Kazałam mu przysiąc, że mnie nie zdradza.
Wtedy uroczyście zdjął krzyż znad drzwi w dużym pokoju, położył na nim dwa palce i oświadczył:
– Przysięgam, że kocham tylko ciebie…
Stał przed drzwiami z wiązanką storczyków i miną zbitego psa, który wprawdzie narozrabiał, ale przecież kara nie powinna być aż tak surowa jak ta, którą odebrał. Zawsze potrafił mnie rozbroić tym spojrzeniem, lecz na pewno nie dziś. Bo to już nie był mój zbity pies. I nie miał prawa czarować mnie w ten sposób.
– Czego chcesz? – spytałam ostro.
– O ile się orientuję, to nie jest dzień twojego widzenia się z Michałkiem. A nawet gdyby był, to umawialiśmy się, że będziesz na niego czekać na dole.
– Przyszedłem cię przeprosić – odparł. – Tylko po to, Magdusiu.
Brzmienie głosu też było mi doskonale znane, znakomicie współgrało z tym psim spojrzeniem – niepewne i jakby łaszące się. Naprawdę potrafił czarować. Jednak – jak już wspomniałam – nie dziś i z pewnością nie moją skromną osobę.
– Chyba kpisz! – prychnęłam. – Jak w ogóle śmiesz mówić o przepraszaniu?! Jakoś nie przypominam sobie, żebyś cokolwiek wspomniał o swoim złym postępowaniu, kiedy był na to czas!
Spuścił głowę. Teraz w ogóle już przypominał szczeniaczka, na którego spadły wszystkie nieszczęścia świata. I skłamałabym, gdybym powiedziała, że w tym momencie serce mi nie drgnęło. Zaraz przypomniałam sobie jednak, co mi ten nieszczęsny szczeniaczek zrobił.
– Całe życie mamy się już nienawidzić? – spytał cicho.
– A co, chciałbyś może, żebyśmy się znów kochali? – odpowiedziałam zjadliwie pytaniem na pytanie.
– Chyba bym nie miał nic przeciwko temu – szepnął pod nosem.
– Ale ja bym miała! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
– Magdusiu, naprawdę nie możemy porozmawiać jak ludzie, spokojnie?
I podniósł na mnie wzrok.
Bez trudu zniosłam jego psie spojrzenie.
– Rozmawiamy spokojnie – odparłam, machinalnie wzruszając ramionami.
– Chcesz mnie załatwić odmownie na korytarzu? Jak jakiegoś akwizytora?
Jego bezczelność była wręcz porażająca. Jak akwizytora… Biedaczek. Cholerny domokrążca, który złamał mi serce i zmarnował pół życia!
W tej chwili wspomnienia wróciły niechcianą, ale potężną falą, nad którą nie miałam kontroli. Patrzyłam prosto w oczy byłego męża, a w pamięci przesuwały się obrazy niczym urywki doskonale znanego filmu, którego człowiek wcale nie ma ochoty oglądać, ale kiedy już raz zacznie, musi dojść do końca. Nawet jeśli sceny są posklejane w przypadkowej kolejności…
Zawsze potrafił mnie rozbawić i rozbroić
Nie umiałam się na niego gniewać dłużej niż kwadrans. Miał w sobie coś takiego, co sprawiało, że ludzie odczuwali do niego sympatię. Cecha bardzo, ale to bardzo pożądana u świętego lub… oszusta.
Świętym niewątpliwie nie był, chociaż początkowo tak mi się wydawało. Prędzej oszustem. Nie przestępcą, mającym na sumieniu naruszanie paragrafów kodeksu karnego, ale kimś o wiele gorszym – zamiast pieniędzy kradł serca. To umiał doskonale. I jak rasowy oszust czynił to bez najmniejszych oporów. Nie muszę chyba dodawać, że robił wszystko, by pozostawać poza jakimkolwiek podejrzeniem.
Zresztą, ja nie byłam podejrzliwa. Wychowano mnie w przekonaniu, że ludzie zasadniczo są dobrzy i rzadko zdarzają się tacy, których trzeba się obawiać.
Jak łatwo się domyślić, początkowo nic nie zapowiadało późniejszych problemów, bo przecież nie wyszłabym za mąż za kogoś, kto robiłby numery przed ślubem. Zastanawiam się tylko, czy od początku kręcił mną, jak chciał, czy przyszło to z czasem. Bo tak naprawdę zaczął pokazywać, co potrafi, dopiero po narodzinach dziecka.
Jak już wspominałam, wcześniej wydawał się partnerem idealnym. Był pogodny, nie czepiał się drobiazgów. Potrafił mnie rozbawić, kiedy miałam chandrę. No i w łóżku było nam doskonale… Przynajmniej do chwili, kiedy zorientowałam się, że nie tylko mnie tak z nim dobrze. Ale o tym dowiedziałam się – jak to zwykle bywa – chyba ostatnia na całym świecie.
– Kocham cię – twierdził uparcie, kiedy zarzucałam mu, że nie dochowuje mi wierności. – Kocham tylko ciebie i mogę przysiąc, na co chcesz, że nie ma w moim życiu żadnych kobiet. Poza tobą!
To był czas, gdy dopiero zaczynałam coś podejrzewać. Kiedy zaczęły się późniejsze powroty, telefony, że zepsuł mu się samochód i musi spędzić pół dnia w warsztacie.
Nie miałam dowodów, że kłamie, tylko złe przeczucia i niesprecyzowane podejrzenia.
Kazałam mu przysiąc na krzyż. Może to się wydawać nieco pompatyczne, ale uznałam, że jeśli Romek nie ma nic na sumieniu, nie powinien mieć z tym problemów.
– Przysięgam, że kocham tylko ciebie – oznajmił mi. – Nie kocham nikogo innego i z nikim innym nie chciałbym być.
To mi wystarczyło.
Wyszło szydło z worka
Podczas sprawy rozwodowej, kiedy już dysponowałam wieloma dowodami na jego niewierność, wyciągnęłam także tę sprawę z krzyżem. Oczywiście, krzywoprzysięstwo względem małżonka nie jest karalne, lecz dla sądu rodzinnego takie rzeczy mają istotne znaczenie, szczególnie że występowałam o rozwód z jego winy.
– Jest oczywiste – powiedział mój pełnomocnik – że powód już wówczas pozostawał w związkach pozamałżeńskich, i to z dwiema kobietami jednocześnie. Wskazują na to zapisy połączeń telefonicznych i uzyskana przez żonę powoda oraz detektywa treść wiadomości tekstowych.
– Czyli sąd ma rozumieć, że powód posunął się do złożenia fałszywej przysięgi? – spytała sędzia. – W dodatku na symbol religijny ważny dla powódki i, zgodnie z tym, co tutaj usłyszeliśmy do tej pory, także dla powoda. Czy tak?
Wtedy zobaczyłam triumfujący uśmieszek na twarzy Romka. To było tylko mgnienie, przelotny grymas, który uszedł uwagi składu sędziowskiego, a także mojego adwokata, bo patrzył akurat w inną stronę. Ale ja go zauważyłam. I w tej chwili już się domyślałam, co ten drań, a mój wciąż jeszcze w świetle prawa mąż, zamierza powiedzieć.
– Ależ wysoki sądzie, ja wówczas nie powiedziałem ani słowa nieprawdy – zapewnił, kładąc dłoń na piersi.
– Czyli potwierdza pan, że przysięgał żonie… – sędzia spojrzała w notatki i przytoczyła moją wcześniejszą wypowiedź.
– Jak najbardziej, wysoki sądzie! Powiedziałem, że tylko ją kocham i z nikim innym nie chciałbym być, i była to święta prawda. Ale w żadnym miejscu nie zapewniałem, że jestem wierny.
Tak, nigdzie tego nie powiedział. Byłam głupia, dając się wziąć na taki lep. Romeczek pozostawał w zgodzie z własnym sumieniem, bo powiedział prawdę, chociaż jednocześnie mnie oszukał.
Gdyby pogarda mogła zabijać, spojrzenie sędzi wysłałoby mojego mężulka na tamten świat nie raz, tylko ze sto razy. Swój pogląd na jego zachowanie potwierdziła zaraz słowami:
– Mimo wszystko sąd uznaje, że powód oszukał żonę. Takie sztuczki może przechodzą w podrzędnych amerykańskich filmach, ale nie w prawdziwym życiu, proszę powoda. Tym bardziej że później się okazało, iż jednak postanowił powód związać się z inną kobietą.
