo myślałam, że szykuje Mariuszowi jakąś niespodziankę, więc nie dopytywałam, o co chodzi, żeby jej nie zepsuć.

– Jesteś jakaś blada, Natalko, dobrze się czujesz? – zapytałam, pomagając jej przy nakrywaniu do stołu.

– Tak, mamuś. Bardzo dobrze – odpowiedziała.

Zaczęłam się jej przyglądać podczas obiadu. Nie uszło mojej uwadze, że nie wzniosła z nami toastu ani też nie chciała kawy do deseru. Iskierka nadziei pojawiła się niemal od razu, ale nie miałam odwagi zapytać, póki sama nic nie powiedziała. Po obiedzie, Natalia wzięła Mariusza za rękę i z uśmiechem oświadczyła, że chcieli nam coś powiedzieć. Tak jak przypuszczałam… była w ciąży! Nigdy się tak nie cieszyłam, od razu ją wyściskałam. Mój mąż też miał łzy w oczach i poklepał Mariusza po ramieniu. Sam nigdy nic nie mówił, ale wiedziałam, że i on nie mógł się doczekać aż zostanie dziadkiem.

Tym bardziej że Natalia była naszym jedynym dzieckiem. To były wspaniałe wieści dla wszystkich. Natalia z rozbawieniem opowiadała, jak poszła do ginekologa zaniepokojona brakiem miesiączki. Bała się, że miało to związek z endometriozą i coś musiało się pogorszyć. Nie brała nawet pod uwagę ciąży, więc kiedy lekarz zrobił jej usg i powiedział, że słyszy bicie serduszka, omal nie zemdlała. Nawet ginekolog był zaskoczony, że się udało. Zlecił jej cały szereg badań i wszystkie wyszły bardzo dobrze.

Będę mieć dziecko, mamuś… – szepnęła Natalia, a Mariusz dodał: – Raczej będziemy! Ja też chyba się do tego przyczyniłem.

Śmialiśmy się razem podekscytowani. Natalia wciąż gładziła się po płaskim brzuchu, jakby już była w zaawansowanej ciąży. Cieszyła się, ale wiedziałam, że w głębi duszy bardzo się stresuje, jak każda mama. Ona musiała przeżywać to jeszcze bardziej, skoro ta ciąża była właściwie cudem. Modliłam się, żeby przez te dziewięć miesięcy była zdrowa i nie miała żadnych kłopotów. I tak było prawie przez całą ciążę. Natalia przechodziła ją bezproblemowo. Ominęły ją nawet takie  klasyczne problemy jak nudności czy zgaga. Wszystko zapowiadało się doskonale.

Natalia z Mariuszem urządzili pokoik dla dziecka, kupili łóżeczko i ubranka. Wiedzieli już, że będą mieć dziewczynkę. Idąc na ostatnie już usg przed porodem, zadzwoniła do mnie radosna i rozemocjonowana.

– Wybraliśmy już imię, wiesz? Będzie się nazywać Malwinka. Ładnie?

– Bardzo ładnie – odpowiedziałam.

Każde imię jest ładne, kiedy tak bardzo czeka się na ukochaną wnusię. Poprosiłam, żeby zadzwoniła po badaniach, bo się denerwowałam za każdym razem, kiedy szła na wizytę. Tym razem mój stres nie był bezpodstawny. Normalnie odzywała się od razu po wizycie i opowiadała rozemocjonowana o wszystkim, czego się dowiedziała. Tym razem długo milczała, a ja nie wiedziałam, czy powinnam sama zacząć się do niej dobijać, czy dać jej czas. „Może po prostu była długa kolejka do lekarza” – starałam się uspokoić.

Gdy usłyszałam wieści, byłam przerażona

Niestety, przeczucia mnie nie myliły. Zadzwoniła dużo później, płacząc. Aż mnie zmroziło.

– Co się stało?! – zapytałam wystraszona, a ona powiedziała, że ginekolog zauważył niepokojącą zmianę na mózgu Malwinki. Wyglądało na to, że dziecko miało guza.

Poczułam, że drżą mi ręce. To nie mogła być prawda. Czy lekarz faktycznie dysponował aż tak precyzyjną aparaturą, żeby coś takiego zauważyć jeszcze podczas ciąży?! To musiała być jakaś plama! A może po prostu odczyt był niewyraźny… Nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Powiedziałam, żeby natychmiast pojechała skonsultować się z innym lekarzem. Natalia powiedziała, że właśnie zapisała się na wizytę jutro rano.

Tej nocy nie mogłam spać. Jakie więc ona musiała przeżywać katusze? Tak długo wyczekiwali ciąży, a tu takie straszne przypuszczenia. Byłam pewna, że ten lekarz to jakiś partacz! Niestety, następnego dnia telefon Natalii nie przyniósł dobrych wieści. Inny, znany jako świetny fachowiec, ginekolog potwierdził tę diagnozę.

