„Złodziej uwiódł moją babcię, żeby wzbudzić jej zaufanie. Pewnego dnia zastała cały swój dobytek w skrzyniach”

Moja sąsiadka to plotkara fot. Adobe Stock, hotographee.eu
„– Spytałam, kto go wpuścił. Odparł, że służąca. A ona wychodne jak raz miała, więc jakże to? Wtedy pan Władysław jął się plątać i taką we mnie podejrzliwość wzbudził, że aż spotniałam. Ujęłam mocniej pogrzebacz, dla obrony tylko, ale on zaczął uciekać. Z moimi walizkami!”.
/ 26.07.2023 19:15
Moja sąsiadka to plotkara fot. Adobe Stock, hotographee.eu

Przy remoncie dachu wpadły mi w ręce doskonale zachowane przedwojenne gazety. Upchnięte niedbale w krokwiach przeleżały wiele lat, zapewne czekając na mnie, jakby wiedziały, że nie zmarnuję takiego skarbu. Przede wszystkim należało je utrwalić na fotografii. Zawołałam syna i zabraliśmy się do dzieła. Myślicie, że łatwo jest zrobić dobre zdjęcie pomiętej płachty?

– Mamo, patrz – Olek podsunął mi pod nos żółknący papier – czy to nie nazwisko panieńskie babci?

– Dla ciebie prababci – mruknęłam. – Nie zajmuj się czytaniem, tylko fotografuj.

Zerknęłam na artykuł

– Owszem, ale to zbieg okoliczności. Przecież to rubryka kryminalna. Co by tu robiła nasza przodkini?

– Panna Zofia przyjechała z bratem do Lublina w poszukiwaniu pracy i lepszego życia. W pociągu rekomendował się im przystojny młodzieniec. Twierdził, że jest władny wyrobić koledze posadę urzędnika, zaś pannie obiecał pokazać miasto – przeczytał głośno Olek.

– Pokaż to! – wyrwałam mu gazetę. – Babcia rzeczywiście po śmierci rodziców przeniosła się z bratem do miasta.

I miała na imię Zofia! – dodał triumfalnie Olek.

– To jeszcze o niczym nie świadczy – wystąpiłam w obronie honoru rodziny.

Oboje słuchali uważnie obytego w mieście kawalera. Twierdził, że piastuje poważne stanowisko w magistracie. Tak dobre robił wrażenie, że rodzeństwo bez wahania ujrzało w nim przyjaciela i pożądanego cicerone na lubelskim bruku. Władysław, jak się przedstawił, był już pod koniec podróży z obojgiem za pan brat. Pannę traktował z szacunkiem, ścieląc się do nóżek, z jej bratem swobodnie konwersował. Nic więc dziwnego, że został zaproszony do stałego bywania w wynajętym mieszkaniu rodzeństwa, które spieniężywszy spadek po rodzicach, wcale biednymi nie byli. Władysław skorzystał z zaproszenia, wywiązując się z przyrzeczeń, które w pociągu czynił. Emablował Zofię, zapraszając ją do modnych kawiarni i na koncerty w parku, obiecywał wprowadzić ją w swoje małe, ale, jak podkreślał, doborowe kółko znajomych. Pannę, która nie bywałą przedtem w mieście, urzekła ta perspektywa, a i wdzięki kawalera nie były jej obojętne. Za zgodą brata, który nie miał nic przeciwko eskorcie nowego przyjaciela, odwiedzała miejsca, o których przedtem dużo słyszała. Nic nie zapowiadało katastrofy aż do dnia, kiedy panna Zofia niespodziewanie wróciła wcześniej ze spaceru. Poszła do sypialni odłożyć kapelusz i ujrzała tam straszliwy bałagan.

Jej suknie, wywleczone z szafy, tworzyły kłąb na środku podłogi, pudła zaś, których w damskiej garderobie nie brakuje, zostały porozrzucane po całym pokoju. Panna odgadła, że do domu włamali się złodzieje i splądrowali rzeczy, szukając kosztowności oraz pieniędzy. Zamiast zemdleć z alteracji, uzbroiła się w pogrzebacz, na wypadek – jak potem zeznała – gdyby bandyci jeszcze nie opuścili mieszkania. Wytłumaczyła zdumionym niewieścią odwagą policjantom, że na wsi to rzecz zwyczajna i nikt tam bez powodu przytomności nie traci.

– Jakbym babcię widziała – sapnęłam z niedowierzaniem. – Zawsze mówiła: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Z góry współczuję włamywaczom.

Jakież było zdziwienie panny Zofii, gdy penetrując pokoje, natknęła się na przykucniętego za sofą uroczego Władysława.

– Zrazu poczułam się bezpieczniej, bo zawsze to męskie ramię w opresji, ale potem ujrzałam moje własne walizki i kuferek, stojące pod drzwiami – opowiadała na komisariacie – a przecież nigdzie się nie wybierałam! Pan Władysław tak się krzątał koło mnie, wodę donosząc i dopytując o zdrowie, że nie od razu zdziwiłam się, co on tu robi. Spytałam, kto go wpuścił. Odparł, że służąca. A ona wychodne jak raz miała, więc jakże to? Wtedy pan Władysław jął się plątać i taką we mnie podejrzliwość wzbudził, że aż spotniałam. Ujęłam mocniej pogrzebacz, dla obrony tylko, ale on zaczął uciekać. Z moimi walizkami!

Zofia ruszyła za nim po schodach

Tak szybko biegała, że dopadła go na ulicy, walizki odzyskując. Brat wpłacił za nią 1000 zł kaucji, żeby wykupić ją z posterunku przed procesem. Władysław oskarżył ją bowiem nie tylko o pobicie, utratę dwóch zębów, ale także o straty moralne oraz niedotrzymanie obietnicy małżeństwa, którą rzekomo jemu złożyła.

– O matko – nie uwierzyłam – to złodzieja przed wojną nie można było stłuc?!

– Teraz też nie wolno – pouczył mnie syn. – A zwróciłaś uwagę, że ten picuś-glancuś dołożył babci jeszcze inne paragrafy? Ciekawe, jak się z tego wywikłała.

– Nie słyszałam, żeby przed sądem stawała, ale kto to wie? Nie było się czym chwalić, może ukryła ten szczegół biografii. Czekaj! Kiedy to było?

Sprawdziliśmy datę. Marzec 1939 roku.

– No tak, wszystko jasne – uznałam. – Kilka miesięcy później wybuchła wojna, działalność sądów zawieszono i pan Władysław na pewno nie doczekał się należnego odszkodowania.

– I słusznie. Nie należało mu się, łobuzowi – podsumował z satysfakcją mój syn, prawnuk dzielnej Zofii. 

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA