„Złodziejka perfidnie śmieje mi się w twarz, a ja jeszcze muszę ją przepraszać. Takie mamy właśnie prawo”

smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, Syda Productions
„– Twierdzi, że szukała u was zaginionej biżuterii – policjantka wyjaśniała spokojnie. A mnie znowu trafiał szlag. – W moich monetach, a potem w mojej torbie? Bez mojej wiedzy? Przez dwa kolejne dni szukała korali? Nagrałem, jak kobieta mnie okrada, ona wciska wam takie kity, a wy w to wierzycie?!”.
/ 09.07.2023 09:15
smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, Syda Productions

– Edyta, przekładałaś gdzieś te pięciozłotówki, które przywiozłem z Gdańska? – trzeci raz przegrzebywałem gabloty z monetami, ale nijak nie mogłem znaleźć tego, czego szukałem. – Dałbym sobie głowę uciąć, że jeszcze wczoraj je tu widziałem.

Moja żona popatrzyła na mnie z wyraźnym niesmakiem.

Znowu ci coś zginęło? Tak to jest, jak się nie patrzy, co gdzie kładzie – sapnęła. – Ale mnie do tych swoich cudeniek nie mieszaj. Ja się ich nie tykam – pokręciła głową i posłała mi gniewne spojrzenie.

Od pięciu lat w pobliskim centrum handlowym prowadziliśmy z Edytą niewielki sklepik z pamiątkami i pomysłami na prezent. Moja żona dbała o asortyment dla pań, więc jej część wypełniały ramki, biżuteria czy apaszki, vouchery na masaże, a moim światem były scyzoryki z grawerunkiem, breloki i to, co kochałem najbardziej – monety kolekcjonerskie.

Miałem na ich punkcie prawdziwego hopla

Potrafiłem pojechać na drugi koniec Polski, by kupić Denar Bolesława Chrobrego czy „rocznicówkę” zaślubin Polski z Bałtykiem. Ostatnio byłem z siebie wyjątkowo dumny, bo przywiozłem znad morza upragnione pięciozłotówki z drużynami piłkarskimi. Ale dziś nijak nie mogłem ich znaleźć.

No jakby diabeł ogonem nakrył – szeptałem pod nosem.

Nie był to pierwszy raz, kiedy coś nam w sklepie ginęło. Jednak ostatnio zdarzało się to coraz częściej. I o ile nie robiłem afery, kiedy nie mogłem się doszukać kilku złotych z podręcznego pudełka kasowego – czułem, że to Edyta, nie mając wydać reszty, podbiera mi drobne – o tyle kiedy z szuflady pod scyzorykami zniknęła mi stówa, byłem już dobrze wściekły. Edyta zarzekała się, że to nie ona, śmiertelnie się obraziła o moje oskarżenie i przez prawie tydzień mieliśmy ciche dni. Nie chciałem już do tego wracać, ale dzisiejsza sytuacja z monetami nie dawała mi spokoju.

– Najpierw gotówka, teraz moje monety. Edyta, skoro to nie ty ani nie ja, to… ktoś nas okrada – wyszeptałem do ucha żony, bo sam do końca nie wierzyłem w to, co mówię. – Nie mam manii prześladowczej, ale te rzeczy same nam nie zniknęły – rozejrzałem się ostrożnie dookoła.

Edyta uniosła brew i lekko się uśmiechnęła.

– To co zamierzasz, Sherlocku? Wyśledzisz tego złoczyńcę? – parsknęła śmiechem.

– Zobaczymy, czy będzie ci tak wesoło, jak zaczną ginąć twoje rzeczy. Mówię ci, tu się dzieje coś dziwnego.

Moja żona pokręciła tylko głową i wróciła do swoich zajęć. A ja przesiedziałem pół dnia na zapleczu, zastanawiając się, jak ugryźć tę sprawę. Nie miałem żadnych podejrzeń, kto mógłby nas okradać, więc czułem, że pójście na policję nie ma większego sensu. Ale wiedziałem, że za chwilę znów coś zniknie z naszego sklepu.

I nie myliłem się!

Dwa dni później to Edyta nerwowo przetrząsała swoją ladę.

– Była tu! Tu ją wczoraj kładłam! – twarz mojej żony wyrażała więcej niż tysiąc słów.

– Coś ci zginęło? – teraz to ja mogłem być odrobinę złośliwy, chociaż wcale nie miałem satysfakcji, że to znowu się dzieje.

– Granatowa apaszka. Ta jedwabna, która się tak świetnie sprzedaje. No, zaraz mnie szlag trafi! – Edyta nie kryła swojej wściekłości. – Dzwoń do Krzyśka! Natychmiast! Jego zięć jest policjantem. Może coś nam doradzi – westchnęła i bezradnie opadła na krzesło.

Kiedy wieczorem siedzieliśmy w domu zięcia Krzyśka i opowiadaliśmy o znikających pieniądzach, monetach i apaszkach, na początku miał taką minę jak Edyta kilka dni temu. Kiwał smętnie głową i dałbym sobie rękę uciąć, że uśmiechał się pod nosem.

– Ja rozumiem, że dla pana taka kradzież to drobnostka, ale tak nie może być! Też na początku myślałam, że mój mąż oszalał z tymi swoimi teoriami, ale cały dzień szukałam apaszki i jej nie ma, a na bank była – czara goryczy Edyty wyraźnie się przelała.

Młody policjant popatrzył ze smutkiem.

– Dowodów póki co brak, nikt wam na słowo śledztwa nie zacznie. Załóżcie w sklepie kamery. Dyskretne, ustawione tak, by obejmowały cały sklep. I poczekajcie. Cierpliwie poczekajcie – doradził.

Bardzo nam się ten pomysł spodobał. Następnego dnia kupiłem mały zestaw do monitoringu i po zamknięciu sklepu zainstalowałem z pomocą Krzyśka ukryte kamery. Rano włączyłem sprzęt i po godzinie poszedłem na zaplecze. Ale nic się nie wydarzyło. Następnego dnia powtórzyłem prowokację. Też nic. Zaczynałem już wątpić w sens tego przedsięwzięcia…

– Chyba zaraz zdejmę te kamery, bo to idiotyczne – mruknąłem pod nosem po dwóch tygodniach bezowocnego bawienia się w Wielkiego Brata.

– Zostaw, niech wiszą. Nikomu nie przeszkadzają – powiedziała Edyta, która od czasu zniknięcia apaszki stała się bardziej kategoryczna niż ja. – Najwyżej będą kurz zbierać. A tymczasem weź się czymś konkretnym zajmij – dodała, pucując swoje ramki.

Posłuchałem jej rady

Żeby nie myśleć o całej sprawie, wziąłem się za gruntowne porządki. Kiedy kilka dni później otworzyłem gablotkę z dodatkowymi monetami, która na co dzień leży pod ladą, od razu coś mi nie pasowało. Niby były wszystkie, ale leżały inaczej niż je ułożyłem! Ktoś je pomieszał! A wydawało się, że to taka miła, uczciwa kobieta Natychmiast spojrzałem w oko ukrytej w rogu kamery. Pobiegłem na zaplecze, odpaliłem nagranie i po kilku minutach przewijania… zamarłem. Na filmie zobaczyłem Ulę – kobietę prowadząca stoisko w tym samym budynku. Sekwencja zdarzeń nie pozostawiała złudzeń. Jestem w sklepie sam, bo Edyta tego dnia załatwia jakieś swoje sprawy, wchodzę do naszego magazynku. Po chwili Ula wchodzi do sklepiku, schyla się do pudła pod ladą i grzebie w moich monetach! Nie wierzyłem własnym oczom.

– Edyta! Edyta, chodź tutaj! – wychrypiałem z całych sił.

Głos odmawiał mi posłuszeństwa, a ręce drżały, kiedy puszczałem żonie dowody zbrodni. Edyta aż z wrażenia usiadła.

Ula? Jezu. Ale jak to? Po co? – moja żona była blada jak ściana. – Co z tym robimy? Idziemy do niej czy od razu na policję?

Z Ulą znaliśmy się od kilku miesięcy, kiedy to otworzyła stoisko z ubraniami niedaleko nas. Każdego dnia grzecznie się sobie kłanialiśmy, czasem pogadaliśmy o wszystkim i o niczym. Wiedzieliśmy, że mieszka w naszym mieście od pół roku, że przeprowadziła się z Krakowa. Mieliśmy ją za miłą, kulturalną kobietę. A tu taka niespodzianka. Ponieważ sami nie do końca wiedzieliśmy, co robić, a zięć Krzyśka był na jakimś wyjeździe i nie odbierał telefonu, postanowiliśmy nie wyłączać kamer i poczekać. Tym razem celowo znikaliśmy oboje na zapleczu lub w magazynie. I jak się okazało, pani Ula tylko na to czekała. A to przychodziła pogrzebać w chustkach, a to zerkała na monety. Ale kiedy zobaczyłem, że dobiera się do mojej torby i przeszukuje ją przegródka po przegródce, powiedziałem „dość”. Wzięliśmy laptopa pod pachę i natychmiast pojechaliśmy z Edytą na najbliższy komisariat. Sympatyczna pani policjantka przyjęła nasze zgłoszenie, skrupulatnie spisała zeznania i zgrała filmy z naszego komputera.