– Kazał nam jak najszybciej rozwiązać ciążę, aby neurochirurdzy mogli przeprowadzić operację – łkała załamana, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Operowanie noworodka było dla mnie czymś niewyobrażalnym. Nie mogłam pogodzić się z tym, że moja córka i wnuczka będą musiały przez to przejść.

– Lekarze wiedzą, co robią, skarbie – pocieszałam ją, choć sama byłam przerażona.

Od razu do niej pojechałam, nie mogłam zostawić mojej córeczki samej. Wiedziałam, że Mariusz pewnie robi co może, żeby ją jakoś wesprzeć, ale sam przecież przeżywał to równie mocno. Mama Mariusza już u nich była. Pojechaliśmy do szpitala wojewódzkiego we czwórkę. W aucie panowała grobowa cisza. Nie wiedzieliśmy nawet, jak rozmawiać, żeby się zupełnie nie rozkleić.

W szpitalu zrobili Natalii badania, po czym przewieźli ją na porodówkę, a na sali operacyjnej czekał już przygotowany zespół chirurgów. Siedzieliśmy na korytarzu, modląc się o cud. Natalii podano silne środki uspokajające, więc przespała najgorsze chwile po cesarskim cięciu. Liczyłam na to, że lekarze, wychodząc z sali operacyjnej, powiedzą nam, że wszystko już dobrze, ale najwyraźniej nie było to takie proste. Musieli jeszcze przebadać wyciętą tkankę.

Malutka ledwie przyszła na świat, a zamiast leżeć przy mamie przeżywała straszne katusze. Kiedy patrzyłam na jej zabandażowaną główkę, serce mi się krajało. Wieści o Malwince rozniosły się po wsi lotem błyskawicy. Nie spodziewałam się jednak jakiejkolwiek reakcji poza tą, że ludzie będą gadać.

Wreszcie mogą cieszyć się sobą

Tymczasem oni zorganizowali zrzutkę pieniędzy i wójt przyszedł do szpitala, żeby przekazać Natalce uzbieraną, całkiem pokaźną kwotę. Martwili się, by nie zabrakło jej pieniędzy na rehabilitację, która po takim zabiegu na pewno będzie potrzebna. Ta wiadomość była jedynym promieniem słońca w tych pochmurnych dniach. Pozwoliła mi uwierzyć, że w naszej wsi są ludzie, którzy wbrew pozorom bardzo się o nas troszczą.

Społeczność mnie nie zawiodła, lekarze także robili, co mogli. Jedyne, co mnie załamywało, to bezradność wobec losu i brak wpływu na cokolwiek. Mogliśmy tylko czekać. Kiedy człowiek jest aktywny i chętny do działania, jak ja, to bezczynne siedzenie wpędza go w depresję. Całe dnie spędzałam z Natalią i Malwinką w szpitalu, a kiedy Mariusz wracał z pracy, zmieniał mnie.

– Tak bardzo chciałabym wrócić z nią do domu – płakała Natalia, patrząc na córeczkę w inkubatorze. – Czemu nie mogę pójść z nią na spacer, zmienić pieluchy, po prostu pobyć mamą. Tak bardzo o tym marzyłam…

– Już niedługo, skarbie. Kobiety w naszej rodzinie są silne. Malwinka także. Ma ciężki start, ale będzie dobrze, zobaczysz – powtarzałam wciąż, żeby podnieść ją na duchu.

Kiedy w końcu przyszły wyniki badań, okazało się, wszystko jest w porządku, malutkiej już nic nie groziło! Nareszcie wypuścili moje dzielne dziewczyny do domu, gdzie czekali już stęsknieni tatuś i dziadek. 

Z żalem musiałam wrócić do swojego domu. Najchętniej w ogóle bym ich nie opuszczała, ale wiedziałam, że to teraz czas tylko dla nich – dla rodziny, aby w końcu mogli nacieszyć się byciem tylko we trójkę. Malwinka musi co jakiś czas być poddawana badaniom, ale całe szczęście wszystko wygląda dobrze. Rozwija się nad podziw szybko. Biorąc pod uwagę, co przeszła na początku, cała reszta to dla niej przecież bułka z masłem.

Czytaj także:
„Przyjaciółka upadła na głowę, gdy mąż porzucił ją dla młodszej. Ciągle wymyślała choroby, żeby być w centrum uwagi”
„Dzieci nigdy nie zaprosiły mnie do swojego domu. Kiedy dzwoniłam, mówiły, żebym zajęła się sobą i dała im wreszcie spokój”
„Gdy temperatura w moim małżeńskim łożu ostygła, zacząłem myśleć o zdradzie. Nie sądziłem, że żona ma chrapkę na to samo”

Redakcja poleca

REKLAMA