„Odrzuciłam dobrego mężczyznę, bo nie był przystojny i bogaty. Mam za swoje, moje życie zmieniło się w koszmar”

Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Robert okazał się bowiem bawidamkiem, który lubi zaglądać do kieliszka. Nieraz też zdarzyło mu się mnie uderzyć. Mamy czworo dzieci, a ich utrzymanie w większości spadło na mnie. Zrezygnowałam z dobrego, uczciwego i zakochanego we mnie mężczyzny dla szczeniackiego uczucia, które szybko wygasło i zmieniło się w koszmar.
/ 29.01.2023 19:15
Po śmierci męża nie wychodziłam z domu fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Urodziłam się i wychowałam na zabitej dechami mazurskiej wsi. Wiadomo, jak to jest w takim miejscu – pracy dużo, rozrywek niezbyt wiele. Za to marzeń całe mnóstwo. Przede wszystkim o tym, by jak najszybciej wyrwać się z tego miejsca bez perspektyw. Marzyłam najczęściej przy pomidorach. Spędzałam przy nich sporo czasu, oczywiście nie dla przyjemności, ale z obowiązku.

Jakże nienawidziłam siedzieć w dusznej szklarni!

Człowiek by gdzieś poszedł, na spacer chociażby, o sklepie czy innej dyskotece nie wspominając, ale ojciec był nieugięty:

– Rośliny trzeba podlać – mówił, a ja już wiedziałam, że czeka mnie kolejny długi i nudny dzień w robocie.

Tak mnie wychowano, podobnie jak moją siostrę, że wola rodziców była święta. Zresztą, nie miałyśmy powodów robić im na przekór. Wiadomo przecież, że chcą dla nas jak najlepiej. To dotyczyło każdej sfery życia, także damsko-męskiej. Ojciec mawiał często:

– Byle komu was nie oddam. Jak chłop nie ma ani grosza przy duszy, to niech się u mnie nawet nie pokazuje.

Oczywiście wtedy po cichu podśmiewałyśmy się z tych słów z siostrą, a w głowie snułyśmy nasze własne wizje. Ja na przykład marzyłam o przystojniaku w skórzanej kurtce, co to nie będzie miał głowy do roli, za to będzie jeździł na motorze. I tym motorem zabierze mnie z dala od szklarni i harówki. Jak na złość, nikt taki się w moim życiu nie pojawiał. Przyczepił się za to do mnie gospodarz z sąsiedztwa, Jurek. Ależ on mi się nie podobał! Zwalisty był, ciężki jak kloc drewna, zawsze źle ubrany, w gumiaki i przykrótkie koszule, co takich już teraz nikt nie nosi, z brudnymi rękami, bo ciągle coś w polu robił... Brr! Przez to robienie w poliu przezywali Jurka „Burak”.

Okropnie, prawda?

A jeśli tak, to powiedzcie, która dziewczyna chciałaby się z takim Burakiem pokazać na zabawie czy w ogóle gdzieś między ludźmi?! Niestety, Burak od małego upatrzył sobie właśnie mnie! Jak siedziałam w szklarni, przychodził. Niby pomidorów dojrzeć. Rady różne mi dawał, podlewać pomagał, zastępował mnie, gdy chciałam zrobić sobie przerwę i się przewietrzyć. Jak usiadłam przed domem z książką, przez ramię zaglądał, pytał, komentował. Myślałby kto, że się na książkach zna. Zresztą, jak teraz tak pomyślę, może się i znał. W końcu Burak głupi nigdy nie był. Szkołę – tę naszą na wsi – skończył z wyróżnieniem, a potem poszedł do technikum kształcić w samochodach. Pod sklepem się nawet mówiło, że Burak o jakichś studiach myśli... Ale to wszystko nie sprawiało wcale, że ludzie traktowali go tam u nas poważnie.

Burak nigdy się nie bił, samochód miał brudny i stary. Ziemniaki nim ojcu woził w tygodniu na skup, a w niedzielę tym samym autem, ledwie co go wężem polał, jechał do kościoła... I jak tu takiego chłopaka traktować normalnie? Właściwie jako mała dziewczynka nawet lubiłam Buraka i jego zainteresowanie mi nie przeszkadzało. Lecz kiedy trochę podrosłam i zaczęłam więcej rozumieć, coraz częściej miałam Jureczka naprawdę dosyć. Nieraz skarżyłam się na niego mamie czy siostrze:

– Przez niego żaden normalny chłopak nie chce się ze mną umówić – narzekałam. – Wszyscy myślą, że jest moim facetem, skoro tak ciągle za mną łazi. A przecież ja nigdy z nim nie będę!

