„Mąż realizował niespełnione marzenia kosztem syna. Jaś zaczął się go bać i dostał gorączki, gdy miał jechać na kolejne zajęcia”

Ojciec i syn fot. Adobe Stock, fizkes
„Pewnej soboty, kiedy mieli iść na zajęcia, mały dał klasyczny pokaz histerii. Uciekł do swojego pokoju, a potem zamknął się w szafie. Krzyczał i płakał, że nie chce grać w tę głupią grę. Że woli piłkę nożną. Nie mogliśmy go uspokoić!”
/ 09.02.2022 12:19
Ojciec i syn fot. Adobe Stock, fizkes

Zarówno ja, jak i Arek pochodzimy z niezbyt bogatych rodzin. Nie biednych, nigdy nie głodowaliśmy, mieliśmy co na siebie włożyć i jeździliśmy na wczasy i kolonie. Jednak już na jakieś ekstrawagancje nie było rodziców stać. Arek często powtarzał, czego najbardziej żałuje – tego, że nie mógł się uczyć języków. W domu nie było pieniędzy na kursy, nie mówiąc już o jakichś poważnych zajęciach, żeby zdać egzamin. Zna więc tylko trochę angielski, tyle, ile nauczył się w szkole.

Z kolei moim marzeniem była jazda konna. Chodziłam do stadniny niedaleko domu, gdzie za pomoc przy koniach czasami pozwalano mi jeździć. Kilka lekcji sobie sama wykupiłam, no ale z kieszonkowego co ja mogłam? Rodzicom lekko nie było, więc nie mogę mieć do nich pretensji. Wręcz przeciwnie, podziwiam ich, bo zrobili wszystko, by zapewnić mi życie na przyzwoitym poziomie.

Kiedy jednak pobraliśmy się z Arkiem, obiecaliśmy sobie, że zadbamy o to, aby naszemu dziecku nie brakowało niczego, by mogło realizować swoje pragnienia, żeby w życiu do czegoś doszło. Zanim jeszcze na świat przyszedł Jasio, mieliśmy opracowany właściwie cały plan jego wychowania. Dlatego już jako niemowlak był bardzo zajęty…

Najpierw basen. Ja nigdy specjalnie nie przepadałam za wodą, ale czego się nie robi dla dziecka. Z kilkumiesięcznym Jasiem biegałam na zajęcia. Wybraliśmy basen z ozonowaną wodą, sprawdzony. Instruktorka była kapitalna, a maluchy uwielbiały się pluskać. Chodziliśmy na ten basen dwa razy w tygodniu i chodzimy do dziś, bo Jaśkowi miłość do wody pozostała. Ma siedem lat i pływa jak ryba. W każdym razie dużo lepiej ode mnie.

Kolejne zajęcia – rytmika – przepraszam, muzykoterapia dla dzieci. Podobno takie zajęcia poprawiają koordynację, więc i nasz syn był na nie wożony. A jak Jasiek skończył dwa lata, zapisaliśmy go do szkoły języka angielskiego metodą Helen Dorne. To pomysł Arka.

Ja nie miałem takiej szansy – przekonywał mnie, podsuwając ulotki i recenzje, zachęcając, żebym poczytała opinie na temat tej metody w internecie.

Nie miałam nic przeciwko, tym bardziej że Jasiek bardzo chętnie brał udział we wszelkich zajęciach, biegał wszędzie, gdzie mógł mieć kontakt z innymi dziećmi. A dla mnie, matki na urlopie wychowawczym, to była świetna okazja do spotkań i rozmowy z dorosłymi. Nawiązałam wtedy wiele cennych kontaktów. To właśnie poznane tam mamy pomogły mi wkrótce dostrzec pewne rzeczy…

Piłka nożna? To głupota!

Pamiętam, jak Jasiek skończył cztery lata. Chodził już do przedszkola, w którym miał angielski. Arek wyszukał jakąś placówkę, w której dzieci rzeczywiście uczyły się języka, a nie tylko poznawały kolory i nazwy zwierząt. Ale mojemu mężowi to nie wystarczyło.

Kupował Jaśkowi bajki po angielsku i jeżeli mały chciał obejrzeć telewizję, to tylko takie mu włączał. Synek się złościł, bo wolał Psi patrol i to, co oglądają inne dzieci. Wtedy mąż wyszukiwał te filmy w oryginalnej wersji językowej. Jasiek był zadowolony, choć niewiele rozumiał. A Arkowi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – uznał, że najwyższy czas wprowadzić synowi drugi język!

Do naszego domu dwa razy w tygodniu zaczęła przechodzić emerytowana nauczycielka niemieckiego.

– Najważniejsze, to wcześnie zacząć – przekonywał Arek. – Teraz niemiecki, za rok pomyślimy o francuskim.

Niestety, Jasiek nie lubił tych lekcji. Wolał się bawić albo grać w piłkę. Nasz syn kocha piłkę nożną. A miał na nią coraz mniej czasu.

Kiedy wracał z przedszkola, coś tam jadł, a potem miał zajęcia – albo język, albo basen. Wieczorami Arek uczył go grać w szachy, podsuwał puzzle, memory i układanki logiczne. Jasiek chciał grać w grzybobranie i chińczyka… Widziałam, jak się męczy, jak bardzo go nudzi to, co wybierał tata. Postanowiłam więc porozmawiać z Arkiem.

– Wiem, że chcesz dla Jaśka jak najlepiej – zaczęłam. – I doceniam, że grasz z nim, szukasz tych wszystkich filmów, opłacasz zajęcia. Ale wydaje mi się, że powinniśmy dać mu też trochę wolnego. On uwielbia grać w piłkę. Może byście poszli w sobotę na boisko? Zobaczysz, jak się ucieszy.

– Piłka jest bez sensu – orzekł mój mąż. – Wypacza stawy kolanowe i nic nie daje. Po co mu to?

– Ale to dziecko, musi się wyszaleć – szukałam argumentu. – Ma mnóstwo zajęć, większość siedzących. Sama nauka. Nawet jak jest z tobą, to wciąż od niego wymagasz. Kiedy ma się bawić?

– To dla jego dobra, prawda? – najeżył się Arek. – Ale może masz rację, rzeczywiście przyda mu się trochę więcej ruchu, sam basen nie wystarczy… Zabiorę go w sobotę na korty. Tenis to odpowiedni sport. Na początek pożyczę rakietę od kumpla z pracy, on ma małą po swoim synu. A potem jakiejś poszukam, lekkiej i niewielkiej…

No cóż, nie o to mi chodziło, ale na początek dobre i to… „A może Jaśkowi spodoba się tenis? – myślałam z nadzieją. – Zresztą najważniejsze, że spędza czas z tatą. Większość dzieciaków w jego wieku nie ma takiego komfortu”. Niestety, z tej pierwszej lekcji na korcie obaj wrócili źli. Jasiek w ogóle nie chciał grać. Za każdym razem kopał piłeczkę, nie interesowały go wskazówki taty. Arek stwierdził, że następnym razem wykupi lekcje u instruktora.

Coraz mniej mi się to podobało. Owszem, doceniałam starania męża, ale gdzieś zgubił to, co ważne – potrzeby własnego dziecka. On chciał mu dać to, czego sam w dzieciństwie nie miał. Tymczasem Jaś potrzebował czegoś innego. Chciał się bawić! Uświadomiłam to sobie, kiedy byliśmy na przyjęciu urodzinowym jego koleżanki, w tzw. małpim gaju. Dzieciaki szalały w basenach z kulkami, przepychały się w rurach-zjeżdżalniach, tarzały na materacach. Od dawna nie widziałam synka tak szczęśliwego.

