Mój sąsiad, Romek, ma bardzo lichą emeryturę. Nieraz narzekał, że ledwo wiąże koniec z końcem. W dodatku choruje na nadciśnienie i lekarz przepisał mu bardzo drogie leki. Musiał brać pieniądze od swoich dzieci.
– Nie wiem, jak dam sobie radę, bo teraz jeszcze dostałem pismo z administracji. Podnieśli mi czynsz – powiedział pewnego razu ze smutkiem.
Romek zajmuje nieduże mieszkanko na parterze naszej kamienicy w centrum Katowic. Ja razem z mężem, emerytowanym górnikiem, mieszkam na pierwszym piętrze. Jak można było przypuszczać i my kilka dni później dostaliśmy od administracji zawiadomienie o podwyżce.
– Nie martw się, jakoś damy sobie radę – uspokajał mnie mąż, kiedy posunęłam mu odebrane z poczty pismo.
Nie mieliśmy kokosów, ale faktycznie jakoś dawaliśmy sobie radę. Byliśmy w końcu we dwójkę. O siebie nie musiałam się więc martwić, ale zachodziłam w głowę, skąd Romek weźmie pieniądze na wyższy czynsz. Może i tym razem pomogą mu dzieci?
Postanowiłam przy najbliższej okazji spytać, czy wszystko w porządku.
– Wyobraź sobie, że chyba znalazłem pracę i coś niecoś sobie dorobię – powiedział tajemniczo, kiedy minęłam go rano na klatce schodowej, wychodząc ze swoim pieskiem na spacer.
Pracę w jego wieku?! Chociaż bardzo mnie zaciekawił, na razie nie chciał powiedzieć nic więcej.
– Może dorabia sobie jako stróż? – zastanawiałam się na głos, siedząc z mężem przed telewizorem.
– Kto wziąłby takiego schorowanego człowieka na stróża? – prychnął Stefan. – Poza tym chyba nie myślisz, że dzieciaki pozwoliłyby mu za tych parę groszy siedzieć w zimnej budce po dwanaście godzin na dobę.
Marzyłam o tym, by zostać artystką
O tym, czym zajmuje się Romek, dowiedziałam się dopiero kilka dni później. Siedziałam akurat na ławce z sąsiadką z bloku obok, gdy przysiadł się do nas i sam z siebie zaczął opowiadać o tej swojej tajemniczej, nowej pracy. Był taki podekscytowany!
– Będę modelem – zakomunikował nam, a my zrobiłyśmy wielkie oczy.
– Jak to modelem? – Halina z trudem powstrzymała uśmiech.
– Ano właśnie tak! – odparł. – Mój znajomy, malarz, zapytał mnie czy nie chciałbym sobie dorobić, pozując studentom Akademii Sztuk Pięknych.
– Naprawdę? – zdziwiłam się. – Myślałam, że oni malują, no wie pan…
– Wiem, pięknych i młodych – zachichotał, a ja się zaczerwieniłam. – Sam mu powiedziałem, że się do tego nie nadaję. Stary jestem, przygarbiony i schorowany. Ale on przekonał mnie, że nie chodzi tu o urodę, ale o to, żeby mieć coś ciekawego w twarzy, a im starsze ciało, tym podobno ciekawsze do malowania. Stwierdziłem więc: „Co mi szkodzi?” i postanowiłem spróbować. I wiecie co? Nie żałuję!
Słuchając jego opowieści o pozowaniu, uczelni i studentach, przypomniałam sobie, że jako młoda dziewczyna marzyłam o nauce w liceum plastycznym. Rysowanie i malowanie przychodziło mi łatwo i dawało sporo radości. Chyba miałam talent… Raz nawet pani od plastyki nie uwierzyła, że oddany przeze mnie rysunek zrobiłam samodzielnie, bo był taki dobry…
Wezwała nawet do szkoły moją mamę i przy niej kazała mi coś narysować, pewna, że podsunęłam jej do oceny nie swoją pracę. Kiedy pokazałam jej konia, którego szybko naszkicowałam, oniemiała i zawstydzona przyznała, że bardzo się pomyliła. Zasugerowała też, bym rozwijała swoje zdolności.
– Kochana, rzeczywiście ładnie malujesz, ale zawód malarza nie ma przyszłości. Trzeba myśleć rozsądnie – powiedziała mi moja mama, kiedy wspomniałam jej o szkole plastycznej.
Tak, w tamtych czasach, podobnie jak dzisiaj, rodzice nie byli zachwyceni, słysząc, że ich dziecko chce zostać artystą. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. I tak dobrze, że pozwolili mi uczęszczać na warsztaty do domu kultury, chociaż tam nie uczyli techniki. Ukończyłam szkołę dla pielęgniarek, a po niej szybko znalazłam pracę w szpitalu. Potem pracowałam jako pielęgniarka w przedszkolu. Tym samym zresztą, do którego chodziła moja córka. Miałam ją więc cały czas na oku.
Mogłabym się podszkolić z warsztatu
Kiedy dyrektorka przedszkola dowiedziała się o moich plastycznych upodobaniach, powierzyła mi przygotowywanie „gazetki”, która składać się miała głównie z rysunków. Mogłam dać popis swoich umiejętności, umieszczając w niej własnoręcznie namalowane postaci z bajek i wierszyków. To dopiero była frajda!
Stefan, widząc jaką sprawia mi to przyjemność, kupił mi nawet na któreś urodziny zestaw farb i sztalugi. I tak wieczorami, kiedy już utuliłam do snu Oleńkę, stawałam przy nich i malowałam pejzaże, które utkwiły mi w pamięci albo kwiaty, które stały na moim stole w kuchni. Czasem portretowałam też swoich bliskich.
Malowałam tak, jak dyktowało mi serce. Zupełnie nie znałam się na technice. Bo skąd niby ja, zwykła pielęgniarka, miałam wiedzieć, jak przygotować blejtram, po jakie farby sięgać, jak je mieszać, by uzyskać właściwą barwę? Byłam amatorką i sądziłam, że pozostanę nią już na zawsze.
Teraz, kiedy słuchałam Romka, od razu pozazdrościłam mu, że ma możliwość, by zapytać u źródła, jak profesjonalnie przygotować się do malowania. Gdybym ja była na jego miejscu, od razu zadałabym setkę pytań. Nie dałam po sobie poznać, jak wielkie wrażenie zrobiło na mnie jego nowe zajęcie, jednak w duchu liczyłam na to, że jeśli któregoś dnia na akademii znów będą szukać modeli, Romek zapyta, czy ja nie byłabym chętna.
Od razu bym się zgodziła! Nie dość, że zarobiłabym parę groszy, to mogłabym się nauczyć warsztatu. Poza tym na emeryturze nudziłam się bardzo, a to byłaby świetna okazja, żeby wyjść z domu i pobyć z młodzieżą, którą zawsze bardzo lubiłam. I rzeczywiście. Po kilku miesiącach Romek zaczął rozpowiadać na osiedlu, że u niego na uczelni znów szukają modela. O dziwo, nikt nie był tym specjalnie zainteresowany.
– A może mnie byś zapytał – powiedziałam mu bez ogródek.
– A chciałabyś, Helenko?
No ba!
Już następnego dnia stawiłam się u znajomego Romka, który rekrutował modeli. Od sąsiada wiedziałam, że niektórzy z nich pozują do aktów, ale są też tacy, którzy nie zgadzają się na rozbieranki. Oczywiście w moim wypadku nagość nie wchodziła w grę.
Chyba lepiej późno niż wcale?
Dostałam tę pracę! Cieszyłam się jak dziecko i nie przeszkadzało mi, że pozowanie było wbrew pozorom dość ciężką pracą. Nieraz trzeba było wytrzymać bez ruchu w jakiejś skomplikowanej pozie przez kilka kwadransów. Nogi człowiekowi drętwiały, pupa bolała, ale i tak było warto.
Doskonale pamiętam swoje pierwsze pozowanie. Ależ to były emocje! Musiałam usiąść na kocu w jednoczęściowym stroju kąpielowym, słonecznych okularach, kapeluszu i odegrać scenę na plaży. Potem pozowałam studentom, siedząc przy stole i czytając gazetę. Jeszcze kiedy indziej – udając niepełnosprawną uwiezioną na inwalidzkim wózku. A ostatnio stoję w czerwonym sweterku i plisowanej spódnicy i jedną ręką trzymam stary rower. Podoba mi się to!
Zabawnie jest, kiedy oglądam się na gotowym już obrazie. Powiem wprost – trzeba mieć spory dystans do siebie i trochę poczucia humoru, bo nie zawsze człowiek wygląda tak ładnie, jakby chciał. Raz mam za duży nos, innym razem jestem na obrazie grubsza niż w rzeczywistości albo po prostu wyglądam jak brzydka starucha.
Najważniejsze jednak jest dla mnie to, że podczas każdego pozowania zdobywam ogrom wiedzy. Kiedy wykładowcy robią studentom korekty, słucham ich bardzo uważnie i wszystko sobie notuję w pamięci. Jak dobierać kolory, jak malować w perspektywie, jak osiągać głębię. Bywa też, że po skończonych zajęciach podchodzę do profesora i zadaję pytania. Niektórzy śmieją się, że jestem bardziej żądna wiedzy niż niejeden student.
Gdyby nie pozowanie, pewnie nigdy nie dowiedziałabym się tego wszystkiego, co już wiem. Bo co innego robić coś intuicyjnie, a co innego poznać technikę, patrzeć na przykłady i rozmawiać z profesjonalistami. Teraz, kiedy sięgam po moje pędzle i farby, wiem jak namalować to, co siedzi mi w głowie. Maluję wszystko, co mi się spodoba, niektóre obrazy wieszam w domu, inne daję rodzinie i znajomym w prezencie.
Wszyscy bardzo mnie chwalą. W dodatku czuję, że cały czas się rozwijam! To naprawdę niesamowite uczucie, zwłaszcza gdy człowiek sądził, że nic nowego i ekscytującego go już w życiu nie spotka. A wiecie co jest najlepsze? Tak się zapaliłam do „profesjonalnego” malowania, że postanowiłam zapisać się do szkoły plastycznej. Bo niby dlaczego nie? Lepiej późno niż wcale!
Czytaj także:
„Gdy mąż rzucił mnie dla młodszej, uznałam, że nadaję się tylko do garów. Nie sądziłam, że drzemie we mnie wielki talent”
„Swoje niespełnione ambicje moja mama przenosiła nie tylko na dzieci, ale potem na wnuki”
„Mąż realizował niespełnione marzenia kosztem syna. Jaś zaczął się go bać i dostał gorączki, gdy miał jechać na kolejne zajęcia”