Nawet pochwaliła nas za ich jakość

Zapewniła, że policjanci dokładnie zapoznają się z ich treścią. Byliśmy pewni, że z takimi dowodami sprawa szybko ruszy do przodu. Za radą policjantki sami nie wykonywaliśmy żadnych ruchów.

– Pamiętaj, mamy udawać, że nic się nie dzieje, dalej mówić grzecznie „dzień dobry”, tak żeby nie spłoszyć pani Uli – powtarzałem Edycie.

Nie będzie takiej potrzeby, bo od dziś ma zamknięte stoisko – moja żona wzruszyła ramionami.

– Myślisz, że już wie, że ją mamy? – szczerze się zdziwiłem.

– Nie wiem. Ewa z kosmetycznego mówi, że Ula wyjechała na jakiś zagraniczny urlop. Zdjęcia pod palmami podobno na FB wstawia.

– Nie chcę nawet myśleć, skąd ma na takie wczasy – westchnąłem.

– Przestań, Rychu. Policja zajmuje się sprawą, to zaraz pewnie wszystko wyjaśni. My im daliśmy dowody, więc swoje zrobiliśmy. Mam nadzieję, że ją zamkną – przekonywała Edyta.

Jakże się myliła. Bo po zaledwie dwóch tygodniach, nim jeszcze Ula zdążyła wrócić z wakacji, policja sprawę... umorzyła. Powód? Brak znamion czynu zabronionego!

– Przynoszę wam nagrania, na których ktoś grzebie w moich rzeczach bez mojej wiedzy, a wy mi piszecie, że nic się nie stało, że nie ma przestępstwa? To jakiś żart? – tym razem wpadłem na komendę wściekły jak osa.

Młoda policjantka, która kilkanaście dni wcześniej zgrywała nasze filmy, rozłożyła bezradnie ręce.

– Grzebanie w państwa rzeczach na pewno jest zachowaniem niewłaściwym, ale na podstawie tych nagrań trudno stwierdzić, że doszło do kradzieży. Ta pani niczego od was nie wynosi. Tylko przegląda.

– Tym razem nie wynosi! A wcześniej? – nie mogłem ustać w miejscu, więc krążyłem po pokoju. – I co to znaczy „tylko przegląda”? Grzebie w moich monetach, w mojej torbie! Po co? Czego tam szuka? Tym razem nic nie wyniosła, ale ile razy wcześniej wszystko nam ginęło!

– Ale tego, jak ginie, na nagraniach nie ma – policjantka rozłożyła ręce. – A my musimy mieć dowód.

Nie mogłem się pogodzić z tym umorzeniem

Odwołaliśmy się do sądu. Ten nakazał wznowić sprawę i przesłuchać Ulkę. I świetnie! Bo sama nic tłumaczyć nie chciała. Kiedy już po umorzeniu spotkałem ją w centrum handlowym, zaśmiała mi się w twarz, wysyczała: „Pożałujesz tego, co zrobiłeś” i odwróciła się na pięcie. Wierzyłem, że tym razem policja udowodni, że ta miła dziewczyna ze sklepu obok to tak naprawdę rasowa złodziejka. Ale zeznania Uli zwaliły nas z nóg.

– Pani Urszula przyznała się do wizyty w państwa sklepie – policjantka tym razem zaczęła od dobrych wieści.

– Bingo! Mamy cię! – wykrzyknąłem i szybko ugryzłem się w język. – Przepraszam, pani komisarz. Czyli się przyznała? – upewniłem się, w duchu zacierając ręce.

– Do tego, że u was była, tak. Tłumaczy, że szukała korali.

Popatrzyliśmy na siebie z Edytą i oboje parsknęliśmy śmiechem.

– Że niby co robiła? Jakich znowu korali? – nie wytrzymałem.

– Twierdzi, że w podobnym czasie także i z jej stoiska zaczęły znikać różne rzeczy i szukała zaginionej biżuterii – policjantka wyjaśniała spokojnie.

A mnie znowu trafiał szlag.

– W moich monetach, a potem w mojej torbie? Bez mojej wiedzy? Przez dwa kolejne dni szukała korali? I wy jej w to wierzycie? – zerwałem się na równe nogi. – Ta kobieta mnie okrada, wciska wam takie kity, a wy w to wierzycie?!

Edyta próbowała mnie uspokoić i posadzić z powrotem na krześle, a ja czułem, że zaraz eksploduję. Wybiegłem z komisariatu, obiecując sobie, że już nigdy nie zaufam policji.

