Wprowadziła, a raczej wślizgnęła się do naszego bloku wiosną ubiegłego roku. Kiedy została kochanką mojego męża...? Nie wiem, ale myślę, że uwiodła go szybko; na pewno przed wakacjami już ze sobą sypiali.
Oczywiście, ja dowiedziałam się o tym na samym końcu i to tylko dlatego, że ona mieszkała pod nami, a więc kilka razy dziennie mijałam jej drzwi i w końcu coś mi zaczęło świtać w głowie. Gdyby mieszkała wyżej niż ja, mogłoby to jeszcze trwać i trwać, przy mojej całkowitej nieświadomości. Ta podstępna żmija wygląda jak Barbie, a mój mąż takie lubi. Dawniej, często go pytałam, dlaczego ożenił się właśnie ze mną, bo jestem czarna, duża i mam trochę kilogramów za dużo.
Postanowiłam, że dosyć kłamstw w moim życiu, więc przyznam się: mam dużo za dużo kilogramów. Nerwy i smutki zajadam i właściwie wszystko mi smakuje; dlatego nie trzeba było długo czekać na rezultat: opona pod biustem i tyłek wielki jak gdańska szafa. Ale on twierdził, że jest fajnie.
– Przynajmniej nigdzie mi nie uciekniesz – mówił – jesteś tylko dla mnie...
Gdybym trochę pomyślała, usłyszałabym, co to naprawdę znaczyło: „żaden facet się za tobą nie obejrzy, bo jesteś grubasem, więc JA mogę być spokojny!”
Po dziecku jeszcze bardziej przytyłam, ale wtedy już odpuściłam zupełnie. Co innego było dla mnie ważne, bo nasz synek chorował i tym trzeba się było zająć. Zastanawiam się, czy on mnie kiedykolwiek kochał? Czy nie był ze mną tylko dlatego, że dobrze gotuję, umiem oszczędzać i nigdy go nie zmuszałam, żeby więcej zarabiał? Żyliśmy spokojne i właściwie niczego nam nie brakowało, bo ja dobrze szyję, więc zawsze był w domu świeży grosz.
Ale wracam do tego, że on oglądał się za szczupłymi blondynami z biustem jak dwa arbuzy. Chciałam napisać melony, ale te byłyby za małe dla mojego męża, więc – niech zostaną arbuzy. Do tego musiało być 65 w talii i szczupłe nóżki, koniecznie w szpilkach, najlepiej bardzo wysokich. Myślałam, że takie dziewczyny są poza jego zasięgiem, ale okazuje się, że wszystko jest możliwe i ideał z jego marzeń zamieszkał piętro niżej, w zwykłym bloku na wielkomiejskim osiedlu.
Pierwszy raz zobaczyłam ją przed drzwiami wejściowymi. Szperała w wielkiej torbie, najwyraźniej szukając kluczy do domofonu. Była obwieszona milionem paczek i paczuszek, a wszystkie miały nadruki sklepów, w jakich ja nigdy nie bywam. Od razu było widać, że robi zakupy tam, gdzie dla mnie jest za drogo. Mój małżonek podskoczył i prawie wyrwał mi klucze z ręki, żeby wpuścić ją na schody pierwszą, żeby szła przed nami kołysząc zgrabną pupą w opiętej spódniczce, stukając obcasami i pokazując naprawdę zgrabne łydki.
Zatrzymała się piętro niżej i rzuciła takie spojrzenie, że mogło się zrobić naprawdę gorąco. Ale ja, kretynka to zlekceważyłam. Mało tego, śmiałam się, że jego sny się zmaterializowały i że pewnie się zakocha na śmierć i życie.
W jakiś czas potem zalaliśmy jej mieszkanie. Puściła uszczelka pod zlewozmywakiem w kuchni i zanim się zorientowałam, był potop. Przybiegła na górę, ale zachowywała się nawet spokojnie, bez awantur. Zresztą, zaraz obiecaliśmy, że wszystkie szkody naprawimy, a mój mąż obiecał, że na nowo odmaluje jej kuchnię i łazienkę, bo tam lało się najbardziej.
Oczywiście zeszłam na dół. Byłam strasznie ciekawa, jak się urządziła, no i w ogóle, jak tam u niej jest?
Kompletnie mnie zamurowało, kiedy weszłam. Całe mieszkanie było w różu i w niebieskim. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. I wszędzie poduszki, poduszeczki, jasieczki, pufy... na podłodze też. Człowiek miał zaraz ochotę tak się poprzewracać, poturlać, pomiziać. Coś niesamowitego.
Gdybym była mądra, nie opowiadałabym mojemu mężowi, jakie to cuda są u naszej nowej sąsiadki. Ale ja, głupsza niż wszelkie wyobrażenie o głupocie piałam i piałam: że taka tam seksualna atmosfera, że jak w agencji towarzyskiej, że ja bym tak nigdy nie urządziła mieszkania. Dopiero teraz myślę, że gdybym celowo chciała go zachęcić do wizyty u naszej sąsiadki, nie zrobiłabym tego lepiej.