– Ale wtedy jeszcze nie poznałem Ewy – zauważył Roman i wzruszył ramionami, jakby to, co przed chwilą usłyszał, nie dotyczyło jego. – Wtedy mówiłem prawdę. Nie wyobrażałem sobie życia z kimś innym, więc naprawdę nie skłamałem.
Miałam wrażenie, że gdyby nie powaga urzędu, sędzia uczyniłaby gest zwany przez młodzież „facepalm”, czyli zakryła twarz dłonią, dając rozmówcy do zrozumienia, że posunął się do granic ostatecznego obciachu, a nawet znacznie je przekroczył. Chyba podobnie mieli ochotę zachować się ławnicy. Jednak mojemu mężowi to nie przeszkadzało. Wyglądał na zadowolonego z siebie, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy ten typ jest bardziej głupi, czy bardziej bezczelny.
To zachowanie przed sądem daje zresztą doskonały wgląd w stosunek Romana do życia oraz innych ludzi. Stosunek, który tak doskonale przede mną ukrywał, zanim wyszło szydło z worka.
A teraz patrzyłam na niego, stojącego w progu, zupełnie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przyłapałam go konkretnie na zdradzie. To znaczy, nie zastałam go z kochanką w łóżku; na to był zbyt ostrożny. Ale nie da się zachowywać stuprocentowej czujności przez cały czas. Utrafiłam w takim moment i przejęłam jego komórkę.
To było z mojej strony zachowanie rozpaczliwe i wstydziłam się tego, co robię. Rodzice wpajali mi przekonanie, że cudza korespondencja to świętość, a wiadomości SMS zaliczają się przecież do korespondencji. Jednak małżeństwo to świętość jeszcze większa, a ja chciałam się przekonać, czy moje w podejrzenia są słuszne.
I włos mi się zjeżył na głowie. Mój ukochany mąż, zapewniający o swojej wierności – prowadził bardzo dwuznaczną wymianę wiadomości z jakąś panią! Nie, źle to ujęłam, mówiąc o dwuznaczności. To były bardzo jednoznaczne informacje. Pisali do siebie takie świństwa, że zrobiło mi się niedobrze. Nie podejrzewałam męża o tak perwersyjne fantazje.
Rzuciłam mu tą jego komórką w twarz. Oczywiście, uprzednio skopiowałam jej zawartość. Przez kilka sekund stał nieruchomo, a potem wykrzyczał mi, że zachowuję się jak jakaś zakompleksiona pensjonarka. Tak właśnie mnie nazwał – zakompleksioną pensjonarką! A potem obrócił się na pięcie i wybiegł z domu, zostawiając mnie i płaczącego Michałka. Chłopak ojca po prostu uwielbiał… Jak wszyscy, którzy się na nim nie poznali.
Wieczorem Roman wrócił. Stał na wycieraczce z tą samą miną, tak samo psio skrzywdzony, a ja zaczynałam się łamać od samego tego widoku.
– Przepraszam – wyszeptał. – Masz prawo się złościć. Ale z tą kobietą nic mnie nie łączy poza tymi nieszczęsnymi SMS-ami, naprawdę. Spotkałem ją przypadkiem na portalu, to moja dawna koleżanka… No wiesz, chodziliśmy nawet ze sobą w liceum. Te wiadomości to tylko takie żarty… i… i trochę moje fantazje.
No i wpuściłam Romana, bo zrobiło mi się go żal. A poza tym Michałek, słysząc głos taty, wybiegł ze swojego pokoju i rzucił mu się na szyję. Pomyślałam wtedy, że bez względu na to, jaki ten ojciec jest, to jednak ojciec i mały go potrzebuje.
Byłam głupia i naiwna. Głupia po raz drugi, chociaż przecież nie ostatni. Człowiek niechętnie i z wielkim trudem rezygnuje z dotychczasowego życia.
– Tylko zapomnij – powiedziałam, kiedy kładliśmy się do łóżka – że będę z tobą robić takie rzeczy, o jakich pisałeś do tej swojej koleżanki!
– No coś ty! – oburzył się. – To tylko takie pisanie! Nic mnie z nią nie łączy, a z tobą wystarczająco mi dobrze. Nie muszę szukać odmiany.
Nie wierzyłam mu już, chociaż bardzo chciałam...