Byłem wściekły

Zanim Edyta wróciła do sklepu, wziąłem w ręce laptopa i obszedłem z moją filmoteką wszystkie sąsiednie stoiska. Każdemu chętnemu prezentowałem nagrania.

– Co ty robisz? Oszalałeś?! – Edyta prawie zemdlała, kiedy zobaczyła mnie z komputerem pod pachą.

– Bynajmniej. Pokazuję reszcie sprzedawców, jak się szuka korali – prychnąłem. – Na wypadek gdyby i u nich pani Ula czegoś szukała – zaśmiałem się.

– Rysiek, z tego będą tylko kłopoty – załamywała ręce żona.

– Przecież tak było! Grzebała tu, a ja to nagrałem. Więc jakie kłopoty? Niech ludzie wiedzą, z kim mają do czynienia – złość aż we mnie buzowała.

Tym razem Edyta miała rację. Nie minął miesiąc, jak dostałem… wezwanie do sądu. Pani Ula pozwała mnie o naruszenie jej dóbr osobistych.

Tego jeszcze nie grali! Złodziejka pozywa mnie o to, że pokazałem innym, że kradnie! Gdzie my, Edytka, żyjemy? – nie wiedziałem czy śmiać się, czy płakać czytając pozew.

Do sądu szedłem pewien swojej wygranej. Przecież miałem te nagrania! Przecież ta kobieta pod moją nieobecność przeczesywała mój sklep! I znowu zderzyłem się ze ścianą absurdu. Sąd przyznał rację… Urszuli!

– Szanowni państwo, dopóki nie ma prawomocnego wyroku, że ktoś coś ukradł, to nie można nikogo nazwać złodziejem, a rozpowszechnianie cudzego wizerunku bez jego zgody jest niedopuszczalne. A w tej sprawie z informacji, do których dotarł sąd, wyroku prawomocnego nie ma – wyjaśniał sędzia, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi.

– I nie będzie, bo sprawa jest umorzona! – dodała niepytana przez nikogo pani Ula.

A we mnie znów się zagotowało

Tym razem już nawet się nie odwoływałem. Kilka dni później poszedłem na stoisko pani Uli i wyrzuciłem jednym tchem:

– Bardzo panią przepraszam, że nie zdołałem nagrać, jak pani kradnie, tylko jak grzebie w moich rzeczach. Wystarczy? – warknąłem.

– Licz się ze słowami! Bo póki co, to ty masz wyrok, a ja nie mam nawet pół zarzutu. Więc kto tu jest przestępcą? – Ula uśmiechnęła się szyderczo. – A przeprosiny mają wisieć w gablocie przy wejściu do centrum handlowego, mój drogi. Przez calutki miesiąc. I mają mieć, zdaje się, inną treść. Tak orzekł sąd – uśmiech nie schodził z jej twarzy.

Rany, ależ się starałem zapanować nad swymi emocjami. Ta kobieta była cwana i przebiegła, a jej uśmiech doprowadzał mnie do szału. Normalnie aż mnie ręce świeżbiły. „Opanuj się Rysiek, bo zaraz zrobisz coś głupiego” – powtarzałem w myślach. A pani Ula kontynuowała:

– A jak jeszcze raz powiesz coś takiego jak teraz, to znowu napiszę do sądu i wlepią ci karę porządkową. Z pięć tysięcy złotych albo i lepiej. Trochę tych swoich monet będziesz musiał na to sprzedać, nie? Tych z górnej gablotki – ostatnie zdanie dodała szeptem i puściła do mnie oko.

Może zbyt szybko poszedłem na policję. Może powinienem dać się dłużej okradać w świetle kamer. A może złapać ją za rękę. Chociaż wtedy pewnie powiedziałaby, że to nie jej ręka. Dla mnie jasne jest, że jeśli ktoś przychodzi cichaczem grzebać w cudzych rzeczach, robi to po to, by coś ukraść. Szkoda, że policji ta logika nie wystarcza. Wiem, że to ona wynosiła nam te rzeczy. Wiem, że jest na tyle cwana, że nie da się złapać. Chodzą plotki, że likwiduje swoje stoisko i wyjeżdża do innego miasta. Pewnie po to, by robić to samo co tu. Szukać korali, naturalnie…

– Smutna to rzeczywistość, kiedy pokrzywdzony nie dość, że odchodzi z kwitkiem, to jeszcze musi przeprosić ofiarę – zamruczałem pod nosem, wieszając kilka dni później w gablocie zasądzone przeprosiny. 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA