„Zięć traktował moją córkę jak maszynę do rodzenia dzieci. Po trzeciej wymuszonej ciąży musiałam interweniować”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Andrii Zastrozhnov
„Gdzieś znikła moja twarda, zdecydowana Zosia, a ja nie wiedziałam, w jaki sposób pomóc jej się otrząsnąć. Jedno wiedziałam na pewno – nie może nadal tak postępować, bo po prostu nie da rady! Nie starczy jej sił ani zdrowia”.
/ 19.02.2022 07:43
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Andrii Zastrozhnov

Wystarczyło mi jedno spotkanie i już wiedziałam, że Bartosz nie jest odpowiednim kandydatem na męża dla mojej Zosi. Właściwie nie wiem dlaczego. Przystojny, dobrze ubrany, inteligentny, skończone studia. Prowadził razem z ojcem i bratem dużą firmę remontowo-transportową.

– Każda matka chciałaby takiego męża dla córki, a ty wymyślasz problemy – powiedział mi mąż, kiedy próbowałam z nim rozmawiać.

Uczciwie mówiąc, nie miałam nic do zarzucenia Bartkowi. To Zosia w jego obecności stawała się zupełnie inna. Wydawało mi się, że przestaję poznawać własną córkę. Moja inteligentna, wykształcona i przebojowa dziewczyna raptem cichła, milkła, jakby wręcz malała. Przestawała zabierać głos w rozmowie, a jeżeli już się odzywała, patrzyła na Bartosza, jakby szukała u niego akceptacji.

– Nasza córka zawsze miała swoje własne zdanie, a przy nim staje się jakaś bezwolna – tłumaczyłam swój punkt widzenia mężowi.

– Jest zakochana, chce mu się podobać, chce, żeby ją akceptował – mówił Tadek.

– Co ty za głupoty wygadujesz! – nie potrafiłam powstrzymać złości. – Powinien ją akceptować taką, jaka jest, a ona się przy nim zmienia. Nie widzisz tego?

Tymczasem Tadek chyba rzeczywiście tego nie widział albo nie chciał widzieć. Lubił Bartosza, akceptował go, chyba cieszył się, że Zosia wychodzi za mąż za bogatego i ustawionego chłopaka. Ja jednak nie mogłam się przekonać do tego sposobu myślenia.

Kiedy Zosia przybiegła do domu z bukietem róż, krzycząc radośnie, że Bartosz jej się oświadczył, nie potrafiłam okazać radości.

– Wspaniale, gratuluję, córciu – to Tadeusz pierwszy przytulił Zosię.

– Mamo… – Zosia patrzyła na mnie niepewnie. – Nie cieszysz się? – zapytała cicho.

– Cieszę się, skarbie, cieszę. Skoro ty jesteś szczęśliwa, to i ja się cieszę – powiedziałam.

Mimo to nie czułam radości. Gdzieś w sercu coś mnie gnębiło, miałam ciągle wątpliwości. Chociaż nie do końca wiedziałam, skąd się biorą ani czego dotyczą, bo moja córka wyglądała na ogromnie szczęśliwą.

Miałam wrażenie, że Zosia odsuwa się ode mnie

Młodzi nie chcieli odkładać ślubu. Spieszyli się, jakby ich coś goniło, aż w końcu zapytałam Zosię, czy jest w ciąży. Zaprzeczyła.

– Więc po co tak się spieszycie?

– Bo się kochamy i chcemy być razem – odparła. – Mamo – dodała po chwili – nie lubisz Bartka, prawda? Dlaczego? Za co?

– To nie tak, córciu – pokręciłam głową z westchnieniem. – To nie tak, że ja go nie lubię. Tylko się boję, że on cię stłamsi, zgniecie. Że będziesz przy nim tylko żoną.

– Mamusiu! – roześmiała się Zosia. – A nie przyszło ci do głowy, że ja chcę być żoną, gospodynią, matką?

– To dobrze, bylebyś tylko nie została wyłącznie żoną, gospodynią i matką. Takim dodatkiem do męża.

Zosia tylko się znów roześmiała:

– Oj, mamuś, przestań się zamartwiać.

Po ślubie Zosia przeprowadziła się do męża i, czego już zupełnie nie mogłam zrozumieć, zrezygnowała z pracy – dobrze płatnej pracy na odpowiedzialnym stanowisku, z wizją awansu, w międzynarodowej firmie.

– Zośka! – załamałam ręce, kiedy się o tym dowiedziałam. – Przecież skończyłaś studia, znasz trzy języki, co ty robisz?

– Za daleko musiałabym dojeżdżać. Zresztą w firmie Bartosza też mam co robić.

Zamieszkali na piętrze w domu teściów. Owszem, wszystko tam było bogate i piękne. To nie to, co nasze trzypokojowe mieszkanie. Nie czułam się tam jednak dobrze. Kiedy odwiedzałam Zosię, nigdy właściwie nie byłyśmy same.

Na dole mieszkali teściowie, w domu obok starszy brat Bartosza z rodziną. Wszyscy wszędzie wchodzili bez pukania, każdy czuł się jak u siebie, a mama Bartosza zachowywała się jak włoska mama całej rodziny.

– Rany, oni tam żyją jak w kołchozie! – jęknął mój mąż po powrocie z drugich odwiedzin u córki. – Jak ta nasza Zośka tam wytrzyma?

– Przecież mówiłam – mruknęłam pod nosem, a Tadek tylko zamachał rękami.

Po powrocie z podróży poślubnej do Grecji okazało się, że moja córcia jest w ciąży. Pamiętając dawną Zosię, która wiecznie siedziała nad książkami, a później w pracy, nie sądziłam, że aż tak będzie się cieszyła. Cieszyli się jednak oboje z Bartkiem. Bartosz dużo pracował, a Zosia zajmowała się głównie domem i urządzaniem pokoju dla dziecka.

– Zosiu, a nie brakuje ci pracy, ludzi? – zapytałam kiedyś córkę.

Zastanowiła się chwilę. Myślałam, że się roześmieje i zlekceważy moje pytanie, ale nie.

– Może trochę – uśmiechnęła się smutno.

– Pracy, bo ludzi to mam wokół aż za dużo.

Dziewięć miesięcy później urodziła śliczną, niebieskooką dziewczynkę. Jeszcze w szpitalu zaproponowałam Zosi, że pojadę do niej na trochę i pomogę w opiece nad niemowlęciem. Zosia patrzyła na mnie niepewnie, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nagle zza moich pleców odezwała się matka Bartosza (nawet nie wiedziałam, że ona tam jest):

– Ależ, Jadziu, nie ma takiej potrzeby. Ja tu jestem i Kasia, i Marzenka, we wszystkim jej pomożemy. Ty masz swoje obowiązki.

Spojrzałam na Zośkę, czekając, co powie. Jednak córka w milczeniu zabrała się do przewijania małej. Wyglądało na to, że naprawdę nie potrzebuje mojej pomocy. Po raz kolejny zrobiło mi się przykro. Rodzina zięcia odsuwała mnie od mojej jedynej córki, a ona na to pozwalała.

Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, halo!

Mała Joasia skończyła zaledwie pół roku, kiedy okazało się, że Zosia znowu jest w ciąży. Tym razem radość Bartka była o wiele większa od jej radości. Moja córka nie cieszyła się już tak bardzo jak przy pierwszym dziecku, była po prostu zmęczona opieką nad Joasią. Jednak po raz drugi nie przyjęła mojej pomocy.

– Nie trzeba, mamo, w tym domu kobiet jest nawet ponad normę – powiedziała to takim tonem, że przyjrzałam jej się uważnie.

– Zosiu, czy coś jest nie tak?

– Nie, nie, mamuś, wszystko jest w porządku – zaprzeczyła trochę zbyt gwałtownie, żebym natychmiast uwierzyła.

– Zosiu, czy ty koniecznie musiałaś tak szybko mieć następne dziecko? – nie wytrzymałam, chociaż wcześniej powtarzałam sobie, że nie będę się wtrącać.

– Oj, mamo, nie wiesz, jak to jest…

– Wiem – przerwałam jej. – Wiem, jak jest, ale wiem też, że dziś istnieje wiele środków i metod, żeby sobie ciążę zaplanować.

Zośka zaczerwieniła się.

– Tak jakoś wyszło – mruknęła.

Nie wracałyśmy do tego tematu. Nie chciałam jej denerwować. W końcu była dorosła, miała męża; mogła mieć tyle dzieci, ile chciała. Tym razem rodzina Zosi powiększyła się bardziej, niż planowali. Na świat przyszły bliźniaczki, Amelia i Agata. Zięć był wyraźnie zawiedziony, że ma już trzy córki i ani jednego syna. Próbował to ukrywać, ale marnie.

Natomiast Zosia sama poprosiła mnie o pomoc. Wzięłam dwa tygodnie zaległego urlopu i zamieszkałam u niej. Wolałam, aby to ona przyjechała z dziećmi do nas, lecz na to nie chciała się zgodzić. Twierdziła, że Bartek będzie tęsknił za dziećmi. Wydawało mi się jednak, że była to tylko wymówka.

Przez cały urlop wspólnie z córką zajmowałam się trójką maluchów. Już po kilku dniach zaczęłam się martwić, jak Zośka da sobie radę, kiedy będę musiała wrócić do pracy, a ona zostanie z dziećmi sama.

Na pomoc Bartosza nie mogła liczyć – większość czasu spędzał w pracy, a po powrocie też wypełniał jakieś papiery lub telefonował. Wieczorami był tak zmęczony, że płacz dzieci tylko go drażnił.

Teściowa, owszem, czasem zabierała do siebie Joasię, ale na wieczór i noc Zosia zostawała z dziećmi sama. Kiedy wstawałyśmy do nich na zmianę, jakoś dawałyśmy radę, ale jakim cudem ona ogarnie to wszystko beze mnie? Urlop, niestety, nie chciał mi się wydłużyć.

– Muszę wracać do pracy, córcia, jak ty sobie dasz radę? – martwiłam się przed wyjazdem.

– Jakoś będę musiała, może teściowa trochę więcej pomoże albo Marzena. Dam radę, nie martw się, mamuś – uśmiechnęła się blado.

– Przyjadę w sobotę – obiecałam.

I rzeczywiście, nie tylko w sobotę, ale w każdy weekend, a jeśli już się nie dało, to przynajmniej w niedzielę jeździłam do Zosi. Tadek szybko zaczął się denerwować.

– Narobili sobie dzieci, to niech je sami chowają. Raz na jakiś czas to rozumiem, ale co tydzień to już przesada! – narzekał.

– Przecież to nasza córka, muszę jej pomóc.

– Jesteś już wykończona, czy ty myślisz, że ja tego nie widzę? – sarkał.

– Nie masz pojęcia, jak zmęczona jest Zośka.

– Niech mąż jej pomaga.

Być może miał rację, ale mnie było żal córki. Chciałam jej pomagać nawet kosztem własnego zdrowia i wolnego czasu. Pomimo kłótni z Tadkiem jeździłam więc do niej najczęściej, jak mogłam. Jednak kiedy bliźniaczki nie miały jeszcze roku, a Zośka oznajmiła mi, że znowu jest w ciąży, nerwy mi puściły. Może nie powinnam była w ten sposób, ale po prostu ją skrzyczałam.

– Czy tobie rozum odebrało, dziewczyno?! Następne dziecko, kiedy jeszcze te nie wyrosły z pieluch?!

– Bartosz tak bardzo chce mieć syna – wyszeptała Zosia, nie przerywając prasowania.

– Dobrze, mogę go zrozumieć, ale dlaczego tak natychmiast? Nie mógł poczekać?

– Tak wyszło.

– Co wyszło?! Samo wyszło?! Jest dwudziesty pierwszy wiek. Czy wy w ogóle jakoś się zabezpieczacie?! – nie chciałam o to pytać, ale samo mi się wyrwało.

– Bartosz jest temu przeciwny.

Nie, tym razem nie mogę milczeć, porozmawiam z nią

Nogi się pode mną ugięły i gwałtownie usiadłam na kanapie. Poczułam się nagle, jakby uszło ze mnie całe powietrze.

– A ty co na to?

Zośka wzruszyła ramionami.

– Nie lubię się z nim kłócić, wolę mu ustąpić. Niech będzie tak, jak on chce.

Mimo że pokłóciłyśmy się wtedy, nie przestałam pomagać Zosi. Nieważne było, że nie zgadzałam się z jej postępowaniem. I tak jest przecież moją córką, jedyną, ukochaną…

Chyba zagubiła się w życiu i teraz inni decydowali za nią, a ona na wszystko się zgadzała. Przestała sama podejmować decyzje. Gdzieś znikła moja twarda, zdecydowana Zosia, a ja nie wiedziałam, w jaki sposób pomóc jej się otrząsnąć. Jedno wiedziałam na pewno – nie może nadal tak postępować, bo po prostu nie da rady! Nie starczy jej sił ani zdrowia.

Lekarz powiedział Zosi i Bartkowi, że będą mieli… czwartą córkę. Myślałam, że Bartosz się zmartwi, skoro tak bardzo chciał mieć syna, ale nie widać było po nim zawodu. Zajechali do nas prosto od lekarza. To Zosia była smutna.

– Będziecie mieli czwartą wnuczkę – oznajmiła nam już w przedpokoju bez uśmiechu.

– Nie martw się, kochanie – Bartek objął ją czule ramieniem. – Jesteśmy jeszcze młodzi, zdążymy mieć syna. Albo i dwóch – dodał, a mnie ciarki przeszły po kręgosłupie.

To nie tak, że nie chciałabym mieć wnuka. Chciałabym, ale przede wszystkim coraz bardziej martwię się o Zosię. Dziecko po dziecku, rok po roku, w takim tempie! Widzę, że jest coraz bardziej zmęczona, coraz bardziej przybita i przygnębiona. Nie ma chwili dla siebie.

Nie po to wysyłaliśmy ją na studia, nie po to jeździła na zagraniczne kursy językowe, nie po to uczyła się po nocach, żeby teraz nic innego tylko zupki, kupki, przeciery i pieluchy. Czwórka dzieci rok po roku, a w planach nie wiadomo ile jeszcze… Nie tego chciałam dla córki, na pewno nie tego!

„Muszę z nią porozmawiać” – postanowiłam twardo. Może powinna zacząć się zabezpieczać, choćby w tajemnicy przed Bartkiem. Niech najpierw przynajmniej odchowa te maluchy, a później decyduje się na następne. Jeśli naprawdę tak bardzo tego chce. 

Czytaj także:
„Nakłamałam szefowi na temat szwagierki, żeby nie dostała pracy u nas w firmie. Teraz mi głupio, bo Gośka nie ma kasy na życie”
„Zawsze podobali mi się pulchni faceci, byli namiętnymi kochankami. Ernest był mizerotą i cherlakiem, ale pociągał mnie”
„Rodzice żyli jak pies z kotem. Wyznania miłości przeplatały się z wrzaskami. Pochowaliśmy ich w jednym grobie a ten pękł na pół”

Redakcja poleca

REKLAMA