Roman, możesz mi szczerze powiedzieć, czego tak naprawdę chcesz? – spytałam teraz, otrząsając się ze wspomnień.
– No przecież mówię, że porozmawiać spokojnie. Jak przyjaciele.
– Ale my nie jesteśmy przyjaciółmi. I nie mamy o czym rozmawiać – odpowiedziałam. – Może gdybyś tak nie wierzgał przed sądem, gdybyś nie próbował wmówić całemu światu, że to ja jestem winna temu, że nie potrafisz utrzymać swojego najlepszego przyjaciela w rozporku… Ale tak? Jesteś po prostu bezczelny.
Zacisnął wargi w wąską kreskę, a w jego oczach pojawił się żal i smutek. I tym razem wiedziałam, że to nie jest udawane.
– Wiem, że popełniłem błąd i byłem dla ciebie podły – odrzekł. – Ale nie chciałem wcale tego rozwodu. Przecież wiesz.
Pewnie, że wiedziałam. Było mu przecież wygodnie. Dom, żona, wszystko posprzątane, uprane, obiadki ugotowane. Po co to zmieniać? Przecież podnietę i spełnienie marzeń można znaleźć gdzie indziej, a głupia baba niech się stara!
Rzeczywiście próbował sugerować przed sądem, że ja również nie byłam mu całkiem wierna. Jak ognia się bał tego, że rozwód zostanie orzeczony z jego winy. Wtedy musiałby płacić alimenty nie tylko na dziecko, ale ja również miałabym prawo w dowolnym momencie wystąpić o świadczenie. A czasy niepewne…
Poza tym miał już na oku tę swoją długonogą Ewę i zamierzał związać się z nią na dłużej. Musiał się obawiać jej reakcji. Bo przecież gdyby się okazało, że ten wspaniały macho nie ma grosza przy duszy i trzeba mu jeszcze pomagać, jej uczucie mogłoby znacznie osłabnąć. Nie wiem, być może źle ją oceniam, ale jak mam oceniać kobietę, która świadomie bierze udział w rozbijaniu małżeństwa?
Inna rzecz, że po tych wszystkich numerach Romeczka nasz związek i tak nie miał szans – z Ewą czy bez niej.
Sąd na szczęście nie dał wiary jego oszczerstwom, tym bardziej że mąż nie potrafił przedstawić cienia dowodów na to, żebym się z kimś spotykała. Nie potrafił, bo takie dowody nie istniały. Nie głowie mi były romanse, kiedy mój świat się walił.
No i był jeszcze Michałek, który wtedy potrzebował jeszcze więcej zainteresowania niż wcześniej. Miał pięć lat i doskonale wiedział, że coś się dzieje, szczególnie kiedy jego ojciec się wyprowadził. Tęsknił do Romka, płakał po nocach, a ja byłam w takim stanie, że nie chciałam pozwolić na to, by się widywali.
Byłam zraniona do głębi i chyba trudno mi się dziwić.
Żeby zyskać pewność co do zdrad męża, wynajęłam nawet detektywa, a ten dostarczył mi materiału, od którego mało mi nie pękło serce. Nawet nie chcę tego wspominać. Choć Roman nigdy nie zarabiał kokosów, to było go stać na spotkania w hotelach. Od razu zrozumiałam, dlaczego tak narzekał, że w pracy przestali mu wypłacać premię i dodatek motywacyjny. Prawdę mówiąc, powinnam była już dawno sprawdzić, czy rzeczywiście jego firma tak dalece pogrążyła się w kryzysie, żeby zmniejszać wynagrodzenia.
A potem na dodatek zadzwoniła do mnie jedna z jego zawiedzionych kochanek. Okazało się, że książę czaruś obiecał jej złote góry, a nawet sugerował wspólną przyszłość. Kiedy kobieta zorientowała się, z kim ma do czynienia, postanowiła mnie ostrzec. Żałowałam tylko, że nie stało się to wcześniej. Bo w chwili, gdy z nią rozmawiałam, mój pełnomocnik już sporządzał pozew rozwodowy. Tak czy inaczej, upewniłam się przynajmniej, że postępuję słusznie i nie ma odwrotu.
Chyba trochę źle trafił...
To jego zbolałe spojrzenie zaczęło mnie już lekko irytować. Ileż można? Jeśli chciał rozgrzeszenia, to chyba trochę źle trafił…
Dostrzegłam kątem oka, że u sąsiadki z prawej leciutko uchylają się drzwi. Wiedziałam, że stara plotkara zaraz rozniesie po okolicy, co słyszała. A czego nie dosłyszy, sama sobie dośpiewa.
– Wejdź na moment – mruknęłam, odsuwając się na bok.
Romek wśliznął się do przedpokoju. Nie zamierzałam zapraszać go dalej.
– Przyjmuję do wiadomości, że chcesz mnie przeprosić – powiedziałam. – Trochę późno, ale czasu nie cofniemy, a przecież liczą się dobre chęci, prawda? Uznaj więc, że przeprosiny zostały przyjęte. Coś jeszcze?
Miałam nadzieję, że mój lodowaty ton zniechęci go dostatecznie… Myliłam się.
– Chcę cię prosić o wybaczenie – powiedział cicho.
– No przecież powiedziałam…
– Nie, nie! – wykrzyknął i gwałtownie zamachał rękami. – Powiedziałaś, że przyjęłaś przeprosiny. Ale ja bym chciał, żebyś mi wybaczyła… Mimo wszystko… Pomimo tego, co cię ode mnie spotkało.
W pierwszym odruchu chciałam go posłać do diabła, jednak powstrzymało mnie jego jeszcze bardziej niż zwykle nieszczęśliwe spojrzenie.
Nagle zdałam sobie sprawę, że wcale nie czuję do niego już takiej straszliwej niechęci jak kiedyś. Niechęci, którą właściwiej byłoby nazwać nienawiścią. Patrzyłam na tę psią postawę i smutne oczy kopniętego spaniela i nagle dotarło do mnie, że czuję coś zupełnie innego. Coś chyba od niechęci znacznie bardziej przykrego.
– Niech ci będzie – wzruszyłam ramionami. – Wybaczam ci, mój Romeo. Wybaczam ci wszystko, co mi zrobiłeś. Możesz od tej pory spać spokojnie.
Zmarszczył brwi, dłuższą chwilę patrzył na mnie czujnie.
– Kpisz sobie ze mnie? – upewnił się. – Jaja sobie robisz, tak?
– Ależ skąd! – znów wzruszyłam ramionami. – Nie mam najmniejszej ochoty na żartowanie z tobą czy z ciebie. Chciałeś wybaczenia, to je masz. Poważnie.
Milczeliśmy przez jakiś czas. Mój były mąż chyba nie wiedział, co powiedzieć. Widziałam, że nie rozumie, co się dzieje; podejrzewa, że moja postawa to jakiś rodzaj zemsty. Uznałam, że powinnam mu to wytłumaczyć. Jemu i sobie, bo kiedy coś się wypowie głośno, łatwiej to dociera do umysłu, a przecież to, co czułam, było zupełnie świeże. A może raczej to, czego… nie czułam.
– Musisz zrozumieć, mój drogi – powiedziałam powoli, bardzo spokojnie – że teraz jestem już w stanie wszystko ci wybaczyć. A wiesz dlaczego? Bo stałeś mi się najzupełniej obojętny. Nie zależy mi ani na tobie, ani na twoich uczuciach. Dociera do ciebie? Pewnie, że to nie jest takie prawdziwe wybaczenie, wbrew własnej woli, jak nakazuje ta okrzyczana miłość bliźniego, ale za to masz wybaczenie jak najbardziej autentyczne. A za kwiaty dziękuję… – i wyjęłam mu z ręki bukiet.
Widziałam, że poczuł się, jakby dostał w twarz. Tak, obojętność jest najgorsza… Jej się na pewno nie spodziewał. A musiał też czuć, że mówię szczerą prawdę.
– A zatem wybaczam ci, a teraz się wynoś i nie waż się pukać do tych drzwi. Bo mogę wybaczyć, mogę podchodzić do tego wszystkiego obojętnie, ale zapomnieć, co zrobiłeś, to już by była przesada. Twój widok zawsze będzie mi sprawiać przykrość, niezależnie od tego, czy pielęgnuję w sobie żal, czy też jesteś dla mnie nikim.
Nie mogę powiedzieć, że wyszedł – właściwie należałoby to nazwać ucieczką. A ja zostałam sama i po raz pierwszy od wielu miesięcy poczułam prawdziwą ulgę.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”