Oczywiście malował jej kuchnię. Podobno dwa dni dobierali farbę, bo ona była ciągle niezadowolona. Że nie ten odcień, nie ta konsystencja, nie ta faktura. Wracał wieczorami do domu i narzekał, że ona jest marudna, że nie wie, czego chce... A ja byłam z tego zadowolona. Dzisiaj bym się zaniepokoiła, bo dotarło do mnie, że kiedy facet tak dużo gada o obcej babie, nawet ją obgadując, coś w tym jest.
Zaprosiła nas do siebie zupełnie niespodziewanie, niby na oblewanie miniremontu w wykonaniu mojego męża. Byłam kompletnie nieprzygotowana; włosy nieświeże, dres taki sam... Ale tak zapewniała, że to nie ma żadnego znaczenia, że zawsze świetnie wyglądam, więc uwierzyłam i... do dziś tego żałuję.
Były jej dwie przyjaciółki. Obie ładne, zadbane i pachnące. Wszystkie trzy szczupłe, wypielęgnowane, czyściutkie. Ja miałam włosy w kosmykach, niedopraną plamę od sosu na przodzie bluzy i powyciągane getry. Myślę, że specjalnie mnie posadziła na wywrotnej pufie i oczywiście zaraz się nakryłam nogami, zrzucając przy tym szklanki do drinków z niskiego stoliczka. Nigdy w życiu nie czułam się tak paskudnie.
Ale to wszystko nie miałoby znaczenia, gdyby mój mąż był dla mnie miły. Gdybym czuła, że i tak to jestem dla niego najważniejsza, gdyby nie patrzył na te obce kobiety jak sroka na błyskotki. Niestety, ja dla niego nie istniałam. Kiedy próbowałam coś opowiadać milkł i wbijał oczy w talerz, jakby się wstydził tego, że w ogóle istnieję. Więc przestałam się odzywać i siedziałam na tym niewygodnym siedzisku jak kwoka, coraz bardziej wściekła na siebie i na cały świat. Myślę, że od tego dnia zaczął do niej chodzić. Nie po to, żeby tam zostać na stałe... o nie. Naszej sąsiadce wcale na tym nie zależało. Ona po prostu udowodniła sobie i mnie, że jest lepsza, bardziej pożądana niż ja, że mój mężczyzna dla niej zostawi dom, dziecko. No, i udowodniła...
Jednak, to nie on odszedł. To ja go wyrzuciłam! Z hukiem. Dziecko odwiozłam do mojej mamy, żeby nie patrzyło na to, a sama dałam mu popalić. Leciał po schodach za walizkami w śliskich pantoflach, ledwie się zatrzymał na półpiętrze, wśród swoich porozrzucanych majtek, skarpetek, spławików wędkarskich i płyt z disco polo. Jak już kogoś się pozbywać z domu, to ze wszystkim. Ta żmija była w swoim mieszkaniu, ale mu nie otworzyła drzwi, chociaż dzwonił i stukał. Więc zebrał cały majdan i ruszył w siną dal. Dokąd? Wszystko mi jedno. Już dwa razy widziałam, jak próbuje się do niej dostać. Miauczy pod jej drzwiami, jak bezdomny kot. Mam dziką satysfakcję, bo te drzwi pozostają zamknięte.
Na koniec opowiem, jak się dowiedziałam, że po kryjomu do niej chodzi.
Wspomniałam, że słucha disco polo, szczególnie jeden przebój puszcza od świtu do nocy. No i usłyszałam tę melodię dobiegającą zza drzwi piętro niżej, kiedy wracałam z dzieckiem ze spaceru. Poprzedniego dnia uprzedzał mnie, że wróci bardzo późno, bo ma zleconą robotę za miastem. Skojarzyłam fakty. Potem uchyliłam wejściowe drzwi i czekałam. Długo. Bardzo długo. Ale opłacało się, bo w takich sprawach trzeba mieć pewność.
Myślę, że on będzie próbował do nas wrócić. Nie wiem, co wtedy zrobię, ale wiem jedno: będę potrzebować dużo czasu do zastanowienia. Na razie w szklanej miseczce zamiast chipsów i czekoladek leży marchewka pokrojona w słupki i naciowy seler. Na początku nie mogłam tego przełknąć, ale do wszystkiego się można przyzwyczaić, więc mam nadzieję, że wytrzymam i zacznę wreszcie przypominać młodą kobietę, a nie tłustą, nieforemną kluskę. Przysięgłam sobie, że o niczym nie zdecyduję, dopóki nie będę zadowolona ze swojego wyglądu. Na tablicy ogłoszeń w naszej administracji wisi ogłoszenie, że Barbie chce zamienić mieszkanie. Uważajcie kobiety: ta żmija ma zamiar wślizgnąć się do innego bloku. Radzę, bądźcie czujne!
Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”