Moi bliscy kiwali głowami, bo to się rozumiało samo przez się, że z Burakiem nie chcę chodzić, ale każdy miał dosyć swoich spraw, żeby się jeszcze przejmować moimi. Dla wszystkich w domu było jasne, że z Buraka żaden kawaler. Jego rodzice posiadali jedynie malutkie poletko i kilka drzewek, które udawały, jak to mawiał mój ojciec, sad.

Mieli nadzieję, że sprawa się ułoży

Przyjdzie czas, poznam mężczyznę swojego życia, wyjdę za niego za mąż, to i Burak poszuka sobie innej panny i przestanie mi się narzucać. Chłopak był zresztą tak nieśmiały, że przez bardzo długi czas nie usłyszałam z jego ust nawet żadnej deklaracji. Do czasu gdy poznałam Roberta... Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy ujrzałam swojego męża po raz pierwszy. Przyjechał na budowę fabryki, która powstawała w okolicach mojej wsi, wraz z ekipą innych pracowników znad morza. Kiedy wychodzili z ciężarówki rozejrzeć się po miejscowości, w której mieli spędzić następnych kilka miesięcy, mój wzrok od razu padł na Roberta. Dobrze zbudowany, trochę starszy ode mnie, przystojny, z tym błyskiem w oku, który sprawia, że kobiety tracą oddech...

Może pomyślicie, że jestem zwariowana, ale wtedy od razu poczułam, że to jest mężczyzna z moich snów! Ja także spodobałam mu się już od pierwszej chwili. Sama nie wiem, jakim cudem znalazłam w sobie śmiałość, żeby podejść do niego i zagadać pierwsza. Przecież byłam nauczona, żeby nigdy i pod żadnym pozorem nie narzucać się mężczyznom. Ale moja odwaga się opłaciła. Ten wieczór spędziliśmy wspólnie. Następnego dnia Robert pożyczył od jednego z kolegów motor i zabrał mnie do kina do sąsiedniego miasteczka. Byłam wniebowzięta! W końcu spotkałam mężczyznę, o jakim marzyłam. Nie takiego nudziarza jak otaczający mnie, pożal się Boże, gospodarze. Prawdziwego mężczyznę. Takiego, który nosił skórzaną kurtkę, jeździł na motorze i znał się na amerykańskim kinie. A przede wszystkim miał w plany i marzenia. Nie zamierzał być zwykłym... rolnikiem. Oczywiście od momentu, kiedy poznałam Roberta, na Buraka już nie zwracałam uwagi. Początkowo myślałam, że mój adorator sam się zorientuje, że jestem zakochana i przestanie mnie prześladować.

Nic takiego się jednak nie stało

Burak ciągle przychodził do szklarni, zagadywał mnie na ulicy, czekał na mnie jak wierny pies pod sklepem... Zachowywał się tak, jakbym dalej była dziewczyną „do wzięcia”! Po kilku tygodniach zaczęło mnie to wszystko mocno denerwować. Czy ten Burak naprawdę nie dostrzegał, że w końcu jestem szczęśliwie zakochana? Nawet jeśli nie, przecież ludzie gadali! Na wsi aż huczało od plotek, że znalazłam sobie kawalera znad morza. Jurek był więc nie tylko ślepy, ale i głuchy...

– Musisz się z nim jasno rozmówić – usłyszałam od rodzonej matki. – Jeśli go nie kochasz i nigdy nie pokochasz, nie można tak biednego chłopaka zwodzić. Powiedz mu, jak się sprawy mają. Pocierpi, pocierpi i przestanie.

Po krótkim namyśle postanowiłam tak zrobić. Zresztą nie miałam innego wyjścia. Robert zaczynał się dopytywać, czemu Burak ciągle za nami łazi. Bałam się, że jeśli nie wezmę tej sprawy w swoje ręce, może z niej wyjść co gorszego. Umówiłam się z Jurkiem pewnego wieczoru na kładce nad jeziorem, na której kiedyś często siadywaliśmy. Pamiętam, że w powietrzu dało się już wyczuć zapach lata, z pobliskich traw dochodziły dźwięki cykad, a cała atmosfera wręcz przesiąknięta była romantyzmem. Nawet sobie wtedy pomyślałam, że właściwie szkoda mi biednego Buraka, bo w zasadzie to dobry chłopak. Niestety, to co miałam mu dziś oznajmić, nie należało do rzeczy przyjemnych...

Musiałam jednak zdobyć się na odwagę i wyłożyć, jak to mówią, kawę na ławę. Już, już byłam gotowa do swojej przemowy, gdy nagle Burak, cały czerwony na twarzy, chwycił mnie za ręce i powiedział zduszonym głosem:

– Już nic nie mów, Kasiu, ja cię tak proszę. Ja wiem, że ty się zadurzyłaś w tym całym Robercie. Przecież widzę, co się dzieje. Ale ja chodzę za tobą jak pies, bo wierzę, że zmienisz zdanie. Przecież ty jesteś tylko moją Kasią, zawsze byłaś. Ja ci dam, co tylko zechcesz...

– Ale co ty mi możesz dać, Jurek, zastanów się! – żachnęłam się i szybko wzięłam ręce, żeby nas kto razem nie zobaczył i nie doniósł mojemu chłopakowi. – Przejrzyj na oczy! Robert ma porządny fach w rękach, zabierze mnie do miasta, da mi życie, o jakim marzę. A co ty masz? Niewielkie pole, sad i kilka świniaków. Uważasz, że to wystarczy?

To były okrutne słowa

Jurek po nich jakby zapadł się w sobie, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby mu w końcu nie powiedzieć, co mi leży na wątrobie... On coś tam mi jeszcze próbował tłumaczyć, że idzie na studia, bo nie chce utknąć do końca świata na wsi i ma pomysły jak rozkręcić własny biznes, ale zwyczajnie go wówczas wyśmiałam.

Chyba lepiej będzie, jak teraz już pójdziesz – ucięłam bez litości, kiedy zaczął mi opowiadać o jakichś patentach i nowoczesnych samochodach. – Takie bajki to będziesz mógł swoim dzieciom opowiadać, jak je będziesz kiedyś miał! Bo my z Robertem planujemy dwójkę, wiesz? – uśmiechnęłam się złośliwie, udając, że nie widzę rozpaczy, która malowała się na twarzy mojego wieloletniego adoratora.

Nie patrzyłam też w jego stronę, kiedy wstał w końcu z kładki i powoli, powłócząc nogami, poczłapał w stronę wsi. Ja sama, mimo że miałam za sobą trudną rozmowę i właśnie zraniłam człowieka, który był mi bardzo życzliwy, czułam się lekko i szczęśliwie. Zupełnie jakby z serca spadł mi wielki kamień. Nie musiałam już zastanawiać się, jak powiedzieć Burakowi, że nigdy nie będę należała do niego. Teraz mogłam wreszcie cieszyć się świetlaną przyszłością z człowiekiem, którego naprawdę kochałam i z którym spodziewałam się przeżyć same dobre chwile! Z ulgą położyłam się na drewnianej kładce i przymknęłam oczy. Wokół mnie było ukochane jezioro, nade mną bezchmurne niebo, powietrze wirowało zapachami lata, brzęczenie owadów usypiało...

Zanim się spostrzegłam, zapadłam w krótką drzemkę. Powinnam przemyśleć tę decyzję? To niedorzeczne! Do tej pory nie miałam w życiu wielu snów. Ale ten, który przyśnił mi się wówczas, pamiętam doskonale. Śnił mi się wielki, nowoczesny dom, taki, jaki widywałam dotychczas tylko w filmach.

W domu siedział uśmiechnięty mężczyzna

Nie poznałam go w pierwszej chwili, dopiero kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że to... Burak. Tylko że wyglądał jakoś inaczej, jakby starzej, ale też – dostojniej, bardziej elegancko. Patrzył na mnie spod zmrużonych powiek i uśmiechał się tak jakoś ironicznie. Chciałam do niego podejść, zagadać. Czułam w tym śnie, że przecież kiedyś to był ktoś ważny w moim życiu. Ale Burak tylko machnął lekceważąco ręką i jakaś niewidzialna siła wypchnęła mnie z jego przytulnego, eleganckiego domu na zewnątrz, gdzie było szaro, brudno i ponuro. Zagrzmiało i poczułam, jak po moich policzkach spływają krople deszczu. A może to były łzy? Obudził mnie chłodny powiew. Zapadał już zmrok, a ja leżałam nad samą wodą.