– Wydaje mi się, że musimy ciut odpuścić małemu – powiedziałam wieczorem do męża. – On ma za dużo zajęć. I nie robi nic, co tak naprawdę lubi…

– Co dziecko w jego wieku może wiedzieć o tym, czy coś lubi, czy nie – przerwał mi Arek. – Nie martw się, wiem, co robię. Doceni to. Może dopiero za parę lat, a może jak będzie dorosły. Ale doceni. Będzie znał co najmniej trzy języki, będzie pływać i grać w tenisa. Jeszcze na narty pojedziemy. Wejdzie w dorosłe życia przygotowany, z odpowiednim zapleczem. Jeszcze muszę pomyśleć, bo są takie zajęcia z ekonomii dla dzieci… Ale to dopiero, kiedy pójdzie do pierwszej klasy. Wiesz, to jest przyszłość.

Te zajęcia go nie interesowały

Przestraszyłam się. Ja tę przyszłość widziałam inaczej. Wiem, jak reagują dzieciaki wychowane w takim drylu. 16–17 lat i zaczyna się bunt. Nie taki zwyczajny, „ja nie chcę”, ale ten gorszy: narkotyki, ucieczka z domu, szukanie wolności. Tego panicznie się bałam.

– Nie wiem, czy dobrze myślisz – postanowiłam sprzedać swoje wizje Arkowi. – Obawiam się, że gdy dorośnie, będzie chciał wreszcie robić to, na co ma ochotę. A może mieć ochotę na różne rzeczy, niekoniecznie bezpieczne.

– Właśnie dlatego teraz chcę go nauczyć wszystkiego – mój mąż nic nie rozumiał. – Będzie miał z czego wybierać. Zobaczysz, że zamiast iść na piwo, będzie wolał pograć w tenisa.

– A jeżeli nie? Jeżeli powie, że woli kumpli niż twoje książki i tenis?

– Wiesz co, wydaje mi się, że ustaliliśmy dawno temu, co chcemy dać naszemu dziecku – Arek się zdenerwował. – Ja staram się realizować ten plan. Haruję, żeby na wszystko starczyło. Swój wolny czas też mu poświęcam. A ty szukasz dziury w całym! Nadopiekuńcza mamuśka. Pewnie byś wolała, żeby bawił się samochodzikami albo budował jakieś durnowate zamki z klocków!

– Klocki są rozwijające! A dziecko musi mieć czas na zabawę!

– Bawi się, grając i ucząc! Szukam takich zajęć, które są właśnie dla małych dzieci.

Od tego dnia było coraz gorzej. Arek zaczął sprawdzać, jakie postępy Jasiek robił w nauce języków, i miał do mnie pretensje, że go nie mobilizuję. Oczywiście wynajął instruktora do tenisa, a ja widziałam, że syna ten sport w ogóle nie interesuje. Co gorsza, tata powiedział mu, że jak nie zacznie się uczyć i słuchać trenera, to zabierze mu piłkę do gry w nogę.

Zaczęliśmy po kryjomu wychodzić na dwór, żeby Jasiek miał czas dla siebie. Kupiłam mu nawet drugą piłkę, którą chowaliśmy pod schodami na klatce. Wytłumaczyłam, że to nasza tajemnica, żeby nic nie mówił tatusiowi. „To bez sensu – olśniło mnie w końcu. – Uczę dziecko kłamać tylko po to, żeby dać mu odrobinę tego, czego pragnie. Chowamy się przed domowym tyranem!  Tak dalej być nie może – myślałam. – Muszę podjąć jakieś kroki, które na zawsze rozwiążą ten problem”.

Do Arka nie docierały żadne moje argumenty. Utwierdziłam się w tym przekonaniu po rozmowie z Anią, mamą Piotrusia, kolegi Jasia z przedszkola. Szli do parku i nas zaprosili, ale przecież Jasiek miał niemiecki. Anka odprowadziła nas więc do domu, a ja nie wytrzymałam i opowiedziałam jej wszystko.

– To jest jakieś chore – stwierdziła. – Czytałam o rodzicach, którzy realizują swoje niespełnione marzenia kosztem dzieci. Ale myślałam, że to się nie zdarza w takich normalnych rodzinach.

– Niestety – przyznałam ze smutkiem. – Tylko że ja już nie wiem, co robić! Jasiek jest zmęczony… Basen, jeden język, ok. Poza tym on chce grać w piłkę, uwielbia rysować. A mąż twierdzi, że to nic mu nie da, więc szkoda czasu na takie głupoty – skwitowałam kwaśno.

– Musisz coś z tym zrobić! – Anka była przejęta. – Pogadaj z Arkiem.

– Próbuję – jęknęłam. – Nic innego od kilku tygodni nie robię, a ten wariat twierdzi, że robię mu na złość, sprawdza, czy Jasiek rzeczywiście chodzi na zajęcia, uczy się. Mały zaraz zacznie przed nim uciekać.

– No to nie wiem – doszłyśmy pod mój blok i Anka wzięła Piotrusia za rękę. – W końcu to też twój syn, nie tylko jego. Postaw ultimatum…

Podjęłam radykalne kroki

Przez całe popołudnie wymyślałam, co i jak mam powiedzieć Arkowi. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że to decydująca rozmowa, że od niej wszystko będzie zależeć, więc chciałam przygotować się starannie.

– Chcę z tobą pogadać – zaczęłam. – Wiem, że kochasz Jasia. Razem ustaliliśmy, że damy mu wszystko, co najlepsze. Ale to jest też moje dziecko i widzę, że on jest inny niż my. Czego innego pragnie. Nie mówię, żeby nic nie robił – dodałam szybko, bo Arek już otwierał usta. – Super, że uczy się języków. Może jednak przystopujmy. Niech to będzie jeden język, raz w tygodniu. Chciałabym z nim pograć w to, co on lubi. I porysować, bo uwielbia. Rysowanie jest ważne, kształtuje rączkę – dodałam.

– Widzę, że ty nic nie rozumiesz – Arek silił się na spokój. – On rośnie i z czasem coraz trudniej będą wchodziły mu do głowy różne rzeczy. Teraz jest czas na naukę języków, a nie za parę lat.

Opadły mi ręce. To nie miało sensu. Zrozumiałam, że nie przemówię mu do rozsądku, nie wyegzekwuję niczego. On nie pójdzie na żadne ustępstwa! Długo biłam się z myślami, rozmawiałam z przyjaciółkami, rozważałam wszystko. Kilkanaście razy próbowałam dyskutować z Arkiem. Ale gdy Jasiek zareagował płaczem na widok pani od niemieckiego, coś we mnie pękło. Dość!

Poinformowałam Arka, że wyprowadzam się razem z Jaśkiem. To był dla niego szok, jednak nie próbował ze mną rozmawiać, nie szukał rozwiązania.

Teraz jesteśmy w separacji. Mieszkamy osobno. Jaś widuje się z tatą w każdy weekend, czasem w tygodniu. Myślę, że do Arka zaczyna coś powoli docierać.

Jasiek urządził przy nim klasyczny pokaz histerii. Pewnej soboty, kiedy Arek po niego przyjechał, mały uciekł do swojego pokoju, a potem zamknął się w szafie. Krzyczał i płakał, że nie chce na tenisa. Nie mogliśmy go uspokoić! Tamtego dnia nie było treningu, bo syn się do niczego nie nadawał. Dostał gorączki, trzeba było mu podać leki i położyć spać. Arek to bardzo przeżył, a mi nie było go żal.

Coś się zmieniło. Ostatnio Jaś wyznał, że tata poszedł z nim do parku pograć w piłkę. Poza tym synek wymyślił, że chce być aktorem, więc Arek szuka dla niego zajęć teatralnych. Od mojej wyprowadzki wkrótce minie rok. Może to będzie rocznica rozstania, a może…

Ja wciąż kocham Arka, on mnie chyba też.

Czytaj także:
„Syn pozbył się dziewczyny jak starych gaci. Wykrzyczał mi w twarz, że ma dość matkowania. Wychowałam egoistę”
„Wzięłam wielki kredyt, aby spłacić długi ukochanego. Po wykonaniu przelewu Marek zapadł się pod ziemię”
„Udawałam, że kocham córkę, bo tego ode mnie oczekiwano. W rzeczywistości marzyłam, żeby zniknęła”

Redakcja poleca

REKLAMA