„Obym się tylko nie przeziębiła” – pomyślałam, po czym chwyciłam sweter i ruszyłam w stronę wsi.

Nie mogłam jednak przestać myśleć o dziwnym śnie.

„A może to znak, że źle robię, odrzucając Jurka? Może powinnam jeszcze raz przemyśleć swoją decyzję?” – przemknęło mi nawet przez głowę, ale szybko odrzuciłam ten pomysł jako niedorzeczny.

Przecież kochałam Roberta i to z nim pragnęłam budować wymarzoną przyszłość w mieście. Jurek był tylko biednym rolnikiem i na pewno pozostanie nim całe życie! Postanowiłam nie myśleć więcej o tym dziwacznym śnie. I nawet mi się to udało. Głównie dlatego, że moją głowę zaczęły zaprzątać inne sprawy. Tydzień po niespodziewanej drzemce nad jeziorem zorientowałam się, że jestem w ciąży. Ta wiadomość przewróciła całe moje życie do góry nogami. Robert bardzo się ucieszył, poprosił mnie o rękę i wkrótce wzięliśmy szybki ślub, żeby ludzie nie gadali, że dziecko jest bękartem. Wszystko potoczyło się może nieco inaczej, niż planowałam, ale i tak byłam pełna entuzjazmu. Nawet wtedy, gdy Robert zapowiedział, że w takim razie muszę wraz z nim wrócić nad morze, w jego rodzinne strony. Byłam młoda, zakochana, i, co tu kryć, głupia jak but – zostawiłam wszystko i pojechałam z Robertem w nieznane.

To wszystko wydarzyło się piętnaście lat temu

Tak, tak, to już piętnaście lat, jak mieszkam na Pomorzu. Ani przez chwilę przez cały ten czas nie było mi łatwo. Nawet na początku, kiedy myślałam jeszcze, że go kocham. Robert okazał się bowiem bawidamkiem, który lubi zaglądać do kieliszka. Nieraz też zdarzyło mu się mnie uderzyć. Mamy czworo dzieci, a ich utrzymanie w większości spadło na mnie. To jednak wszystko nic. Ot, los jak wielu polskich kobiet. Niedawno jednak w moim życiu zdarzyło się coś dziwnego. Po tym, jak straciłam pracę w sklepie, zgłosiłam się do Urzędu Pracy. I tam na tablicy ogłoszeń zobaczyłam ofertę, która przyprawiła mnie niemal o palpitację serca. Duża firma motoryzacyjna z moich rodzinnych stron poszukiwała pracowników. Nazwisko właściciela – tak, to było nazwisko kogoś, kogo kiedyś znałam jako „Buraka”!

Po powrocie do domu drżącymi rękami włączyłam komputer syna. W oczach miałam łzy, kiedy przeglądałam kolejne strony. Jurek założył firmę sprzedającą nowoczesne samochody. Nie znam się na tym, ale budynki zakładu wyglądają jak z marzeń, więc chyba odniósł spory sukces. Na ostatniej stronie zobaczyłam zdjęcie jego prywatnego domu. Postawił go na gruncie rodziców, w naszej małej wiosce. Rzut oka wystarczył mi, by wiedzieć. Ja ten dom znałam. To był dom z mojego snu sprzed lat! Jego marzenie się spełniło. Prowadził własny biznes i zdobył bogactwo. Nie wiem, czy zdobył także szczęście w miłości. Na stronie internetowej firmy nie było informacji o życiu prywatnym właściciela, a ja byłam zbyt mądra, żeby do niego dzwonić teraz, po tych wszystkich latach. Ze swojego snu pamiętałam nie tylko dom Jurka – pamiętałam też jego ironiczną, pełną litości i pobłażania minę na mój widok...

Nie potrzebowałam się z nim kontaktować, żeby wiedzieć, że nasz czas dawno minął. Ja swoją szansę straciłam. A wystarczyło, gdybym tamtego letniego wieczoru posłuchała snu... 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA